Ja mogę dać ci mapę, ale to
ty musisz iść, ty musisz podróżować, ty musisz wędrować. I jedno pamiętaj –
moja mapa będzie tak naprawdę moją mapą i nie może być twoją mapą. Może dać ci
kilka podpowiedzi, kilka wskazówek, ale nie może być twoją mapą, ponieważ
jesteś totalnie innym człowiekiem. Jesteś tak niepowtarzalny, że niczyja mapa
nie może być twoją mapą. Owszem, zrozumiawszy moją mapę staniesz się świadomy
wielu rzeczy o sobie, ale twoim zadaniem jest nie iść za nią na oślep – bo
wtedy staniesz się pseudo-człowiekiem.
Słuchaj mnie, moich słów,
mojej ciszy, mojego istnienia. Próbuj zrozumieć to, co tutaj się dzieje, co
tutaj się zdarza, a potem sam podejmuj decyzje. Nie zrzucaj odpowiedzialności
na nikogo innego.
Taka jest droga wzrastania.
Taka jest droga, którą się dociera.
Osho, The Dhammapada: The Way of
the Buddha
W
zeszłym roku jechałam samochodem przez Francję. Są tam ogromne nowe autostrady
– ze wschodu na zachód można dostać się niemal natychmiast.
Jedynym
problemem jest to, że jadąc tymi nowymi drogami superszybkiego ruchu w ogóle
nie masz okazji posmakować kraju – ani jednego widoku kamienistej wiejskiej
drogi z kuszącymi kawiarenkami na rogach, gdzie podają sławetną świeżą kawę i
chrupiące bagietki z serem. Ani cienia uciążliwego objazdu wiodącego przez
ciekawie wyglądające targowisko, cmentarz, czy obok nieprawdopodobnie starej i
pięknej katedry.
Pozostaje
ci wybranie najbardziej dogodnej i praktycznej autostrady i dotarcie na miejsce
w mgnieniu oka albo drogi bardziej eksperymentalnej, z widokami, dźwiękami i
zapachami, do których z radością będziesz wracał wspominając podróżowanie w tej
części Ziemi. (Nie muszę chyba dodawać, że nie zawsze lubię to, co proste i wąskie.
Wolę kierować się własnym nosem.) I tak jest właśnie z mapami. Pokazują one
drogi dłuższe lub drogi krótsze. Mogą powiedzieć ci jak dotrzeć do najszybszej
trasy, ale ta najszybsza nie musi być tą, którą naprawdę będziesz chciał
jechać.
Jest
to kwestia osobistego wyboru.
Przedstawiamy
tu kilka map świadomości, które możesz sam eksplorować. Jest to ledwie parę z
tych map, które Osho nakreślił abyśmy mogli dotrzeć do własnego wnętrza.
Podobnie jak z mapami Francji, niektóre z nich są dla mnie nieporównywalnie
łatwiejsze do odczytania od innych. Niektóre wyglądają dla mnie jak czysta
chińszczyzna. Inne są jak oddychanie aromatem brzoskwiń kwitnących wiosną. Myślę,
że to dlatego Osho przedstawia tyle różnych możliwości – dla każdego coś innego.
Mam
takie poczucie, że Osho w gruncie rzeczy mówi, że wszystkie drogi prowadzą do
Rzymu. Ktoś może naprawdę poczuć metaforyczne mapy wnętrza człowieka z tantry i
jogi – fragmenty pierwszego tomu wykładów serii „The Tantra Vision”. Jest to
podróż od czakry do czakry, od najbardziej fundamentalnego ośrodka do „tysiącpłatkowego
lotosu”. Niemal jak wyraźnie namalowany znak na drodze, oto skromny przedsmak
tego, w jaki sposób Osho opisuje czwarty ośrodek, serce, nazywany anahata –
„niewydobyty dźwięk”: język to dźwięk wydobyty – musimy tworzyć go strunami
głosowymi.
Musi
być wydobywany – to dwie klaszczące dłonie. Serce to jedna klaszcząca dłoń. W
sercu nie ma słowa – jest ono bez słów. (Hm!) „Dżungla, las, ogród i dom” (z
wykładów „Path of Love”) stanowi jeszcze inną podróż z przewodnikiem do naszej
najbardziej wewnętrznej natury. Całe to poszukiwanie prawdy można podzielić na
cztery etapy – powiada Osho i opisuje każdy święty, tajemny symbol tak
treściwie jak tylko mógłbyś sobie tego życzyć (niektóre zdają się być bliższe i
bardziej znajome od innych – zależnie od tego gdzie jesteś i jakimi ścieżkami
już kroczyłeś).
Czasem
mapa pomaga. Ale co to Osho mówił o tym, aby nie ugrzęznąć patrząc na palec wskazujący
księżyc? W tym przypadku, jak sądzę, chodzi o ugrzęźnięcie na jakiejś jednej
określonej drodze prowadzącej do celu.
Przedstawiamy
więc kilka różnych możliwości – do wyboru. Muszę tu tylko przypomnieć, że ten
wewnętrzny wędrowiec świadomości nie powinien wpaść w zasadzkę jakiegoś
szczególnie interesującego objazdu. Kawa może być smaczna, ale gdzie to ja
miałam dojechać?
Ma Prem Garimo
Całe
to poszukiwanie prawdy można podzielić na cztery etapy. I chciałbym, byś
zgłębił te cztery etapy, gdyż będziesz gdzieś w tych czterech etapach: na
którymś z tych etapów albo w drodze z jednego etapu do innego... Pierwszy etap
nazywam dżunglą, drugi nazywam lasem, trzeci nazywam ogrodem, czwarty nazywam
domem.
Dżungla jest stanem głębokiego snu –
człowiek świadomie nie poszukuje. Większość żyje w tym stanie.
Jest pewne poszukiwanie, ale bardzo nieświadome, jeszcze nie rozmyślne. Człowiek
szuka w ciemności po omacku, ale niezupełnie jest świadomy celu, ani nawet nie
jest świadomy tego, że błądzi po omacku – jest to bardzo przypadkowe. Czasem
natknie się na jakieś okno i może
zyskać pewne spojrzenie, ale znów to przegapia. Ponieważ nie jest to świadome
szukanie, tych wizji nie można utrzymać. Czasem w snach coś ci się
wyjaśnia. Czasem w miłości otwierają się i zamykają jakieś drzwi, ale ty nie
wiesz jak się otworzyły i jak się znów zamknęły.
Czasem
patrzysz na wspaniały zachód słońca, obejmuje cię coś ogromnie pięknego, wnika
w ciebie inny świat, a przynajmniej cię dotyka – a potem odchodzi. I nie możesz
zaufać nawet temu, że tak było, nie możesz nawet uwierzyć, że to się stało...
ponieważ nie poszukujesz świadomie. Wiele razy spotykasz Boga – uważaj, wiele
razy spotykasz Boga, spotykasz Go w wielu miejscach swego życia, ale nie
potrafisz Go rozpoznać, przede wszystkim dlatego, że nie szukasz Go.
I
pamiętaj, jeśli czegoś nie szukasz, nie możesz tego zobaczyć. Możesz to
zobaczyć tylko wtedy, gdy tego szukasz. Może to przejść tuż obok ciebie, ale
jeśli tego nie szukasz, nie zobaczysz tego. Aby coś zobaczyć, człowiek musi
tego szukać.
Pierwszy
stan przypomina dżunglę: głęboką, ciemną, gęstą, prymitywną, pierwotną. Żadna
ścieżka nie istnieje, nawet ślady stóp, i człowiek nie zmierza donikąd, stale
potykając się wędruje od jednego ciemnego zakątka do innego ciemnego zakątka.
Większość ludzi żyje w dżungli, w nieświadomym stanie umysłu. Ludzie śpią
głębokim snem, czasem są lunatykami, czasem są somnambulikami.
Tak
nauczają Budda, Chrystus, Gurdżijew, Kabir – większość ludzi nie żyje, tylko
egzystuje, wegetuje. Wyglądasz tak, jakbyś był uważny – nie jesteś uważny.
Żyjesz w gęstej mgle, w chmurach. Twoje życie jest mechaniczne. Owszem, różne rzeczy się dzieją, ale
dzieją się tak, jak dzieje się to z mechanizmem: naciskasz guzik i zapala się
światło, tak, po prostu, naciskasz guzik i mechanizm zaczyna funkcjonować, tak,
po prostu. Ktoś naciska ten guzik w tobie i przychodzi złość, ktoś
naciska inny guzik w tobie i jesteś bardzo szczęśliwy, ktoś inny naciska jakiś
inny guzik i otacza cię jakiś inny nastrój, i nie ma nawet jednej chwili
przerwy między naciśnięciem guzika i pojawieniem się tego nastroju. Jest to
mechaniczne. Nie jesteś panem, jesteś niewolnikiem.
I
takie jest twoje życie: twoje najgłębsze centrum śpi głębokim snem, a twoja
świadomość jest otumaniona. Twoje ciało jest rydwanem, a byle zachcianka, byle
pragnienie wchodzi w ciebie, wiezie cię przez jakiś czas, zabiera cię dokądś,
zostawia cię tam, a potem kolejna zachcianka, kolejne pragnienie... I tak
wędrujesz zakosami, potykasz się o jakiś kamień, wpadasz na jakieś drzewo. W
ciemności ranisz siebie, przysparzasz sobie bólu. Całe twoje życie to nic
innego jak tylko głęboki koszmar.
Kilku
ludzi tutaj przyszło do mnie nie szukając, z samego przypadku; znają jakiegoś
przyjaciela, który tu był i pomyśleli: „dobra, pojedziemy i zobaczymy jak tam
jest”. Przeglądali książki w księgarni i natknęli się na którąś z moich
książek, a moje zdjęcie ich przyciągnęło – albo spodobał im się tytuł książki,
zaciekawili się i przybyli tutaj. Ale to poszukiwanie jest bardzo, bardzo
nieświadome.
Nie myślisz, nie medytujesz nad swym
życiem, jakie powinno być, czym powinno być, dokąd powinno prowadzić.
A
każde pragnienie, gdy opanuje cię, staje się twym panem. Gdy jesteś w złości,
złość staje się twoim panem, całkowicie nad tobą zapanowuje. I nie jest tak, że
jesteś w złości: stajesz się złością, i w tej złości robisz coś, czego będziesz
żałował. I w tym tkwi ironia – inne „ja” będzie żałowało tego, co zrobiło tamto
„ja”, inne pragnienie, inny stan, inny nastrój. Teraz będziesz cierpiał, i
pójdziesz, i będziesz chciał prosić o wybaczenie. Jest to ktoś inny, nie jest
to ta sama osoba. Gdzie są te zaczerwienione oczy, ta twarz pełna przemocy, ta
gotowość zabicia albo bycia zabitym? Wszystko minęło.
Na
tym etapie, etapie dżungli, ludzi bardziej interesują odpowiedzi niż pytanie. Natychmiast zadowalają się
jakąkolwiek głupią odpowiedzią, jaka została im udzielona. W istocie
rzeczy nigdy nie zadali pytania. Jeszcze przed zapytaniem przyjęli odpowiedź.
Tak ktoś staje się hindusem, ktoś inny mahometaninem, a ktoś inny
chrześcijaninem, zanim zadałeś pytanie, odpowiedź została ci udzielona, a ty
kurczowo trzymasz się tej odpowiedzi.
Taki właśnie jest typ człowieka,
którego nazywasz „prostym” – ociosany, tradycyjny, konformista.
Ukierunkowany na przeszłość: nigdy nie spogląda w przyszłość, i nigdy nie
spogląda w teraźniejszość... Ten
typ człowieka wierzy w księdza, w biskupa, w papieża, w shankaracharyę.
Ten człowiek nigdy nie idzie poszukiwać gdzie indziej.
Trzyma
się kurczowo tego księdza, tej religii, tego kościoła, w którym przypadkowo się
narodził. Zostaje tam, żyje w nim, umiera w nim... A prawdziwe życie jest niebezpieczne: na to nie
może sobie pozwolić.
Życie
jest przygodą w tym, co nowe, ale on kurczowo trzyma się starego. Życie jest nieznane
i niepoznawalne, a on nie chce ryzykować swoją wiedzą. Wraca pocztą zwrotną bez
otwarcia koperty.
Przychodzi,
żyje, umiera, a w rzeczywistości nigdy nie przychodzi, i nigdy nie żyje i nigdy
nie umiera. Cała jego
egzystencja to głęboki sen. Jeszcze nie domaga się bycia człowiekiem.
Ten typ człowieka nazywasz
„głupkowatym”. Zawsze wygląda tak, jakby był świętszy od ciebie, bardzo moralistyczny.
Myśli, że jest bardzo moralny, ale nie zna żadnych podstaw moralności. I kurczowo
trzyma się norm społecznych, nigdy nie wykracza poza nie.
Przestrzega zasad...
Ten typ człowieka jest też uparty: nigdy się nie zmienia, nie jest gotowy do
zmiany. Jest bardzo przeciwny zmianom, jest antyrewolucyjny I ten typ człowieka
jest fanatykiem i faszystą; w każdej chwili gotowy jest stać się pełnym
przemocy. A cała ta jego przemoc pojawia się, gdyż nie jest przekonany co do
samego siebie, nie jest pewien własnej religii. Jego religia nie jest jego
doznaniem – jak może być jej pewny? Kiedy z nim dyskutujesz, natychmiast w
dyskusji wyjmuje miecz. Miecz jest jego argumentem. Ten typ człowieka jest
bardzo irracjonalny, ale przemawia tak, jakby był bardzo racjonalny. Jego
racjonalizm to nic innego jak tylko racjonalizacja, nie jest to rzeczywisty
rozum.
Pamiętaj i obserwuj – gdzieś w głębi
duszy musisz mieć tę dżunglę.
Niektórzy
mają ją bardziej, inni mają ją mniej, ale różnica dotyczy ilości, stopnia. Ta
dżungla tkwi w każdym człowieku. Jest to twoja nieświadomość, ciemna noc
wewnątrz ciebie. A z tej ciemnej nocy powstaje wiele instynktów, impulsów,
obsesji, szaleństw, i zapanowują one nad twą świadomością. Stań się
obserwującym, stań się uważnym.
Na
przykład – pojawia się złość. Pojawia się z nieświadomości, ten dym unosi się z
nieświadomości. Potem obejmuje twą świadomość i to cię otumania. Potem możesz
zrobić coś, czego przy zdrowych zmysłach nigdy byś nie zrobił. Czekaj. Nie jest
to pora na mówienie ani jednego słowa lub robienie czegokolwiek. Zamknij drzwi,
usiądź w ciszy, obserwuj jak ta złość powstaje, a znajdziesz klucz.
Obserwując
powstawanie złości, zobaczysz – stopniowo złość wygaśnie. Nie może trwać wiecznie,
ma pewną ilość energii, pewną potencjalność. Gdy wyczerpie się ona, złość odchodzi;
a gdy odchodzi i wewnętrznie znów się uspokoisz, stwierdzisz pewną zmianę,
zmianę jakości swego istnienia. Stałeś się bardziej uważny. Energia, która
miała stać się złością i która miała być zmarnowana i która miała być niszcząca,
została wykorzystana przez twą świadomość. A teraz świadomość płonie jaśniejszym
ogniem, korzystając z tej samej energii.
Taka
jest wewnętrzna metoda dokonywania przemiany trucizny w nektar.
Z
dżungli musisz się wydostać. Drugim stanem jest las. Przypomina on dżunglę, z
jedną małą różnicą – w lesie jest kilka ścieżek, szlaków, nie autostrad, ale
ścieżek do pieszych wędrówek. W dżungli nie ma nawet jednej ścieżki. Dżungla
jest bardzo prymitywna, w dżungli człowiek jeszcze się nie pojawił, jest ona
niemal zwierzęca. W lesie pojawiają się ludzie. Jest kilka ścieżek, możesz odnaleźć
drogę.
Las
przypomina śnienie. Dżungla była jak sen, las przypomina śnienie. Przypomina podświadomość:
krainę brzasku, ani nocy, ani dnia, ot, pośrodku. Wszystko jest nadal zamglone,
ale nie jest ciemne.
Coś
można zobaczyć, odrobinę możesz się poruszyć, masz pewną dozę świadomości. Jest
to kraina błyszczących oczu, hippisów, tak zwanego religijnego szukającego,
uzależnionego od narkotyków, próbującego znaleźć jakąkolwiek drogę, jakikolwiek
sposób, skróty pozwalające jakoś wydostać się z tego lasu. Jest to stan, w
którym zaczyna się poszukiwanie, bardzo niepewnie, ale przynajmniej się
zaczyna. Lepsze to niż dżungla.
Hippis
jest lepszy od człowieka tępego, lepszy od człowieka prostego: przynajmniej szuka.
Może czasem iść w niewłaściwym kierunku.
Poszukując
medytacji staje się uzależniony od narkotyków, gdyż narkotyki mogą dać coś podobnego,
pewne zbliżone doznanie; a on przynajmniej poszukuje, przynajmniej wędruje.
Może popełnia błędy, ale przynajmniej wędruje. Człowiek w dżungli w ogóle nie
wędruje – nie popełnia błędów, ale i nie wędruje.
A
pozostawanie w miejscu jest największym błędem jaki można popełnić. Wędruj! W
życiu są próby i błędy, człowiek musi uczyć się na błędach. Wiele ścieżek
otwiera się w drugim etapie; w gruncie rzeczy zbyt wiele, i człowieka ogarnia
zamieszanie. Jest to bardzo chaotyczne. Dżungla jest bardzo spokojna, wszystko
jest jasne. Choć jest ciemno, wiara jest jasna – ktoś jest hindusem, ktoś jest
mahometaninem, ktoś jest chrześcijaninem, i wszystko jest jasne...
Jest
ciemno, ale wszystko jest jasne, ludzie nie są w zamieszaniu.
Ludzie
są martwi, ale nie zmieszani. Wraz z życiem pojawia się zamieszanie, i chaos.
Ale to z chaosu gwiazdy się rodzą.
W
drugim typie pojawiają się poeci, malarze, artyści, muzycy, tancerze. To
rewolucjoniści. Pierwszy typ jest ortodoksyjny, drugi jest rewolucyjny.
Pierwszy typ jest tradycyjny, drugi jest utopijny.
Pierwszy
jest ukierunkowany na przeszłość, drugi jest ukierunkowany na przyszłość. Dla
pierwszego złoty wiek już minął, dla drugiego dopiero nadejdzie. Patrzy on
przed siebie. Przypomina Głupca z kart tarota – patrzy przed siebie, w niebo.
Stoi na skraju skały, z jedną nogą zawieszoną nad przepaścią. Ale jest tak szczęśliwy,
nie patrzy w dół, patrzy w niebo, na odległe gwiazdy. Jest pełny marzeń. Jest
bliski śmierci, ale jest pełny marzeń. To niebezpieczne. A jeśli zapytasz mnie
co wybrać, powiem: wybierz to drugie, bądź głupcem, nigdy nie bądź punditem.
Lepiej być głupcem i ryzykować niż nigdy nie ryzykować i pozostać zaspokojonym
fikcyjną, zapożyczoną wiedzą.
To
drugie to głupiec. Dla drugiego etapu mam specjalną nazwę – nazywam to „Kraina
Kalifornii”. Tak, jest to Kalifornia ludzkiej duszy, gdzie istnieje wielki supermarket,
supermarket duchowy – wszelkiej maści techniki i wszelkiej maści przewodniki i
mapy.
W
takiej chwili człowiek zaczyna patrzeć. Nie jest zaspokojony kościołem, w
którym się urodził, zaczyna wędrować i próbuje obcych ścieżek, nieznanych
ścieżek. To jest chwila, gdy człowiek staje się studentem i szuka nauczyciela.
Poszukiwanie nie weszło jeszcze zbyt głęboko, ale zaczęło się. Nasienie
wykiełkowało. Droga do przebycia jest wciąż daleka. Trzeba odbyć długą drogę,
ale teraz jest pewna możliwość.
Pierwszy
typ jest martwy, drugi typ jest zbyt żywy, niebezpiecznie żywy. Pierwszy typ
jest w jednym ekstremum, drugi typ wszedł w drugie ekstremum. W drugim też nie
ma równowagi, równowaga przyjdzie w trzecim etapie. Pierwszy kurczowo trzyma
się martwych liter, a drugi kurczowo trzyma się nicości, nigdzie nie ma
miejsca, stale idzie, jest wędrowcem. Pierwszy to gospodarz domostwa, drugi to
wędrowiec. Drugi przypomina toczący się kamień: nie obrasta mchem. Nigdy nie
dociera do centrum, stale wędruje od jednego nauczyciela do innego, od jednej
książki do innej.
Pierwszy
bardzo łatwo posługuje się mową, drugi staje się mniej wygadany. Rozmawiałeś
kiedyś z hippisem? Bardzo trudno zrozumieć co on mówi. A gdy sam nie wie co
mówi, powiada „prawda?” Nie zna siebie, a pyta ciebie: „prawda? widzisz?” – a
sam niczego nie widzi. I zamiast wyrażać się słowami, zaczyna wyrażać się
dźwiękami. Zaczyna używać dźwięków, dziecinnych dźwięków.
Staje
się mniej elokwentny.
Pierwszy
jest bardzo rozumowy, żyje w głowie. Drugi porusza się ku sercu, staje się typem
bardziej uczuciowym. Pierwszy nie jest świadomy, ale myśli, że jego myślenie
jest świadomością. Drugi jeszcze nie dotarł do źródła uczucia, ale myśli, że
emocjonalizm, sentymentalizm to uczucie.
Hippis
potrafi płakać, potrafi śmiać się. Jest ekscentryczny, szalony, ale to lepsze
niż pierwszy. Pierwszy jest polityczny, drugi jest niepolityczny. Pierwszy
wierzy w wojnę, drugi zaczyna ufać pokojowi. Pierwszy gromadzi przedmioty,
drugi zaczyna kochać ludzi... piękne. Pierwszy wierzy w małżeństwo, drugi
wierzy w miłość. Pierwszy żyje w schronieniu, drugi nie wie gdzie będzie jutro.
Ale
jest to dobre – wszystko zaczęło się poruszać. Może poruszać się w niewłaściwym
kierunku, to prawda, ale może też poruszać się we właściwym kierunku. Ruch jest
dobry. Teraz potrzebny będzie właściwy kierunek. Jedna rzecz już się stała,
teraz potrzebny będzie kierunek.
Pierwszy
jest bardzo ziemski: wierzy w konta bankowe i ubezpieczenie na życie. Pierwszy
jest bardzo chciwy władzy, pieniędzy Drugi nie wierzy w zabezpieczenie –
bardziej ufa życiu niż ubezpieczeniu na życie. Wierzy w miłość bardziej niż w
zabezpieczenie jakie można mieć z konta bankowego. Nie jest opętany pieniędzmi,
nie gromadzi. Nie jest moralny w takim sensie moralności jak pierwszy typ, zaczyna
mieć moralność nowego rodzaju, moralność rewolucyjną, moralność osobistą.
Moralność pierwszego typu jest społeczna, moralność drugiego typu jest
osobista. Moralność pierwszego typu polega na uwarunkowaniach, moralność
drugiego typu polega na sumieniu. Rozgląda się wokoło i cokolwiek ma ochotę
zrobić, robi to. Robi to, co uznaje, jest indywidualnością... Pierwszy typ jest
zbiorowością. Nieświadomość jest zbiorowa, podświadomość jest indywidualna...
Pierwszy typ jest dogmatyczny, teologiczny – drugi jest filozoficzny.
A
trzecim jest ogród, trzecim etapem. Ogród jest stanem przebudzenia – człowiek
jest przebudzony.
Pierwszym
jest sen, drugi to śnienie, trzeci to przebudzenie. Hindusi nazywają pierwszy
sushupti, drugi – swabhana, trzeci – jagrati. Teraz jest on świadomy, uważny,
dzień się przebudził. Książki, przewodnicy, nauczyciele stali się nieistotni –
znalazł Mistrza.
Pierwszy wierzy w księdza. Drugi nie wie dokąd iść, nie ma
kompasu, pogubił wszelkie kierunki, do nikogo nie idzie. Możesz wyszkolić psa i
nazwać go Guru Maharaji i on pójdzie. Zrób tylko propagandę i zobaczysz, że ten
pies znajdzie swoich zwolenników. Drugi może iść do jakiegokolwiek Guru
Maharaji. Gotowy jest upaść u stóp kogokolwiek, jest za bardzo gotowy. Pierwszy
nigdy nie jest gotowy, drugi jest zbyt gotowy. Dla pierwszego kwestia padnięcia
u stóp kogokolwiek innego niż jego własny ksiądz nie istnieje. Drugiemu każdy
zdaje się być tym księdzem. Jego oczy są bardzo niezdecydowane. Może on iść do
każdego, do każdego, kto twierdzi, do każdego, kto potrafi krzyczeć w głos:
„Tak, ja będę twoim przewodnikiem. Ja jestem nauczycielem świata. Ja jestem tym
i tamtym”. Ktokolwiek potrafi to powiedzieć, on będzie gotowy paść do jego
stóp.
Ale
trzeciego nie interesują już nauczyciele, nie jest studentem.
Interesuje
go kontakt osobisty, interesuje go Mistrz, on chce stać się uczniem. Nie przejmuje
się tym, co Mistrz mówi, bardziej interesuje się tą aurą, którą Mistrz stwarza
wokół siebie. Nie interesują go jego doktryny, jego filozofia – interesuje go
jego istnienie.
Gdy
stajesz się zainteresowany istnieniem, i gdy patrzysz wprost do najgłębszego
rdzenia człowieka, gdy zaczynasz odczuwać obecność, dopiero wtedy możesz stać
się uczniem. Nie poszukujesz filozoficznych odpowiedzi, teraz pytanie Kim jestem?
stało się istotne.
Drugi
jest gotów uczyć się, pierwszy nie jest gotów uczyć się, trzeci jest gotów
oduczyć się. Powtórzę – pierwszy nie jest gotów uczyć się.
Drugi
jest gotów uczyć się skądkolwiek i uczy się zbyt wielu rzeczy, sprzecznych, głupich,
dobrych, złych – i popada w zamęt.
Trzeci
jest gotowy oduczyć się. Nie poszukuje wiedzy. Powiada: „Poszukuję kogoś, kto
dotarł. I nie będę słuchał tego czy to, co on mówi, jest argumentacyjnie
uzasadnione, filozoficznie prawdziwe. Chcę być w intymnej relacji”.
Relacja
między nauczycielem i studentem nie jest osobista. Relacja między Mistrzem i
uczniem jest osobista, jest to romans. Trzeba czuć, trzeba być w obecności
Mistrza, trzeba obserwować. Nie trzeba wnosić swojego umysłu – trzeba odsunąć
umysł na bok i trzeba patrzeć wprost, i czuć.
Jeden
z Mistrzów zen powiadał: „Gdy dotarłem do mojego Mistrza, przez trzy lata siedziałem
u jego boku, a on nawet na mnie nie spojrzał. Potem, po trzech latach –
spojrzał na mnie i była to wielka radość. Potem znów minęły trzy lata i
któregoś dnia uśmiechnął się do mnie, i było to błogosławieństwem. Potem znów
minęły trzy lata, i któregoś dnia położył dłoń na mej głowie, i było to
ogromne, było to niewiarygodne. Potem znów minęły trzy lata, i któregoś dnia
objął mnie, i ja zniknąłem, i on znikł... i była jedność”.
Znalezienie
Mistrza to znalezienie punktu, z którego Bóg jest najbliższy, znalezienie najbliższych
drzwi, za którymi Bóg jest dostępny. Ktoś dotarł... A jak się o tym przekonasz?
Musisz odczuć, myślenie tu nie pomoże. Myślenie zaprowadzi cię na manowce;
musisz odczuć, musisz być cierpliwy, musisz być w jego obecności, musisz
smakować, musisz stać się odurzony jego obecnością. I powoli, powoli wszystko
stanie się jasne. Gdy twój umysł wygaśnie, wszystko stanie się jasne. Albo jest
Mistrzem, albo nie jest, i będzie to objawienie. Jeśli jest, możesz zanurzyć
się całkowicie. Jeśli nie jest, musisz ruszyć w drogę. W obu przypadkach
dojdziesz do pewnego końca. Czasem może tak się zdarzyć, że poczujesz, że to
jest Mistrz, ale nie dla ciebie. Wtedy też musisz ruszyć w drogę, bo Mistrz
może pomóc tylko wtedy, gdy ty i on pasujecie do siebie, gdy waszym
przeznaczeniem jest bycie razem, gdy waszym przeznaczeniem jest bycie dla
siebie.
Na
tym etapie, ogrodu, otwiera się totalnie inna perspektywa. Jest to punkt, w
którym ważne staje się pytanie Kim jestem? a ty nie domagasz się
odpowiedzi. Nie jesteś gotów przyjąć żadnej odpowiedzi z zewnątrz. A Mistrz nie
da ci żadnej odpowiedzi. Tak naprawdę zniszczy wszystkie twoje odpowiedzi – to
właśnie ja tutaj robię... Zabieram ci wszystkie twoje odpowiedzi, byś pozostał
sam ze swym pytaniem, czysty ze swym pytaniem, dziewiczy ze swym pytaniem. Gdy
pozostaje pytanie, a nie ma odpowiedzi z zewnątrz, zaczynasz zapadać się
wewnątrz siebie. To pytanie jak strzała przenika do samego źródła twego
istnienia – i tam jest odpowiedź. I ta odpowiedź nie jest werbalna. Nie jest to
teoria, którą napotykasz, jest to urzeczywistnienie. Eksplodujesz. Po prostu
wiesz. Nie jest to wiedza – wiesz. Jest to doznanie, egzystencjalne. Ten
pierwszy człowiek jest dogmatyczny, sekciarski. Ten drugi człowiek jest
filozoficzny. Ten trzeci człowiek jest religijny, egzystencjalny.
A
czwartym etapem jest dom. Hindusi zwą go turiya – czwarty stan.
W
czwartym stanie dotarłeś, dotarłeś do samego rdzenia swego istnienia – dom,
oświecenie, samadhi, satori, nirwana. Dotarłeś do miejsca, w którym znika
Mistrz i uczeń, w którym znika oddany i Bóg, w którym znika poszukujący i to,
co poszukiwane, w którym znikają wszelkie dualizmy. Wykroczyłeś ponad dwa,
dotarłeś do jednego.
To
jest to miejsce, którego wszyscy szukamy, a jego piękno polega na tym, że ono
już tu jest. Gdy dotrzesz do domu, stwierdzisz, że dotarłeś tam, gdzie zawsze
byłeś. Patrząc za siebie z tego domu, roześmiejesz się. Zobaczysz, że tej
dżungli nie było na zewnątrz, była to twoja własna nieświadomość. Lasu nie było
na zewnątrz, było to twoje własne śnienie. Ogrodu nie było na zewnątrz, była to
twoja własna uważność. A tym domem jest twoje własne istnienie, satchitanand.
To ty, twoja najbardziej wewnętrzna natura, swabhava, tao – nazywaj to jak
tylko chcesz. Jest to bez nazwy. Takie są te cztery etapy.
Zarathustra
dzieli ewolucję świadomości na trzy symbole: wielbłąd, lew i dziecko.
Wielbłąd
to zwierzę juczne gotowe oddać się w niewolę, nigdy się nie buntuje. Nie potrafi
nawet powiedzieć nie. Jest istotą wierzącą na słowo, wyznawcą,
zwolennikiem, wiernym niewolnikiem. To najniższy poziom ludzkiej świadomości.
Lew jest rewolucją. Początkiem rewolucji jest święte nie.
W świadomości wielbłąda zawsze jest potrzeba kogoś, kto będzie prowadził i kto
będzie mówił „powinieneś”. Potrzeba mu dziesięciorga przykazań. Potrzebne mu są
wszystkie religie, wszyscy księża i wszystkie święte pisma, bo sam sobie nie
potrafi zaufać. Nie ma odwagi i nie ma duszy i nie ma tęsknoty do wolności.
Jest posłuszny.
Lew
jest tęsknotą do wolności, pragnieniem zniszczenia wszystkich więzień. Lew nie
potrzebuje żadnego lidera – sam sobie wystarcza.
Nikomu
nie pozwoli nakazywać „będziesz..”. – jest to urazą dla jego dumy. Może on tylko
powiedzieć: „ja to zrobię”. Lew jest odpowiedzialnością i ogromnym wysiłkiem
wyzwolenia się z wszelkich łańcuchów.
Ale
i lew nie jest najwyższym szczytem ludzkiego wzrastania.
Najwyższy
szczyt jest wtedy, gdy lew także przechodzi metamorfozę i staje się dzieckiem.
Dziecko jest niewinnością. Nie jest posłuszeństwem, nie jest nieposłuszeństwem.
Nie jest wiarą, nie jest niewiarą – jest czystą ufnością, jest świętym tak
mówionym egzystencji i życiu i temu wszystkiemu, co się w nim zawiera.
Dziecko
jest samym szczytem czystości, szczerości, autentyzmu, chłonności i otwartości
na egzystencję. Te symbole są bardzo piękne.
Zgłębimy
implikacje tych symboli w miarę jak Zarathustra będzie je opisywał – jeden po
drugim.
Wielbłąd
jest chyba najbrzydszym zwierzęciem całej egzystencji. Nie można pogłębić jego
brzydoty. Co jeszcze można zrobić? Taka z niego karykatura. Wygląda tak, jakby
wyszedł prosto z piekła.
Wybór
wielbłąda jako najniższej świadomości jest idealnie trafny.
Najniższa
świadomość w człowieku jest kaleka – chce być zniewolona. Boi się wolności, bo
boi się odpowiedzialności. Gotowa jest dać się objuczyć takim ciężarem, jak to
tylko możliwe. Cieszy się, gdy jest obarczana ciężarem. I taka jest najniższa
świadomość – obładowana wiedzą, która jest zapożyczona. Żaden godny człowiek
nie pozwoli sobie na obciążanie się zapożyczoną wiedzą. Ta obładowuje cię
moralnością, którą umarli przekazują żywym, która jest dominacją martwych nad
żywymi. Żaden godny człowiek nie pozwoli, żeby rządzili nim umarli.
Najniższa
świadomość człowieka tkwi w ignorancji i nieświadomości, nieuważności, w
głębokim śnie – gdyż stale podawana jest jej trucizna wierzenia na słowo,
wiary, nigdy nie dopuszcza się wątpienia, nawet mówienia nie. A
człowiek, który nie potrafi powiedzieć nie, traci swoją godność. I człowiek,
który nie potrafi powiedzieć nie... jego tak nic nie znaczy. Czy
widzisz te implikacje? Tak ma znaczenie tylko wtedy, gdy wcześniej potrafiłeś
powiedzieć nie. Jeśli nie umiesz powiedzieć nie, twoje tak
jest bezsilne, nic nie znaczy.
Dlatego
wielbłąd musi zmienić się w pięknego lwa, gotowego umrzeć, ale nie gotowego dać
się zniewolić. Nie możesz z lwa uczynić zwierzęcia jucznego. Lew ma taką
godność jaką żadne inne zwierzę nie może się poszczycić. Nie ma skarbów, nie ma
królestw – jego godność tkwi tylko w sposobie bycia – bez lęku, bez obawy przed
nieznanym, gotów powiedzieć nie, nawet ryzykując śmierć.
Ta
gotowość powiedzenia nie, ta buntowniczość, zmywają z niego wszelki brud
pozostawiony przez wielbłąda – wszelkie ślady i odciski kopyt, jakie zostawił
wielbłąd. I dopiero po lwie, po wielkim nie, możliwe jest święte tak
dziecka.
Dziecko
mówi tak nie dlatego, że się boi. Mówi tak dlatego, że kocha,
dlatego, że ufa. Mówi tak, bo jest niewinne, nie może sobie wyobrazić,
że może być oszukane. Jego tak to ogromna ufność. Nie wynika z lęku,
wynika z głębokiej niewinności. Tylko to tak może je zaprowadzić na
najwyższy szczyt świadomości, do tego, co nazywam boskością... Teraz poszukuje
ono swojej najwyższej boskości. Żaden bóg nie będzie mu wrogiem. Nie będzie się
kłaniać żadnemu bogu – samo sobie będzie panem. Taki jest duch lwa – absolutna
wolność z pewnością oznacza wolność od boga, wolność od tak zwanych przykazań, wolność
od świętych pism, wolność od jakiejkolwiek moralności narzuconej przez innych
ludzi.
Oczywiście
pojawi się też coś w rodzaju cnoty, ale będzie to coś, co pochodzi z twego
własnego, cichego, małego głosu. Twoja wolność przyniesie odpowiedzialność, ale
ta odpowiedzialność nie będzie narzucona przez kogoś innego... Teraz nie ma
kwestii kogokolwiek, kto mógłby nim rządzić. Nawet Bóg nie jest już tym, kogo
by słuchał.
Człowiek
o duchu buntowniczym – a bez buntowniczego ducha metamorfoza nie może nastąpić
– musi rzec: „nie, to moja wola – zrobię wszystko, co moja świadomość uzna za
słuszne, i nie zrobię nic, co moja świadomość uważa za niewłaściwe. Poza mym
własnym istnieniem nie ma dla mnie innego przewodnika. Prócz własnych oczu, nie
będę wierzył żadnym innym oczom – nie jestem ślepy i nie jestem idiotą.
Widzę.
Myślę. Medytuję i sam odnajduję dla siebie co jest słuszne, a co jest
niewłaściwe. Moja moralność będzie jedynie cieniem mojej świadomości”.
Dziecko
jest najwyższym szczytem ewolucji pod względem świadomości. Ale dziecko to
tylko symbol – nie znaczy to, że dzieci są najwyższym stanem istnienia. Dziecko
podano tu symbolicznie, gdyż dziecko nie jest wyuczone. Jest niewinne, a jeśli
jest niewinne, jest pełne zadziwienia, jego dusza tęskni do tego, co
tajemnicze. Dziecko to początek, przygotowanie – i życie zawsze powinno być
początkiem i zawsze uciechą i zabawą, zawsze śmiechem, nigdy powagą.
Święte
tak jest potrzebne, ale to święte tak może przyjść dopiero po
świętym nie. Wielbłąd zawsze mówi tak, ale jest to tak
niewolnika.
On
nie potrafi powiedzieć nie. Jego tak nie ma żadnej wartości.
Lew
mówi nie! Ale nie potrafi powiedzieć tak. Sprzeciwia się to jego
własnej naturze. Przypomina mu wielbłąda. Jakoś wyzwolił się od wielbłąda i
powiedzenie tak znów mu przypomina – zrozumiałe – tak wielbłąda i
niewolę. Nie, to zwierzę w wielbłądzie nie potrafi powiedzieć nie. W
lwie – może powiedzieć nie, ale nie jest w stanie powiedzieć tak.
Dziecko nic nie wie o wielbłądzie, nic nie wie o lwie. To dlatego Zaratustra
powiada: „Dziecko jest niewinnością i zapomnieniem..”.
Jego
oczy są czyste i ma ono wszelki potencjał, by powiedzieć nie.
Skoro
tego nie mówi, to dlatego, że ufa – nie dlatego, że się boi. Nie z lęku, ale z
ufności. A gdy tak pochodzi z ufności, jest to największa metamorfoza,
największa przemiana, na jaką można mieć nadzieję.
Te
trzy symbole są piękne i warto je pamiętać. Pamiętaj, że jesteś tu, gdzie
wielbłąd, i że musisz stać się lwem, i pamiętaj, że nie wolno ci zatrzymać się
na lwie. Musisz pójść jeszcze dalej, ku nowemu początkowi, ku niewinności i
świętemu tak – ku dziecku. Prawdziwy mędrzec na powrót staje się
dzieckiem.
Krąg
się zamyka – od dziecka, znów po dziecko. Ale różnica jest ogromna. Dziecko
jako takie jest w ignorancji. Będzie musiało stać się wielbłądem, lwem, i
wrócić potem do dziecka – ale to dziecko nie jest tym samym dawnym dzieckiem,
gdyż nie jest w ignorancji. Musi przejść przez wszystkie doznania życia –
niewolę, wolność, bezsilne tak, dzikie nie – a jednak wszystko to
zapomni. Nie jest to ignorancja, ale niewinność. Tamto pierwsze dziecko było
początkiem podróży.
Drugie dzieciństwo jest dopełnieniem podróży... Pierwsze
narodziny są narodzinami ciała, drugie są narodzinami świadomości. Pierwsze
narodziny czynią cię człowiekiem, drugie narodziny czynią cię bogiem.
Są
takie cztery etapy, które trzeba zrozumieć.
Pierwszy
– student – przychodzi do mistrza, ale nigdy do mistrza nie dociera. Dociera
tylko do nauczyciela. Może to być ten sam człowiek, ale student nie jest gotów
do przemiany, do odrodzenia się. Przyszedł, by posiąść nieco więcej wiedzy.
Chce stać się nieco bardziej wyuczonym. Ma pytania, ale te pytania są jedynie
intelektualne, nie są egzystencjalne. Nie dotyczą jego życia, nie są kwestią
życia i śmierci. Człowiek tego rodzaju może wędrować od jednego mistrza do
drugiego zbierając słowa, teorie, systemy, filozofie. Może stać się bardzo
efektywny, może stać się wielkim punditem, ale nie wie nic.
Jest
to coś, co trzeba zrozumieć. Jest wiedza – możesz jej mieć tyle, ile chcesz, a
nadal pozostaniesz ignorantem. I jest ignorancja, która tak naprawdę jest
niewinnością – nic nie wiesz, a jednak dotarłeś do takiego miejsca, gdzie
wszystko jest znane. Jest więc wiedza, która jest ignorancją, i jest
ignorancja, która jest mądrością.
Studenta
interesuje wiedza.
Ale
czasem tak jest, możesz przyjść do mistrza jako student, ot, z samej
ciekawości, i możesz zostać pochwycony jego charyzmą, możesz zostać pochwycony
jego oczami, możesz zostać pochwycony biciem jego serca. Przyszedłeś jako
student, ale przechodzisz do drugiego etapu – stajesz się uczniem.
Student
niepotrzebnie wędruje z miejsca na miejsce, od jednego świętego pisma do innego.
Wiele zbiera, ale wszystko to są śmieci.
Kiedy
wyjdzie z tego kokonu bycia studentem i stanie się uczniem, błądzenie ustaje –
harmonizuje się z mistrzem. Sam tego nie wiedząc, ulega przemianie. Dowie się o
tym dopiero później, że wszystko się zmienia. Te same sytuacje, wobec których
stawał w przeszłości, teraz przyjmuje całkiem inaczej.
Wątpliwości
znikają, racjonalność zdaje się być dziecinną zabawą.
Życie
jest o wiele głębsze, tak bardzo, że nie można tego zawrzeć w słowach. Gdy student
staje się uczniem, zaczyna słyszeć coś, co nie zostało wypowiedziane – pomiędzy
słowami... pomiędzy zdaniami... w przerwach, gdy mistrz nagle się zatrzymuje...
ale porozumienie trwa.
Uczeń
to wielki krok naprzód w porównaniu ze studentem.
W
przeszłości, w czasach Upaniszadów, szkoły tajemne istniejące w Indiach
nazywane były gurukula. Słowo bardzo znaczące – oznacza ono „rodzina mistrza”.
Nie jest to zwykła szkoła, studium czy uniwersytet. Nie jest to kwestia jedynie
uczenia się, jest to kwestia bycia w miłości. Nie oczekuje się od ciebie, abyś
był w miłości ze swoim nauczycielem na uniwersytecie.
Ale
w gurukula, gdzie rozkwitały Upaniszady, była to rodzina miłości. Kwestia
uczenia się była drugorzędna, istotna była kwestia istnienia. Nie jest ważne
ile wiesz, ważne jest na ile jesteś. A mistrz nie jest zainteresowany
dokarmianiem twojego biokomputera, umysłu. Nie będzie powiększał twojej
pamięci, bo jest to bezużyteczne. To może dokonać maszyna, a maszyna może to
zrobić nawet lepiej od ciebie.
Komputer
może robić to, czego ludzka pamięć nie potrafi dokonać.
Jeden
komputer może pomieścić całą bibliotekę. Nie musisz czytać – wystarczy, że zapytasz
komputer, a on da ci odpowiedź. I bardzo rzadko zdarza się, aby coś stało się
nie tak, gdy wysiądzie elektryczność lub wyczerpią się baterie.
Mistrza
nie interesuje uczynienie z ciebie komputera. Interesuje go uczynienie z ciebie
światła dla ciebie samego, autentycznego istnienia, istnienia nieśmiertelnego –
nie tylko wiedzy, nie tylko tego, co inni powiedzieli, ale twojego przeżycia.
Gdy
uczeń zbliża się do mistrza coraz bardziej, nastaje pewien punkt przemiany:
uczeń staje się, w pewnej chwili, oddanym. Każdy z tych etapów ma w sobie pewne
piękno.
Stanie
się uczniem było wielką rewolucją, ale to nic wobec stania się oddanym. W jakim
momencie uczeń przemienia się i staje się oddanym? Tak bardzo żywi go energia
mistrza, jego światło, jego miłość, jego śmiech, sama jego obecność – a on nic
nie może dać w zamian. Przychodzi chwila, gdy zaczyna odczuwać tak ogromną
wdzięczność, że po prostu chyli głowę do stóp mistrza. Nie ma nic innego, co
mógłby dać, oprócz siebie. Od tej chwili jest on niemal częścią mistrza. Jest w
głębokiej synchroniczności z sercem mistrza.
Jest
to wdzięczność, bycie pełnym podziękowania.
A
czwarty etap przychodzi wtedy, gdy staje się on jednym z mistrzem.
Jest
taka opowieść o Rinzai. Niemal dwadzieścia lat żył on ze swym mistrzem, a pewnego
dnia przyszedł i usiadł na miejscu mistrza.
Przyszedł
mistrz – spojrzał na Rinzai siedzącego na jego miejscu. Po prostu podszedł i
usiadł tam, gdzie zwykł był siadać Rinzai. Nic nie zostało powiedziane, ale
wszystko zostało zrozumiane. Wszyscy byli zadziwieni – „Co się dzieje?” W końcu
Rinzai rzekł do mistrza:
–
Czy nie czujesz się urażony? Czy nie znieważyłem cię? Czy w jakiś sposób nie
okazałem niewdzięczności?
Mistrz
roześmiał się.
–
Teraz stałeś się mistrzem. Dotarłeś do domu – rzekł. – Od studenta do ucznia,
od ucznia do oddania, a od oddania do bycia mistrzem. Ogromnie się cieszę, że
możesz mieć udział w mojej pracy. Teraz nie muszę przychodzić tu codziennie,
wiem, że jest ktoś jeszcze z tą samą aurą, tym samym aromatem.
– A
naprawdę to byłeś bardzo leniwy. To powinno stać się trzy miesiące temu, nie możesz
mnie oszukać. Od trzech miesięcy czuję, że ten człowiek niepotrzebnie trzyma
moje stopy. Może usiąść na tym miejscu, a dla odmiany teraz ja mogę trzymać
jego stopy. Zebranie odwagi zajęło ci trzy miesiące.
–
Mój Boże – rzekł Rinzai – a ja myślałem, że nikt o tym nie wie, że to było
tylko wewnątrz mnie. A ty podajesz mi dokładną porę kiedy to się stało. Tak, to
było trzy miesiące temu. Byłem leniwy i nie miałem dość odwagi. Zawsze
myślałem, że to jest niewłaściwe, że wygląda to nieodpowiednio.
–
Gdybyś zaczekał jeszcze jeden dzień – odrzekł mistrz – uderzyłbym cię w głowę.
Trzy miesiące to dość czasu na podjęcie decyzji, a ty nie zadecydowałeś...
egzystencja zadecydowała.
Byłem
nauczycielem na uniwersytecie. Opuściłem uniwersytet z tego tylko powodu, że
zatrzymuje się on na pierwszym etapie. Żaden uniwersytet nie wymaga byś stał
się uczniem, kwestia bycia oddanym czy mistrzem po prostu nie istnieje. I są
świątynie, które nie czyniąc cię studentem czy uczniem, po prostu narzucają ci
oddanie – które będzie fałszywe, nie będzie miało korzeni. A na całym świecie,
w kościołach, synagogach, świątyniach, są oddani – nic nie wiedząc o byciu
uczniem, stali się uczniami, stali się oddanymi.
Szkoła
tajemna jest bardzo systematycznym spotkaniem z cudownością. A cudowność jest
wszędzie wokół ciebie, i wewnątrz, i na zewnątrz. Potrzeba tylko pewnego
systemu. Mistrz po prostu dostarcza pewnego systemu, abyś mógł powoli wejść na
głębsze wody, a w końcu przejść do tego etapu, w którym znikasz w oceanie – sam
stajesz się oceanem.
Człowiek
rodzi się przebudzony, a potem zasypia. Człowiek rodzi się jednością, a potem
staje się wielością. Człowiek rodzi się jako indywidualność, a potem zasypia i
śni, że jest tłumem. To jest cały problem, całe zadanie, całe wyzwanie życia.
Trzeba to zrozumieć.
Takie
jest to poszukiwanie: szukamy tego, czym pierwotnie byliśmy.
Szukamy
tego czym naprawdę jesteśmy. Szukamy tego, czego ani na jedną chwilę nie
zagubiliśmy, tylko zapomnieliśmy; przestaliśmy o tym pamiętać. Być może jest to
takie oczywiste, i dlatego przestaliśmy o tym pamiętać.
Jezus
powiada: „Dopóki znów nie staniecie się jak dzieci nie wejdziecie do mojego Królestwa
Bożego”. Jego wskazanie jest wyraźne. Dopóki nie odzyskasz swej pierwotności, dopóki
znów nie podążysz do pierwotnego źródła... Pewnego wieczoru poszukujący zapytał
Jezusa: „Co mam robić, by poznać Boga?” I Jezus rzekł: „Dopóki nie narodzisz się
na nowo, nie poznasz go”. Trzeba dojść do tego pierwotnego źródła w którym
byliśmy wtedy, gdy się urodziliśmy.
Legenda
powiada, że Jezus odmówił uczenia się alfabetu, liter. Nie pozwolił nauczycielom
omawiać beta – dwa, dopóki nie mogli wyjaśnić znaczenia alfa – jedności, tak,
by był zaspokojony. A oni, rzecz jasna, nie potrafili go wyjaśnić. Jeden jest
liczbą, na której opiera się cała arytmetyka; jeden jest liczbą, na której
opiera się każdy człowiek, cały wszechświat, koncepcja Boga, rzeczywistości. I dziecko
Jezus żądało: „Dokąd nie wyjaśnicie znaczenia jedności, nie zajmę się kolejną
literą alfabetu. Najpierw powiedzcie mi czym jest alfa, dopiero wtedy będę
gotowy, aby przejść do dwojga, beta”.
Ponieważ
nie zdołano mu wyjaśnić, odmówił pójścia do szkoły.
Zapisków
tego nie ma w ewangeliach chrześcijańskich, ponieważ wiele rzeczy nie zostało
zapisanych w ewangeliach chrześcijańskich.
Ale
to jest jedna z najstarszych tradycji esseńskich. Przekazywana była, ta
opowieść, z mistrza na ucznia, przez stulecia. Jest to jedna z najbardziej
znaczących opowieści o Jezusie: jego naleganie, że najpierw trzeba poznać
jedność, bo jedność jest podstawą wszystkiego.
Gdy
jesteś przebudzony, jesteś jednością. Gdy zasypiasz, stajesz się wielością.
Zauważyłeś to? We śnie tyle ról odgrywasz jednocześnie.
Rankiem,
gdy się budzisz, jesteś jednością. We śnie jesteś tym, który śni, jesteś tym,
co jest śnione; jesteś kierownikiem snu, jesteś aktorem, jesteś opowieścią,
jesteś sceną i jesteś też publicznością.
Stajesz
się wielością, ulegasz rozpadowi, stajesz się tłumem. We śnie przestajesz być
jednością. Gdy budzisz się, nagle kierownik, aktor, opowieść, scena, dramat,
publiczność, to, co jest śnione i ten, kto śni, wszystko znika w jednej
jedności. Hindusi nazywają cały ten świat krainą snu, maya. Śpimy bardzo
głęboko. Dlatego poszukiwanie jedności, albo poszukiwanie uważności jest tym
samym; bo stając się uważnym, stajesz się jednością – albo, stając się
jednością stajesz się uważny.
Wyjaśnię
ci teraz jak na tyle sposobów, na miliony sposobów poszukujemy jedności. Rodzi
się dziecko. Jego pierwsze funkcjonowanie w świecie jest przez jedzenie, jego
pierwsze funkcjonowanie w świecie jest przez wchłonięcie materii.
Poszukiwanie
zaczęło się: materia chce spotkać się z materią. Materia chce być w organicznej
jedności z inną materią; materia przyciąga materię, ściąga materię. To pierwsza
miłość: jedzenie. Jedzenie daje dziecku pierwszy orgazm. Gdy po zjedzeniu
posiłku lub wypiciu wody czujesz zaspokojenie, to zaspokojenie jest uczuciem
jedności.
Materia
z zewnątrz została wchłonięta do wewnątrz, wnętrze spotkało się z zewnętrzem.
To spotkanie nie jest bardzo głębokie, nie może być, jest spotkaniem materii;
jest bardzo powierzchowne – a jednak jest.
Hindusi
nazywają to pierwszą czakrą, muladhar. Wielu jest ludzi, którzy żyją w pierwszej
czakrze. Po prostu stale jedzą i wydalają. Całe ich życie to nic innego, tylko
wchłanianie materii i wyrzucanie materii na zewnątrz, ich życie jest bardzo
mechaniczne. Jest bardzo, bardzo wąskie, mały tunel. Muladhar jest najmniejszym
otworem w twoim istnieniu, przez który światło wchodzi w ciebie, a ty wchodzisz
do egzystencji. Najmniejszym otworem jest muladhar, pierwszy ośrodek. Zaczyna
on funkcjonować, bo dziecko musi przeżyć; najpierw musi przyjąć pokarm, inaczej
by umarło. Jest to środek zapewniający przetrwanie, ale człowiek nie powinien
żyć aby jeść.
Jeżeli
żyjesz tylko po to, aby jeść, w ogóle nie żyjesz. Po prostu czekasz na śmierć.
I wybrałeś bardzo małą przyjemność, bardzo zwyczajną przyjemność, jedynie
drobne pocieszenie, i na tej małej przyjemności kończysz. A wokoło są ogromne
możliwości...
Przyjrzyj
się swemu życiu. Jeśli jesteś zbyt przywiązany do jedzenia, stań się nieco
uważniejszy. To pierwsze poszukiwanie jedności. Teraz nawet fizycy, kilku szalonych
fizyków mówi, że atomy są razem, bo kochają się. Słowo miłość nie jest dobre,
wygląda na antropomorficzne; teraz jednak kilku fizyków ma dość odwagi, by
powiedzieć, że coś ono wyjaśnia. I trzeba je stosować, bo wygląda na to, że
innego wyjaśnienia nie ma. Dlaczego elektrony, neutrony i protony są razem?
Skąd to bycie razem? Musi istnieć jakiś rodzaj więzi, pewne przyciąganie. Musi
być pewna jedność, musi trwać pewien romans, na najniższym poziomie, ale musi
być jakiś romans, inaczej dlaczego one się nie rozejdą? Można nazwać to
grawitacją, można nazwać to magnetyzmem, można nazwać to polem magnetycznym,
jak tylko chcesz, ale miłość wydaje się być najlepszym słowem, bo może wyjaśnić
cały zakres, od najniższego do najwyższego.
Miłość
wydaje się być słowem najbardziej ekonomicznym, zawiera się w nim cały zakres.
Kiedy jesz i za bardzo ulegasz obsesji jedzenia, trzymasz się po prostu
pierwszej lekcji miłości: elektrony, protony, neutrony przyciągają się
wzajemnie, twoje ciało przyciąga inne ciało – materię z zewnątrz. Oczywiście
jest pewne spełnienie, bo zawsze, gdy jest jedność, jest spełnienie, jest
zadowolenie, ale jest ono bardzo niskie, najniższe. Człowiek powinien nauczyć
się wychodzić poza nie.
Dlatego
wszystkie religie uczą znaczenia postu.
Post
nie oznacza głodowania, post nie oznacza, że musisz zabić swoje ciało, że
musisz być niszczący, nie. Post oznacza jedynie: daj tylko tyle, ile trzeba,
nie więcej, abyś mógł być dostępny na drugiej płaszczyźnie; będziesz mógł stać
się dostępny drugiemu ośrodkowi.
Jeśli
jesteś zbyt opanowany obsesją jedzenia, jedzenie zamknie cię; będziesz tylko
materią. Nie trzeba zbyt przywiązywać się do jedzenia, i nie trzeba też zbyt
przywiązywać się do postu. Wtedy osiąga się równowagę. A wzrastanie następuje
tylko poprzez równowagę.
Drugim
ośrodkiem jest svadhisthan. Kiedy dziecko jest zdrowe, szczęśliwe, i jego ciało
jest całe, zaczyna dominować. W dziecku pojawia się pragnienie dominowania,
dziecko staje się politykiem.
Zaczyna
uśmiechać się do ludzi, bo poznaje, że gdy uśmiechasz się, ludzie ulegają twojemu
wpływowi. Zaczyna płakać, krzyczeć, bo poznaje, że płaczem i krzykiem możesz
manipulować matką, ojcem, rodziną. Gdy potrzeby fizyczne dziecka zostaną
zaspokojone, pojawia się nowa potrzeba, która jest życiowo ważną potrzebą –
dominowanie.
To
znów jest dążenie do wprowadzenia jedności, jedności tego, co podlega
dominacji, i tego, który dominuje.
Zawsze,
gdy nad kimś panujesz, stajesz się w pewien sposób jednością z nim. Zawsze, gdy
ktoś poddaje się tobie, albo ty poddajesz się komuś, w pewien sposób stajecie
się jednością. Dlatego na całym świecie ludzie próbują panować nad innymi: żony
chcą panować nad mężami, mężowie próbują panować nad żonami, rodzice próbują
panować nad dziećmi, dzieci usiłują panować nad rodzicami, każdy na swój
sposób. Cały świat próbuje panować. Jeżeli właściwie to zrozumiesz, to również
jest poszukiwaniem jedności.
Zawsze,
gdy kogoś pokonasz i stajesz się osobą dysponującą mocą posiadania, wchłonąłeś
tego człowieka do swojego istnienia. Jego życiowość została wchłonięta, jego
życiowa energia stała się jednością z tobą. Ten otwór jest nieco większy niż
pierwszy, jest to większe otwarcie. Człowiek z obsesją jedzenia jest bardziej
zamknięty niż człowiek z obsesją władzy: przynajmniej przebywa z ludźmi.
Będzie
miał w życiu relacje międzyludzkie pewnego typu: niezbyt dobre, gdyż relacja
oparta na dominowaniu nie może być bardzo dobra, przede wszystkim jest pełna
przemocy, agresywna, brzydka, ale jednak jest to pewien rodzaj relacji.
Politycy
żyją w drugim ośrodku. Żarłoki żyją w pierwszym, politycy w drugim, a potem
jest trzeci, manipura; mężczyzna i kobieta chcą spotkać się, stać się
jednością. W Biblii powiedziano: Bóg stworzył Adama na swój obraz. Trzeba
zrozumieć pewną kwestię. Adam musiał być obojgiem, Adam musiał być i Adamem i
Ewą, inaczej Ewa nie mogłaby być wyjęta z Adama. W pierwotnym tekście hebrajskim
użyto takich słów, które wszystko wyraźnie objaśniają: Bóg stworzył Adama-Ewę w
jednym istnieniu. To pierwotnie stworzone istnienie nie było ani mężczyzną, ani
kobietą, było jednym i drugim. Nie było to ani „on” ani „ona” była jedność.
Tylko z tej jedności Bóg mógł wziąć oddzielną kobietę.
Jeśli
spytasz naukowców, powiedzą, że gdy dziecko dorasta w łonie matki, przez parę
miesięcy nie jest ani chłopcem, ani dziewczynką, jest ciałem. Stopniowo
pojawiają się cechy rozróżniające, staje się ono albo chłopcem, albo
dziewczynką. Pierwotna komórka, ameba, jest zarazem męska i żeńska, nie jest
jeszcze podzielona. Zatem powiedzenie, że Bóg stworzył Adama, nie jest
właściwe. Moja sugestia jest taka: Bóg stworzył Adama-Ewę, a potem podzielił
ich na dwie oddzielne istoty. Wraz z tym podziałem pojawiło się wielkie
pragnienie spotkania tej drugiej osoby.
Każdy
mężczyzna szuka kobiety, i każda kobieta szuka mężczyzny Szukamy przeciwieństwa,
biegunowego przeciwieństwa. Bez tej drugiej osoby, zdaje się, jakby czegoś
brakowało; bez tej drugiej osoby, życie wydaje się być niespełniające; bez tej
drugiej osoby, zdaje się, że jesteś połową, nie całością. Stąd jest tyle pogoni
za miłością, kochaniem i byciem kochanym. Jest to trzecia czakra, manipura:
potrzeba spotkania mężczyzny z kobietą i stania się jednością.
Jeśli
chodzi o niższą naturę, jest to najwyższy ośrodek. W trzech niższych ośrodkach,
seks to najwyższy ośrodek. Żarłoki tylko gromadzą, to najgorsi ludzie w
świecie. Nigdy nie dzielą się, skąpcy, bogaci, gromadzący, wyzyskujący Lepsi od
nich są politycy, oni przynajmniej wchodzą w relacje międzyludzkie. Ale i oni
są niebezpieczni, gdyż ich relacje są oparte na panowaniu. Znają tylko jedno:
albo ulegasz komuś, albo nad kimś panujesz. Cały ich język jest nieludzki. Nie
znają żadnych relacji ludzkich, znają wojnę, znają przemoc, znają agresję.
Całym ich staraniem jest stanie się tak dominującym, by każdego móc wchłonąć.
Tak robił Aleksander Wielki, tak robił Adolf Hitler Lepsze jest to od
pierwszego, przynajmniej tworzą jakieś relacje międzyludzkie. Nawiązują te
relacje niewłaściwie, ale przynajmniej je nawiązują.
Pierwszy
wchodzi w relacje tylko z przedmiotami: pieniędzmi, jedzeniem, domem, samochodem.
Drugi wchodzi w relacje z ludźmi.
Jego
relacje nie są jeszcze wiele warte, ale jednak są to relacje międzyludzkie;
prymitywne, z samego początku, bardzo pierwotne, ale jednak są to relacje
międzyludzkie. Trzeci wchodzi w relacje oparte na seksie, dwojgu kochankach:
poeci, artyści, malarze, istnieją z trzecim ośrodkiem, estetyką. Trzeci jest
najwyższy w niższych ośrodkach, człowiek zaczyna dzielić się. A gdy kogoś
kochasz, nie chcesz dominować. Pamiętaj: jeśli chcesz dominować, twoja miłość
skażona jest drugim ośrodkiem, nie jest jeszcze miłością. Jeśli naprawdę kochasz,
chcesz wolności dla siebie i chcesz też wolności dla tej kochanej osoby. Miłość
daje wolność, daje niezależność, bo piękno miłości jest tylko wtedy, gdy wynika
ona z wolności. Nie jest to dominowanie, jest to dzielenie się, odpowiedzialne
dzielenie się, jesteś szczęśliwy dzieląc się swoimi energiami. Ale i to jeszcze
nie jest ludzkie, zwierzęta też potrafią to robić, robią to bardzo dobrze,
lepiej niż ludzie. Ale to poszukiwanie prowadzi wyżej.
Gdy
mężczyzna i kobieta naprawdę się spotykają i następuje orgazm, będziesz miał
pierwszy przebłysk, daleki przebłysk boskości. Stąd atrakcyjność seksu, stąd to
głębokie pragnienie orgazmu seksualnego, bo jest w nim odzwierciedlona jedność
– tylko na chwilę, może nawet nie na chwilę, na ułamek sekundy... jedynie
umykający przebłysk... ale to Bóg przechodzi obok.
Człowiek
uzależniony od jedzenia jest bardzo daleko, nie ma nawet przebłysku. Człowiek
uzależniony od władzy jest bardzo brzydki, bardzo agresywny, jest w wielkim
zamieszaniu – ten przebłysk nie jest możliwy. W głębokim romansie seksualnym
Bóg może po raz pierwszy przeniknąć do ciebie. Pierwszy promyk samadhi pojawia
się w orgazmie seksualnym. Tak naprawdę, człowiek zaczął myśleć o samadhi tylko
wskutek orgazmu seksualnego, gdy stał się świadomy w tej chwili błogosławieństwa,
gdy dwie osoby spotykają się tak głęboko, że roztapiają się w sobie, że ich
granice przestają być granicami, że jakoś w cudowny sposób zaczynają tętnić w
jednym ośrodku, że nie są dwojgiem serc, że nie są dwojgiem oddychających ciał,
stają się jednością. Pojawia się pewien rytm, harmonizują się ze sobą. A ten
rytm jest tak ogromny, tak potężny, że oboje zatracają się w tym rytmie, że
oboje powierzają się mu.
Pamiętaj,
w drugim ośrodku chcesz kogoś podporządkować sobie, a ten ktoś usiłuje podporządkować
sobie ciebie. W trzecim ośrodku oboje powierzacie się czemuś, co jest poza
wami. Oboje powierzacie się bogu miłości. Oboje powierzacie się orgazmicznej
jedności energii seksu; w tym powierzeniu, oboje znikacie. Na jedną chwilę
jesteście Adamem i Ewą razem.
I
Biblia mówi: Bóg stworzył Adama na swój obraz. Gdy Adam i Ewa naprawdę się spotykają,
obraz Boga znów jest odzwierciedlony w stanie twej świadomości. W twym jeziorze
świadomości odbija się księżyc Boga... wciąż jest odległy, ale ten pierwszy
przebłysk wszedł w ciebie.
Muladhar
jest materialnym, pierwszym ośrodkiem. Svadhisthan, drugi ośrodek, jest istotny
dla życia. Trzeci, manipura, psychosomatyczny, jest najwyższą jednością w
niższym świecie; jasne, chwilową, a jednak ma ogromne znaczenie.
Czwarty
to anahata; wykracza poza seksualność, staje się czystą miłością. Kiedy widzisz
kwiat, kwiat róży, i twoje serce tętni razem z nim, nie ma seksualności. Nie ma
mężczyzny i kobiety, nie ma biegunowości, ot, jesteś poruszony pięknem. To
piękno nie ma żadnego związku z mężczyzną i kobietą, to piękno jest poza
mężczyzną i kobietą. Patrzysz w noc, całe niebo pełne jest gwiazd, i nagle jesteś
poruszony do samego rdzenia swojego istnienia. Pojawia się ogromna radość...
zaczynasz spotykać się z gwiazdami. Nie ma kwestii mężczyzny i kobiety, nie ma
yin i yang, w ogóle nie jest to kwestia biegunowości.
Miłość
wychodzi poza biegunowość, seks zostaje poniżej biegunowości. Seks potrzebuje
przeciwieństwa, miłość nie potrzebuje przeciwieństwa. Dlatego w seksie zawsze
jest jakiś subtelny konflikt: ponieważ harmonia z przeciwieństwem nigdy nie
może być totalna.
Przez
kilka chwil, może... i znowu wkrada się konflikt. Kochankowie stale ze sobą walczą.
Psycholodzy twierdzą, że gdy dwoje kochanków przestaje się kłócić, ukazuje to
po prostu, że miłość zniknęła.
Kochankowie
są intymnymi wrogami. Ciągle się kłócą, dokuczają sobie. Tak, są chwile, gdy są
całkowicie w sobie rozpuszczeni, ale są to rzadkie chwile, nieliczne i odległe
od siebie.
W
miłości biegunowość znika. Miłość bardziej przypomina przyjaźń.
Możesz
kochać drzewo, możesz kochać kamień, możesz kochać gwiazdy, możesz kochać trawę,
możesz kochać cokolwiek. Miłość nie ma nic wspólnego z biegunowością mężczyzna-kobieta.
Miłość jest ponad przeciwieństwami, stąd ta jedność jest głębsza. To jest
czwarta czakra, anahata, czakra serca. I w tej czwartej naprawdę stajesz się
człowiekiem. Aż do trzeciej byłeś częścią królestwa zwierząt, byłeś jednym ze
zwierząt, niczym więcej, niczym specjalnym. Ale w czwartej stajesz się kimś
specjalnym, niepowtarzalnym – rodzi się ludzkość, stałeś się człowiekiem.
Pamiętaj,
samo wyglądanie na człowieka nie oznacza, że jesteś człowiekiem. Dopiero wtedy,
gdy zaczyna funkcjonować czwarty ośrodek, stajesz się człowiekiem. Wielu ludzi
umiera jak zwierzęta, nigdy nie wznoszą się oni ponad seksualność. Nigdy nie
poznają, że jest pewien rodzaj miłości, który jest ponad przeciwieństwami i
który jest ogromnie spełniający, gdyż nie ma w nim konfliktu. Miłość jest
bezwarunkowa, seks jest warunkowy. W seksie jest dawanie i przyjmowanie. W
miłości po prostu wylewasz siebie. Nie domagasz się, nie ma zapotrzebowania.
Nie chodzi o to, że nic nie dostajesz – dostajesz po tysiąckroć więcej, ale nie
domagasz się tego. Dzieje się to po prostu samo z siebie, cała egzystencja
obsypuje cię we wzajemności, odpowiada echem.
W
czwartym ośrodku znów jest jedność, spotykają się to, co niższe, i to, co
wyższe. Pamiętaj o tych jednościach, gdyż stopniowo poruszamy się coraz
bardziej ku staniu się jednością. Na pierwszej płaszczyźnie materia spotyka
materię. Na drugiej płaszczyźnie życie spotyka się z życiem. Na trzeciej
płaszczyźnie spotykają się przeciwieństwa, mężczyzna spotyka się z kobietą, yin
spotyka się z yang. Na czwartej, anahata, niższe spotyka się z wyższym. Trzy
ośrodki są poniżej anahaty i trzy ośrodki są wyżej od anahaty; anahata to drzwi
między jednymi i drugimi, pomost.
W
twym sercu Bóg spotyka się ze światem, nieprzejawione spotyka się z
przejawionym, nieznane spotyka poznane, gospodarz spotyka gościa, umysł spotyka
nie-umysł. Serce jest najbardziej tajemniczym ośrodkiem człowieka. I dopóki
serce nie zacznie funkcjonować, nie poznasz celu życia. W sercu, pierwszy początek
wyższego. Otwierają się rozległe przestrzenie... wychodzisz z tunelu.
Anahata
jest wielkim oknem, czyni cię ono dostępnym dla nieba i czyni niebo dostępnym
dla ciebie. Możesz też powiedzieć to w inny sposób: w anahata, w miłości,
spotykają się nieświadomość z nadświadomością. Albo jeszcze inaczej można to
wyrazić: w anahata, w miłości, spotykają się seks i modlitwa. Seks jest niższy
od miłości, modlitwa jest wyższa od miłości. A miłość jest wielką tajemnicą.
Jest w niej coś z seksu, na pewno, i jest w niej coś z modlitwy. Dlatego nie ma
innej tajemnicy porównywalnej z miłością. Jest w niej coś z seksu; jeśli
pójdziesz i kochasz drzewo, chcesz je objąć; chciałbyś je dotykać tak, jak
dotykałbyś twarzy ukochanej osoby. Jeśli kochasz skałę, chciałbyś całować ją
tak, jak całowałbyś usta ukochanej osoby; coś z seksu, coś ciągnie się z
przeszłości. A jednak, gdy całujesz skałę, jest poszanowanie, wielkie
zdumienie, wielki cud. Jesteś pełen szacunku, masz nastrój modlitwy, jest to
coś w rodzaju wielbienia.
W miłości
spotykają się modlitwa i seks. Jeśli nie jesteś uważny, miłość może spaść i
stać się seksualną. Jeśli jesteś dostatecznie uważny, miłość może wznieść się
wysoko i stać się pełną modlitwy.
Trzeba
o tym pamiętać. Miłość jest bardzo krucha. Bardziej prawdopodobne jest, że miłość
zejdzie do niższej rzeczywistości i stanie się seksem. Gdy zakochujesz się
pierwszy raz w kobiecie lub w mężczyźnie, może nie być w tym nic z seksu.
Wcześniej czy później seks pojawi się. Gdy pierwszy raz patrzysz na piękną kobietę,
może być poszanowanie, wielkie zdumienie, jakbyś w jej twarzy ujrzał twarz
Boga. Gdy spojrzysz w oczy kobiety, nagle otwierają się drzwi do tajemniczości.
Nie myślisz kategoriami seksu i ciała i fizyczności, w ogóle cię to nie
obchodzi. Przyzywa cię coś wyższego. Ale potem zakochujesz się i stopniowo
zapominasz to, co wyższe i wchodzisz w to, co niższe.
Miłość
prawie zawsze spada do tego, co niższe, gdyż nie jesteśmy świadomi. I dlatego
we wszystkich językach, gdy ktoś wchodzi w miłość, mówi się o nim: „wpadł po
uszy, zakochał się” Ludzie wpadają w miłość, bardzo rzadko wznoszą się w
miłości. Pamiętaj, to sformułowanie jest bardzo prawidłowe. Miłość zaczyna się
jako coś bardzo wysokiego, romantycznego, poetyckiego, boskiego, a potem
stopniowo godzi się na coś bardzo zwyczajnego, fizycznego, zepsutego.
Miłość
zaczyna się jako modlitwa, początek miłości jest religijny, ale miłość kończy
się w koszmarze. Pamiętaj o tym: jeśli jesteś czujny, możesz pomóc sobie, by
nie spaść, możesz pomóc sobie i poddać się dyscyplinie wznoszenia się. Wtedy
miłość może stać się modlitwą.
W
anahata, ośrodku serca, spotykają się niższe i wyższe. Jest to wielkie doznanie
jedności, bardzo kruche, rzecz jasna, trzęsące się, drżące, niezbyt pewne;
przypomina proces, idzie naprzód, cofa się; ale jeśli jesteś czujny, możesz
wykorzystać ją jako punkt wyjścia do jeszcze wyższych możliwości.
Piątą
czakrą jest visuddhi. To czakra modlitwy, czakra gardła, czakra modlitwy, śpiewania,
porozumienia z Bogiem. W piątej czakrze spotykają się wewnętrzne z zewnętrznym.
Pamiętaj, w czwartej spotykają się niższe z wyższym. W piątej spotykają się
wewnętrzne z zewnętrznym. „Bóg” oznacza po prostu całą egzystencję, która jest
poza tobą, a „ty” egzystencję, która jest w tobie; ja-Ty jest formą modlitwy. To
mówi Martin Buber Ja – to jest doznaniem świata, Ja – Ty jest doznaniem
modlitwy i Boga i miłości.
W
ośrodku gardła, visuddhi – słowo „visuddhi” oznacza „czysty, najczystszy” – w
piątym, miłość stała się najczystsza. Jest po prostu ekstazą, radością. Spotkały
się wnętrze z zewnętrzem. Gdy wierny składa pokłon przed swoim bóstwem, to
wnętrze składa pokłon zewnętrzu. Gdy ktoś śpiewa pieśń słońcu lub księżycowi,
to wnętrze śpiewa pieśń zewnętrzu. I pamiętaj, byłeś świadkiem tylko jednego,
widziałeś jak to wierny śpiewał pieśń swojemu bóstwu. Nie widziałeś czegoś
innego, bo jest to bardzo subtelne: bóstwo śpiewa pieśń temu wiernemu. To też
następuje, ale jest bardzo subtelne. Tego doznasz dopiero wtedy, gdy doświadczysz
modlitwy.
Czasem
modlisz się do Boga, a czasem to Bóg modli się do ciebie.
Powiem
to tak, bo zazwyczaj nie mówi się tego, ponieważ powiedzenie, że Bóg modli się
do ciebie wygląda na świętokradztwo, choć tak jest. Tak samo, jak matka, która
śpiewa dziecku kołysankę...
tak,
Bóg także śpiewa kołysankę. Ale ty musisz na nią zapracować.
Gdy
twoja modlitwa została wysłuchana, gdy naprawdę otworzyłeś swoje serce, całkowicie
zapomniałeś siebie, wtedy nagle modlitwa nie jest już ekspresją z twojej
strony. Zaczynasz słuchać... Bóg zaczyna się modlić. Spotykają się wnętrze z
zewnętrzem.
Potem
jest szósta czakra, czakra medytacji, czakra trzeciego oka, czakra ajna.
Spotyka się prawe z lewym, spotyka się rozum i intuicja, spotykają się męskość
i kobiecość, yin i yang. Trzeba tu coś zrozumieć. W trzeciej mężczyzna i
kobieta spotykają się na planie fizycznym, zewnętrznie. W szóstej znów spotyka
się męskość i kobiecość, ale już nie na zewnątrz, wewnątrz. Trzecia to ośrodek
seksu, a szósta to ośrodek tantry Wewnątrz jesteś obojgiem. Połowa twego
istnienia jest kobieca, połowa twego istnienia jest męska. W trzecim oku, tam
jest spotkanie. To trzecie oko jest symboliczne, oznacza, że twe prawe oko i
lewe oko rozpływają się w jednym oku: to staje się trzecim okiem. Teraz masz
dwoje oczu, dwa istnienia.
Potem
będziesz miał jedno oko.
Jest
takie powiedzenie Jezusa, o ogromnym znaczeniu. Posłuchaj go, medytuj nad nim.
Jezus powiada: „Gdy tak oko twe jednym się stanie, całe ciało twe pełne światła
będzie”. Mówi on o trzecim oku. Gdy oko twe jednym się stanie, całe ciało twe
pełne światła będzie.
Jedno
oko łączy się z lewą półkulą mózgu, drugie łączy się z prawą półkulą mózgu. Oba
są podziałem twojego istnienia, nie jesteś jeszcze symfonią. Twoja lewa i prawa
strona są asymetryczne. Przyjrzałeś się kiedyś swej twarzy? Połowy twojej
twarzy, prawa i lewa, nie są symetryczne. Popatrz raz jeszcze w lustro, popatrz
uważnie: lewa część twojej twarzy jest inna od prawej części twojej twarzy.
Twój wewnętrzny umysł podzielony jest na prawą i lewą półkulę, i funkcjonują
one na różne sposoby. Lewa półkula rozumuje, a prawa półkula działa
intuicyjnie. Poezja rodzi się z prawej półkuli, logika rodzi się z lewej
półkuli. Jeśli lewa półkula poety zostanie usunięta, nic on nie straci, nawet
nie będzie tego świadomy. Jeśli prawa półkula matematyka zostanie usunięta,
zupełnie on zniknie, nie będzie wiedział co robić. Zniknie całe jego
doświadczenie.
Wyobraźnia
pochodzi z prawej, rozumowanie z lewej. Prawa półkula jest żeńska, a lewa
półkula jest męska, a obie połączone są bardzo małym pomostem, ledwie są
złączone. W szóstym ośrodku, w czakrze ajna, w ośrodku trzeciego oka, te dwie
półkule spotykają się i stają się jednością. Wtedy twój rozum nie jest
przeciwny twojej intuicji, a twoja wyobraźnia nie jest przeciwna twojej logice.
Wtedy twoja logika i twoja wyobraźnia działają razem.
Popatrz:
cokolwiek mówię, zawsze mówię logicznie, ale cokolwiek mówię, zawsze jest to
nielogiczne. Treść jest nielogiczna, opakowanie jest bardzo logiczne. Jeżeli
będę chciał z tobą dyskutować, mogę dyskutować, nie ma z tym żadnego problemu.
Ale to, co mówię, jest czymś, co jest poza dyskusją. Jeśli twoja wiara jest
przeciwna logice, nie dotarłeś jeszcze do wewnętrznej jedności. Twoja wiara
powinna być poza logiką, a nie przeciwna logice. Pamiętaj o tym rozróżnieniu.
Twoja
wiara powinna być poza logiką, powinna być wspierana przez logikę, do pewnego
momentu logika może iść razem z nią. Może być racjonalna, może być bardzo
sensowna. Nie ma potrzeby, aby wiara była przeciwna logice. Jeśli wiara jest
przeciwna logice, jesteś nadal podzielony, to jedno oko jeszcze nie zdarzyło ci
się.
Najwięksi
mistycy świata zawsze byli też największymi logikami.
Shankara,
Nagarjuna, wielcy logicy, a jednak nielogiczni. Szli z logiką tak daleko, jak
tylko zdołali, a potem nagle dokonywali kwantowego przeskoku... i mówili: „Do
tej chwili logika pomaga, dalej, logika nie ma prawa istnienia”. Jeśli chcesz
dyskutować z Shankarą, zostaniesz pokonany w tej dyskusji.
Shankara
podróżował po całym tym kraju; wielki mistyk, a pokonał tysiące uczonych. Dziełem
całego jego życia było: iść i pokonywać ludzi, a jednak był bardzo nielogiczny.
Rano dyskutował tak logicznie, że najwięksi logicy wyglądali przy nim
dziecinnie. A wieczorem modlił się i tańczył w świątyni i płakał i łkał jak
dziecko.
Niewiarygodne.
Napisał jedną z najpiękniejszych modlitw, i ktoś spytał go: „Jak możesz pisać
tak piękne modlitwy? Jesteś takim logikiem, jak możesz być tak emocjonalny, że
płaczesz i łkasz i łzy ci lecą?” Rzekł: „Moja intuicja nie jest przeciwna mojej
logice, moja intuicja jest poza moją logiką. Moja logika ma pewną funkcję,
którą ma wypełnić: idę razem z nią, idę z nią z całego serca, ale potem
przychodzi taka chwila, gdy nie może ona przejść poza... a ja muszę przejść
także poza..”.
Pamiętaj,
jest to największa jedność. A gdy następuje to w szóstym, gdy spotkały się
twoja kobiecość z twoją męskością, twoje wewnętrzne yin i yang, stajesz się
jednością. Przed tą jednością jest jeszcze jeden krok. Stałeś się jednością
wewnątrz siebie. Teraz siódmą czakrą jest sahasrar. Oto czakra samadhi,
ostatecznej ekstazy, totalnego orgazmu. Teraz spotyka się część z całością,
spotyka się dusza i Bóg, spotyka się ty i wszystko... znikasz w totalnym orgazmie.
Może
tak o tym nie myślałeś, ale powiem ci to: wszystkie siedem czakr to siedem sposobów
doznawania orgazmu. Jest pewien subtelny orgazm, gdy czujesz zaspokojenie
jedzeniem, pewne głębokie zadowolenie. Jest pewien subtelny orgazm, gdy masz
nad kimś władzę; politycy wyglądają na bardzo szczęśliwych i zdrowych – jeśli
im się udaje. Gdy są u władzy, wyglądają bardzo promiennie. Energia zdaje się
ich wypełniać, wyglądają na niewyczerpywalnych, nigdy nie są zmęczeni, biegają
z jednego miejsca w drugie, robią tysiące rzeczy, nigdy nie są zmęczeni, są
bardzo promienni. Hitler miał taką magnetyczną siłę, ten charyzmat. Skąd
pochodzi ta promienność? Jest to orgazm władzy.
Widziałeś
to kiedyś? Gdy polityk stoi i otaczają go miliony ludzi, i patrzą na niego, dzieje
się subtelny orgazm. On czuje się bardzo szczęśliwy, tylu ludzi zwraca na niego
uwagę, tyle żywotności napływa do niego, tyle wibracji napływa do niego, styka
się z jego tętnieniem i jest wielki orgazm. Staje się promienny. Eksploduje.
Gdy polityk przegrywa, okazuje się fiaskiem, znika cała jego promienność, znika
cały jego charyzmat. Gdy widzisz polityka, któremu nie udało się, na przykład
idź teraz i zobacz Richarda Nixona, będziesz po prostu zaskoczony jak ten
człowiek, który miał taką władzę, stał się tak bezsilnym. Znikł cały charyzmat.
Biedny Nixon... I to ten sam człowiek był tak potężny – co się stało? Energia,
która napływała do niego, już nie napływa. Ten orgazm już nie następuje.
Utracił on swoją ukochaną; jego ukochaną był tłum, miał on romans z tłumem, i
to zostało utracone. Politycy, gdy przegrywają, wyglądają na bardzo pustych;
gdy im się powodzi, wyglądają na tak pełnych. Na tych siedmiu płaszczyznach
jest siedem typów orgazmu. A przez orgazm rozumiem doznanie jedności.
Ostateczne następuje w sahasrar, siódmej czakrze, gdy indywidualne ego
całkowicie rozpływa się w kosmicznej całości. Jest to orgazm totalny, cel,
źródło.
Chrześcijanie
uczynili krzyż swoim symbolem. Gdy patrzę na krzyż, sądzę, że chrześcijanie zgubili
jego prawdziwe znaczenie. Dla mnie krzyż nie jest symbolem śmierci, ale arytmetycznym
znakiem plus. I ja tak to widzę, a wtedy ma on totalnie inne znaczenie, ten arytmetyczny
znak plus. Ponieważ Jezus połączył się z całością w tamtej chwili na krzyżu,
Jezus stał się „plus”, Jezus znikł w Bogu.
Jezus
przestał istnieć, tylko jedność została.
Mówiłem
wam o tej legendzie, że Jezus nie chciał uczyć się drugiej litery, beta, bo powiedział:
„Najpierw muszę zrozumieć alfa, jedność”.
Żaden
nauczyciel nie mógł go nauczyć. Trzeba było zrezygnować z jego nauki w szkole.
Ale na krzyżu nauczył się znaczenia alfa. Tylko Bóg może tego nauczyć, gdyż
tylko Bóg może być Mistrzem. Co stało się na krzyżu? Krzyż oznacza plus; przed
krzyżem Jezus żył życiem minus, tak, jak każdy. Powiem to tak: ego to minus,
ponieważ ego nie istnieje. Ego jest tym, czego nie ma, jest czymś minus. Bóg to
plus, Bóg jest tym, co jest. Na krzyżu, plus Boga spotkał minus Jezusa. Ten
minus rozpuścił się w plusie, Jezus stał się Chrystusem. Jezus stał się
jednością, teraz nie jest już dwojgiem czy wielością, stał się alfą. To jest
źródło i to jest cel. Źródło jest celem, ponieważ początek jest końcem. Alfa
jest omegą.
Naukowcy
zajmujący się atomami twierdzą, że każdy atom ma ładunek dodatni i ujemny.
Jeśli rozdzielimy ładunki dodatnie i ujemne, następuje eksplozja; na tym polega
wybuch atomowy. Każdy mały atom, niewidzialny atom, ma dwie energie: dodatnią i
ujemną, minus i plus. Są one razem, są złączone w głębokim orgazmie, w głębokim
stosunku seksualnym, minus z plusem, dodatnie z ujemnym. Jeśli je oderwiesz od
siebie, jeśli dokonasz ich rozwodu, następuje wielka eksplozja energii. To
stało się w Hiroshimie i Nagasaki: mały atom rozbity na części może stać się
tak niszczący.
To
samo dzieje się w sahasrar, ale z drugiej strony. Minus łączy się z plusem, nie
są one odsuwane od siebie, łączą się; nie następuje rozwód, ale małżeństwo. To
małżeństwo jest jednością, jogą.
Zazwyczaj
istniejemy jako minus; Bóg jest energią plus, ego jest energią minus. W dniu, w
którym postanowimy wrzucić swój minus w plus, nastąpi małżeństwo. To małżeństwo
następuje w sahasrar, w siódmej czakrze.
Te
czakry to tylko alegorie, mm? Są tylko po to, aby dać ci mapę, abyś zrozumiał
jak to poszukiwanie, od jedzenia do Boga, jest jednością. To poszukiwanie
zmierza do znalezienia jedności. Jesteśmy zagubieni w wielości, jesteśmy
zagubieni w tłumie, jesteśmy rozbici; a całe poszukiwanie polega na znalezieniu
jedności, na staniu się niepodzielnym, na staniu się indywidualnością.
Słowo
czakra tak naprawdę nie oznacza „ośrodek”, słowo „ośrodek” nie jest w stanie objaśnić
czy opisać czy przełożyć tego poprawnie, ponieważ gdy mówimy „ośrodek” oznacza
to coś statycznego. A czakra oznacza coś dynamicznego. Słowo czakra znaczy
„koło”; poruszające się koło. Czakra jest więc dynamicznym ośrodkiem twojego
istnienia, przypominającym niemal wir wodny, trąbę powietrzną, oko cyklonu.
Jest dynamiczny, wytwarza wokół siebie pole energetyczne.
Pierwszy
ośrodek, ośrodek seksu, daje pewną integrację. Dlatego tyle jest pragnienia
seksu. Jest to naturalne, samo w sobie jest korzystne i dobre, ale jeśli tu
poprzestaniesz, zatrzymałeś się u wejścia do pałacu.
Wejście
jest dobre, prowadzi do pałacu, ale nie jest miejscem, z którego można uczynić
swą siedzibę, nie jest to miejsce, gdzie można na zawsze się zatrzymać... a
błogość, czekająca na ciebie na wyższych integracjach innych ośrodków zostanie
przegapiona. A w porównaniu z tą błogością i szczęściem i radością, piękno
seksu jest niczym, przyjemność seksu jest niczym. Daje ci on po prostu chwilowy
wgląd.
Drugą
czakrą jest hara. W ośrodku hara spotyka się życie i śmierć.
Jeśli
dotrzesz do drugiego ośrodka, dotrzesz do wyższego orgazmu integracji. Życie spotyka
śmierć, słońce spotyka księżyc. I to spotkanie jest teraz wewnętrzne, dlatego
to spotkanie może być bardziej trwałe, bardziej stabilne, ponieważ nie jesteś
zależny od nikogo innego. Teraz spotykasz swoją własną wewnętrzną kobietę lub
swego własnego wewnętrznego mężczyznę.
Trzeci
ośrodek to pępek. Tu spotyka się to, co pozytywne z tym, co negatywne, elektryczność
dodatnia z elektrycznością ujemną. Ich spotkanie jest jeszcze wyższe niż
spotkanie życia i śmierci, gdyż energia elektryczna, prana, bioplazma, czy
bioenergia, jest głębsza niż życie i śmierć. Istnieje przed życiem, istnieje po
śmierci. Życie i śmierć istnieją dzięki bioenergii. To spotkanie bioenergii w
pępku, nabhi, daje jeszcze wyższe doznanie bycia jednią, zintegrowaną
jednością.
Potem
jest serce. W ośrodku serca spotyka się to, co niższe i to, co wyższe. W
ośrodku serca prakriti i purusha, seksualność i duchowość, to, co światowe i
to, co nie z tego świata... można też nazwać to spotkaniem nieba i ziemi. Jest
to jeszcze wyższe, bo po raz pierwszy zjawia się coś spoza – widzisz słońce
wznoszące się znad horyzontu.
Nadal
jesteś zakorzeniony w ziemi, ale twe gałęzie sięgają do nieba.
Stałeś
się spotkaniem. To dlatego ośrodek serca daje najwyższe i najbardziej wysubtelnione
doznanie, jakie jest zazwyczaj możliwe: doznanie miłości. Doznanie miłości jest
spotkaniem ziemi i nieba; dlatego miłość w pewnej mierze jest ziemska, w innej
jest niebiańska...
Ponad
sercem jest ośrodek gardła. Tu znowu następuje kolejna integracja, jeszcze wyższa,
jeszcze bardziej subtelna. Ośrodek ten jest ośrodkiem dawania i przyjmowania.
Kiedy rodzi się dziecko, przyjmuje przez ośrodek gardła. Życie wchodzi w nie
najpierw przez ośrodek gardła – dziecko wciąga powietrze, oddycha; potem ssie
mleko matki. Dziecko działa z ośrodka gardła, ale on funkcjonuje połowicznie i
wkrótce dziecko o nim zapomina. Ono tylko przyjmuje.
Jeszcze
nie potrafi dawać. Jego miłość jest bierna. A jeśli żądasz miłości, pozostajesz
w wieku dziecięcym, pozostajesz dziecinny.
Dopóki
nie dojrzejesz, gdy będziesz mógł dawać miłość, nie staniesz się dorosły...
Potem
jest ośrodek trzeciego oka... Dwie półkule mózgu spotykają się w trzecim oku, to
jest dokładnie między dwojgiem oczu. Jedno oko reprezentuje prawą, drugie oko
reprezentuje lewą, a to jest dokładnie pośrodku. Te półkule mózgu, lewa i
prawa, spotykają się w trzecim oku, jest to bardzo wysoka synteza. Ludzie
potrafią opisywać aż do tej chwili. To dlatego Ramakrishna mógł opisywać aż do
trzeciego oka.
A
kiedy zaczął mówić o tym, co finalne, o ostatecznej syntezie, która następuje w
sahasrar, raz po raz zapadał w ciszę, w samadhi. Zatapiał się w niej, było to
zbyt wiele... Ostatnia synteza jest syntezą przedmiotu i podmiotu, zewnętrznego
i wewnętrznego, znowu. W orgazmie seksualnym spotykają się to, co zewnętrzne z
tym, co wewnętrzne, ale na chwilę. W sahasrar spotykają się na trwałe.
To
dlatego powiadam, że trzeba odbyć tę podróż od seksu do samadhi...
Seks
to tylko przebłysk sahasrar Sahasrar da ci błogość tysiąc razy, milion razy
większą, da ci dobrodziejstwo.
Człowiek
jest tęczą, wszystkimi siedmioma kolorami naraz. W tym jest jego piękno ale i
jego problem. Człowiek ma wiele obliczy, wiele wymiarów. Jego istnienie nie
jest proste, jest wielką złożonością. I z tej złożoności rodzi się harmonia,
którą nazywamy Bogiem – boska melodia.
Zatem
pierwszym, co trzeba zrozumieć o człowieku, jest to, że człowieka jeszcze nie
ma. Człowiek to tylko możliwość, potencjalność. Człowiek może być, człowiek to
obietnica. Pies jest, skała jest, słońce jest... człowiek może być. Stąd
niepokój i niedola: można przegapić, nie ma pewności. Może rozkwitniesz, może
nie rozkwitniesz. Stąd drżenie, dygotanie, roztrzęsienie wewnątrz: „Kto wie czy
zdołam tego dokonać czy nie?” Człowiek jest pomostem między zwierzęciem i tym,
co boskie.
Zwierzęta
są ogromnie szczęśliwe; rzecz jasna nie są świadome, nie są świadomie szczęśliwe,
są jednak ogromnie szczęśliwe, bez zmartwień, bez neurotyki. Bóg jest ogromnie
szczęśliwy i świadomy. Człowiek jest między jednym a drugim, w otchłani, zawsze
niezdecydowany – być czy nie być?
Człowiek
jest tęczą, powiadam, gdyż tęcza da ci totalną perspektywę, w jakiej można człowieka
zrozumieć – od tego, co najniższe, do tego, co najwyższe. Tęcza ma siedem kolorów,
człowiek ma siedem ośrodków istnienia. Alegoria siódemki jest bardzo stara. W
Indiach alegoria ta przybrała formę siedmiu czakr: najniższą jest muladhar,
najwyższą jest sahasrar, a pomiędzy nimi jest pięć stopni, pięć dalszych czakr.
I człowiek musi przejść przez wszystkich tych siedem czakr, siedem stopni
prowadzących do tego, co boskie.
Zwykle
jesteśmy uwięzieni na najniższym. Pierwsze trzy (muladhar, svadhisthan i manipura)
to czakry zwierzęce. Jeżeli żyjesz w pierwszych trzech, nie różnisz się od
zwierząt, a przez to popełniasz zbrodnię. Nie chodzi o to, że w rzeczywistości
popełniasz zbrodnię – popełniasz zbrodnię, gdyż nie zdołasz być tym, czym od
początku miałeś być; przegapisz tę możliwość. Jeśli ziarno nie wzrasta i nie
staje się kwiatem, popełnia zbrodnię – nie przeciwko komuś, przeciwko samemu
sobie. I ten grzech, który człowiek popełnia wobec samego siebie, jest
największym. Tak naprawdę grzechy wobec innych popełniamy dopiero wtedy, gdy popełniliśmy
ten pierwszy, podstawowy grzech przeciwko samym sobie.
Pierwsze
trzy czakry odnoszą się do jedzenia, pieniędzy, władzy, dominowania, seksu.
Jedzenie jest najniżej, seks jest najwyżej w trzech najniższych czakrach.
Trzeba to zrozumieć. Jedzenie jest najniższe – człowiek z obsesją jedzenie
należy do zwierząt najniższej kategorii. Chce po prostu przeżyć. Nie ma żadnego
celu, chce po prostu przeżyć po to, żeby przeżyć. Jeżeli zapytasz go po co, nie
ma żadnej odpowiedzi, której mógłby ci udzielić.
Któregoś
dnia Mulla Nasruddin powiedział do mnie: * Chciałbym mieć więcej ziemi.
–
Ale po co? Tak jak teraz, masz jej dość – spytałem go.
–
Mógłbym hodować więcej krów – odrzekł.
– A
co byś z nimi zrobił? – zapytałem.
–
Sprzedałbym je i zarobił pieniądze – odpowiedział.
– A
potem? Co byś potem zrobił z tymi pieniędzmi? * Kupiłbym więcej ziemi.
– Po
co? – zapytałem go.
–
Żeby hodować jeszcze więcej krów.
I
tak to trwa, ot, błędne koło, z którego nigdy nie wychodzisz; jesz po to, żeby
żyć, żyjesz po to, żeby jeść. To najniższa możliwość.
Najniższą
formą życia jest ameba. Ameba tylko je, to wszystko.
Ameba
nie ma życia płciowego, ameba zjada wszystko, co tylko może; ameba jest dokładnym
symbolem człowieka najniższego.
Ameba
nie ma innych narządów, tylko usta – całe jej ciało funkcjonuje jako usta. Pochłania
wszystko, co tylko znajdzie się w pobliżu; cokolwiek zbliży się, po prostu to
wchłania. Wchłania to całym ciałem, całe jej ciało jest ustami. Staje się coraz
większa, coraz większa; potem przychodzi chwila, gdy jest zbyt wielka i nie
może sobie poradzić, wtedy dzieli się na dwoje. Wtedy zamiast jednej są dwie
ameby; i zaczynają one robić to samo. Ameba po prostu je i żyje, a żyje po to,
żeby jeść więcej.
Niektórzy
ludzie żyją na tym najniższym poziomie. Strzeż się go – życie ma coś więcej, co
może ci dać. Nie jest to tylko przetrwanie, jest to przetrwanie dla czegoś
znaczącego. Przeżycie jest konieczne, ale samo w sobie nie jest celem, jest
tylko środkiem.
Drugi
typ, nieco wyższy niż opętany obsesją jedzenia, to maniak władzy, polityk. Chce
dominować nad ludźmi. Po co? W głębi siebie czuje się bardzo, bardzo gorszy,
chce pokazać światu, że „Jestem kimś, potrafię dominować, mogę ustawić was na
właściwym miejscu”. Nie ustawił siebie na właściwym miejscu, a próbuje cały
świat ustawić na właściwym miejscu. Jest to człowiek opętany przez ego. Może
poruszać się w dowolnym kierunku; jeśli zajmie się pieniędzmi, będzie gromadził
pieniądze, pieniądze staną się symbolem władzy. Jeśli zajmie się polityką, nie
może nad sobą zapanować dopóki nie dotrze do samego końca – a tam nic nie ma.
Miałem
kiedyś kota – bardzo głupiego kota, prawie polityka.
Wchodził
na drzewa, i był w tym doskonały. I wchodził na najwyższą gałąź drzewa, a potem
tkwił tam i nie wiedział jak zejść. I było to problemem niemal co dnia: ktoś
musiał wejść na drzewo i znieść go na dół. Tkwił tam i wrzeszczał i hałasował w
agonii. I nigdy się nie nauczył. Nazywałem więc tego kota „politykiem”.
Wchodzi,
premier, prezydent, Adolf Hitler, Richard Nixon, wchodzi na samą górę, a potem
nie ma już gdzie iść i nie wie jak zejść na dół.
Żaden
polityk nie wie jak zejść na dół. Uczy się tylko jednej sztuki – jak wchodzić
do góry, coraz wyżej. I potem przychodzi taka chwila, gdy nie ma już „wyżej”...
Wtedy – wielka frustracja.
Powiadają,
że Aleksander poradził się kiedyś astrologa. Astrolog popatrzył na jego dłoń i
rzekł: „Aleksandrze, wszystko jest dobrze, staniesz się największym zdobywcą w
świecie. Ale pamiętaj – jest tylko jeden świat, który można podbić”. I podobno
Aleksandra ogarnął wielki smutek. Astrolog zapytał: „Czemu stałeś się taki
smutny, tak nagle?” Odparł: „Co innego mi zostaje? Skoro jest tylko jeden
świat, gdy go podbiję, co będę robił? To sprawia, że czuję wielki smutek”.
Wspinacz...
U zwierząt można obserwować „kolejność dziobania”.
Jeśli
popatrzysz na grupę małp, stwierdzisz, że jedna jest prezydentem albo
premierem, czy jakkolwiek nazwiesz króla małp, a wszystkie małpy go słuchają.
On jest przywódcą, on dominuje. Jeśli napotkasz tygrysy, stwierdzisz, że jeden
dominuje nad całym stadem.
Dominowanie
nad kimś innym, usiłowanie zdobycia kogoś innego – to bardzo zwierzęcy
instynkt.
Prawdziwy
człowiek chce zdobyć siebie, nie innych. Chce poznać siebie. Nie chce zapychać
jakiejś wewnętrznej dziury dominowaniem nad kimś innym. Prawdziwy człowiek
kocha wolność dla siebie i także dla innych.
A
trzeci jest seks; i twierdzę, że jest czymś lepszym niż jedzenie, niż polityka,
gdyż ma w sobie pewną cechę nieco wyższą – wspólnotę. Ma w sobie coś wyższego.
Przy jedzeniu po prostu wchłaniasz, nie dzielisz się. W dominowaniu niszczysz,
nie tworzysz. Seks jest najwyższą możliwością na tej niższej płaszczyźnie –
dzielisz się, dzielisz się swoją energią, i stajesz się twórczy. Jeśli chodzi o
egzystencję zwierzęcą, seks jest najwyższą wartością. I ludzie są uwięzieni
gdzieś w obrębie tych trzech.
Czwartą
jest czakra anahata. Pierwsze trzy są zwierzęce, ostatnie trzy są boskie, a
między nimi jest czwarta, anahata, czakra serca, lotos serca, czakra miłości. I
to jest pomost. Miłość jest pomostem między tym, co zwierzęce, i tym, co
boskie. Spróbuj zrozumieć to tak głęboko, jak to jest tylko możliwe, ponieważ
to jest całe przesłanie Kabira, przesłanie miłości. Poniżej serca człowiek jest
zwierzęciem, ponad sercem staje się boski. Tylko w sercu człowiek jest ludzki.
To dlatego człowiek, który potrafi odczuwać, który potrafi kochać, który
potrafi modlić się, który potrafi płakać, który potrafi śmiać się, który
potrafi dzielić się, który potrafi mieć współczucie, jest naprawdę istotą
ludzką. Pojawia się w nim ludzkość, wnikają do niego pierwsze promienie słońca.
A
piątą jest visuddhi, szóstą jest ajna, a siódmą jest sahasrar W piątej miłość
staje się coraz bardziej napełniona medytacją, coraz bardziej napełniona modlitwą.
W szóstej miłość nie jest już relacją z innym człowiekiem. Nie jest nawet
modlitwą, stała się stanem istnienia. Nie jest to tak, że kogoś kochasz, nie.
Teraz przypomina to coś takiego, jakbyś był miłością. Nie jest to kwestia
kochania, sama twoja energia jest miłością. Nie możesz działać inaczej. Teraz
miłość to naturalny przepływ; tak, jak oddychasz, tak kochasz; jest to stan
bezwarunkowy. A w siódmej jest samadhi, sahasrar – dotarłeś do domu.
W
teologii chrześcijańskiej znaleźć można tę samą alegorię w opowieści, że Bóg
stworzył świat w sześć dni, siódmego zaś odpoczywał. Tych sześć dni to sześć
czakr, sześć ośrodków istnienia.
Siódmy
jest odpoczynkiem: człowiek dotarł do domu, odpoczywa. Tej alegorii nie zrozumiano.
Chrześcijanie, a szczególnie teolodzy chrześcijańscy, nigdy nie wchodzą bardzo
głęboko. Ich rozumienie pozostaje powierzchowne, co najwyżej logiczne,
teoretyczne, ale nigdy nie dotyka tego, co istotne. Bóg stworzył świat –
najpierw stworzył materię, a na końcu stworzył człowieka. Przez pięć dni
stwarzał wszystko inne w świecie, materię, zwierzęta, ptaki, a potem szóstego
dnia stworzył człowieka. A w ostatniej chwili szóstego dnia stworzył kobietę. I
jest to bardzo symboliczne – kobieta jest ostatnim stworzeniem, nawet mężczyzna
nie jest ostatni. I ta alegoria jest jeszcze piękniejsza, bo powiada, że
stworzył on kobietę z mężczyzny.
Oznacza
to, że kobieta jest ulepszeniem mężczyzny, formą czystszą.
Przede
wszystkim – kobieta oznacza intuicję, poezję, wyobraźnię.
Mężczyzna
oznacza wolę, prozę, logikę, rozum. Są to symbole – mężczyzna oznacza cechę
agresywną, kobieta oznacza przyjmowanie.
Przyjmowanie
jest najwyższe. Mężczyzna oznacza logikę, rozumowanie, analizę, filozofię;
kobieta oznacza religię, poezję, wyobraźnię; bardziej płynna, bardziej
elastyczna. Mężczyzna walczy z Bogiem. Nauka jest czystym produktem ubocznym
mężczyzny, mężczyzna walczy, zmaga się, usiłuje zdobywać. Kobieta nie walczy,
po prostu wita, czeka, ulega.
A ta
chrześcijańska alegoria powiada, że Bóg najpierw stworzył mężczyznę. Mężczyzna
jest najwyższy w królestwie zwierząt – ale jeśli chodzi o ludzkość, kobieta
jest wyższa. Teolodzy chrześcijańscy zinterpretowali to absolutnie
niewłaściwie, zinterpretowali to wedle samczego szowinizmu. Myślą, że mężczyzna
jest ważniejszy, dlatego Bóg najpierw stworzył mężczyznę. Skoro tak, to
zwierzęta muszą być jeszcze ważniejsze! Ta logika jest fałszywa. Myślą, że
mężczyzna jest sednem, kobieta jest tylko załącznikiem. W ostatniej chwili Bóg
poczuł, że czegoś brakuje, wziął więc jedną z kości mężczyzny i stworzył
kobietę. Kobiety nie uważa się za zbyt istotną – ot, pomocnik, po to tylko,
żeby mężczyzna czuł się dobrze, w przeciwnym razie byłby samotny. Ta opowieść
analizowana jest tak, że wydaje się jakby to kobieta była mniej ważna od mężczyzny,
zabawka, którą mężczyzna może się bawić, bo gdyby nie to, byłby samotny. Bóg
kochał mężczyznę tak bardzo, że pomyślał, że byłby on smutny i osamotniony...
Nie, to nie jest prawdą.
Wyobraźnia
przychodzi tylko wtedy, gdy wola zostanie poddana. Ta sama energia, która jest
wolą, staje się wyobraźnią, i ta sama energia, która staje się agresją, staje
się przyjmowaniem, i ta sama energia, która walczy, staje się współdziałaniem.
Ta sama energia, która jest złością, staje się współczuciem. Współczucie wywodzi
się ze złości, jest to złość udoskonalona, jest to wyższa symfonia wywodząca
się ze złości. Miłość wywodzi się z seksu – jest wyższym dostąpieniem,
czystszym.
W
tantrze i jodze jest pewna mapa wnętrza człowieka. Dobrze będzie jeśli
zrozumiesz tę mapę – to ci pomoże, ogromnie ci to pomoże.
Tantra
i joga zakładają, że w fizjologii człowieka, w subtelnej fizjologii, nie w
ciele, jest siedem ośrodków. W rzeczywistości są to metafory. Ale są one
bardzo, bardzo pomocne w zrozumieniu czegoś z wnętrza człowieka. Oto tych
siedem czakr.
Pierwszą
i najbardziej podstawową jest muladhar – dlatego nazywana jest muladhar –
muladhar oznacza „najbardziej fundamentalny, podstawowy” Mul znaczy podstawowy,
odnoszący się do korzeni.
Czakra
muladhar jest ośrodkiem, w którym obecnie dostępna jest energia seksu, ale społeczeństwo
wyrządziło wiele szkody tej czakrze.
Seks
tak bardzo jest potępiany, nie można się nim cieszyć. Dlatego ta energia
pozostaje gdzieś związana – oralna, analna, genitalna. Nie może przejść wyżej.
Tantra
powiada, że człowieka należy przebudować zaczynając od tych trzech kwestii.
Dlatego tantra mówi, że pierwsza wielka praca musi nastąpić w muladharze. Dla
wolności oralnej bardzo pomaga wrzeszczenie, śmianie się, krzyczenie, płakanie,
łkanie. Dlatego wybieram encounter, gestalt, primal i inne grupy tego rodzaju –
wszystkie one pomagają uwolnić zablokowanie oralne. A dla uwolnienia cię od
zablokowania analnego bardzo przydatne jest pranayam, bastrika – szybkie
oddychanie chaotyczne – gdyż uderza ono bezpośrednio w ośrodek analny i
umożliwia uwolnienie i rozluźnienie mechanizmu analnego. Dlatego medytacja
dynamiczna ma ogromną wartość.
A
potem jest ośrodek seksu – ośrodek seksu musi zostać pozbawiony brzemienia
winy, potępiania. Musisz zacząć uczyć się go na nowo, dopiero wtedy ten
uszkodzony ośrodek seksu może funkcjonować w zdrowy sposób. Musisz zacząć na
nowo uczyć się cieszenia się nim – bez żadnego poczucia winy.
Czakra
muladhar musi zostać uwolniona – uwolniona od zatwardzenia, uwolniona od
biegunki. Czakra muladhar musi funkcjonować optymalnie, w stu procentach –
wtedy energia zaczyna się poruszać.
Drugą
czakrą jest svadisthan – to hara, ośrodek śmierci. Te dwa ośrodki są bardzo
zniszczone, gdyż człowiek boi się seksu i człowiek boi się śmierci. Dlatego
unika się śmierci – nie mówi o śmierci!
Zapomnij
o niej! Ona nie istnieje. Nawet jeśli czasami istnieje, nie zauważaj jej, nie
zwracaj na nią uwagi. Myśl dalej, że będziesz żył wiecznie – unikaj śmierci!
Tantra
powiada: nie unikaj seksu i nie unikaj śmierci. To dlatego Saraha chodził medytować
na pole kremacyjne – by nie unikać śmierci. I chodził tam z kobietą, która
uczyła łucznictwa – aby przeżywać życie zdrowego, pełnego seksu, seksu
optymalnego. Na polu kremacyjnym, gdy żył z kobietą, te dwa ośrodki musiały
zostać uwolnione – śmierć i seks. Gdy już zaakceptujesz śmierć i nie boisz się
jej, gdy już zaakceptujesz seks i nie boisz się go, te dwa dolne ośrodki
zostają uwolnione.
Trzeci
ośrodek, manipura, jest ośrodkiem wszystkich sentymentów, emocji. W manipurze
ciągle tłumimy emocje. Oznacza to diament.
Życie
jest cenne ze względu na sentymenty, emocje, śmiech, płacz, łzy i uśmiechy.
Wszystko to sprawia, że życie jest cenne. Na tym polega chwała życia – dlatego
czakra ta nazywana jest manipura, czakrą diamentową.
Tylko
człowiek może posiąść ten cenny diament. Zwierzęta nie mogą śmiać się; jasne,
nie mogą też płakać. Łzy mają pewien wymiar dany tylko człowiekowi. Piękno łez,
piękno śmiechu, poezja łez i poezja śmiechu dane są tylko człowiekowi.
Wszystkie inne zwierzęta mają tylko dwie czakry – muladhar i svadisthan. Rodzą
się i umierają – niewiele jest między jednym i drugim. Jeśli i ty rodzisz się i
umierasz, jesteś zwierzęciem – jeszcze nie jesteś człowiekiem. A wielu, miliony
ludzi, żyje tylko z tymi dwoma czakrami. Nigdy nie wychodzą poza nie.
Nauczono
nas tłumić sentymenty. Nauczono nas nie być sentymentalnymi. Nauczono nas, że
sentymentalność nie popłaca – bądź praktyczny, bądź twardy – nie bądź miękki,
nie daj się zranić!
Wtedy
można cię wykorzystać. Bądź twardy! Przynajmniej pokaż, że jesteś twardy,
przynajmniej udawaj, że jesteś groźny, że nie jesteś łagodną istotą. Stwórz
wokół siebie strach. Nie śmiej się, bo gdy się śmiejesz, nie zdołasz stworzyć
wokół siebie strachu. Nie płacz – gdy płaczesz, pokazujesz, że boisz się sam
siebie. Nie pokazuj swych ludzkich ograniczeń. Udawaj, że jesteś doskonały.
Tłum
trzeci ośrodek, a staniesz się żołnierzem, nie człowiekiem, ale żołnierzem –
człowiekiem armii, człowiekiem fałszywym.
Wiele
pracy jest w tantrze dla uwolnienia trzeciego ośrodka. Emocje trzeba uwolnić,
rozprężyć. Gdy masz ochotę na płacz, musisz płakać; gdy masz ochotę śmiać się,
musisz się śmiać. Musisz porzucić nonsens tłumienia, musisz nauczyć się ekspresji,
bo tylko przez swoje sentymenty, swoje emocje, swoją wrażliwość, docierasz do
tej wibracji, dzięki której możliwe jest porozumienie.
Trzeba
uczynić trzeci ośrodek coraz bardziej dostępnym. Jest on przeciwny myśleniu, jeśli
więc dopuścisz trzeci ośrodek do głosu, łatwiej odprężysz się w swym spiętym
umyśle. Bądź autentyczny, wrażliwy, więcej dotykaj, więcej odczuwaj, więcej się
śmiej, więcej płacz. I pamiętaj – nie możesz zrobić więcej niż potrzeba, nie
możesz przesadzić. Nie możesz wyzwolić nawet jednej łzy więcej niż jest to
potrzebne, i nie możesz śmiać się więcej niż jest to potrzebne. Nie bój się
więc, i nie żałuj sobie.
Tantra
pozwala życiu na wszystkie jego emocje. Takie są te trzy dolne ośrodki – dolne
nie w sensie oceniania – są to trzy dolne ośrodki, trzy dolne szczeble drabiny.
Potem
przychodzi czwarty ośrodek, ośrodek serca, zwany anahata. To słowo jest piękne
– anahata oznacza niewydobyty dźwięk. Oznacza dokładnie to, co ludzie zen mają
na myśli wtedy, gdy mówią: „Czy słyszysz dźwięk jednej klaszczącej dłoni?” –
niewydobyty dźwięk.
Serce
jest dokładnie pośrodku, trzy ośrodki są poniżej niego, trzy ośrodki powyżej. I
serce jest drzwiami od niższego do wyższego, albo od wyższego do niższego.
Serce jest jak skrzyżowanie dróg.
A
serce jest zupełnie pomijane. Nie uczono cię żyć z głębi serca.
Nawet
nie pozwolono ci wejść do królestwa serca, gdyż jest to bardzo niebezpieczne.
Jest to ośrodek bezdźwięcznego dźwięku, jest to ośrodek nielingwistyczny,
dźwięku niewydobytego. Język jest dźwiękiem wydobytym, musimy tworzyć go
strunami głosowymi.
Musi
być wydobyty – to dwie klaszczące dłonie. Serce to jedna klaszcząca dłoń. W
sercu nie ma słowa – jest ono bez słów.
Zupełnie
unikamy serca, omijamy je. Żyjemy tak, jakby serce nie istniało – albo, co najwyżej,
jakby było mechanizmem pompy służącym oddychaniu, tyle tylko. Tak nie jest.
Płuca to nie serce.
Serce
jest ukryte głęboko za płucami. I nie jest ono czymś fizycznym.
Jest
miejscem, w którym powstaje miłość. Dlatego miłość nie jest sentymentem. A miłość
sentymentalna mieści się w trzecim ośrodku, nie w czwartym.
Miłość
nie jest tylko sentymentalna. Miłość ma więcej głębi niż sentymenty, miłość
jest ważniejsza niż sentymenty. Sentymenty są chwilowe. Mniej czy bardziej,
sentyment miłości jest błędnie pojmowany jako doznanie miłości. Jednego dnia
zakochujesz się w jakimś mężczyźnie czy kobiecie, następnego dnia już tego nie
ma – a ty nazywasz to miłością. To nie jest miłość. To sentyment. Spodobała ci
się ta kobieta, spodobała się, pamiętaj, nie wywołała w tobie miłości – było to
„polubienie” tak, jak lubisz lody. Było to upodobanie. Upodobania przychodzą i
odchodzą, upodobania są chwilowe, nie mogą długo trwać, nie mają żadnej
możliwości trwania.
Spodobała
ci się jakaś kobieta, pokochałeś ją, i koniec! To upodobanie jest skończone.
Tak samo gdy polubisz lody, zjadłeś je i już wcale nie patrzysz na lody A jeśli
ktoś będzie dawał ci więcej lodów, powiesz „To powoduje mdłości – dość! Więcej
już nie mogę”.
Upodobanie
nie jest miłością. Nigdy nie pomyl upodobania z miłością, bo wtedy całe twoje
życie będzie tylko drewnem niesionym przez fale... Będziesz dryfował od jednego
człowieka do drugiego, nigdy nie rozwinie się intymność.
Czwarty
ośrodek, anahata, jest bardzo istotny, ponieważ to w sercu po raz pierwszy nawiązałeś
kontakt z matką. To przez serce byłeś połączony ze swoją matką, nie przez
głowę. W głębokiej miłości, w głębokim orgazmie, znów jesteś połączony przez
serce, nie przez głowę. W medytacji, w modlitwie, dzieje się to samo – jesteś
połączony z egzystencją poprzez serce, serce z sercem. Tak, jest to dialog
serca z sercem, nie głowy z głową. Jest to nielingwistyczne.
A
ośrodek serca jest tym ośrodkiem, w którym powstaje bezdźwięczny dźwięk. Gdy odprężysz
się w ośrodku serca, usłyszysz Omkar, Aum. Jest to wielkie odkrycie. Ci, którzy
wstąpili do serca, słyszą wewnątrz swojego istnienia ciągłe śpiewanie, które
brzmieniem przypomina aum. Czy kiedykolwiek słyszałeś śpiewanie, które
następuje samo z siebie? Ty go nie robisz...
Dlatego
nie zalecam mantr Można stale śpiewać aum, aum, aum i można stworzyć mentalny
substytut serca. To nie pomoże. To oszukiwanie siebie. A śpiewać można latami,
i możesz stworzyć wewnątrz fałszywy dźwięk, jakby przemawiało twoje serce – tak
nie jest. Jeśli chcesz poznać serce, nie należy śpiewać aum, musisz po prostu
być w ciszy. Pewnego dnia, nagle, jest ta mantra. Pewnego dnia, gdy zapadniesz
się w ciszy, nagle słyszysz dźwięk dobiegający znikąd. Powstaje on w twoim
najgłębszym wnętrzu. Jest to dźwięk twojej wewnętrznej ciszy. Tak, jak w cichą
noc jest pewien dźwięk, dźwięk ciszy, dokładnie tak samo pojawia się w tobie
pewien dźwięk na znacznie głębszym poziomie.
Pojawia
się, będę powtarzał to raz po raz – nie wywołujesz go, nie powtarzasz aum, aum.
Nie, nie wypowiadasz ani jednego słowa.
Jesteś
po prostu w pokoju. Jesteś po prostu w ciszy. A on wybucha jak wiosna... nagle
zaczyna płynąć, jest. Słyszysz go – nie wypowiadasz go, słyszysz go.
W
ośrodku serca, w czakrze anahata, słyszysz. A ty nigdy nie słyszałeś w sobie
niczego, żadnego dźwięku, żadnego omkar, żadnej mantry. To znaczy tyle tylko,
że unikałeś serca. Ten wodospad istnieje, i dźwięk płynącej wody istnieje, ale
ty go unikałeś, omijałeś go, poszedłeś jakąś inną drogą, poszedłeś jakimś
skrótem. Ten skrót wychodzi z trzeciego ośrodka i unika czwartego. Czwarty
ośrodek jest najbardziej niebezpieczny, gdyż z tego ośrodka rodzi się ufność,
rodzi się wiara. A umysł musi go unikać. Gdyby umysł go nie unikał, nie byłoby
możliwości istnienia wątpliwości. Umysł żyje dzięki wątpliwościom.
To
jest czwarty ośrodek. A tantra powiada, że przez miłość poznasz ten czwarty
ośrodek.
Piąty
ośrodek nazywany jest visuddhi. Visuddhi oznacza czystość.
Jasne,
po nastąpieniu miłości jest czystość i niewinność, nigdy wcześniej. Miłość
oczyszcza i tylko miłość – nic innego nie oczyszcza. Nawet najbrzydszy człowiek
w miłości staje się piękny.
Miłość
jest nektarem. Oczyszcza wszystkie trucizny. Dlatego piąty ośrodek nazywany
jest visuddhi – visuddhi oznacza czystość, czystość absolutną. Jest to ośrodek
gardła.
A
tantra powiada: mów tylko wtedy, gdy dotarłeś do piątego ośrodka przez czwarty,
mów tylko przez miłość, inaczej nie mów. Mów poprzez współczucie, inaczej nie
mów! Po co mówić? Jeśli dotarłeś przez serce i jeśli usłyszałeś Boga tam
przemawiającego, albo Boga, który płynie tam jak wodospad, jeśli usłyszałeś
dźwięk Boga, dźwięk jednej klaszczącej dłoni, dopiero wtedy wolno ci mówić,
wtedy twój ośrodek gardła zdoła przekazać to przesłanie, wtedy coś można wlać
nawet w słowa. Gdy to masz, można wlać to nawet w słowa.
Bardzo
nieliczni ludzie docierają do piątego ośrodka, bardzo rzadko, gdyż nie
docierają nawet do czwartego, jak więc mogą dotrzeć do piątego? Jest to bardzo
rzadkie. Gdzieś jest jakiś Chrystus, jakiś Budda, jakiś Saraha, oni docierają
do piątego. Nawet piękno ich słów jest ogromne – a co dopiero mówić o ich
ciszy? Nawet ich słowa zawierają ciszę. Mówią oni, a jednak nie mówią. Mówią, i
mówią to, co niewypowiadalne, niewysłowione, nie dające się wyrazić.
Ty
też używasz gardła, ale to nie jest visuddhi. Ta czakra jest zupełnie martwa.
Gdy ta czakra ożywa, w twych słowach jest miód, twoje słowa mają aromat, w
twoich słowach jest muzyka, taniec. Wtedy wszystko, co mówisz, jest poezją,
wszystko, co wypowiadasz, jest czystą radością.
A szósta
czakra to ajna: ajna oznacza porządek. W szóstym ośrodku jesteś uporządkowany,
nigdy wcześniej. W szóstej czakrze stajesz się panem, nie wcześniej. Wcześniej
byłeś niewolnikiem. W szóstej czakrze, cokolwiek wypowiesz, stanie się to,
czegokolwiek zapragniesz, stanie się to. W szóstej czakrze masz wolę, nigdy
wcześniej. Wcześniej wola nie istnieje. Ale jest w tym pewien paradoks.
W
czwartej czakrze znika ego. W piątej czakrze znikają wszelkie nieczystości i
wtedy masz wolę, nie możesz więc tą wolą ranić. W istocie rzeczy nie jest to
już twoja wola, jest to wola Boga, gdyż ego znika w czwartym ośrodku, wszystkie
nieczystości znikają w piątym.
Teraz
jesteś najczystszym istnieniem, samym nośnikiem, narzędziem, posłańcem. Teraz
masz wolę, ponieważ cię nie ma – teraz wola Boga jest twoją wolą.
Bardzo
rzadko człowiek dociera do szóstej czakry, ponieważ jest ona ostatnia, w pewnym
sensie. W tym świecie jest ostatnia. Poza nią jest siódma, ale wtedy wkraczasz
w totalnie inny świat, odrębną rzeczywistość. Szósta jest ostatnią linią
graniczną, posterunkiem kontrolnym.
Siódmą
jest sahasrar – sahasrar oznacza tysiącpłatkowy lotos. Gdy twoja energia przechodzi
do siódmej – sahasrar – stajesz się lotosem.
Teraz
nie potrzebujesz już szukać miodu innych kwiatów – teraz pszczoły zaczynają
przychodzić do ciebie. Teraz przyciągasz pszczoły z całej ziemi, a czasem nawet
zaczynają do ciebie przychodzić pszczoły z innych planet. Twoja sahasrar
otworzyła się, twój lotos rozkwitł pełnią kwiecia. Ten lotos to Nirvana.
Najniższą
jest muladhar W najniższej rodzi się życie, życie ciała i zmysłów. W siódmej
rodzi się życie, życie wieczne, nie ciała, nie zmysłów. Taka jest fizjologia
tantry Nie jest to fizjologia książek medycznych. Nie szukaj jej w księgach
medycznych, nie ma jej tam.
Jest
to metafora, jest to pewien sposób przekazu. Oto mapa, która ma wszystko
uczynić zrozumiałym.
Na
pastwisku tego świata, bez końca odsuwam na boki wysokie trawy, poszukując
byka. Idąc z biegiem nienazwanych rzek, gubić się na krzyżujących się ścieżkach
pośród odległych gór, siły mnie zawodzą, życiowość wyczerpuje się, byka nie
mogę znaleźć. Słyszę tylko racice biegnące nocą przez las.
Wyruszamy
na niezwykłą pielgrzymkę. Dziesięć byków Zen to coś unikalnego w historii
ludzkiej świadomości.
Prawdę
wyrażano na wiele sposobów i zawsze stwierdzano, że pozostaje niewyrażoną, bez
względu na to, co robisz.
Obojętne
jak bardzo byś ją wyrażał, umyka, wymyka się. Po prostu wymyka się opisom.
Słowa, których dlań używasz, nie mogą jej zawrzeć. A z chwilą, gdy wyraziłeś,
natychmiast odczuwasz frustrację; tak jakby to, co istotne zostało opuszczone,
a tylko to, co nieistotne zostało wyrażone.
Dziesięć
byków zen stanowi jedyny w swoim rodzaju wysiłek zmierzający do wyrażenia tego,
co jest niewyrażalne.
Byk
jest symbolem energii, witalności, dynamizmu. Byk oznacza samo życie. Byk oznacza
twoją wewnętrzną moc, twoją potencjalność. Byk jest symbolem, pamiętaj o tym.
Ty jesteś, masz też życie, ale nie wiesz czym jest życie. Masz energię, ale nie
wiesz skąd ta energia pochodzi i do jakiego celu ta energia zmierza.
Jesteś
tą energią, a jednak jesteś nieświadomy tego, czym jest ta energia. Nieświadomy
żyjesz. Nie zadałeś podstawowego pytania: Kim jestem? To pytanie jest tym samym
co poszukiwanie byka. Kim jestem? A dopóki nie zostanie to poznane, jak możesz
żyć? Wtedy wszystko będzie próżne, bo to podstawowe pytanie nie zostało zadane,
nie odpowiedziano na nie. Dopóki nie poznasz siebie, cokolwiek robisz, będzie
to próżne. Najbardziej podstawową sprawą jest poznanie siebie. Ale dzieje się
tak, że stale przegapiamy to, co najbardziej podstawowe, i stale przejmujemy
się błahostkami.
Czym
są wysokie trawy? Symbolem. Poezja mówi symbolami. Malarstwo maluje symbole,
poezja mówi symbole. Pragnienia są tymi wysokimi trawami, w których zagubił się
twój byk.
Jeśli
zdołasz zrozumieć jakość swej energii, będziesz mógł zrozumieć co stanowi dla
ciebie spełnienie. Inaczej, nie poznawszy siebie, stale biegniesz. Ten bieg
jest prawie szalony. Zatrzymaj się przy drodze, pomedytuj chwilę, zastanów się
nad tym, co robisz, po co to robisz.
Nie
biegnij gorączkowo, bo to biegnięcie zmusi cię do jeszcze szybszego biegu.
To
poszukiwanie jest trudne, ponieważ prawda jest nie tylko nieznana – jest
niepoznawalna. To poszukiwanie jest trudne, ponieważ poszukujący musi
zaryzykować dla niego całe swoje życie.
Jeśli
słuchasz świętych pism, idziesz z biegiem rzek nazwanych. Jeśli jesteś wyznawcą
jakiejś religii, sekty, kościoła, masz mapę – a dla prawdy nie może być żadnej
mapy. Nie może być żadnej mapy, ponieważ prawda jest prywatna, nie publiczna.
I
przychodzi w tym poszukiwaniu chwila, gdy czujesz się kompletnie wyczerpany, zmęczony.
Zaczynasz myśleć, że lepiej byłoby, gdybyś nigdy tego poszukiwania nie
rozpoczął. Czujesz się tak sfrustrowany, że zaczynasz odczuwać zazdrość wobec
tych, którzy nigdy takimi sprawami się nie przejmowali. Jest to naturalne, ale
jest to dokładnie ta chwila, gdy zaczyna się prawdziwe poszukiwanie.
Ta
wyczerpana energia, to zmęczenie, pochodzą z umysłu. Umysł czuje się zmęczony,
bo umysł zawsze jest szczęśliwy, gdy może korzystać z map. Wobec znanego, umysł
pozostaje panem; wobec nieznanego, dziwnego, umysł jest całkowicie zagubiony...
Ta
chwila przychodzi w poszukiwaniu każdego człowieka. Test to znaczący moment. A
jeśli zdołasz wyruszyć, nawet czując się wyczerpany, zmęczony, sfrustrowany,
jeśli mimo tego zdołasz wyruszyć i iść i iść, umysł zostaje porzucony i
pojawiają się pierwsze przebłyski medytacji.
Na
brzegu rzeki, pod drzewami, odkrywam ślady kopyt! Nawet pod pachnącą trawą widzę
jego ślady. Głęboko w odległych górach można je znaleźć. Te ślady nie mogą być
bardziej ukryte niż nos człowieka zwrócony ku niebu.
Umysł
zostaje porzucony dopiero wtedy, kiedy ty trwasz i trwasz, podczas gdy umysł
każe ci zaprzestać. Jeśli nie posłuchasz umysłu i powiesz: „Będę zgłębiał, będę
szukał – jeśli ty jesteś zmęczony, możesz odpaść” – umysł będzie trzymał się
ciebie jeszcze nieco dłużej. Ale jeśli nie posłuchasz i pozostaniesz z dystansem
i bez przejmowania się, twe oczy skupione na celu, na byku, odkryją ślady.
Zawsze
tu były, tylko ty byłeś zbyt zatłoczony myślami, zbyt zachmurzony umysłem.
Dlatego nie widziałeś tych subtelnych śladów.
A
teraz, nawet pod trawą, nawet pod tymi samymi pragnieniami, znajdujesz te same
ślady byka. Nawet pod pragnieniami znajdujesz ukrytego Boga. Nawet pod tak
zwanymi ziemskimi sprawami, odszukujesz coś z tego spoza.
Byk
nigdy nie zagubił się – ponieważ tym bykiem jesteś ty Ten byk jest twoją
energią, to twoje życie. Zasadą twojej dynamiki jest byk.
Byk
nigdy nie zaginął. Jeśli zdołasz to zrozumieć, poszukiwać nie potrzeba. Wtedy
samo to zrozumienie wystarcza. Ale jeśli to zrozumienie nie przyszło do ciebie,
poszukiwanie jest potrzebne.
Poszukiwanie
nie pomoże ci dotrzeć do celu, bo cel nigdy nie został zagubiony. Poszukiwanie
pomoże ci tylko porzucić chciwość, lęk, chęć posiadania, zazdrość, nienawiść,
złość. Poszukiwanie pomoże ci tylko porzucić przeszkody, a gdy tych przeszkód
już nie będzie, nagle zdajesz sobie sprawę: „Zawsze tu istniałem! Nigdy nigdzie
nie poszedłem!” Byk tu jest. Poszukujący jest poszukiwanym. Tylko parę
niepotrzebnych rzeczy tłoczy się w tobie, porzuć je, a odkryjesz sam siebie w
całej swojej chwale.
To
poszukiwanie jest indywidualne, jest pełne niebezpieczeństw.
Samemu
trzeba wędrować. Ale na tym polega jego piękno. W głębokiej samotności, tylko w
głębokiej samotności, gdy nawet jednej myśli nie ma, Bóg wchodzi w ciebie, lub
inaczej, opuszcza cię. W głębokiej samotności, inteligencja staje się
płomieniem, jasnym. W głębokiej samotności, cisza i błogość otaczają cię. W
głębokiej samotności, otwierają się twoje oczy, otwiera się twoje istnienie. To
poszukiwanie jest indywidualne.
Słyszę
śpiew słowika. Słońce jest ciepłe, wiatr jest lekki, wierzby nad brzegiem są,
zielone. Żaden byk nie może się tu ukryć! Jakiż artysta zdoła namalować tą
masywną, głowę, te majestatyczne rogi?
Trzecia
sutra mówi o wrażliwości... Gdy stajesz się wrażliwy, wrażliwy na wszystko to,
co dzieje się wokół – śpiew słowika – gdy stajesz się wrażliwy na wszystko, co
ci się przytrafia, i otacza cię, słońce jest ciepłe, wiatr jest lekki, wierzby
nad brzegiem są zielone.
W
takiej wrażliwości, jak może ukryć się byk? Byk może ukryć się, jeśli jesteś
skoncentrowany w jednym kierunku; wtedy jest wiele kierunków, gdzie byk może
się ukryć. A gdy nie jesteś skoncentrowany w żadnym kierunku, po prostu otwarty
na wszystkie kierunki, jak byk zdoła się ukryć? Piękna sutra. Teraz nie ma tej
możliwości, ponieważ nie ma ani jednego miejsca, które byłoby poza twoją
świadomością. Nie ma miejsca, w którym można byłoby się ukryć.
Przez
koncentrację możesz unikać. Stajesz się uważny na jedną sprawę kosztem tysiąca
innych rzeczy.
W
medytacji jesteś po prostu świadomy, bez żadnego zawężania. Niczego nie
odsuwasz na bok. Po prostu jesteś otwarty i dostępny.
Gdy
śpiewa słowik, jesteś dostępny. Gdy odczuwane jest słońce, dotyka twojego ciała
i czujesz ciepło, jesteś dostępny. Gdy wieje wiatr, czujesz go, jesteś
dostępny. Dziecko płacze, pies szczeka – po prostu jesteś uważny. Nie masz
żadnego przedmiotu (swojej uważności).
Koncentracja
jest przedmiotowa. W medytacji nie ma przedmiotu. A w uważności bez wybierania
umysł znika, bo umysł może pozostać tylko wtedy, gdy świadomość jest wąska. Gdy
świadomość jest szeroka, szeroko otwarta, umysł nie może istnieć. Umysł może
istnieć tylko wraz z wyborami...
Powiem
to w ten sposób: umysł jest zawężonym stanem świadomości, świadomością płynącą
bardzo wąskim kanałem, tunelem. Medytacja to po prostu stanie pod gołym niebem,
bycie dostępnym dla wszystkiego...
I
nagle widzisz byka! W wielkiej wrażliwości, nagle jesteś świadomy swojej
energii, czystej energii, sama rozkosz.
To
tego dotyczy wrażliwość – twoich zmysłów stopionych w jedną wrażliwość. Nie chodzi
tu o to, że masz oczy i uszy i nos, nie; jesteś oczouszonosem jednocześnie. Nie
ma przerwy. Widzisz i słyszysz i czujesz i smakujesz na raz, równocześnie. Nie
wybrałeś żadnego konkretnego zmysłu.
Prawdziwy
człowiek rozumiejący żyje przez zmysły, jego dotyk jest totalny. Gdy dotyka cię
prawdziwy człowiek rozumiejący, natychmiast odczuwasz przepływ energii. Nagle
czujesz, że coś wewnątrz ciebie zostało przebudzone, jego energia dotknęła
twojej śpiącej energii. Coś w tobie powstaje.
Tu
zen jest najlepszy. Żadna inna religia, żaden inny rozwój, nie dotarł tak
głęboko do właściwej ścieżki. Zmysły powinny pozostać żywe, i jeszcze coś –
twoje zmysły powinny wpaść w głęboki wewnętrzny rytm i harmonię, powinny stać
się orkiestrą. Dopiero wtedy prawda może być poznana, dopiero wtedy możesz
pochwycić byka.
Chwytam
go w zaciętej walce. Jego wielka wola i moc są niewyczerpane. Rusza na wysoki
płaskowyż, daleko ponad mgłami chmur, albo stoi w nieprzeniknionym wąwozie.
Będzie
walka, bo umysł nie tak łatwo odda swą moc. Tak długo umysł był dyktatorem,
teraz chcesz, by dyktator zszedł z tronu; jest to niemożliwe. Umysł
przyzwyczaił się do kierowania i popychania cię na wszystkie strony. Stoczy z
tobą zaciętą potyczkę. Będzie cię ścigał, i będzie znajdywał chwile słabości, w
których znów może zapanować nad tobą.
Ale,
kiedy zobaczysz byka, energię swojego istnienia, możesz go pochwycić. Oczywiście,
będzie walka, ponieważ tak długo umysł pozostawał u władzy..
A ta
energia, ten byk, jest niewyczerpana. Czasem stoi na szczycie wzgórza, na
szczycie jakiegoś przeżycia. Czasem w dolinie, w głębokim wąwozie.
Gdy
staniesz się wrażliwy na otaczający cię świat, twoja wrażliwość może być
zwrócona do wewnątrz, ku twemu wewnętrznemu domowi.
Jest
to ta sama wrażliwość, dzięki której słyszałeś śpiew słowika, dzięki której
odczuwałeś ciepło słońca, dzięki której czułeś aromat kwiatu. Jest to ta sama
wrażliwość, która teraz została zwrócona do wewnątrz. Dzięki tej samej
wrażliwości będziesz smakował Siebie, odczuwał Siebie, widział Siebie, dotykał
Siebie.
Wykorzystaj
świat jako szkolenie wrażliwości. Zawsze pamiętaj: jeżeli zdołasz stać się
bardziej i bardziej wrażliwy, wszystko będzie absolutnie właściwe. Za każdym
drzewem, i pod każdym kamieniem, ukrywa się byk. Dotykaj z miłością, a nawet
kamień odpowie, i tam możesz poczuć byka. Patrz z miłością na gwiazdy, a
gwiazdy odpowiadają – byk tam się ukrywa.
Byk
jest energią Totalności. Jesteś jej częścią. Jeśli jesteś żywy i wrażliwy,
możesz odczuć całość.
Byk
zawsze na ciebie czeka. Byk nie jest gdzieś poza tobą. Byk jest twoim
najbardziej wewnętrznym rdzeniem. Między bykiem i tobą jest ogromna ściana
umysłu, myśli. Myśli są cegłami, zrobionymi ze szkła. Możesz więc przez nie
widzieć i możesz nie zdawać sobie sprawy, że między tobą i rzeczywistością jest
ściana.
Walka
będzie nieco trudna, ponieważ umysł nie da się łatwo przekonać – bo dla umysłu
będzie to śmierć...
Śmierć
umysłu jest twoim życiem. A życie umysłu to twoja śmierć.
Jeśli
wybierasz umysł, popełniasz samobójstwo, jeśli chodzi o twoje wewnętrzne istnienie.
Jeśli wybierasz siebie, musisz porzucić umysł – i to właśnie jest medytacja.
Bat
i powróz są potrzebne, inaczej może on zabłądzić w jakąś zapyloną drogę. Będąc
dobrze wyćwiczonym, staje się naturalnie łagodny. Potem, nie pętany, słucha
swego pana.
Bat
jest symbolem uważności, a powróz jest symbolem wewnętrznej dyscypliny. Uważność
i dyscyplina są najbardziej fundamentalne dla poszukującego. Jeśli poddasz się
dyscyplinie bez uważności, staniesz się hipokrytą. Jeśli poddasz się
dyscyplinie bez uważności, staniesz się zombie, robotem. Może nikomu nie
wyrządzisz krzywdy, może będziesz znany jako dobry człowiek, albo nawet święty,
ale nie zdołasz żyć swoim prawdziwym życiem, nie będziesz mógł go świętować.
Nie będzie w nim rozkoszy. Staniesz się zbyt poważny, gotowość do zabawy
odejdzie na zawsze. A powaga jest chorobą.
Jeśli
dyscyplina jest bez uważności, narzucasz ją siłą – i będzie to przemoc, gwałt
na twoim własnym istnieniu. Nie da ci to wolności, stworzy więcej i więcej,
większych i większych więzień. Dyscyplina jest słuszna, jeśli opiera się na
uważności. Dyscyplina zupełnie traci słuszność, staje się zatruta, gdy jest
przestrzegana bez uważności, przez ślepy, wierzący umysł.
Pierwszą
rzeczą jest więc bat – uważność. A drugą jest powróz – dyscyplina. Po co jest
dyscyplina potrzebna? Jeśli jesteś uważny, wydaje się, że uważność wystarcza. W
końcu wystarczy, ale nie na początku, bo umysł ma głębokie wzorce, a energia
porusza się zgodnie ze starymi nawykami i starymi wzorcami. Nowe kanały trzeba
stworzyć.
Możesz
stać się uważny, ale na początku samo w sobie nie będzie to wystarczało, ponieważ
umysł, znalazłszy nową okazję do wejścia w jakiś stary wzorzec, natychmiast
wślizguje się w niego, w ułamku sekundy. Wpadnięcia w złość dokonuje
natychmiast. Zanim staniesz się tego świadomy, gniew już się pojawił. Później,
gdy twoja uważność stanie się totalna, gdy twoja uważność stanie się z tobą
jednością absolutną, wtedy zanim cokolwiek się stanie, uważność zawsze jest, a
priori. Jeśli przychodzi złość, przed złością jest uważność; jeśli owładnie
tobą seksualność, zanim to nastąpi, jest uważność. Gdy uważność staje się czymś
naturalnym, spontanicznym, jak oddychanie, kiedy jest nawet we śnie, dyscyplinę
można porzucić.
Ale
na początku – nie. Na początku, gdy uważność tworzy się, dyscyplina będzie
bardzo pomocna.
Dyscyplina
potrzebna jest do stworzenia nowych szlaków. Dlatego uważność i dyscyplina
powinny iść razem.
Są
ludzie mówiący, że wystarczy sama uważność. W pewnej mierze mają rację, ale dotarcie
do tego punktu uważności, gdy wszystkiego jest dość, gdy jest jego własna
dyscyplina, jest bardzo, bardzo trudne. Rzadko to następuje.
Są
też inni, którzy stale mówią, że dyscyplina wystarcza, nie potrzeba uważności.
Oni też mówią o drugim ekstremum. Sama dyscyplina nie może wystarczyć. Wtedy
człowiek, który stale narzuca sobie dyscyplinę, stopniowo staje się
mechanicznym robotem.
Wiele
religii nauczało jedynie dyscypliny, moralności, dobrych działań i dobrych uczynków
– światu to nie pomogło. Ludzie przez to nie stali się uważni, żywi. Oba
przeciwieństwa są tylko połową i połową. Zen powiada, że trzeba równocześnie
przestrzegać uważności i dyscypliny. Między tymi dwoma przeciwieństwami trzeba
stworzyć pewien rytm. Należy zacząć od bata, a skończyć na powrozie...
Byk
dobrze zna zapylone drogi, i jeśli nie użyje się bata i powrozu, istnieje
wielkie prawdopodobieństwo, że byk, którego pochwyciłeś, znów się zagubi.
Potrzebne
jest ćwiczenie, ale ćwiczenie nie jest celem. Ćwiczenie jest tylko środkiem. W
końcu trzeba wyjść z ćwiczenia, trzeba zapomnieć o wszelkiej dyscyplinie. Jeśli
musisz kontynuować swoją dyscyplinę, pokazuje to po prostu, że ta dyscyplina
nie jest jeszcze naturalna.
Na
początku pozostajesz uważny, tworzysz nowe szlaki dla energii swojego umysłu.
Stopniowo, nie będzie potrzeby, stopniowo, nawet pozostawanie w uważności nie
będzie potrzebne. Po prostu jesteś uważny, nie usiłujesz być uważny. Dopiero
wtedy jest rozkwit, gdy uważność jest naturalna, gdy medytacji nie trzeba
robić, ale ona po prostu sama się dzieje. Stała się twoim klimatem, żyjesz w
niej. Jesteś nią.
Dosiadłszy
byka, powoli wracam do domu. Głos mojego fletu przenika wieczór. Nadając tempo
uderzeniami dłoni, pulsująca harmonia, kieruję nieskończonym rytmem. Ktokolwiek
słyszy tę melodię, przyłączy się do mnie.
Jeśli
nie jesteś panem, odchodzisz, daleko od domu. Gdy jesteś panem, zaczynasz
wracać do pierwotnego źródła. Jeśli nie jesteś panem, ta energia odchodzi od
ciebie, ku przedmiotom, ludziom, władzy, prestiżowi, sławie. Ta energia stale
odchodzi od ciebie, ku peryferiom. Gdy jesteś panem, energia zaczyna poruszać
się w kierunku domu.
Gdy
jesteś panem, umysł idzie za tobą niczym cień. Gdy nie jesteś panem, musisz jak
cień iść za umysłem. Umysł oznacza energię poruszającą się na zewnątrz, a
medytacja oznacza energię poruszającą się do wewnątrz, tę samą energię. Jedynie
kierunek jest inny.
I
pamiętaj: jeśli twoje poszukiwanie nie prowadzi cię do stanów coraz większej i
większej błogości, kiedy możesz śpiewać i tańczyć, coś jest nie tak, coś jest
absolutnie niewłaściwego. Jesteś na jakiejś niewłaściwej drodze. Twoja błogość,
twój śpiew i taniec, są wskazaniami. Nie muszą być ekstrowertyczne, nie musisz
śpiewać tak, by inni mogli to słyszeć, ale będziesz słyszał śpiew stale
wewnątrz siebie. Jeśli chcesz, możesz śpiewać i dzielić się tym, ale wewnątrz
ciebie będzie pewien taniec. Im bliżej jesteś domu, tym czujesz się szczęśliwszy.
Szczęście jest pewną cechą energii powracającej, kierującej się z powrotem do
domu...
Tak
właśnie miliony ludzi przyłączały się do Buddy, Jezusa, Krishny – ich pieśń,
ich błogość, ich ekstaza, są zaraźliwe. Gdy raz usłyszysz, nie możesz zrobić
nic innego, jak tylko dołączyć.
Na
Wschodzie nazywamy to satsang. Oznacza to bycie w obecności mistrza, bycie w
harmonii mistrza, złączenie się z mistrzem. Mistrz jest, po prostu przy nim
siedzisz, nic nie robisz. Ale stopniowo chłoniesz ten klimat, to środowisko.
Stopniowo energia mistrza zaczyna cię przepełniać, a ty stajesz się dla niej
otwarty. Stopniowo odprężasz się, i nie stawiasz oporu, i nie walczysz, i
zaczynasz smakować, i zaczynasz czuć coś z tego, co Nieznane, ten posmak, ten
aromat. Im więcej tego smakujesz, tym pojawia się więcej ufności.
Tylko
dzięki byciu w obecności człowieka oświeconego otwierają się ogromne możliwości,
twój potencjał zacznie funkcjonować, działać.
Można
odczuć dźwięk, szumiący dźwięk nowości, która do ciebie przychodzi. Ale jest to
dzielenie się pieśnią, dzielenie się tańcem, dzielenie się świętowaniem.
Siedząc
okrakiem na byku, docieram do domu. Jestem spokojny. Byk też może odpocząć.
Nadszedł świt. W pełnym błogości wypoczynku, w moim domu, krytym strzechą, porzuciłem
bat i powróz.
Gdy
staniesz się panem swego umysłu, wykraczasz ponad umysł. Z chwilą, gdy stajesz
się panem swego umysłu, umysł przestaje istnieć.
Pozostaje
tylko wtedy, gdy jesteś niewolnikiem. Gdy pochwycisz byka i jedziesz na nim,
byk znika. Byk istnieje jako coś oddzielnego od ciebie tylko wtedy, gdy nie
jesteś panem. Trzeba to zrozumieć.
Pozostajesz
podzielony jeśli nie jesteś panem, pozostajesz schizofreniczny, w kawałkach.
Gdy pojawia się w tobie bycie panem, gdy są uważność i dyscyplina, bat i
powróz, podziały znikają, stajesz się jednością. W tej jedności następuje
wykroczenia ponad byka.
Wtedy
nie widzisz siebie oddzielonego od umysłu. Wtedy nie widzisz siebie oddzielonego
od ciała. Wtedy nie widzisz siebie oddzielonego od całości. Stajesz się
jednością. Wszyscy panowie są w jedności z egzystencją, tylko niewolnicy są
oddzieleni.
Gdy
wszystko harmonizuje się i jest w jedności, następuje wykroczenie ponad
wszystkie podziały.
Energia
nie porusza się w jakimś jednym kierunku, ty nie poruszasz się w innym kierunku.
Teraz oboje poruszacie się w tym samym kierunku. Nie ma już walki. Podział
znikł. Nie walczysz z rzeką, płyniesz, unosisz się na falach rzeki. Nagle, nie
jesteś oddzielony od rzeki.
Wejdź
do rzeki. Najpierw spróbuj iść pod prąd – walcz, zmagaj się, a zobaczysz, że rzeka
walczy z tobą. I powiesz, że rzeka próbuje cię pokonać. I zobaczysz, w końcu
rzeka pokona cię... ponieważ przyjdzie taka chwila, gdy zmęczysz się, i
zobaczysz, że rzeka wygrywa, a ty przegrywasz.
Potem
spróbuj innego sposobu: płyń z biegiem rzeki, pozwól, by działo się to, co ma
się dziać, a stopniowo zrozumiesz, że teraz rzeka z tobą nie walczy. W istocie
rzeczy rzeka wcale z tobą nie walczyła, nawet wtedy, gdy poruszałeś się pod
prąd, rzeka z tobą nie walczyła.
To
tylko ty byłeś w walce, tylko ty byłeś w egoistycznym nastroju, ty, który
próbowałeś wygrać, zwyciężyć, który próbowałeś coś udowodnić, że „Jestem kimś”.
Ta myśl o byciu kimś tworzy cały problem.
Teraz
jesteś nikim, płyniesz z biegiem rzeki, w głębokim przyzwoleniu. Rzeka nie jest
już ci przeciwna – nigdy nie była!
Zmieniły
się tylko twoje nastawienia, a ty czujesz, że to rzeka całkowicie się zmieniła.
Ta rzeka zawsze była taka sama. Teraz unosisz się na falach rzeki.
Wtedy
jesteś w organicznej jedności z rzeką. Wtedy odczuwasz doznanie orgazmiczne.
Gdy jesteś jednością z rzeką, nagle następuje wykroczenie ponad wszystkie
ograniczenia. Nie jesteś już mały, nie jesteś już duży – jesteś całością.
I
taka jest droga dotarcia do domu, bo dom jest źródłem, tym źródłem, z którego
przyszedłeś. Ten dom nie jest gdzieś indziej! Ten dom jest tu, skąd przybyłeś,
skąd powstałeś. Dom jest źródłem. Jeśli pozwolisz sobie być w głębokim
przyzwoleniu, docierasz do domu. Dom oznacza, że docierasz do samego źródła
życia i istnienia, dotykasz samego początku.
I w żaden
inny sposób nie możesz być spokojny. Jedynym sposobem bycia spokojnym jest nie
bycie. Jedynym sposobem bycia spokojnym jest bycie w głębokim przyzwoleniu, powierzeniu
się, w jedności z energią życia.
I
nie tylko ty możesz odpoczywać, byk także. Nie tylko ty możesz odpoczywać, ale
i rzeka. Gdy konflikt trwa, ani ty nie możesz odpoczywać, ani Bóg.
A
teraz nie potrzeba używać bata i powrozu. Gdy dotarłeś do miejsca, w którym
czujesz, że jesteś jednością z rzeką życia, nie potrzeba uważności czy
dyscypliny. Wtedy medytowanie nie jest potrzebne!
Wtedy
nic nie jest potrzebne. Wtedy życie wszystko robi dla ciebie.
Wtedy
możesz odprężyć się, ponieważ możesz totalnie zaufać. Wtedy nawet uważność nie
jest potrzebna, pamiętaj.
Na
początku uważność jest potrzebna. Na początku nawet dyscyplina jest potrzebna.
Ale w miarę duchowego wzrastania, następuje wyjście ponad tę drabinę. Możesz ją
odrzucić.
Bat,
powróz, osoba i byk – wszystko zlewa się w jedno w Nic-ości. To niebo jest tak
ogromne, że żadne przesłanie nie może go splamić. Jak płatek śniegu może
istnieć w szalejącym ogniu? Oto są ślady patriarchów.
Najpierw
następuje wyjście ponad byka – wyjście ponad umysł, energię umysłu, życie,
energię życia. A potem, kiedy wyszedłeś ponad życie, wychodzisz ponad siebie
samego.
W
chwili, gdy znika umysł, ty także znikasz – ponieważ istniejesz w walce. Ego
istnieje w napięciu. Dla ego potrzebny jest dualizm. Nic może ono istnieć w
rzeczywistości niedualistycznej. A zatem po prostu obserwuj: zawsze, gdy
walczysz, twoje ego staje się bardzo ostre. Obserwuj dwadzieścia cztery godziny
na dobę, a zobaczysz wiele szczytów i wiele dolin swego ego, i wiele razy
odczujesz, że go nie ma. Jeśli z niczym nie walczysz, nie ma go. Zależy to od
walki...
Ego
jest cudem: najbardziej iluzoryczną rzeczą, a wydaje się być najbardziej
konkretną i rzeczywistą. Ludzie dla niego żyją i dla niego umierają. Ale
potrzebuje ono ciągłego pedałowania, a tym pedałowaniem jest twoja walka.
Znajdziesz taki czy inny sposób. Jeśli nie znajdziesz nikogo innego, zaczniesz
walczyć ze swoimi dziećmi.
Zaczniesz
walczyć ze swoją żoną lub ze swoim mężem – czasem w ogóle bez żadnego powodu. A
naprawdę, żadnego powodu nie potrzeba, wszystkie powody są uzasadnieniami. Ale
ty musisz walczyć, inaczej zaczynasz znikać, zaczynasz topnieć, zaczynasz
zapadać się, jakbyś był w przepaści, przepaści bez dna.
Ego
jest możliwe tylko w konflikcie, walce. Jeśli nie masz o co walczyć, stworzysz
taki czy inny sposób podjęcia walki.
Walka
jest potrzebna, prawdziwa, nieprawdziwa, nie o to chodzi. Jeśli jest walka,
możesz być. Jeśli nie ma walki, znikasz. Dlatego największym przesłaniem, jakie
mogę ci dać, jest to – zapamiętaj – że musisz dotrzeć do takiego punktu, w
którym wszelka walka zostaje porzucona. Dopiero wtedy wykraczasz ponad siebie.
Dopiero wtedy nigdy nie będziesz tym małym ja, drobną, brzydką jaźnią, którą
jesteś.
Wykroczysz
ponad nią i staniesz się jednością z całością.
Pojawia
się wielka nicość, w której wszystko zostaje zatracone. Ta pustka nie jest negatywna,
jest samym źródłem wszelkiego istnienia.
Ale
nie ma ograniczeń.
Tak,
jak płatek śniegu znika w szalejącym ogniu, w tej ogromnej energii całości
wszystko znika – bat, powróz, osoba i byk.
Tu
po raz pierwszy znajdujesz miejsce, do którego wędrują buddowie.
Tu
znajdujesz, pierwszy raz, aromat oświeconych, istotność ich istnienia, ich
urzeczywistnienia. Tu słuchasz ich pieśni. Nowy wymiar otwiera swe drzwi.
Nazwij ten wymiar nirvana, moksha, Królestwo Boże, jak tylko chcesz – ale
otwiera się coś absolutnie różnego od tego świata, który znałeś do tej pory.
Oto są ślady patriarchów – wszystkich wielkich, którzy wędrowali do nicości i
zniknęli w niej.
Trzeba
wyjść ponad medytację. Trzeba wyjść ponad uważność.
Trzeba
wyjść ponad dyscyplinę. Przychodzi taka chwila, gdy trzeba żyć spontanicznie –
rąbać drewno, nosić wodę ze studni, jeść w chwilach głodu, spać, gdy czujesz
się senny, żyć całkowicie zwyczajnie. Nie z tego świata, nie z tamtego świata.
Nie materialistycznie, nie religijnie. Ot, po prostu, zwyczajnie.
Prawdziwego
człowieka o takiej cesze nie można zakwalifikować do żadnej kategorii. Nie
można określić go jako światowego czy religijnego – jest on poza kategoriami.
Wyszedł poza logikę.
Zbyt
wielu kroków dokonano powracając do korzeni i do źródła. Lepiej byłoby być ślepym
i głuchym od samego początku! Mieszkając w swym prawdziwym domu, nie przejmując
się tym, co na zewnątrz – rzeka dalej płynie w pokoju i kwiaty są czerwone.
Zbyt
wielu kroków dokonano... W istocie rzeczy nie było potrzeby dokonywania tak wielu
kroków. Ale uświadamiane jest to dopiero wtedy, gdy dotarłeś do dziewiątego
punktu. Gdy dotarłeś do domu, uświadamiasz sobie, że możliwe to było w jednym
kroku.
Nie
było potrzeby podejmowania tylu kroków, nie było potrzeby poruszania się tak
stopniowo, etapami. Możliwy był skok...
Skok
nie jest z ego – zrobienie czegoś, co nie zostało postanowione przez ego. Skok
jest pozwoleniem całości, by nad tobą zawładnęła.
Czy
kiedyś o tym myślałeś – że twoje narodziny nie były twoją decyzją? Twoje narodziny
pojawiły się z nieznanego, z nicości się narodziłeś.
Nie
była to twoja decyzja. Pewnego dnia znów znikniesz w nicości, będzie to twoja
śmierć. Nie będzie to twoja decyzja. A pomiędzy tymi dwoma punktami, czasem
będą przebłyski miłości – wszystkie one będą z tego nieznanego. Albo, jeśli
masz dość szczęścia i spróbujesz medytacji i modlitwy, znów będzie parę
przebłysków tego nieznanego. Nie będzie to coś, co wynika z twojego działania.
Tak naprawdę, twoje działanie jest barierą... Są takie rzeczy, które można
dokonać tylko w głębokim nie-działaniu: narodziny, śmierć, miłość, medytacja.
Wszystko to, co jest piękne, przytrafia ci się – pamiętaj!
Niech
będzie to ciągłym przypomnieniem. Tego nie możesz robić!
Popatrz
na rzekę: nie przejmuje się niczym tym, co dzieje się wokół, dalej płynie w głębokiej
ciszy, w głębokim spokoju, nie rozpraszana czymkolwiek, co dzieje się na
brzegach. Nie rozproszona, płynie dalej. Pozostaje zharmonizowana ze swą własną
naturą, nigdy nie wykracza poza swą naturę. Pozostaje wierna sobie. Cokolwiek
dzieje się w tym świecie wokół rzeka dalej jest rzeką – wierna sobie, dalej
płynie... A cisza jest cieniem, gdy jesteś wierny sobie.
Żaden
kwiat w żaden sposób nie próbuje imitować żadnego innego kwiatu. Nie ma imitowania,
nie ma konkurowania nie ma zazdrości.
Czerwony
kwiat jest po prostu czerwony, i jest ogromnie szczęśliwy z tego, że jest czerwony.
Nigdy nie myślał o tym, aby być kimś innym.
Człowiek
przegapia swą naturę z powodu pragnienia, imitowania, zazdrości, rywalizacji.
Człowiek jest jedynym istnieniem na ziemi, które nie jest wierne sobie, którego
rzeka nie jest w harmonii z sobą, które zawsze wędruje gdzieś indziej, które
zawsze patrzy na kogoś innego, które zawsze chce być kimś innym – i to jest
niedola, katastrofa. Możesz być tylko sobą. Nie ma innej możliwości, po prostu
nie istnieje. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej.
Nie
możesz być Buddą, nie możesz być Jezusem – i nie ma takiej potrzeby. Możesz być
tylko sobą. Ale każdy usiłuje być kimś innym. Dlatego odchodzimy, coraz dalej i
dalej od pierwotnego źródła.
A ta
neuroza pojawia się, gdy chcesz zrobić coś dla siebie nienaturalnego – wtedy
pojawia się neuroza. Gdy masz jakiś ideał, będziesz neurotyczny. Ty jesteś
ideałem, ty jesteś przeznaczeniem.
Jeśli
jesteś po prostu naturalny, stajesz się świadkiem. Pojawia się pragnienie,
integruje się, pozostajesz świadkiem. Tak jak się to integruje, tak samo się
dezintegruje. Nic nie potrzeba robić. Tak samo, jak fala wzbiera na oceanie i
opada – nic nie potrzeba robić. Nie trzeba walczyć, nie trzeba zmagać się.
Formy pojawiają się i znikają.
Pozostajesz
obserwatorem. I dobrze wiesz, że żadna forma nie jest identyczna tobie, nie
utożsamiasz się z żadną formą.
Bosy
i z piersią obnażoną, łączę się z ludźmi tego świata. Szaty moje w strzępach, kurzem
są okryte, ci ja wiecznie jestem szczęśliwy. Żadnych czarów nie stosuję, aby
przedłużyć swoje życie; teraz, przede mną, drzewa nabierają, życia.
Zawsze,
gdy Budda przejdzie pełny krąg, wraca znów do świata. Stąd każdy zaczyna, i tu
każdy powinien zakończyć. Tamten świat nie jest gdzieś indziej – jest tu i
teraz.
Człowiek,
który dostąpił najbardziej wewnętrznego rdzenia swojego istnienia, jest tak
pełny życia, że gdziekolwiek wędruje, wszystko obsypuje swoim życiem.
Doznanie
potwierdzające oznacza, że zbliżasz się do domu. Musisz rozumieć, musisz być
świadomym doznań potwierdzających, bo daje to odwagę, nadzieję. Daje to siły
życiowe. Zaczynasz czuć, że szukasz nie na darmo, że poranek jest już bardzo
bliski. Może nadal jest noc i ciemność, ale pierwsze doznanie potwierdzające
zaczęło przenikać.
Gwiazdy
zaczynają znikać, wschód nabiera czerwieni. Słońce nie wzeszło, jest wczesny
świt; to doznanie potwierdzające, że słońce nie jest daleko. Gdy wschód staje
się czerwony, wkrótce, lada chwila, słońce wzniesie się ponad horyzont. Ptaki
zaczęły śpiewać, ptaki wysławiają nadchodzący poranek. Drzewa wyglądają na
ożywione, sen znika, ludzie się budzą. To są doznania potwierdzające.
Dokładnie
tak samo na ścieżce duchowej są doznania, które są bardzo potwierdzające.
Przypomina to sytuację, gdy wędrujesz w kierunku pięknego ogrodu, którego nie
widzisz ale im bliżej jesteś tego ogrodu, tym chłodniejszy jest wiatr, który
możesz poczuć. Im dalej odchodzisz, tym bardziej chłód znika, im bardziej się
zbliżasz, tym bardziej chłód znowu się pojawia. Im bardziej się zbliżasz, tym
bardziej wiatr nie jest tylko chłodny, ale jest i aromat, aromat wielu kwiatów.
Im dalej odchodzisz, tym bardziej aromat zanika. Im bardziej się zbliżasz, tym
lepiej słyszysz ptaki śpiewające pośród drzew. Drzew nie możesz dostrzec, ale
śpiew ptaków... dalekie wołanie kukułki... pewnie las mangowców, zbliżasz się.
To są doznania potwierdzające. Dokładnie to samo dzieje się, gdy wędrujesz w
kierunku wewnętrznego ogrodu, w kierunku wewnętrznego źródła życia, radości,
ciszy, błogości. Gdy zaczniesz poruszać się w kierunku centrum, kilka rzeczy
zniknie i pojawi się kilka rzeczy nowych.
I
pamiętaj – gdy doznania potwierdzające zaczynają się pojawiać, nie bądź zbyt
szybko zaspokojony. Chłodny wietrzyk nadszedł, a ty siedzisz i myślisz, że
dotarłeś. Ten chłód jest piękny, ten chłód jest pełny błogości, ale musisz iść
dalej. Nie zadowalaj się drobiazgami.
Odczuwaj
zadowolenie, że zaczęły one dziać się, traktuj je jako kamienie milowe, ale nie
są one celem. Ciesz się nimi, dziękuj Bogu, czuj wdzięczność, ale idź dalej w
tym samym kierunku, z którego przychodzą doznania potwierdzające.
Utrzymuj
to w samej głębi swego serca, nie zadowalaj się drobiazgami. Wiele rzeczy
dzieje się w drodze, wiele cudownych rzeczy dzieje się w drodze, ale nie
zadowalaj się czymkolwiek.
Pamiętaj,
masz stać się świadomością Chrystusa, Bodhisattvą – nic mniejszego nie da ci
zaspokojenia.
Ci,
którzy wędrują – a wszyscy wędrujecie w kierunku medytacji – natkną się na te
dziwne, choć ogromnie piękne przestrzenie.
Pierwszym
znakiem, że medytacja zaczęła stawać się w tobie zjawiskiem skrystalizowanym
jest... cała egzystencja staje się doliną, a ty jesteś na szczycie wzgórza.
Zaczynasz się wznosić. Cały świat staje się doliną, daleko, tam, głęboko
poniżej, a ty siedzisz na oświetlonym słońcem szczycie wzgórza. Medytacja unosi
cię do góry – nie fizycznie, ale duchowo. I to zjawisko jest bardzo wyraźne gdy
następuje – takie będą oznaki.
Gdy
w medytacji wędrujesz do wewnątrz, nagle widzisz, że między tobą i zgiełkiem wokoło
powstaje wielki dystans. Możesz siedzieć na targowisku i nagle zobaczysz
przerwę pojawiającą się między tobą i hałasem. Ledwie przed chwilą te hałasy
były niemal tożsame z tobą, byłeś w nich; teraz oddalasz się od nich. Jesteś
tam fizycznie, tak, jak przedtem. Nie potrzeba odchodzić w góry – to jest droga
do odnalezienia rzeczywistych gór wewnątrz, to jest droga do znalezienia
Himalajów wewnątrz. Zaczynasz wchodzić w głęboką ciszę, i nagle wszystkie te
hałasy, które były tak blisko ciebie – a było takie zamieszanie – zaczynają się
oddalać, odchodzić w dal. Na zewnątrz wszystko jest takie, jak było wcześniej,
nic się nie zmieniło: siedzisz w tym samym miejscu, w którym zaczynałeś
medytować. Ale wraz z pogłębianiem się medytacji będziesz to odczuwał,
poczujesz narastający dystans do rzeczy zewnętrznych.
Po
drugie, cokolwiek będzie wypowiedziane na zewnątrz, jest całkowicie wyraźne, w
istocie rzeczy wyraźniejsze niż było wcześniej.
To
są czary medytacji. Nie stajesz się nieświadomy, gdyż w nieświadomości też
widzisz, że hałasy znikają. Gdy na przykład podany ci będzie chloroform,
poczujesz, że dzieje się to samo zjawisko, hałasy zaczynają się oddalać, dalej,
dalej... i odeszły – ale ty zapadłeś w nieświadomość. Niczego nie możesz
usłyszeć wyraźnie.
Dokładnie
to samo dzieje się w medytacji, ale z pewną różnicą: hałasy zaczynają się od
ciebie oddalać, a każdy hałas staje się zdecydowanie wyraźny, wyraźniejszy niż
wcześniej, gdyż teraz pojawia się bycie świadkiem.
Początkowo
ty też byłeś hałasem pośród tych wszystkich hałasów, byłeś w nich zagubiony.
Teraz jesteś obserwatorem, a ponieważ jesteś tak wyciszony, wszystko możesz
widzieć jasno, wyraźnie. Choć hałasy są odległe, są wyraźniejsze niż
kiedykolwiek dotąd. Każda pojedyncza nuta jest słyszana.
I
trzecia rzecz będzie odczuwana: że nie są one słyszane bezpośrednio, a jakby
pośrednio, jakby były echem faktycznych dźwięków, nie samymi dźwiękami. Stają
się bardziej bezpostaciowe, ich postaciowość zanika. Stają się mniej
materialne, ich materia znika – nie są już ciężkie, są lekkie. Możesz zobaczyć
ich lekkość, są jak echo. Cała egzystencja staje się echem.
Dlatego
mistycy hinduscy nazywają świat maya – iluzja. Iluzja nie oznacza
nie-rzeczywistości, oznacza jedynie podobieństwo do cienia, podobieństwo do
echa. Nie oznacza nieegzystencjalności, oznacza tylko podobieństwo do snu.
Podobne do cienia, podobne do snu, podobne do echa, takie będzie to uczucie.
Nie możesz odczuć, że te zjawiska są rzeczywiste. Cała egzystencja staje się
snem, bardzo wyraźnym, widocznym, ponieważ ty jesteś uważny. Najpierw byłeś
zagubiony we śnie – nie byłeś czujny, i myślałeś, że to rzeczywistość.
Byłeś
utożsamiony ze swym umysłem. Teraz nie utożsamiasz już się z umysłem, powstało
w tobie coś odrębnego – uważność, sakshi.
I
czwarta rzecz w tym będzie odczuwana: słyszysz całą egzystencję wokoło – ludzi
rozmawiających, spacerujących, śmiejące się dzieci, ktoś krzyczy, woła jakiś
ptak, samochód przejeżdża, samolot, pociąg.
Będziesz
słyszeć wszystko. Jedno tylko: nie będziesz w stanie słyszeć siebie, zupełnie
zniknąłeś. Jesteś pustką. Po prostu w ogóle cię nie ma. Nie możesz odczuć
siebie jako istoty. Są wszystkie hałasy, zniknęły tylko twoje wewnętrzne
hałasy. Zwykle wewnątrz ciebie jest więcej hałasów niż na zewnątrz. Prawdziwe
zamieszanie jest wewnątrz ciebie, jest tam prawdziwe szaleństwo. A kiedy
spotyka się zewnętrzne szaleństwo z wewnętrznym szaleństwem, powstaje piekło.
Zewnętrzne
szaleństwo będzie trwało dalej, bo nie ty je stworzyłeś i nie ty możesz je
zniszczyć, ale bardzo łatwo możesz zniszczyć swe wewnętrzne szaleństwo. Jest to
w twoich możliwościach. Kiedy wewnętrznego szaleństwa nie ma, zewnętrzne
szaleństwo 5taje się nieistotne. Traci realność, staje się iluzoryczne. Nie
możesz znaleźć swego dawnego głosu, nie pojawia się w tobie żadna myśl, nie ma
więc dźwięku. Stałeś się pusty, i wszystko zeszło głęboko w dolinę, słychać
tylko echa. A kiedy słyszysz echa, na pewno nie ma to na ciebie wpływu. I tak,
powoli, powoli wzrastasz w medytację.
Wszystko
staje się nieistotne. Wszystko możesz zobaczyć.
Dopóki
nie staniesz się pusty, pozostaniesz ciemny, pozostaniesz ciemnością. Gdy
jesteś całkowicie pusty, gdy nie ma nikogo wewnątrz ciebie, wtedy następuje
światłość. Obecność ego stwarza ciemność. Ciemność i ego są synonimami. Nieego
i światło są synonimami.
Dlatego
wszystkie metody medytacji, bez względu na ich orientację, w końcu zbiegają się
w tej pustej komnacie twojego wewnętrznego istnienia. Pozostaje tylko cicha
przestrzeń i w tej cichej przestrzeni stwierdzasz pojawiające się światło, nie
mające żadnego źródła. Nie przypomina światła, które widziałeś gdy wschodzi
słońce, ponieważ światło pochodzące ze słońca nie może być wieczne – w nocy
znów zniknie. Nie przypomina ono światła, któremu potrzeba paliwa, bo kiedy
paliwo się skończy, to światło zniknie.
To
światło ma bardzo tajemniczą cechę – nie ma źródła, nie ma przyczyny. Nie jest
niczym spowodowane, gdy się pojawi, pozostaje więc, nigdy nie znika. Tak
naprawdę już ono jest, po prostu nie jesteś dostatecznie pusty by je zobaczyć.
A
gdy to światło zaczyna w tobie narastać, takie będą te doznania. W chwili,
kiedy siadasz w milczeniu i stajesz się spokojny, nieruchomy, bez ruchu
wewnątrz i na zewnątrz... nagle widzisz, że twymi oczami wylewa się twoje
światło.
Jest
to doznanie, którego nauka jeszcze nie poznała. Nauka sądzi, że światło dostaje
się do oczu, ale nigdy na odwrót. Światło przychodzi z zewnątrz, dostaje się do
oczu, wchodzi w ciebie – to tylko połowa opowieści. Drugą połowę znają tylko
mistycy i ludzie medytujący. To tylko jedna część – światło wchodzi do ciebie.
Jest jeszcze druga część – światło wylewa się twymi oczami. A gdy światło
zaczyna wylewać się oczami, światło oczu zaczyna płonąć płomieniem, tak, że
wszystko przed tobą staje się całkiem jasne.
Wtedy
rozjaśnia się cała egzystencja. Wtedy widzisz, że drzewa są zieleńsze niż kiedykolwiek
dotąd, a ich zieloność ma pewną jasność.
Wtedy
widzisz, że róże są bardziej różane niż kiedykolwiek dotąd. Te same róże, te
same drzewa, ale napływa w nie coś z ciebie, ukazując je wyraźniej niż kiedykolwiek
dotąd. Wtedy drobiazgi mają tyle piękna, kolorowe kamyki są dla buddy
piękniejsze niż diament Koh-i – noor dla królowej Elżbiety. Dla królowej
Elżbiety nawet Koh-i-noor, największy diament świata, nie jest tak piękny jak
zwyczajny kamyk dla buddy. Dlaczego? Ponieważ oczy buddy mogą wylewać światło,
i w tym świetle zwyczajne kamyki stają się koh-i-noorami. Zwyczajni ludzie
stają się buddami. Dla buddy wszystko jest pełne stanu buddy.
Dlatego
Budda powiedział: „W dniu, gdy stałem się oświecony, cała egzystencja stała się
oświecona. Drzewa i góry i rzeki i skały, wszystko stało się oświecone”. Cała
egzystencja została wyniesiona ku wyższej obfitości.
Zależy
to od tego ile możesz dać egzystencji – tylko tyle dostaniesz.
Jeśli
nic nie dasz, nic nie dostaniesz. Najpierw musisz dać, by dostać.
To
dlatego ludzie twórczy znają więcej piękna, więcej miłości, więcej radości niż
ludzie, którzy nie są twórczy – bo ludzie twórczy dają coś egzystencji.
Egzystencja przyjmuje... i hojnie odpowiada.
Twe
oczy są puste, nic nie dają, tylko biorą. Są skąpcami, nie dzielą się. Zawsze,
gdy spotkasz oczy, które potrafią się dzielić, ujrzysz ogromną różnicę, ogromne
piękno, ciszę, moc, potencjał. Jeśli potrafisz zobaczyć oczy, które mogą wylać
swe światło w ciebie, całe twe serce będzie poruszone.
Zobaczysz
to! Twoje oczy zaczynają płonąć. A gdy oczy zaczynają płonąć, cała egzystencja
przyjmuje nowe zabarwienie, nową głębię, nowy wymiar, jakby wszystko nie było
już trójwymiarowe, ale czterowymiarowe. Nowy wymiar został dodany, wymiar
świetlistości.
Tak,
jak słońce świeci nad chmurą i cała chmura płonie, i ty jesteś w chmurze i
chmura jest tylko ogniem odzwierciedlającym słońce.
Zaczynasz
żyć w tej chmurze światła. Śpisz w niej, chodzisz w niej, siedzisz w niej, ta
chmura jest stale. Tą chmurę widzi się jako aurę.
Ci,
którzy mają oczy, by to widzieć, będą widzieć światło wokół głów świętych,
wokół ich ciał. Otacza ich subtelna aura.
W
tej chwili, gdy jesteś pełny światła wewnątrz i oczy ci płoną i cała
egzystencja płonie nowym życiem, jeżeli otworzysz oczy i spróbujesz odnaleźć
swe ciało, nie znajdziesz go. W tych chwilach materia znika.
Gdy
zyskasz zdolność widzenia ducha, zobaczysz, że materia zniknęła. Obu na raz nie
możesz widzieć.
Te
znaki trzeba zrozumieć, bo zdarzą się one i tobie, i to zrozumienie pomoże.
Inaczej, jeżeli któregoś dnia otworzysz oczy i nie znajdziesz swego ciała,
możesz zwariować. Z pewnością poczujesz, że coś jest nie w porządku, albo nie
żyjesz albo zwariowałeś. I co się stało z ciałem? A jeśli zrozumiesz te sutry,
we właściwym momencie przypomną ci one. Dlatego mówię o tylu świętych pismach:
by uczynić cię świadomym wszystkiego, co jest możliwe, byś, gdy to nastąpi, nie
został zaskoczony, abyś wiedział, abyś rozumiał, abyś już miał mapy. Możesz
odczytać gdzie jesteś i w tym rozumieniu możesz się odprężyć.
To
następuje bardzo szybko, zaczyna się dziać w bardzo wczesnych fazach. Gdy
siedzisz nieruchomo, nagle czujesz, że jesteś nieco wyżej niż podłoże, może
piętnaście centymetrów wyżej. Z wielkim zaskoczeniem otwierasz oczy i
stwierdzasz, że siedzisz na podłożu, myślisz więc, że pewnie śniłeś.
Nie,
nie śniłeś, twoje ciało fizyczne pozostawało na podłożu. Ale masz inne ciało,
ciało światła ukryte wewnątrz niego; nazwij je ciałem astralnym, ciałem
subtelnym, ciałem życiowym, jak chcesz; to ciało zaczyna wznosić się wyżej. Od
wewnątrz można czuć tylko to ciało, bo jest to twoje wnętrze. Gdy otwierasz
oczy, twoje materialne ciało siedzi pewnie na podłożu, tak, jak siedziało
przedtem. Nie myśl, że miałeś halucynacje, ani odrobinę. To fakt rzeczywisty,
nieco się unosiłeś, ale w swym drugim ciele, nie w pierwszym ciele.
Te
znaki potwierdzające trzeba zrozumieć, a nie chwalić się nimi. Nikomu ich nie
opowiadaj, bo ego znowu wejdzie i zacznie wykorzystywać te doznania. A kiedy
ego wchodzi, doznania znikają.
Nigdy
o nich nie mów. Jeśli nastąpią, po prostu je zrozum, zauważ, i zupełnie o nich
zapomnij.
I to
też trzeba pamiętać: wszystkie one mogą ci się zdarzyć lub nie, albo mogą
zdarzyć się w innej kolejności, albo mogą się zdarzyć w inny sposób. A jest
tysiąc i jedna rzecz, która jest możliwa, bo ludzie są tak różni.
Komuś
te doznania mogą się nie zdarzyć tak, jak zostały opisane. Na przykład komuś
może się nie zdarzyć, że unosi się ku górze; może się zdarzyć, że staje się
większy i większy i większy, cały pokój jest go pełny. A potem dalej staje się
większy i większy, teraz dom jest wewnątrz niego. I jest to bardzo zagadkowe.
Chce się otworzyć oczy i zobaczyć co się dzieje: „Czy wariuję?” I możliwa jest
chwila, gdy widzisz, że: „Cała egzystencja jest wewnątrz mnie. Nie jestem poza
nią. Ona nie jest poza mną, jest wewnątrz mnie. I gwiazdy poruszają się wewnątrz
mnie”.
A
komuś może się zdarzyć, że staje się mniejszy i mniejszy, staje się cząsteczką,
prawie niewidzialną, potem atomem, i potem znika. Tak może być. Patańjali
skatalogował wszystkie doznania, które są możliwe. Ludzie mają różne
predyspozycje, różne talenty, różne potencjalne możliwości, każdemu więc
przydarzą się one inaczej. To tylko wskazuje jak to się będzie działo – nie
myśl, że wpadasz w szaleństwo albo coś się dzieje dziwacznego.
I te
doznania nie są przerażające, ale twoja interpretacja może je uczynić
przerażającymi.
Wielki
znak potwierdzający jest wtedy, gdy, w ogóle bez żadnego powodu, nagle czujesz
się radosnym. W zwykłym życiu jesteś radosny, gdy jest jakiś powód. Spotkałeś
piękną kobietę i jesteś radosny, albo masz pieniądze, których zawsze chciałeś,
i jesteś radosny, albo kupiłeś dom z pięknym ogrodem i jesteś radosny, ale te
radości nie mogą trwać długo. Są chwilowe, nie mogą pozostawać ciągle i
nieprzerwanie. Jeśli twoja radość jest czymś spowodowana, zniknie, będzie
chwilowa. Wkrótce pozostawi cię w głębokim smutku; wszystkie radości
pozostawiają cię w głębokim smutku. Ale jest inny rodzaj radości, który jest
znakiem potwierdzającym: nagle jesteś radosny w ogóle bez żadnego powodu. Nie
można wskazać dlaczego. Gdy ktoś pyta: „Dlaczego jesteś radosny?” nie potrafisz
odpowiedzieć.
Nie
mogę powiedzieć dlaczego jestem radosny. Nie ma powodu. Po prostu tak jest. Tej
radości nie można teraz zakłócić. Cokolwiek teraz się stanie, będzie trwała.
Jest ona dzień w dzień, noc w noc. Możesz być młody, możesz być stary, możesz
być żywy, możesz umierać, ona zawsze jest. Gdy znalazłeś radość, która
pozostaje, okoliczności się zmieniają, a ona trwa, wtedy z pewnością zbliżasz
się do stanu bycia buddą.
Jest
to znak potwierdzający. Jeśli radość przychodzi i odchodzi, nie ma to zbyt
wielkiej wartości – jest to zjawisko światowe. Gdy radość trwa, pozostaje
nieprzerwana, stale – jakbyś był odurzony, bez żadnego narkotyku jesteś
stuknięty; jakbyś właśnie wziął kąpiel, świeży jak krople rosy o poranku,
świeży jak nowe liście wiosną, świeży jak liście lotosu w stawie; jakbyś
właśnie wziął kąpiel; gdy pozostajesz stale w tej świeżości, która pozostaje i
pozostaje i nic jej nie zakłóca, wiedz, że zbliżasz się do domu.
Gdy
twoja cisza i radość pogłębiają się, zaczynasz odczuwać, że dla ciebie śmierci
nie ma. W śmierci umiera tylko persona, osobowość; esencja nigdy nie umiera.
Gdy wiesz, że coś w tobie trwa, coś, co nigdy się nie zmienia, radość, która
trwa bez względu na okoliczności, po raz pierwszy wiesz, że jest w tobie coś nieśmiertelnego,
jest w tobie coś wiecznego. I ta chwila jest chwilą siły, potencjalnych
możliwości, nieustraszoności. Wtedy nie boisz się.
Wtedy
drżenie znika. Po raz pierwszy patrzysz w rzeczywistość bez lęku.
Teraz
nic nie zasłania, nic nie może cię objąć i zniekształcić twej wyrazistości.
Twoje widzenie pozostaje nietknięte. Ktoś cię obraża, ale to nie staje się
chmurą. Ktoś jest w złości, widzisz to na wylot, naprawdę czujesz współczucie
dla tego człowieka w złości, bo niepotrzebnie spala się w ogniu. Oblewasz go
swą błogością, swym pokojem, swą miłością. Jest on głupcem, potrzeba mu
wszelkiego współczucia.
Miłość
jest spotkaniem, orgazmicznym spotkaniem śmierci i życia.
Jeżeli
nie poznałeś miłości, wiele straciłeś. Urodziłeś się, żyłeś i umarłeś, ale
wiele straciłeś. Straciłeś ogromnie, straciłeś całkowicie, straciłeś
absolutnie, straciłeś tę przerwę pośrodku. Ta przerwa jest najwyższym szczytem,
szczytowym przeżyciem.
Ażeby
ją osiągnąć, należy pamiętać o czterech krokach. Pierwszy krok: bądź tu i teraz
– bo miłość jest możliwa tylko tu i teraz. Nie możesz kochać w przeszłości.
Wielu ludzi żyje jedynie we wspomnieniach, oni kochają w przeszłości. A są i
tacy, którzy kochają w przyszłości: to też jest niemożliwe. Są to sposoby na
unikanie miłości; przeszłość i przyszłość to sposoby unikania miłości.
Kochasz
więc w przeszłości albo kochasz w przyszłości – a miłość jest możliwa tylko w
teraźniejszości, bo tylko w tej chwili następuje spotkanie śmierci i życia... W
tej przerwie, która jest w tobie. Ta przerwa zawsze jest w teraźniejszości,
zawsze w teraźniejszości, zawsze w teraźniejszości. Nigdy nie jest w
przeszłości i nigdy nie jest w przyszłości.
Jeśli
będziesz za dużo myśleć (a myślenie zawsze dotyczy przeszłości lub przyszłości),
twoje energie będą odciągnięte od uczucia. Uczucie jest tu i teraz. Jeśli twoje
energie poruszać się będą według wzorców myślenia, nie będziesz mieć dość
energii, by wejść w uczucia – i miłość będzie niemożliwa.
A
zatem pierwszy krok to bycie tu i teraz. Przyszłość i przeszłość prowokują
myślenie; myślenie niszczy uczucie. I człowiek zbytnio owładnięty myśleniem
stopniowo zapomina, że ma także i serce.
Człowiek,
który jest zbyt zaangażowany w myślenie, stopniowo zaczyna żyć tak, że uczucie
nie będzie miało nic do powiedzenia. Nie słucha swego uczucia, a ono stopniowo
zaczyna od niego odpadać. W tym stanie są miliony ludzi, którzy nie wiedzą co
to jest serce. Myślą, że serce to tylko pompa. Cała ich koncentracja jest w
głowie. Głowa jest krańcem, jest potrzebna, jest dobrym narzędziem, ale musi
być używana jako sługa. Nie może stać się panem. Gdy głowa staje się panem i
serce zostanie w tyle, będziesz żyć, umrzesz, ale nie poznasz czym jest Bóg,
ponieważ nie będziesz znać miłości.
Ta
sama przerwa przy pierwszym zetknięciu wygląda jak miłość... a gdy zgubisz się
w niej totalnie, staje się Bogiem. Miłość to początek Boga – albo inaczej, Bóg
to ostateczny szczyt miłości.
Drugim
krokiem prowadzącym do miłości jest nauczenie się przemieniania swych trucizn w
słodycz... ponieważ wielu ludzi kocha, ale ich miłość jest bardzo skażona
truciznami: nienawiścią, zazdrością, złością, chęcią posiadania. Tysiąc i jedna
trucizna otaczają twą miłość. Miłość to coś delikatnego. Pomyśl tylko o złości,
nienawiści, chęci posiadania, zazdrości – jak może miłość przetrwać?
Przede
wszystkim, ludzie zmierzają ku głowie i zapominają o sercu; tych jest
większość. Jest też pewna mniejszość, która nadal odrobinę żyje w sercu, ale i
ta mniejszość czyni inne zło: małe światło miłości jest u nich otoczone
zazdrością, nienawiścią, złością, tysiącem i jedną truciznami. Wtedy cała
podróż staje się pełna goryczy. Miłość to drabina między niebem i piekłem, ale
drabina zawsze prowadzi w dwie strony – możesz wejść do góry, możesz zejść na
dół. Jeśli będą trucizny, drabina sprowadzi cię w dół: wejdziesz do piekła, nie
do nieba. Zamiast dostąpić pewnej melodii, twe życie stanie się jedynie hałasem
przyprawiającym o mdłości, pomieszanym hałasem ruchu ulicznego, hałasem
doprowadzającym jedynie do szaleństwa, natłokiem wielu hałasów bez żadnej
harmonii. Będziesz trwać na samej krawędzi szaleństwa.
Drugą
rzeczą, o której trzeba pamiętać, jest więc nauczenie się przemieniania swych
trucizn w słodycz. Jak się je przemienia? Jest to bardzo prosty proces. W
gruncie rzeczy nazwanie go procesem nie jest właściwe, bo ty niczego nie
robisz, potrzebujesz jedynie cierpliwości. To, co ci mówię, jest jednym z
największych sekretów.
Wypróbuj
to. Gdy przyjdzie złość, nic nie rób; usiądź tylko w milczeniu i obserwuj ją.
Nie bądź jej przeciwny, nie opowiadaj się po jej stronie. Nie współdziałaj z
nią, nie tłum jej. Po prostu ją obserwuj, bądź cierpliwy, po prostu zobacz co
się dzieje... niech narasta.
Pamiętaj
o jednym: nigdy niczego nie rób jeśli owładnęła tobą trucizna, po prostu
czekaj. Gdy trucizna zacznie przemieniać się w to drugie... Jest to jedno z
podstawowych praw życia, że wszystko bez przerwy przemienia się w swoje
przeciwieństwo. Tak, jak wam powiedziałem, że mężczyzna zmienia się w kobietę,
a kobieta zmienia się w mężczyznę, tak samo występują w tobie pewne okresowe
zmiany – dobry człowiek staje się złym, zły człowiek staje się dobrym, święty
ma chwile grzesznika, a grzesznik ma chwile świętości. Trzeba jedynie czekać.
Nie
działaj wtedy, gdy górą jest złość, bo będziesz tego żałować, i stworzysz
łańcuch reakcji, i wpadniesz w karmę. To jest całe znaczenie wpadania w karmę.
Zrób cokolwiek, gdy jesteś w chwili negatywnej, a znajdziesz się w pewnym
łańcuchu, i nie będzie temu końca. Kiedy coś robisz wtedy, gdy jesteś
nastawiony negatywnie, ten drugi człowiek jest gotów coś uczynić, negatywność
tworzy więcej negatywności. Negatywność prowokuje więcej negatywności, złość
sprowadza więcej złości, wrogość sprowadza więcej wrogości, i to trwa i trwa i
trwa... i ludzie są ze sobą uwikłani przez cafe żywoty. I dalej to robią!
Czekaj.
Gdy znajdziesz się w złości, jest to chwila dobra do medytacji. Nie zmarnuj tej
chwili: złość wytwarza w tobie tak wielką energię... Może ona niszczyć. A
energia jest neutralna; ta sama energia, która może niszczyć, może być twórcza.
Czekaj. Ta sama energia, która może roznieść w pył, może obsypać życiem – tylko
czekaj. Kiedy będziesz czekać i nic nie będziesz robić w pośpiechu, któregoś
dnia zaskoczy cię, gdy ujrzysz wewnętrzną zmianę. Byłeś pełny złości, a potem
ta złość narastała i narastała do punktu szczytowego... a potem koło się
obróciło. I możesz zobaczyć jak to koło się obraca, i złość opada, i energia
jest uwalniana, i teraz jesteś w pozytywnym nastroju, nastroju tworzenia. Teraz
możesz coś zrobić.
Teraz
działaj. Zawsze czekaj na to pozytywne.
I
to, co mówię, nie jest tłumieniem. Nie mówię, abyś tłumił negatywność. Mówię,
abyś obserwował negatywność. Pamiętaj tę różnicę, jest to ogromna różnica. Nie
mówię, abyś siedział na samym szczycie negatywności, zapominał o tej
negatywności, robił coś wbrew niej; nie, tego nie mówię. Nie mówię, abyś
uśmiechał się wtedy, gdy jesteś w złości, nie. Taki uśmiech jest fałszywy,
obrzydliwy, sztuczny. Gdy jesteś w złości, nie uśmiechaj się. Zamknij się wtedy
w pokoju, postaw przed sobą lustro i sam zobacz swoją ogarniętą złością twarz.
Nie trzeba nikomu jej pokazywać. To twoja sprawa, to twoja energia, to twoje
życie, i musisz czekać na odpowiednią chwilę. Patrz cały czas w lustro, zobacz
tę czerwoną twarz, te czerwone oczy, tego mordercę, który tam jest.
Czy
kiedykolwiek myślałeś o tym, że każdy ma w sobie takiego mordercę? Ty też masz
w sobie takiego mordercę. Nie sądź, że morderca jest gdzieś indziej, że
mordercą jest ktoś inny, kto dokonuje morderstwa. Nie, każdy ma możność
popełnienia morderstwa. Nosisz w sobie taki samobójczy instynkt.
Spójrz
tylko w lustro, to są twoje nastroje – musisz zapoznać się z nimi. Jest to
fragment wzrastania ku poznaniu siebie.
Tyle
słyszałeś, od Sokratesa aż po dziś: „Poznaj siebie” – i to jest ta droga
wiodąca do poznania siebie. „Poznaj siebie” nie oznacza siedzenia w milczeniu i
powtarzania „Jestem Brahmą, jestem Duszą, jestem Bogiem, jestem Tym”, wszystko
to bzdura. „Poznaj siebie” oznacza poznanie wszystkich swoich nastrojów,
wszystkich możliwości: mordercy, grzesznika, przestępcy, świętego, świętego
człowieka wewnątrz ciebie, cnoty, Boga, diabła. Poznaj wszystkie te nastroje,
cały ich zakres, a poznawszy je, będziesz w stanie odkrywać tajemnice, klucze.
Zobaczysz,
że złość nie może istnieć cały czas – chyba że może? Nie sprawdziłeś tego.
Spróbuj, ona nie może istnieć cały czas. Jeśli niczego nie będziesz robić, co
się stanie? Czy złość może tak utrzymywać się po wsze czasy? Nic nie może
utrzymywać się na zawsze. Szczęście przychodzi i odchodzi, nieszczęście
przychodzi i odchodzi. Nie możesz zobaczyć tego prostego prawa? – że wszystko
się zmienia, nic nie pozostaje trwałe. Po co się więc spieszyć? Złość przyszła,
i odejdzie. Po prostu poczekaj, miej odrobinę cierpliwości.
Patrz
po prostu w lustro i czekaj. Niech ta złość będzie, niech twoja twarz stanie
się brzydka i mordercza – ale czekaj, obserwuj.
Nie
tłum i nie działaj powodowany złością, a wkrótce przekonasz się, że twarz staje
się łagodniejsza, oczy stają się spokojniejsze, energia zmienia się – mężczyzna
przemienia się w kobietę... i wkrótce cały będziesz emanować. Ta sama czerwień,
która była złością, teraz będzie pewnym emanowaniem, pięknem na twej twarzy, w
twoich oczach. Teraz idź – nadszedł czas działania.
Działaj
wtedy, gdy jesteś w pozytywnym nastroju. Nie wymuszaj pozytywności, czekaj, aż
pozytywność sama przyjdzie. Oto ta tajemnica. Gdy mówię: „Naucz się przemieniać
swoje trucizny w słodycz”; to właśnie mam na myśli.
I
trzecie – dziel się. Gdy tylko jest coś negatywnego, zatrzymaj to dla siebie.
Gdy tylko jest coś pozytywnego, dziel się. Zwykle ludzie dzielą się
negatywnościami, nie dzielą się pozytywnościami. Ludzie są po prostu głupi. Gdy
są szczęśliwi, nie dzielą się, są bardzo skąpi.
Gdy
są nieszczęśliwi, stają się bardzo, bardzo rozrzutni; wtedy są bardzo gotowi do
dzielenia się. Kiedy ludzie się uśmiechają, uśmiechają się bardzo, bardzo
oszczędnie, tyle tylko, odrobinę. Ale kiedy są w złości, są w złości totalnie.
Trzecim krokiem jest dzielenie się pozytywnością. To sprawi, że twoja miłość
płynąć będzie niczym rzeka, wzbierająca z twego serca. Kiedy będziesz się
dzielić, twój dylemat serca zacznie znikać.
Znam
takie bardzo dziwne powiedzenie Jorge Luisa Borgesa. Posłuchaj go: Psom dawaj
to, co święte jest, Perły swe rzucaj przed wieprze. Tym bowiem, co liczy się,
jest dawanie.
Słyszałeś
powiedzenie odwrotne: nie rzucaj psom, nie rzucaj pereł przed wieprze, bo nie
zrozumieją. Ważne jest nie to, co dajesz – perły i świętość i miłość – i to
komu dajesz; nie o to chodzi. Chodzi o to, że dajesz. Gdy masz, dawaj.
Gurdżijew
mawiał: „Wszystko, co gromadziłem, straciłem, a wszystko, co dawałem, moim
jest. Wszystko, co dawałem, nadal jest ze mną, a wszystko, co gromadziłem,
zaginęło, zostało stracone”. To prawda – masz tylko to, czym się dzielisz.
Miłość nie jest własnością, którą trzeba gromadzić; jest emanowaniem, jest
aromatem, którym trzeba się dzielić. Im bardziej się dzielisz, tym masz więcej.
Im mniej się dzielisz, tym mniej będziesz mieć. Im więcej się dzielisz, tym
więcej będzie się pojawiać z najgłębszego twego rdzenia; jest to nieskończone,
więcej będzie się jeszcze pojawiać i gromadzić.
Wyciągaj
wodę ze studni, a napływać do niej będzie jeszcze więcej świeżej wody. Nie
czerp wody, zamknij studnię, stań się skąpcem, a źródła przestaną funkcjonować.
Stopniowo źródła zaczną wysychać, zamkną się, zaś woda, która jest w studni,
umrze, stanie się zgniła, brudna. Woda płynąca jest świeża... miłość płynąca
jest świeża.
Tak
więc trzecim krokiem prowadzącym do miłości jest dzielenie się pozytywnościami,
dzielenie się swoim życiem, dzielenie się tym, co masz. Cokolwiek jest w tobie
piękne, nigdy tego nie gromadź. Twoja mądrość, dziel się nią; twoja modlitwa,
dziel się nią; twoja miłość, twoje szczęście, twoja rozkosz, dziel się nimi.
Tak, jeśli nie możesz nikogo znaleźć, dziel się nią z psami – ale dziel się.
Dziel się nią ze skałami – ale dziel się. Kiedy masz perły, rzucaj je, nie
przejmuj się czy padają przed wieprze czy przed świętych, po prostu je rzucaj.
Tym
bowiem, co liczy się, jest dawanie.
Gromadzenie
zatruwa serce. Wszelkie gromadzenie jest trujące. Jeśli się dzielisz, twój
organizm będzie wolny od trucizn. A kiedy dajesz, nie przejmuj się czy wywoła
to jakąś reakcję, czy nie. Nawet nie czekaj na podziękowanie. Odczuwaj
wdzięczność do osoby, która pozwoliła ci dzielić się czymś ze sobą. Nie
inaczej; nie czekaj, w głębi swego serca mówiąc, że to on powinien być ci
wdzięczny, bo dzieliłeś się z nim. Nie, ty sam odczuwaj wdzięczność za to, że
był on gotów cię wysłuchać, dzielić z tobą pewną energię, że był gotów
wysłuchać twojej pieśni, że był gotów obejrzeć twój taniec, że kiedy
przyszedłeś do niego, żeby mu dawać, nie odmówił... a mógł odmówić.
Dzielenie
się jest jedną z najbardziej duchowych cnót, jedną z największych duchowych
cnót.
I
czwarte: bądź niczym. Gdy zaczynasz myśleć, że jesteś kimś, zatrzymaj się;
wtedy miłość nie płynie. Miłość płynie tylko z kogoś, kto jest nikim. Miłość
znajduje swoją siedzibę w nicości.
Kiedy
jesteś pusty, jest miłość.
Kiedy
jesteś pełny ego, miłość znika.
Miłość
i ego nie mogą istnieć razem.
Miłość
może istnieć razem z Bogiem, ale nie może istnieć razem z ego, bo miłość i Bóg
to synonimy. Miłość i ego nie mogą razem istnieć. Bądź więc niczym. Nicość jest
źródłem wszystkiego, nicość jest źródłem nieskończoności... nicość jest Bogiem.
Nicość to nirvana.
Bądź
niczym – a będąc niczym, dostąpisz całości. Będąc czymś, przegapisz; będąc niczym,
dotrzesz do domu.
Opisz
nam duchowe znaczenie energii seksu. Jak możemy wysubtelnić seks i uczynić go
duchowym? Czy możliwe jest praktykowanie seksu, kochania się, jako medytacji,
jako odskoczni ku wyższym poziomom świadomości?
Nie
ma czegoś takiego jak energia seksu. Energia jest jedna i ta sama.
Seks
jest jednym z jej ujść, jednym z jej kierunków, jednym z zastosowań tej
energii. Energia życia jest jedna, a przejawiać się może w wielu kierunkach.
Seks jest jednym z nich. Gdy energia życia staje się biologiczna, staje się
energią seksu.
Seks
to tylko zastosowanie energii życia. Nie ma kwestii wysubtelnienia. Gdy energia
życia płynie w innym kierunku, nie ma seksu. Ale to nie jest wysubtelnienie,
jest to przemiana.
Seks
jest naturalnym, biologicznym przepływem energii życia i jej najniższym zastosowaniem.
Jest to naturalne, bo życie bez niego nie może istnieć, i najniższe, bo jest on
podstawą, nie szczytem. Gdy seks staje się totalnością, całe życie zostaje po
prostu zmarnowane.
Przypomina
to położenie fundamentu i dalsze kładzenie fundamentu, bez budowania domu, dla
którego ten fundament przeznaczono.
Seks
jest po prostu okazją do wyższej przemiany energii życia. Pod tym względem
wszystko jest w porządku, ale gdy seks staje się wszystkim, gdy staje się
jedynym ujściem dla energii życia, staje się destruktywny. Może on być tylko środkiem,
nie celem. A środki mają sens tylko wtedy, gdy cele zostają osiągnięte. Gdy
człowiek robi niewłaściwy użytek ze środka, cały cel ulega zniszczeniu. Gdy
seks staje się centrum życia, jak to się stało, środki zamienia się w cele.
Seks
tworzy biologiczną podstawę istnienia, trwania życia. Jest środkiem – nie
powinien stać się celem.
Gdy
seks staje się celem, ginie wymiar duchowy. A gdy seks staje się medytacyjny,
kieruje się ku wymiarowi duchowemu. Staje się stopniem, odskocznią.
Nie
ma potrzeby wysubtelniania, gdyż energia jako taka nie jest ani seksualna, ani
duchowa. Energia zawsze jest neutralna. Sama w sobie nie ma nazwy. Nazwa
pochodzi od drzwi, przez które płynie. Ta nazwa nie jest nazwą energii, jest
nazwą formy przyjmowanej przez energię. Gdy mówisz „energia seksualna” oznacza
to energię, która płynie ujściem seksualnym, ujściem biologicznym. Gdy ta sama
energia płynie ku boskości, jest energią duchową.
Energia
jako taka jest neutralna. Wyrażana biologicznie, jest seksem.
Wyrażana
emocjonalnie, może stać się miłością, może stać się nienawiścią, może stać się
złością. Wyrażana intelektualnie, może stać się naukowa, może stać się
literacka. Gdy porusza się przez ciało, staje się fizyczna. Gdy przemieszcza
się przez umysł, staje się mentalna. Różnice nie są różnicami energii jako
takiej, ale jej użytych przejawień.
Stąd
mówienie o „wysubtelnieniu energii seksu” nie ma podstawy.
Kiedy
nie korzysta się z ujścia seksu, energia znowu staje się czysta.
Energia
zawsze jest czysta. Gdy przejawia się drzwiami boskości, staje się duchowa, ale
ta forma to tylko przejaw energii. Słowo „wysubtelnienie” wywołuje bardzo
niewłaściwe skojarzenia.
Wszystkie
teorie wysubtelniania to teorie tłumienia. Zawsze, gdy mówisz „wysubtelnienie
seksu” stajesz się mu przeciwny. Twoje potępienie zawiera się w samym słowie.
Pytasz
co można zrobić z seksem. Wszystko, co robi się wprost z seksem, jest tłumieniem.
Istnieją tylko pośrednie metody, w których nie zajmujesz się w ogóle energią
seksualną, raczej zmierzasz do otwarcia drzwi do boskości. Gdy drzwi do
boskości będą otwarte, wszystkie energie w tobie zaczynają płynąć ku tym
drzwiom. Seks jest wchłonięty. Gdy tylko możliwa jest wyższa błogość, niższe
formy błogości stają się nieistotne. Nie masz ich tłumić, ani walczyć z nimi.
One
po prostu zanikają. Seks nie jest wysubtelniany, zostaje przekroczony.
Cokolwiek czyni się z seksem negatywnie, nie zmieni to tej energii.
Wręcz
przeciwnie, stworzy w tobie konflikt, który będzie destruktywny. Walcząc z energią,
walczysz sam ze sobą. Tej walki nikt nie może wygrać. W jednej chwili czujesz,
że wygrałeś, w następnej chwili czujesz, że to seks wygrał. Stale tak będzie.
Czasami nie będzie seksu i będziesz czuł, że nad nim zapanowałeś, a w następnej
chwili znów czujesz przyciąganie seksu i wszystko, co zyskałeś, zostaje
utracone. Nikt nie może wygrać walki toczonej przeciw swojej własnej energii.
Gdy
twoich energii potrzeba gdzie indziej, gdzieś, gdzie jest więcej błogości, seks
zaniknie. I nie jest tak, że energia została wysubtelniona, nie jest tak, że
coś z nią zrobiłeś. Raczej otworzyła się przed tobą nowa droga wiodąca ku
większej błogości i energia automatycznie, spontanicznie zaczyna płynąć ku tym
nowym drzwiom.
Gdy
trzymasz w dłoniach kamienie i nagle na swej drodze napotykasz diamenty, nawet
nie zauważysz, że upuściłeś kamienie. Same upadną, jakbyś ich nie trzymał.
Nawet nie będziesz pamiętał wyrzeczenia się ich, tego, że je wyrzuciłeś. Nawet
nie będziesz tego świadomy. I nie jest tak, że coś zostało wysubtelnione.
Otworzyło się większe źródło szczęścia, a mniejsze źródła same z siebie
odpadły.
Jest
to tak automatyczne, spontaniczne, że nie potrzebne jest żadne pozytywne
działanie przeciw seksowi. Zawsze, gdy robisz coś przeciwko jakiejkolwiek
energii, jest to negatywne. Prawdziwe, pozytywne działanie, nawet nie dotyczy
seksu – dotyczy medytacji.
Nawet
nie poznasz, że seks odszedł. Po prostu został wchłonięty przez to, co nowe. Wysubtelnienie
jest brzydkim słowem. Ma w sobie nutę antagonizmu, konfliktu. Seks trzeba
przyjmować takim, jaki jest. Jest jedynie biologiczną podstawą umożliwiająca
istnienie życia. Nie nadawaj mu żadnego duchowego czy antyduchowego znaczenia.
Zrozum po prostu fakt jego istnienia.
Gdy
traktujesz go jako fakt biologiczny, w ogóle się nim nie zajmujesz. Zajmujesz
się nim tylko, gdy nadajesz mu jakieś duchowe znaczenie. Nie nadawaj mu więc
żadnego znaczenia, nie stwarzaj wokół niego żadnej filozofii. Tylko zobacz
fakty. Nie rób nic przeciw niemu, ani na jego korzyść. Niech będzie taki, jaki
jest; zaakceptuj go jako coś normalnego. Nie przyjmuj jakiegoś nienormalnego
nastawienia do niego.
Tak
samo jak masz oczy i dłonie, tak samo powinieneś mieć seks. Nie jesteś
przeciwny swoim oczom czy dłoniom, nie bądź więc przeciwny seksowi. Wtedy
kwestia co masz zrobić z seksem staje się nieistotna.
Tworzenie
rozdwojenia za czy przeciw seksowi nie ma sensu. Jest on faktem. Przyszedłeś do
egzystencji przez seks i masz wbudowany program dawania życia dalej przez seks.
Jesteś częścią wielkiej ciągłości. Twoje ciało umrze, ma więc wbudowany program
stworzenia innego ciała, które je zastąpi.
Śmierć
jest pewna. Dlatego seks jest taki obsesyjny. Nie będziesz na zawsze, musisz
więc zostać zastąpiony nowszym ciałem, repliką. Seks jest tak ważny, bo cała
natura go podkreśla – inaczej człowiek nie mógłby istnieć. Gdyby seks był
dobrowolny, na ziemi nikt by nie pozostał. Seks jest tak obsesyjny, tak
nieodparty, popęd seksualny jest tak silny, gdyż cała natura opowiada się po
jego stronie. Bez niego życie nie może istnieć.
Seks
jest tak istotny dla religijnych poszukujących, gdyż jest tak przymusowy, tak
nieodparty, tak naturalny. Stał się wyznacznikiem poznania czy energia życia w
konkretnym człowieku dotarła do boskości. Nie możemy poznać wprost, że ktoś
napotkał boskość, nie możemy poznać wprost, że ktoś ma diamenty, możemy jednak
bezpośrednio poznać czy ten ktoś wyrzucił kamienie, bo kamienie są nam znane.
Możemy poznać wprost, że ktoś wykroczył poza seks, ponieważ seks jest nam
znany.
Seks
jest tak kompulsywny, tak przymusowy, jest taką wielką siłą, że nie można wyjść
poza niego póki nie dostąpi się boskości. Dlatego brahmacharya stało się
kryterium poznania czy jakiś człowiek dotarł do boskości. Dla niego seks taki,
jak istnieje w normalnych ludziach, nie istnieje.
Nie
znaczy to, że porzucając seks dostąpisz boskości. Odwrotność jest fałszem. Człowiek,
który znalazł diamenty, rzuca kamienie, które niósł, ale odwrotna sytuacja nie
jest prawdą. Możesz wyrzucić kamienie, ale nie znaczy to, że dostaniesz coś od
nich większego.
Wtedy
będziesz pośrodku. Umysł będziesz miał stłumiony, nie taki, który wykroczył ponad.
Seks będzie się w tobie gotował i wywoła wewnątrz piekło. Nie będzie to wyjście
poza seks. Gdy seks staje się stłumiony, staje się brzydki, chorobliwy,
neurotyczny. Staje się perwersyjny.
Tak
zwane religijne nastawienie do seksu stworzyło seksualność perwersyjną,
kulturę, która seksualnie jest zupełnie neurotyczna. Nie opowiadam się po jej
stronie. Seks to fakt biologiczny, nie ma w nim nic złego. Nie walcz więc z
nim, bo ulegnie perwersji – a seks perwersyjny nie jest krokiem naprzód. Jest
spadnięciem poniżej normalności, krokiem ku szaleństwu. Gdy stłumienie staje
się tak intensywne, że nie możesz dłużej z nim trwać, eksploduje i w tej
eksplozji ty zostaniesz zatracony.
Jesteś
wszystkimi cechami ludzkości, jesteś wszystkimi możliwościami. Normalny fakt
seksu jest zdrowy, ale kiedy staje się nienormalnie stłumiony, staje się
niezdrowy. Przejść od normalności do boskości możesz bardzo łatwo, ale
przejście z boskości od umysłu neurotycznego jest żmudne i w pewnej mierze
niemożliwe. Najpierw musisz stać się zdrowy, normalny. Wtedy, w końcu, jest
taka możliwość, że można wykroczyć ponad seks.
Co
więc trzeba robić? Poznaj seks! Wejdź w niego świadomie! Oto sekret otwarcia nowych
drzwi. Wchodząc w seks bez świadomości, będziesz jedynie instrumentem w rękach
ewolucji biologicznej – ale jeśli zdołasz być świadomy w akcie seksu, sama ta
świadomość staje się głęboką medytacją.
Akt
seksu jest tak przymusowy i tak kompulsywny, że trudno jest być w nim świadomie,
ale nie jest to niemożliwe. A jeśli zdołasz być świadomy w akcie seksu, nie
będzie w życiu żadnego takiego faktu, w którym nie będziesz mógł być świadomy,
bo żaden akt nie jest tak głęboki jak seks.
Jeśli
zdołasz być świadomy w akcie seksu, będziesz świadomy nawet w śmierci. Głębia
aktu seksu i głębia śmierci są takie same, analogiczne. Docierasz do tego
samego punktu. Jeśli więc zdołasz być świadomy w akcie seksu, osiągnąłeś coś
wielkiego. Jest to bezcenne.
Użyj
więc seksu jako aktu medytacji. Nie walcz z nim, nie występuj przeciw niemu.
Nie możesz walczyć przeciw naturze – jesteś jej nierozdzielną częścią. Musisz
wobec seksu mieć nastawienie przyjaźni, sympatii. Jest to najgłębszy dialog
między tobą i naturą.
Tak
naprawdę akt seksu w rzeczywistości nie jest dialogiem między mężczyzną i kobietą.
Jest to dialog mężczyzny z naturą, przez kobietę, i kobiety z naturą, przez
mężczyznę. Jest to dialog z naturą. Przez chwilę jesteś w kosmicznym
przepływie, jesteś w niebiańskiej harmonii, jesteś w harmonii z całością. Tak
mężczyzna jest spełniony dzięki kobiecie, a kobieta dzięki mężczyźnie.
Mężczyzna
nie jest całością i kobieta nie jest całością. Oboje są dwoma fragmentami całości.
Dlatego zawsze, gdy tylko stają się jednością w akcie seksualnym, mogą znaleźć się
w harmonii z najgłębszą naturą wszystkiego, z Tao. Ta harmonia może być
biologicznymi narodzinami nowego istnienia. Jeśli jesteś nieświadomy, jest to
jedyna możliwość. Ale jeśli jesteś świadomy, ten akt może stać się narodzinami
dla ciebie, duchowymi narodzinami.
Dzięki
niemu staniesz się dwakroć narodzony”.
Gdy
bierzesz w tym udział świadomie, stajesz się świadkiem. A jeśli staniesz się
świadkiem w akcie seksu, wykroczysz ponad seks, bo w byciu świadkiem stajesz
się wolny. Teraz nie będzie kompulsji. Nie będziesz już nieświadomym
uczestnikiem. Gdy w tym akcie staniesz się świadkiem, wykroczysz ponad niego.
Teraz wiesz, że nie jesteś jedynie ciałem. Siła bycia świadkiem poznała coś
spoza tego aktu.
To
„poza” można poznać tylko wtedy, gdy jesteś głęboko we wnętrzu.
Nie
jest to powierzchowne spotkanie. Gdy targujesz się na rynku, twoja świadomość
nie może wejść bardzo głęboko, gdyż sam ten akt jest powierzchowny. Jeśli
chodzi o człowieka, akt seksu jest jedynym aktem, przez który może on stać się
świadkiem wewnętrznych głębi.
Im
bardziej wchodzisz w medytację przez seks, tym seks będzie miał mniejsze
oddziaływanie. Powstanie z niego medytacja, a z tej powstającej medytacji
otworzą się nowe drzwi i seks zaniknie. Nie będzie to wysubtelnienie. Przypomni
to sytuację, gdy suche liście opadają z drzewa. Drzewo nie pozna, że liście
opadają. Tak samo i ty nie poznasz, że odchodzi mechaniczna potrzeba seksu.
Uczyń
z seksu medytację, uczyń seks przedmiotem medytacji. Traktuj go jak świątynię,
a wtedy wykroczysz ponad niego i dokona się twoja przemiana. Wtedy seksu nie
będzie, i nie będzie tłumienia, wysubtelniania. Seks będzie po prostu
nieistotny, bez znaczenia.
Wyrosłeś
ponad niego. Dla ciebie nie ma on sensu.
Przypomina
to sytuację dorastającego dziecka. Zabawki nie mają teraz sensu. Ono niczego
nie wysubtelniało, niczego nie tłumiło. Po prostu dorosło, stało się dojrzałe.
Zabawki nie mają teraz znaczenia.
Są
dziecinne, a teraz dziecko nie jest już dzieckiem.
Tak
samo, im więcej medytujesz, tym seks będzie słabiej na ciebie oddziaływał. I
stopniowo, spontanicznie, bez świadomego wysiłku mającego wysubtelnić seks,
energia znajdzie nowe źródło, do którego będzie płynąć. Ta sama energia, która
płynęła przez seks, teraz będzie płynąć przez medytację. A kiedy płynie ona przez
medytację, otwierają się drzwi boskości.
Jeszcze
jedno. Używasz słów „seks” i „miłość” Zwykle używamy tych dwóch słów tak, jakby
miały jakieś wewnętrzne powiązanie. Nie mają. Miłość przychodzi dopiero wtedy,
gdy seks odszedł. Wcześniej miłość to tylko przynęta, gra wstępna i nic innego.
Jest tylko przygotowaniem gruntu do aktu seksu. Jest tylko wprowadzeniem do
seksu, przedmową, niczym innym. Dlatego im więcej seksu między dwojgiem ludzi,
tym mniej miłości, bo przedmowa jest niepotrzebna.
Gdy
dwoje ludzi jest w miłości i nie ma między nimi seksu, będzie wielka miłość
romantyczna. Ale gdy wkroczy seks, miłość znika.
Seks
jest taki nagły Sam w sobie jest taki gwałtowny. Potrzeba mu wprowadzenia, potrzeba
gry wstępnej. Miłość, jak my ją znamy, jest tylko okryciem nagiego faktu seksu.
Jeśli wejrzysz głęboko w to, co nazywasz miłością, znajdziesz seks czający się
do skoku. Zawsze jest tuż za rogiem. Miłość przemawia. Seks się przygotowuje.
Ta
tak zwana miłość łączy się z seksem, ale jest tylko przedmową.
Gdy
seks przychodzi, ta miłość odpadnie. Dlatego małżeństwo zabija miłość romantyczną,
i zabija ją absolutnie. Dwoje ludzi zapoznaje się ze sobą i gra wstępna,
miłość, staje się niepotrzebna.
Prawdziwa
miłość nie jest przedmową jest aromatem. Nie przychodzi przed seksem, a po nim.
Nie jest prologiem, a epilogiem. Jeśli przejdziesz przez seks i odczuwasz do
tej osoby współczucie, rozwija się miłość. A jeśli medytujesz, będziesz czuł
się współczujący. Gdy medytujesz w akcie seksu, twój partner seksualny nie będzie
tylko przedmiotem służącym twojej fizycznej przyjemności. Będziesz czuł
wdzięczność do niego czy do niej, ponieważ oboje doszliście do głębokiej
medytacji.
Jeśli
medytujesz w seksie, powstanie między wami nowa przyjazność, gdyż dotarliście
dzięki sobie do komunii z naturą. Dzięki sobie macie chwilowy wgląd w nieznane
głębiny rzeczywistości. Będziecie czuli dla siebie wdzięczność i współczucie –
współczucie dla cierpienia, współczucie dla poszukiwania, współczucie dla
towarzysza lub towarzyszki, kompana podróży, współczucie dla błądzącego po
omacku przyjaciela.
Gdy
seks staje się medytacyjny, dopiero wtedy zjawia się idący za nim aromat,
uczucie nie będące grą wstępną seksu, ale dojrzałością, wzrastaniem,
medytacyjnym urzeczywistnieniem. Dlatego, gdy akt seksu staje się medytacyjny,
odczujesz miłość. Miłość jest połączeniem wdzięczności, przyjazności i
współczucia. Gdy są te trzy uczucia, jesteś w miłości.
Gdy
rozwinie się ta miłość, wyjdziesz ponad seks. Miłość rozwija się poprzez seks,
ale wykracza poza niego. Jest jak kwiat – wychodzi z korzeni, ale wykracza poza
nie. I nie wróci, powrotu nie ma. Gdy rozwinie się miłość, nie będzie seksu.
Tak naprawdę jest to jeden ze sposobów poznania, że rozwinęła się miłość. Seks
jest jak skorupka jajka, skorupka, z której ma wyjść miłość. Gdy wyjdzie,
skorupki nie będzie. Będzie rozbita, wyrzucona.
Seks
może dojść do miłości tylko wtedy, gdy jest medytacja, nigdy inaczej. Gdy nie
ma medytacji, ten sam seks będzie powtarzany i znudzi cię to. Seks będzie coraz
bardziej nużący i nie będziesz czuł wdzięczności do tamtej osoby. Raczej
poczujesz się oszukany, poczujesz do niej wrogość. Ona nad tobą dominuje.
Dominuje przez seks, bo stał się on dla ciebie potrzebą. Stałeś się
niewolnikiem, gdyż nie możesz żyć bez seksu. A nie możesz poczuć przyjaźni do
kogoś, wobec kogo stałeś się niewolnikiem.
I
oboje czują to samo – że drugi człowiek jest panem. Ta dominacja będzie
negowana i zwalczana, ale seks nadal będzie powtarzany. Staje się rutyną dnia.
Walczysz z partnerem w seksie, potem wszystko naprawiasz. Potem znów walczysz,
potem znów naprawiasz. Miłość w najlepszym przypadku jest ledwie dostosowaniem.
Nie możesz czuć przyjaźni, nie ma współczucia. Zamiast tego jest okrucieństwo i
przemoc, czujesz się oszukany. Stałeś się niewolnikiem. Seks nie zdoła rozwinąć
się w miłość. Pozostanie tylko seksem.
Przejdź
przez seks! Nie bój się go, bo lęk donikąd nie prowadzi. Jeśli człowiek ma się
bać czegokolwiek, to tylko samego lęku. Nie bój się seksu i nie walcz z nim, bo
to też jest pewnego rodzaju lęk. „Walka lub ucieczka” walka lub odejście, to
dwie drogi lęku. Nie uciekaj więc od seksu, nie walcz z nim. Zaakceptuj go,
przyjmij go za fakt życia.
Wejdź
w niego głęboko, poznaj go totalnie, zrozum go, medytuj w nim, a wyjdziesz ponad
niego. Jeśli w akcie seksu medytujesz, otwierają się nowe drzwi. Napotykasz
nowy wymiar, bardzo nieznany, niesłyszany, i przepływa większa błogość.
Napotkasz
coś tak błogiego, że seks stanie się nieistotny i samoistnie wygaśnie. Teraz
twoja energia przestaje płynąć w tym kierunku.
Energia
zawsze płynie ku błogości. Ponieważ błogość pojawia się w seksie, energia płynie
ku niemu, ale jeżeli szukasz więcej błogości – błogości, która wykracza ponad
seks, która wychodzi ponad seks, błogości, która daje większe spełnienie, głębsze
– wtedy, sama z siebie, energia przestanie płynąć w kierunku seksu.
Kiedy
seks staje się medytacją, rozkwita w miłość, i ten rozkwit jest ruchem ku
boskości. To dlatego miłość jest boska. Seks jest fizyczny, miłość jest
duchowa. A gdy zjawi się kwiat miłości, przyjdzie modlitwa, przyjdzie za nim.
Teraz nie jesteś już daleko od boskości.
Jesteś
blisko domu.
Teraz
zacznij medytować z miłością. To jest drugi krok. Gdy jest ta chwila komunii,
gdy jest ta chwila miłości, zacznij medytować.
Wejdź
w nią głęboko, bądź jej świadom. Teraz nie spotykają się ciała.
W
seksie spotykają się ciała, w miłości spotykają się dusze. Nadal jest to
spotkanie, spotkanie dwojga osób.
Zobacz
teraz miłość tak, jak widziałeś seks. Zobacz tę komunię, to wewnętrzne spotkanie,
ten wewnętrzny stosunek seksualny. Wtedy wykroczysz nawet ponad miłość i
dojdziesz do modlitwy. Ta modlitwa jest drzwiami. Nadal jest to spotkanie, ale
nie spotkanie dwojga osób. Jest to komunia ciebie i całości. Teraz ta druga
strona, jako człowiek, odpadła. Jest to strona bezosobowa – cała egzystencja –
i ty Ale modlitwa nadal jest spotkaniem, więc w końcu też musi zostać
przekroczona. W modlitwie wierny i boskość są oddzielni, bhakta i bhagwan są
oddzielni. Nadal jest to spotkanie. To dlatego Meera czy Teresa, opisując swoje
doznania modlitewne, mogły używać określeń seksualnych.
W
chwilach pełnych modlitwy trzeba medytować. Znów bądź temu świadkiem. Zobacz tę
komunię siebie z całością. Wymaga to najsubtelniejszej z możliwych świadomości.
Jeśli zdołasz być świadomy spotkania siebie z całością, wyjdziesz ponad siebie
i ponad całość, jedno i drugie. Wtedy jesteś całością. A w tej całości nie ma
dualizmu, jest tylko jedność.
Tej
jedności poszukuje się w seksie, w miłości, w modlitwie. Właśnie ta jedność
jest tym, do czego tęsknimy. Nawet w seksie, ta tęsknota dotyczy jedności.
Błogość przychodzi, bo na jedną chwilę stajecie się jednością. Seks pogłębia
się w miłość, miłość pogłębia się w modlitwę, a modlitwa pogłębia się w totalne
wykroczenie ponad, totalną jedność.
To
pogłębienie zawsze przychodzi z medytacji. Metoda jest zawsze taka sama.
Poziomy się różnią, wymiary się różnią, kroki się różnią, a metoda zawsze jest
ta sama. Wejdź w seks, a znajdziesz miłość.
Wejdź
głęboko w miłość, a dojdziesz do modlitwy. Wejdź w modlitwę, a eksplodujesz w
jedność. Ta jedność jest totalna, ta jedność jest błogością, ta jedność jest
ekstazą.
Dlatego
tak ważne jest, by nie przyjmować nastawienia walki. W każdym fakcie obecna
jest boskość. Może być wystrojona, może być ubrana; musisz ją rozebrać, zdjąć
jej ubranie. Znajdziesz jeszcze więcej subtelnych ubrań. Znów, zdejmij je.
Dopóki nie napotkasz jedności w jej totalnej nagości, nie znajdziesz
zaspokojenia, nie poczujesz się spełniony.
Gdy
dochodzisz do nieubranej jedności, jedności pozbawionej szat, stajesz się z nią
jednym, bo gdy poznasz tę nagość, nie będzie to nikt inny, tylko ty sam. W
istocie rzeczy każdy poszukuje sam siebie przez innych ludzi. Pukając do
cudzych drzwi, trzeba znaleźć swój własny dom.
Gdy
z rzeczywistości zdjęte zostaną okrycia, jesteś z nią jednym, bo różnicą są
tylko szaty. Ubrania są barierą, nie możesz więc rozebrać rzeczywistości dopóki
sam się nie rozbierzesz. Dlatego medytacja jest bronią obosieczną, rozbiera
rzeczywistość i równocześnie rozbiera ciebie. Rzeczywistość staje się naga i ty
stajesz się nagi. A w chwili totalnej nagości, totalnej pustki, stajesz się
jednością.
Nie
jestem więc przeciw seksowi. Nie znaczy to, że opowiadam się za seksem. Znaczy
to, że opowiadam się za głębokim wejściem w niego i odkryciem tego, co jest
poza nim.
To
poza zawsze jest, ale zwykły seks jest seksem dorywczym, nikt więc nie wchodzi
głęboko. Jeśli zdołasz wejść głęboko, poczujesz wdzięczność do boskości za to,
że dzięki seksowi otworzyły się inne drzwi. A jeśli seks jest tylko dorywczy,
nie poznasz, że byłeś blisko czegoś większego.
Jesteśmy
tak sprytni, że stworzyliśmy fałszywą miłość która nie przychodzi po seksie,
ale przed nim. Jest czymś kultywowanym, sztucznym. Miłość była tylko przedmową,
ale teraz ta przedmowa nie jest już potrzebna. A prawdziwa miłość zawsze jest
poza seksem – kryje się za seksem. Wejdź w niego głęboko, medytuj w nim
religijnie, a rozkwitniesz w miłujący stan umysłu.
Nie
jestem przeciwny seksowi i nie opowiadam się za miłością. Musisz wykroczyć
nawet poza nią. Medytuj na niej, wyjdź poza nią.
Przez
medytację rozumiem, że musisz przejść przez nią w pełnej uważności, świadomości.
Nie wolno przejść przez nią ślepo, nieświadomie. Jest wielka błogość, a ty
możesz przejść na ślepo i przegapić ją. Tą ślepotę trzeba przemienić. Musisz
stać się człowiekiem mającym otwarte oczy. Gdy masz otwarte oczy, seks może
zaprowadzić cię na ścieżkę jedności.
Kropla
może stać się oceanem. W sercu każdej kropli jest to pragnienie. W każdym działaniu,
w każdym pragnieniu, znajdziesz tę samą tęsknotę. Odkryj ją, idź za nią. To
wielka przygoda! Tak, jak dzisiaj przeżywamy nasze życia, jesteśmy nieświadomi.
Ale choć tyle można zrobić. Jest to żmudne, ale nie niemożliwe. Było możliwe
dla Jezusa, dla Buddy, dla Mahavira, i jest możliwe dla każdego innego.
Jeżeli
wchodzisz w seks z intensywnością, z uważnością, z wrażliwością, wykraczasz
ponad niego. Nie będzie w tym żadnego wysubtelnienia. Gdy wykraczasz ponad, nie
będzie seksu, nawet wysubtelnionego. Będzie miłość, modlitwa i jedność.
Takie
są trzy etapy miłości: miłość fizyczna, miłość psychiczna i miłość duchowa. A
gdy te trzy etapy zostaną przekroczone, jest boskość. Gdy Jezus rzekł: „Bóg
jest miłością”; była to najbliższa możliwa definicja, ponieważ ostatnim, co
znamy na drodze do Boga, jest miłość. Poza tym jest nieznane, a nieznanego nie
można zdefiniować. Możemy jedynie wskazać na boskość przez nasze ostatnie
urzeczywistnienie: miłość. Poza punktem miłości nie ma już doznawania, gdyż nie
ma doznającego. Kropla stała się oceanem!
Idź
krok po kroku, ale z przyjaznym nastawieniem. Bez napięcia, bez walki. Po
prostu idź uważnie. Uważność to jedyne światło w ciemnej nocy życia. Mając to
światło, wejdź w nią. Szukaj w każdym kącie.
Boskość
jest wszędzie, nie bądź więc przeciwny niczemu. Ale i nie pozostawaj po którejkolwiek
stronie. Idź dalej, bo czeka cię jeszcze większa błogość. Ta podróż musi trwać.
Jeśli jesteś blisko seksu, użyj seksu. Jeśli jesteś blisko miłości, użyj
miłości. Nie myśl kategoriami tłumienia lub wysubtelniania, nie myśl
kategoriami walki. Boskość może kryć się we wszystkim; nie walcz więc, nie
uciekaj przed niczym.
Tak
naprawdę, jest ona ukryta we wszystkim, gdziekolwiek więc jesteś, wejdź najbliższymi
drzwiami i idź przed siebie. Nie zatrzymuj się, a dotrzesz – bo życie jest
wszędzie.
Jezus
rzekł: „Pod każdym kamieniem znajdziesz Pana” – a ty widzisz tylko kamienie.
Musisz przejść przez kamienny stan umysłu. Gdy widzisz seks jak wroga, staje
się on kamieniem. Staje się nieprzezroczysty, nie widzisz tego, co jest za nim.
Użyj go, medytuj na nim, a kamień stanie się jak szkło. Zobaczysz co jest za
nim, i zapomnisz o szkle. Będziesz pamiętał o tym, co jest za szkłem. Jeśli coś
staje się przezroczyste, znika. Nie czyń więc z seksu kamienia, uczyń go
przezroczystym. A przezroczystym staje się on dzięki medytacji.
Takie
są dwie biegunowości życia – medytacja i miłość. Jest to najwyższa polaryzacja.
Całe życie składa się z biegunowości: pozytywne i negatywne, narodziny i
śmierć, mężczyzna i kobieta, dzień i noc, lato i zima. Całe życie składa się z
biegunowych przeciwieństw, ale te biegunowe przeciwieństwa nie są jedynie
biegunowymi przeciwieństwami, są też komplementarnościami.
Wspomagają
się wzajemnie, wspierają się wzajemnie, przypominają cegły w łuku budowli.
W
łuku budowli cegły ułożone są naprzeciw siebie. Wygląda to tak, jakby były
ułożone naprzeciw siebie, ale dzięki ich biegunowemu przeciwieństwu łuk może
zostać zbudowany i trwa. Siła łuku opiera się na biegunowości cegieł ułożonych
naprzeciw siebie.
To
jest najwyższa biegunowość: medytacja oznacza sztukę bycia w samotności, a
miłość oznacza sztukę bycia razem. Całym człowiekiem jest ten, kto zna jedno i
drugie, i kto potrafi możliwie najłatwiej przemieszczać się z jednego do
drugiego. Przypomina to wdech i wydech, nie jest to trudne. Są to
przeciwieństwa: gdy wdychasz, proces przebiega w jednym kierunku, gdy
wydychasz, jest to dokładne jego przeciwieństwo. Ale wdech i wydech razem
tworzą pełny oddech.
W
medytacji wdychasz, w miłości wydychasz, a gdy miłość i medytacja są razem,
twój oddech jest dopełniony, cały, pełny...
Moje
rozumienie nie opiera się na jednym biegunie, moje rozumienie jest płynne. Posmakowałem
prawdy z obu stron, kochałem totalnie i medytowałem totalnie. I to jest moje
doświadczenie, że człowiek jest pełny tylko wtedy, gdy poznał jedno i drugie;
inaczej pozostaje połową, czegoś w nim nadal brakuje.
Budda
jest połową, tak jak i Jezus. Jezus wie czym jest miłość, Budda wie czym jest medytacja,
ale gdyby się spotkali, porozumienie między nimi byłoby niemożliwe. Nie rozumieliby
języka tego drugiego człowieka. Jezus opowiadałby o Królestwie Bożym, a Budda zacząłby
się śmiać: „O jakich bzdurach opowiadasz, królestwo Boga?” Budda powiedziałby
po prostu: „Ustanie jaźni, zniknięcie jaźni”. A Jezus rzekłby: „Zniknięcie
jaźni? Ustanie jaźni? To dokonanie samobójstwa, ostatecznego samobójstwa. Co to
za religia, z tym gadaniem o najwyższej jaźni?” Nie rozumieliby słów tego
drugiego człowieka.
Gdyby
kiedykolwiek się spotkali, potrzebowaliby kogoś takiego jak ja, do tłumaczenia,
inaczej porozumienie między nimi byłoby niemożliwe. A ja musiałbym tłumaczyć w
taki sposób, że nie byłbym wierny ani jednemu, ani drugiemu! Jezus powiedziałby
„Królestwo Boże” a ja przetłumaczyłbym to jako nirvana. Wtedy Budda by
zrozumiał. Budda rzekłby „nirvana” a Jezusowi powiedziałbym „Królestwo Boże”
wtedy zrozumiałby.
Ludzkość
potrzebuje teraz totalnie nowego spojrzenia. Za długo żyliśmy z połowicznymi
spojrzeniami. W przeszłości było to koniecznością, ale teraz człowiek dojrzał.
Moi sannyasini muszą wykazać, że potrafią równocześnie medytować i modlić się,
że potrafią równocześnie medytować i kochać się, że potrafią być tak samo w
ciszy jak w tańcu i świętowaniu. Ich cisza ma stać się ich świętowaniem, a ich
świętowanie ma stać się ich ciszą. Daję im najtrudniejsze zadanie dane
kiedykolwiek jakimkolwiek uczniom, ponieważ jest to spotkanie przeciwieństw. A
w tym spotkaniu wszelkie przeciwieństwa stopią się i zleją się w jedność,
Wschód i Zachód, mężczyzna i kobieta, materia i świadomość, ten świat i tamten
świat, życie i śmierć. Wszystkie przeciwieństwa spotkają się i zleją się w
jedność w tym jednym spotkaniu, ponieważ jest to najwyższa biegunowość, zawiera
ona w sobie wszystkie biegunowości.
To
spotkanie stworzy nowego człowieka – Zorbę Buddę. To jest moje imię dla nowego
człowieka. I każdy z moich sannyasinów musi poczynić wszelkie możliwe starania,
aby stać się taką płynnością, strumieniem, aby oba bieguny były twoje. Wtedy
posmakujesz całości, a poznanie całości jest jedynym sposobem.
Ogromna
rodzina Osho, miłujących go i jego przyjaciół, jest może jedną z nielicznych
kiedykolwiek istniejących społeczności duchowych, które nie mają jednej ściśle
określonej mapy mającej prowadzić poszukującego do oświecenia. O ile
Towarzystwo Teozoficzne opracowało kilka „inicjacji”; a pierwsi tantrycy
wędrowali krok w krok tymi samymi dobrze oznakowanymi szlakami, Osho dzieli się
z nami wieloma mapami i metaforami z wielu tradycji, nie proponując jednej,
która byłaby wyłącznie jego drogą.
Redakcja
Osho Times International przeprowadziła wywiady z różnymi medytującymi z całego
świata, pytając ich jakie mapy Osho pomogły im w wędrówce po nieznanym terenie
ich wewnętrznych ścieżek wiodących do przemiany. Pytaliśmy także jak poradzili
oni sobie z faktem, że gdy ta wędrówka staje się sprawą istotnie znaczącą, nie
ma żadnej hierarchii, na której można byłoby się było oprzeć – co ma związek z
tym, że Osho nie daje żadnych zewnętrznych oznak postępów na drodze duchowego
wzrastania i nie tworzy hierarchii zakonnej. Odpowiedzi były zaskakujące!
Co
to jest mapa świadomości? Czy jest to autorytatywne oznakowanie powszechnie istniejącego
wewnętrznego terytorium, przez które wszyscy jako szukający na ścieżce mamy
przejść? Czy też jest to jedna z wielu metafor, które jedynie sygnalizują
zmienności wewnętrznego krajobrazu?
Osho
obsypał nas mapami z różnych tradycji religijnych, a każda z nich zdaje się
zupełnie inaczej współbrzmieć z różnymi poszukującymi. Przykładowo, Ma Puja
Mohani, korzystająca z medytacji Osho od ponad dziesięciu lat, zapytana czy
jakakolwiek mapa świadomości szczególnie zwróciła jej uwagę, opowiedziała o
tym, jak pewnego razu, wykład Osho, w trakcie którego opowiadał on o siedmiu
czakrach mapy jogi pomógł jej gdy czuła, że traci kontakt z rzeczywistością.
–
Pamiętam, że Osho mówił wtedy o tym, że kiedy energia przemieszcza się z jednej
czakry do drugiej, czasem pojawia się wielki lęk, często lęk przed zupełnym
szaleństwem! – wyjaśnia Mohani. – Wiedząc to, mogłam odprężyć się i obserwować
to, co się działo. Mogłam zaufać, że ten lęk nie jest jednak czymś negatywnym,
ale stanowi część procesu, który pomaga mi wejść w świadomość.
Korzystanie
z mapy jako potwierdzenia swego wewnętrznego doświadczenia jest też udziałem Ma
Anand Anupamo, 39-letniej Niemki, medytującej od dziewięciu lat i prowadzącej
zajęcia Uzdrawiającej Pulsacji Tybetańskiej.
–
Mapa Osho opisująca Osiem Odnóg Jogi, z której intensywnie korzystamy w grupach
medytacyjnych Fresh Air, jest dla mnie najlepsza, gdyż łączy medytację
uważności obserwującej ze stylem pracy z ciałem, który stosuję – wyjaśnia.
–
Łączymy na przykład mapę czakr z tymi obszarami ciała, które Osho opisuje jako
„odnogi” Pierwszą odnogą jest to, co jogini nazywają samopohamowaniem; my
łączymy to z podstawą kręgosłupa, gdzie znajduje się pierwsza czakra. Tak
zajmujemy się jakąś konkretną kwestią – w tym przypadku z poczuciem spokoju i
odprężenia – pracując z ciałem w jego określonym punkcie. Uważam, że jest to
bardzo pomocne.
A
jednak taka szczegółowa mapa, która jednemu typowi duchowego szukającego pomaga,
innemu często wprowadza zamęt. 35-letni Holender, Swami Anand Ali, miał
trudności z jogicznym modelem czakr, czyli rozwijania się energii.
–
Łatwo jest zacząć określając miejsce, w którym jestem, ale zawsze, gdy to
robię, natychmiast ogarnia mnie zamieszanie – przyznaje. – Przypomina to trochę
codzienne liczenie pieniędzy, gdy chcesz stwierdzić ile ich jest – to, że je
policzyłeś, nie znaczy, że stałeś się bogatszy. Teraz widzę więc, że dla mnie
nie ma to sensu. Teraz są po prostu takie dni, kiedy czuję się świetnie, i są
takie dni, kiedy jestem wytrącony ze swego centrum i nic nie wiem. I tak to
zostawiam.
Swami
Deva Samriddhi, 35-letni Niemiec od siedmiu lat korzystający z medytacji Osho,
także czuje, że czasem mapy go ograniczały – zamiast być pomocą.
– To
dziwne, ale nawet gdy widzę jakąś piękną mapę, czuję się psychologicznie uwięziony
w pułapce, bo mój umysł od razu próbuje dopasować się do tego modelu – mówi. –
Prawdopodobnie wskutek mojego dotychczasowego uwarunkowania odczuwam mapę jako
instruktaż określający co muszę zrobić, żeby „dobrze” wypaść. Czuję to prawie
tak, jakbym musiał zaryzykować czymś nowym i zapomnieć o wszystkim – obejmuje
to i mapy świadomości! Gdy porzucam wszelkie myśli na ten temat, zaczyna się
pojawiać coś świeżego i pięknego.
Trzy
etapy ewolucji Friedriecha Nietzsche – wielbłąd, lew i dziecko – są tym modelem
ewolucji wewnętrznej, który pytani najbardziej chwalili. Jest tak być może
dlatego, że Osho najczęściej się odwoływał właśnie do tej „mapy”, a być może
dlatego, że jest ona i żywa obrazowo i prosta.
– Te
trzy kroki dały mi połączenie z ciałem, umysłem i duchem – mówi Ma Jivan Mary,
72-letnia sannyasinka z Nowej Zelandii, która medytuje w obecności Osho od
dziesięciu lat. – W moim własnym życiu energią symbolizowaną przez wielbłąda
był na pewno początek mojego małżeństwa, energia lwa wyraża zaś istotę mojego
życia rodzinnego i kariery w teatrze. Gdy po raz pierwszy przyszłam do Osho,
uświadomiłam sobie, że to wszystko był tylko ryk lwa – cenny, ale tylko ryk. Im
bardziej medytuję, tym bardziej ten ryk, ten mesjański aspekt mnie samej,
zmniejsza się, a gdy uświadamiam sobie prostotę całego mojego istnienia, czuję
pojawiające się dziecko.
Nie
ma ono odpowiedzi ani pytań – po prostu to jest to! Teraz zbliżam się do kresu
moich dni i czuję, że przeszłam całą drogę, z powrotem do początku, powróciłam
do swego źródła i jestem gotowa na początek nowego życia...
Swami
Prem Advait, 46-letni Anglik medytujący od jedenastu lat, opowiada jak doświadcza
modelu wielbłąd-lew-dziecko bardziej jako wewnętrznego obrazu swoich nastrojów,
w których ciągle porusza się tam i z powrotem niż jako wędrówkę i stały postęp
naprzód.
–
Stanie się bardziej dzieckiem jest dość dramatyczne dla mężczyzny – stwierdza.
– Często znajduję w sobie jakieś kawałki wielbłąda, o których zapomniałem,
które wciąż potrzebują być wyrażonymi, nawet teraz, gdy już zacząłem doznawać
swojego dziecka. Te etapy nie mają we mnie jakichś ostrych rozgraniczeń, raczej
zlewają się ze sobą w jeden wielki zbiornik przemieszczających się energii.
Ma
Deva Anupo większość czasu spędzająca w Fremantle (Australia), pracuje w zarządzaniu
firmami. Mówi, że dziecko najczęściej przychodzi jej na myśl symbolicznie w chwilach
rozluźnienia i „płynięcia” w stresującej pracy w świecie zewnętrznym.
–
Gdy pogania mnie chęć bycia ważną i ukierunkowaną na osiąganie celów, kojarzę
to z lwem, byciem w głowie, a to nie jest to, co naprawdę chciałabym mieć –
wyznaje. – Podstawową kwestią na Zachodzie jest dla mnie to, że są pewne
sprawy, które przypominają mi przestrzeń dziecka i pomagają do niej wrócić
niezależnie od medytacji, które praktykuję.
Kiedy
nie ma polegania na jakiejś jednej określonej mapie, nie może być – to
oczywiste – widocznych poziomów duchowego zaawansowania i kleru. Wielokrotnie w
przeszłości Osho ustanawiał terapeutów, koordynatorów, ludzi będących „kanałami”
lub zarządzających działami jako odpowiadających w umysłach ludzi stanowiskom
kleru. Zawsze jednak po jakimś czasie rozbijał ten system. Nawet członkowie
Wewnętrznego Kręgu (grupa stworzona przez Osho do koordynacji pracy po jego
śmierci) – co Osho podkreśla wyraźnie – ma zajmować się tylko kwestiami
administracyjnymi.
Taki
rewolucyjny edykt daje ogromną wolność każdemu szukającemu, ale czasami taka
nieokreślona wolność, bez wyraźnie widocznych oznak tego, kto jest w przodzie,
a kto jest z tyłu, może wprowadzać lęk w naszych materialistycznie i duchowo
ambitnych umysłach. A jednak wszyscy ci, którzy posmakowali świętości i
odpowiedzialności takiej wolności czują, że nie zamieniliby tej komuny
duchowych buntowników na jakikolwiek certyfikat postępu duchowego.
–
Jestem z tego bardzo zadowolona – mówi Anupamo ironicznie się śmiejąc, kpiąc z
noszenia czarnych szat i białego pasa, oznaczających terapeutów i prowadzących
medytacje Osho. – Ta wolność sprawia, że Osho jest jedynym mistrzem, z którym
mogłabym być. Te hierarchie po prostu nie sprawdzają się. Rzecz jasna,
prowadzenie sesji i noszenie czarnej szaty, i nie wysuwanie się na prowadzenie
i nie chowanie się tak, jak przez dłuższy czas to robiłam, jest dla mnie
wyzwaniem. Ale nie widzę siebie jako kogoś wyższego czy niższego, nawet dla
tego, kto dopiero co przyjął sannyas. A to – śmiejąc się chwyta swoją czarną
szatę – jest jeszcze jedna z tych gier, w które tu gramy!
–
Jest to po prostu piękne – wtóruje jej Advait, zahartowany sannyasin, będący z
Osho od pierwszych lat Poony. – Oczywiście, uległo to niewiarygodnej zmianie.
Gdy po raz pierwszy przyszedłem do Osho, byli koordynatorzy sprawujący władzę i
wymagający „poddania” a w okresie Rancza były „mamy” ale ci ludzie raczej tylko
prowokowali moje własne uśpione chęci władzy. Byłem wtedy zauroczony
autorytetem, a zarazem antyautorytarny – teraz widzę, że obie te postawy
pochodziły z tej samej przestrzeni. W czasie Rajneeshpuram byłem zaszokowany
widząc u wielu z nas uzależnienia od dawnych sposobów nawiązywania relacji z
ludźmi, w aspekcie autorytetu i władzy. Ludzie dostawali mnóstwo przestrzeni, w
której mogli pracować z władzą, dominowaniem i własnymi grami bycia ofiarą. Ale
w moim przypadku stopniowo przestałem rozdzielać mój podziw dla autorytetu i
moje antyautorytarne odczucia, i wszystko to zaczęło się zmieniać.
– A
teraz nie ma jakichś specjalnych pozycji, które wskazywałyby gdzie na ścieżce
znajdują się dani ludzie i to zmusza mnie do korzystania z własnej intuicji –
dodaje. – Widzę, że te różnice są bardzo małe. Ale i z łatwością rozpoznaję
ludzi, którzy dla mnie są bardziej scentrowani, żywi i mają kontakt z własną
energią. Można powiedzieć, że niektórzy są „przepełnieni Osho”; bardziej
promieniści. Nie jest to spostrzeżenie intelektualne, ja tak to czuję.
Moja
wrażliwość powiększyła się. A szczerze mówiąc nie jest to dla mnie już nic ważnego.
Jest aż zbyt wiele innych spraw, które dzieją się wokół mnie – mam się czym
zajmować!
W
przypadku Mohani ta zmiana z zewnętrznego autorytetu ku wewnętrznej wrażliwości
nastąpiła przez przejściową fazę uznania terapeutów za kogoś, kogo zajęcie
automatycznie stawia go dalej na ścieżce niż ona sama.
–
Był czas, gdy czułam, że są oni przede mną, i to odczucie było wtedy dla mnie
pożyteczne – zauważa. – Byli nauczycielami, kimś, od kogo mogłam się uczyć, ale
jakimś trafem już nie oceniam ich w ten stary, hierarchiczny sposób. Teraz
czuję, że nie zależy to od tego, czy są oni bardziej świadomi czy mniej
świadomi, bo mogę uczyć się od nich bez względu na to kim są. Teraz mogę uczyć
się z każdej sytuacji.
Do
kogo więc zwraca się nowa osoba medytująca, gdy zapada ciemna noc jego czy jej
duszy? Skoro nie ma kleru czy hierarchii, na których można byłoby się oprzeć,
do kogo można zwrócić się po prowadzenie, gdy ścieżka zdaje się wieść wkoło?
– Ja
idę do siebie – obojętne co to jest! – żartuje Swami Kranti Aadhar, młody
Amerykanin z Portland (Oregon), który przyjął sannyas nieco ponad dwa lata
temu. – Próbuję odnaleźć słowa określające to, co odczuwam – ale wtedy jestem
kimś, kto przypomina raczej kogoś będącego w głowie. Największe trudności mam
wtedy, gdy przede wszystkim nie potrafię zrozumieć problemu. Ale niedawno
dowiedziałem się od znajomego terapeuty, że Osho kładzie nacisk nie na znajdowanie
rozwiązań, a na zrozumienie sytuacji, w której jesteś.
Raczej
na siedzenie i widzenie tego, co się dzieje, niż na analizę. I teraz z tym
pracuję!
Większość
innych osób również pracuje w ten sposób. Wielu, tak jak Swami Deva Akarmo,
dziennikarz, który medytuje z Osho od czternastu lat, dotarło do punktu, gdy w
czasach kryzysu po prostu czekają.
–
Czekanie jest magiczne! – Akarmo ujawnia swój własny alchemiczny proces rozwiązywania
problemów na ścieżce. – To wkrótce samo się rozjaśnia. Jeśli utrzymuje się
dalej, być może utożsamiłem się z tym i to mnie wścieka, ale gdzieś w głębi
siebie wiem, że to tylko kwestia czekania. Obserwuję więc tyle, ile tylko
zdołam. Jeżeli jest to jakiś kontrowersyjny problem, rozwiązanie staje się
oczywiste. A jeżeli jest to jedynie jakiś egzystencjalny koan, stwarza on we
mnie przemianę, a potem po prostu przestaje być istotny.
Gdy
Anupo potrzebuje wewnętrznego wsparcia lub wglądu na ścieżce, po prostu idzie
do dawno znanych przyjaciół-sannyasinów i otwiera przed nimi swoje serce. Dla
niej społeczność sannyasinów, gdzie dzielenie się sobą zdaje się oświetlać
połowę podróży, sama w sobie stanowi pewnego rodzaju mapę. To znaczy, razem z
medytacją dynamiczną.
–
Dynamiczna jest najpierw – mówi. – Tam, na zewnątrz, w świecie biznesu we Fremantle,
staram się robić dynamiczną, przynajmniej przez większość poranków. To jest to,
co naprawdę utrzymuje moje połączenie z samą sobą – przyznaje. – Gdy choć przez
kilka dni jej nie robię, natychmiast zauważam różnicę.
–
Medytacja dynamiczna jest zawsze najlepsza gdy sprawy nie układają się gładko –
zgadza się Advait. – Chcąc poruszyć energię brałem również sesje oddechowe i
sesje poradnictwa, bo aby zobaczyć co się dzieje zawsze mogę skorzystać z
kogoś, kto ma doświadczenie w pomaganiu. Ale za każdym razem zaczynam od
dynamicznej. Odprężyć się w tym, co niepoznawalne A jednak większość
medytujących przyznało, że zagubienie się samo w sobie nie jest problemem,
który należy rozwiązać, ale na wiele sposobów cenną sytuacją, którą należy
przeżyć. W gruncie rzeczy we wszystkich mapach świadomości oznaczony jest czas,
który zdaje się nadchodzić wtedy, gdy mapa jako taka musi zostać zapomniana.
Ostatnim
kamieniem milowym wydaje się być odprężenie w tej przestrzeni niepoznawalności,
dla której nie ma mapy.
– Te
pory, gdy przestaję wiedzieć co się dzieje, stały się dla mnie bardzo cennymi
stanami – mówi Mohani. – Ponieważ wiem, że poczucie zagubienia zaprowadzi mnie
do nowego wymiaru, w którym nie mam się na czym oprzeć. A to już samo w sobie
jest cenne!
Ma
Yoga Bhakti, Angielka, sannyasinka od dziewiętnastu lat, ze śmiechem mówi, że
„porzucenie duchowej strony wszystkiego” opisuje jej ewolucję jako jednoetapowe
uwiedzenie przez to, co nieznane – aż wreszcie nie miała niczego, na czym
mogłaby się oprzeć.
– Gdy
pierwszy raz byłam z Osho, a on opowiadał o mapie, natychmiast mówiłam „O, tak,
to jest to!” I zaczynałam za tym biec – wyznaje. – Ale zdaje mi się, że w ciągu
następnych lat on odszedł od tego i porzucił to wszystko! Gdy przez ostatnie
lata Osho mówił o przypowieściach zen, czułam, że powoli, powoli ciągnie nas
przez nowy zestaw etapów – celebrowania, odprężenia, a potem mówi nam, byśmy po
prostu pobiegli „jak strzała do celu”. To tyle jeśli o mnie chodzi – dodaje
radośnie. – Teraz pozostaje mi cisza Osho!
Ma
Anand Sauita