1 W sprawie hobbitów
Książka ta w znacznej mierze
poświęcona jest hobbitom i z jej kartek dowiedzą się czytelnicy wiele o ich
charakterze, a trochę też o ich historii. Dodatkowe informacje znaleźć można w
wybranych fragmentach Czerwonej Księgi Marchii Zachodniej ogłoszonych
poprzednio pod tytułem „Hobbit”. Tę wcześniejszą opowieść oparłem na
najstarszych rozdziałach Czerwonej Księgi, napisanych przez Bilba, pierwszego
hobbita, który zdobył sławę w szerszym świecie; zatytułował on swoje
wspomnienia „Tam i z powrotem”, ponieważ opowiedział w nich o swojej wyprawie
na wschód i o powrocie do domu: ta właśnie przygoda stała się powodem wplątania
później wszystkich hobbitów w doniosłe wypadki Trzeciej Ery, opisane w
niniejszej książce.
Wielu czytelników zechce może jednak
dowiedzieć się więcej o tym godnym uwagi ludzie już na samym początku tej
opowieści, niektórzy zaś mogą nie posiadać wcześniejszej książki. Dla tych
właśnie czytelników zamieszczam tu kilka uwag dotyczących ważniejszych spraw
zaczerpniętych z zachowanych źródeł, traktujących o hobbitach; przypominam też
pokrótce przebieg wcześniejszej wyprawy.
Hobbici to lud skromny, lecz bardzo
starożytny, o wiele liczniejszy ongi niż dziś; kochają bowiem pokój i ciszę, i
żyzną, uprawną ziemię: najchętniej osiedlali się w dobrze rządzonych i dobrze
zagospodarowanych rolniczych krainach. Nie rozumieją i nigdy nie rozumieli ani
nie lubili maszyn bardziej skomplikowanych niż miechy kowalskie, młyn wodny czy
ręczne krosna, chociaż narzędziami rzemieślniczymi posługiwali się zręcznie.
Nawet w starożytnych czasach onieśmielali ich Duzi Ludzie, jak nas nazywają,
teraz zaś unikają ich trwożnie i dlatego coraz trudniej spotkać hobbita.
Hobbici odznaczają się doskonałym słuchem i bystrym wzrokiem, a chociaż są
skłonni do tycia i nie lubią się spieszyć bez potrzeby, ruchy mają zwinne i
zgrabne. Zawsze posiadali dar szybkiego i bezszelestnego znikania, jeśli
zjawiał się w pobliżu któryś z Dużych Ludzi, a nie życzyli sobie go spotkać;
udoskonalili tę sztukę tak, że ludziom dziś wydaje się ona magią. W
rzeczywistości jednak hobbici nigdy nie studiowali magii w żadnej postaci,
nieuchwytność zawdzięczają jedynie zawodowej wprawie, a wskutek dziedzicznych
uzdolnień, wytrwałych ćwiczeń i serdecznego zżycia się z ziemią doprowadzili ją
do doskonałości, której większe i mniej zręczne rasy nie mogą naśladować.
Hobbici są bowiem mali, mniejsi niż
krasnoludy, a w każdym razie nie tak grubi i przysadziści, nawet jeśli wzrostem
niewiele im ustępują. Wzrost hobbitów bywa różny, waha się od dwóch do czterech
stóp naszej miary. W dzisiejszych czasach mało który hobbit sięga trzech stóp,
ale - jak twierdzą - rasa skarlała, bo dawniej bywali wyżsi. Czerwona Księga
mówi, że Bandobras Tuk (Bullroarer), syn Isengrima Drugiego, mierzył cztery i
pół stopy i mógł dosiadać konia. Wedle hobbickich kronik tylko dwaj sławni
bohaterowie dawnych czasów przewyższali Bullroarera; ale o tej ciekawej historii
powie nam więcej niniejsza książka.
Jeżeli chodzi o hobbitów z Shire’u,
których właśnie dotyczy nasza opowieść, był to za dni pokoju i dostatków lud
wesoły. Ubierali się w jasne kolory, szczególnie lubili żółty i zielony; rzadko
nosili obuwie, ponieważ stopy ich mają z natury twardą, rzemienną podeszwę i
obrośnięte są, podobnie jak głowa, bujnym, kędzierzawym włosem, zwykle
kasztanowatym. Dlatego też jedynym rzemiosłem
nie praktykowanym wśród hobbitów było szewstwo; u rąk natomiast mieli
długie, zręczne palce i umieli wytwarzać mnóstwo pożytecznych i ładnych
przedmiotów. Twarze mieli na ogół bardziej poczciwe niż piękne, szerokie,
jasnookie, rumiane, o ustach skorych do śmiechu, jedzenia i picia. Toteż śmieli
się, jedli i pili jak najczęściej i z wielkim zapałem, lubili o każdej porze
dnia żartować, a sześć razy na dzień jeść - o ile to było możliwe. Byli
gościnni, przepadali za zebraniami towarzyskimi, a podarki równie hojnie
dawali, jak chętnie przyjmowali.
Nie ulega wątpliwości, że mimo
późniejszego rozdziału, hobbici są spokrewnieni o wiele bliżej z nami niż z
elfami, a nawet niż z krasnoludami. Niegdyś mówili ludzkim językiem, na swój
sposób oczywiście, te same rzeczy co my lubili i tych samych nie cierpieli. Ale
nie sposób stwierdzić dokładnie, jakie wiązało ich z nami pokrewieństwo.
Początki hobbitów sięgają w głąb Dawnych Dni, dziś już zamierzchłych i
zapomnianych. Jedynie elfy dotąd przechowują pamięć minionych czasów, lecz
tradycje te ograniczają się niemal wyłącznie do ich własnej historii, w której
ludzie rzadko występują, o hobbitach zaś wcale nie ma wzmianki. Mimo to jest
rzeczą jasną, że hobbici żyli cicho w Śródziemiu przez długie lata, zanim inne
ludy dowiedziały się o ich istnieniu. A że świat bądź co bądź roił się od
rozmaitych niezliczonych dziwnych stworzeń, mały ludek hobbicki bardzo niewiele
znaczył wśród innych. Za życia wszakże Bilba i jego spadkobiercy, Froda,
hobbici nagle, wbrew swoim życzeniom, stali się ważni, sławni i zamącili spokój
narad Mędrców oraz Dużych Ludzi.
Te czasy, Trzecia Era Śródziemia, to
już dzisiaj odległa przeszłość i wszystkie kraje bardzo się od owej epoki
zmieniły. Niewątpliwie jednak hobbici zamieszkiwali wówczas te same strefy, w
których dotąd jeszcze żyją: północno-zachodnie kraje starego świata, na wschód
od Morza. O pierwotnej ojczyźnie hobbici z epoki Bilba nie zachowali żadnych
wiadomości. Umiłowanie wiedzy (z wyjątkiem badania genealogii) nie było wśród
nich zbyt rozpowszechnione, lecz kilku hobbitów ze starych rodów studiowało
księgi o własnej przeszłości, a nawet zbierało u elfów, krasnoludów i ludzi
zapiski z dawnych lat i dalekich krajów. Własne, hobbickie kroniki nie sięgały
w przeszłość prze osiedleniem się w Shire, a najstarożytniejsze legendy rzadko
mówiły o zdarzeniach sprzed Dni Wędrówki. Niemniej jasno wynika z tych legend
oraz z zachowanych w języku i obyczaju dowodów, że hobbici, podobnie jak wiele
innych ludów, przywędrowali na zachód w zamierzchłych czasach. Najdawniejsze
opowieści pozwalają domyślać się, że w pewnej epoce zamieszkiwali nad górnym
biegiem Anduiny, między Wielkim Zielonym Lasem a Górami Mglistymi. O powodach
późniejszej ciężkiej i niebezpiecznej przeprawy przez góry do Eriadoru - nie
wiadomo dziś już nic pewnego. Źródła hobbickie mówią o rozmnożeniu się tutaj
ludzi i o cieniu, który padł na lasy i tak je wypełnił ciemnościami, że
otrzymały nową nazwę Mrocznej Puszczy.
Jeszcze przed przekroczeniem gór
hobbici podzielili się na trzy szczepy, różniące się dość znacznie między sobą:
Hartfootów, Stoorów i Fallohidów. Hartfootowie mieli skórę bardziej smagłą,
byli niżsi i drobniejsi, nie nosili bród ani butów; dłonie i stopy mieli
kształtne i zręczne; osiedlali się najchętniej w górach i na stokach pagórków.
Stoorowie, bardziej masywni i cięższej budowy, ręce i stopy mieli większe, a
lubili szczególnie równiny oraz brzegi rzek. Fallohidzi, o jaśniejszej cerze i
owłosieniu, byli wyżsi i smuklejsi od innych hobbitów, a kochali się w drzewach
i lasach.
Hartfootowie mieli ongi wiele do
czynienia z krasnoludami i długi czas przeżyli u podnóży gór. Wcześnie
wywędrowali na zachód rozpraszając się po całym Eriadorze aż po Wichrowy Czub,
gdy dwa pozostałe szczepy jeszcze zamieszkiwały Dzikie Kraje. Hartfootów uznać
można za najbardziej typowych przedstawicieli hobbitów, a także za najliczniejszych.
Bardziej niż inni skłaniali się do życia osiadłego, nie lubili się przenosić z
miejsca na miejsce i najdłużej zachowali obyczaj przodków zamieszkując
podziemne tunele albo nory.
Stoorowie najdłużej trzymali się
brzegów Wielkiej Rzeki Anduiny i najmniej stronili od ludzi. Później niż
Hartfootowie przybyli na zachód, ciągnąc dalej z biegiem Grzmiącej Rzeki na
południe. Tu większość z nich osiadła na długi czas między Tharbadem a granicą
Dunlandu, zanim ruszyli znowu na północ.
Fallohidzi, najmniej liczni,
stanowili północną gałąź. Nawiązali serdeczniejszą niż inni hobbici przyjaźń z
elfami, więcej wykazywali zdolności do języków i śpiewu niż do rzemiosła, a za
najdawniejszych czasów woleli łowy od uprawiania ziemi. Przebyli góry na północ
od Rivendell i powędrowali w dół rzeki zwanej Szarą Wodą. W Eriadorze wkrótce
przemieszali się z innymi szczepami, które tu wcześniej od nich osiadły, lecz,
jako odważniejsi i bardziej przedsiębiorczy, często wybijali się na przywódców
wśród Hartfootów i Stoorów. Nawet za czasów Bilba można było jeszcze zauważyć
silne wpływy krwi fallohidzkiej w żyłach najznakomitszych rodów, jak Tukowie
lub dziedzice Bucklandu.
W zachodniej części Eriadoru, między
Górami Mglistymi a Księżycowymi, hobbici zastali ludzi i elfów. Żyły tu jeszcze
niedobitki Dunedainów[1],
królów wśród ludzi, pochodzących zza Morza, z Westernesse; lecz wymierali
szybko, a ich ogromne Północne Królestwo pustoszało stopniowo. Było aż za wiele
miejsca dla nowych przybyszów i wkrótce hobbici zaludnili ten kraj tworząc
porządne osiedla. Większość prymitywnych osiedli od dawna zniknęła i za czasów
Bilba została już zapomniana; jedno wszakże z tych, które najwcześniej doszły
do znaczenia, przetrwało, jakkolwiek mniejsze niż ongi; znajdowało się ono w
Bree, otoczone krainą zwaną Zalesiem, o jakieś czterdzieści mil na wschód od
Shire’u. Z pewnością w tej właśnie dawnej epoce hobbici nauczyli się alfabetu i
zaczęli pisać wzorując się na Dunedainach, którzy z kolei nabyli tę umiejętność
od elfów. W tym także okresie hobbici zapomnieli swego pierwotnego języka i
odtąd przejęli Wspólną Mowę, zwaną inaczej językiem Westron, panującą we
wszystkich krainach rządzonych przez królów, od Arnoru do Gondoru i na
wybrzeżach Morza od Belfalas do Lune. Zachowali jednak kilka słów starego
języka, a także odrębne nazwy miesięcy i dni tygodnia oraz mnóstwo imion
własnych.
Mniej więcej w tej samej epoce kończy
się okres legend, a zaczyna historia hobbitów wraz z wprowadzeniem rachuby
czasu. Albowiem w tysiąc sześćset pierwszym roku Trzeciej Ery dwaj Fallohidzi,
bracia Marcho i Blanko, wyruszyli z Bree; uzyskawszy pozwolenie wielkiego króla
w Fornoście[2], przeprawili się z liczną
rzeszą hobbitów przez Rzekę Brunatną - Baranduinę. Przeszli przez Most
Kamiennych Łuków zbudowany w okresie potęgi Królestwa Północy i zajęli na swoją
siedzibę cały obszar między rzeką a Dalekimi Wzgórzami. W zamian mieli tylko
utrzymywać w porządku Wielki Most oraz wszystkie inne most i drogi, udzielać
pomocy gońcom królewskim i uznawać zwierzchnictwo króla. W ten sposób zaczęła
się era Shire’u, bo rok przekroczenia rzeki Brandywiny (jak hobbici ją
przezwali) stał się pierwszym rokiem Shire’u, a wszystkie późniejsze daty
liczono od niego.[3] Osiadli na zachodzie
hobbici natychmiast pokochali swoją nową ojczyznę i pozostali w niej; wkrótce
też znów wyłączyli się z historii ludzi i elfów. Póki istniał król, byli jego
poddanymi, lecz z imienia tylko, bo naprawdę rządzili nimi właśni wodzowie, a
hobbici wcale się nie mieszali do wydarzeń rozgrywających się na świecie poza
ich krajem. Podczas ostatniej bitwy pod Fornostem przeciw czarnoksiężnikowi,
Władcy Angmaru, posłali na pomoc garstkę łuczników; tak przynajmniej twierdzą,
bo w ludzkich kronikach brak o tym jakiejkolwiek wzmianki. Ale ta wojna
przyniosła kres Królestwu Północy, a wówczas hobbici zawładnęli krajem
samodzielnie i wybrali spośród swoich wodzów thana, żeby przejął władzę po
królu, którego zabrakło. Przez następne tysiące lat żyli w nie zamąconym niemal
pokoju. Po Czarnej Pladze (37 r. wg Kalendarza Shire’u) rośli w liczbę i
dostatki aż do katastrofalnej Długiej Zimy i spowodowanego przez nią głodu.
Mnóstwo ludu wtedy wyginęło, lecz w czasach, o których mówi ta opowieść, nie
pamiętano już Chudych Lat (1158 -1160), a hobbici zdążyli ponownie przywyknąć
do dobrobytu. Ziemia była bogata i łaskawa, a chociaż na długi czas przed
przybyciem hobbitów opuszczona, z dawna doskonale zagospodarowana, tam bowiem
królowie mieli ongi swoje liczne fermy, pola zbóż, winnice i lasy.
Kraj ciągnął się na czterdzieści staj
od Dalekich Wzgórz aż do mostu na Brandywinie i na pięćdziesiąt od północnych
wrzosowisk do moczarów na południu. Hobbici nazwali go Shire’em; była to kraina
podległa władzy thana, słynna z ładu i spokoju; w tym miłym zakątku pędzili
spokojny, stateczny żywot i coraz mniej troszczyli się o resztę świata, po
którym krążyły złe moce, aż wreszcie doszli do przeświadczenia, że pokój i
dostatek panują wszędzie w Śródziemiu i że wszystkie rozsądne stworzenia
korzystają z tego przywileju. Zatarło się w ich pamięci, może zatarli umyślnie,
to, co przedtem wiedzieli - a nigdy nie wiedzieli dużo - o Strażnikach i o
trudach tych, którzy umożliwili tak długi pokój w Shire W rzeczywistości ktoś
ich chronił, lecz hobbici o tym zapomnieli.
Żaden szczep hobbitów i w żadnej
epoce dziejów nie odznaczał się wojowniczością i nigdy hobbici nie bili się
między sobą. Dawnymi czasy oczywiście bywali zmuszani do walki, żeby utrzymać
się pośród nieprzyjaznego świata, lecz w epoce Bilba wojny te należały już do
historii starożytnej. Nikt ze współczesnych Bilbowi nie mógł już pamiętać
ostatniej bitwy, jaka rozegrała się w granicach Shire’u, kiedy to w roku 1147
(ery Shire’u) Bandobras Tuk zwyciężył na Zielonych Polach i odparł najazd
orków. Nawet klimat z czasem złagodniał, a wilki, które ongi podczas srogich
śnieżnych zim ciągnęły wygłodniałe z północy, znano teraz jedynie z bajek
starców. Chociaż więc w Shire przechowywało się trochę oręża, służył on
zazwyczaj do ozdoby ścian nad kominkami lub wystawiony był w muzeum w Michel
Delving. Muzeum to nazywano Domem Mathom, bo nazwą „mathom” określali hobbici
wszelkie rzeczy doraźnie na nic nieprzydatne, których wszakże nie chcieli
wyrzucać. W hobbickich mieszkaniach gromadziło się mnóstwo różnych „mathom”, do
nich też można by zaliczyć większość urodzinowych podarków przechodzących z rąk
do rąk.
Mimo wszystko, wśród wygód i pokoju
hobbici wciąż jeszcze zachowali zadziwiająco wiele hartu. Jeżeli już dochodziło
do walki, niełatwo było ich spłoszyć lub zabić; może jedną z przyczyn - i to
nie ostatnią - niezmordowanego upodobania hobbitów do dobrych rzeczy było to,
że w razie konieczności umieli się bez nich obywać; wytrzymywali srogie
męczarnie z ręki wroga, ból, chłody i burze tak dzielnie, że zdumiewali tych,
którzy nie znając dobrze hobbitów sądzili ich z pozorów: z tłustych brzuchów i
sytych twarzy. Nieskorzy do kłótni, nie zabijali dla rozrywki żadnych żyjących
istot, lecz przyparci do muru stawali mężnie, słynąc z bystrego oka i pewności
ręki. Nie tylko wtedy, gdy mieli łuk i strzały. Kiedy hobbit schylał się po
kamień, każde obce stworzenie dobrze wiedziało, że lepiej zrobi, jeśli szybko
uskoczy do kryjówki.
Początkowo wszyscy hobbici mieszkali
w norach ziemnych - tak przynajmniej powiadają - i w tego rodzaju mieszkaniach
po dziś dzień czują się najbardziej swojsko. Z czasem wszakże musieli przyjąć
również inne formy budownictwa. Za życia Bilba w Shire tylko najbogatsi i
najbiedniejsi przestrzegali starego obyczaju. Biedacy mieszkali w prymitywnych
jamach, w prawdziwych norach, o jednym oknie lub bez okien w ogóle; zamożni
hobbici budowali sobie zbytkowne odmiany tradycyjnych nor. Nie wszędzie jednak
można było znaleźć odpowiedni teren do budowy obszernych, rozgałęzionych
korytarzy podziemnych (zwanych po hobbicku „smajalami”). W płaskich, nizinnych okolicach
hobbici, których wciąż przybywało, zaczęli wznosić domy nad ziemią. A nawet w
górzystych stronach i w starych osiedlach, jak Hobbiton albo Tukon, czy też w
stolicy Shire’u, w Michel Delving na Białych Wzgórzach, powstało wiele domów z
drzewa, cegły i kamienia. Szczególnie upodobali je sobie młynarze, kowale,
powroźnicy i cieśle oraz inni rzemieślnicy; hobbici bowiem, nawet mając nory
mieszkalne, na warsztaty od dawna zwykli budować szopy. Podobno zwyczaj
wznoszenia na fermach budynków gospodarskich i stodół pierwsi wprowadzili
mieszkańcy Moczarów z nizin nad Brandywiną. Hobbici z tej części kraju, zwanej
Wschodnią Ćwiartką, byli dość tędzy, nogi mieli grube i podczas dżdżystej
pogody nosili buty na modłę krasnoludzką. Nie ulegało wszakże wątpliwości, że w
ich żyłach płynęło dużo krwi Stoorów, o czym świadczył zarost, hodowany przez
wielu z nich na brodzie. Hartfootowie i Fallohidzi nie mieli ani śladu zarostu.
Większość hobbitów z Moczarów i z Bucklandu na wschodnim brzegu Rzeki, którym
następnie zawładnęli, przybyła później do Shire’u z dalekiego południa;
trafiały się wśród nich osobliwe imiona i dziwne słowa, nie spotykane w innych
okolicach.
Możliwe, że sztuka budowlana, tak
jak wiele innych rzemiosł, została przeszczepiona od Dunedainów. Ale mogli się
jej również nauczyć hobbici bezpośrednio od elfów, mistrzów ludzkości w jej
zaraniu. Albowiem elfy Wysokiego Rodu nie opuściły jeszcze Śródziemia i
zamieszkiwały podówczas w Szarej Przystani na zachodzie oraz w innych
miejscowościach niezbyt odległych od Shire’u. Za Marchiami na zachodzie
widniały trzy wieże elfów, stojące tam od niepamiętnych czasów. W blasku
księżyca lśniły one daleko wokół. Najwyższa była jednocześnie najdalszą i
sterczała samotnie na zielonym wzgórzu. Hobbici z Zachodniej Ćwiartki
utrzymywali, że z jej szczytu widać Morze, lecz żaden hobbit, o ile wiadomo,
nigdy się na ten szczyt nie wdrapał. Prawdę mówiąc, bardzo nieliczni hobbici
widzieli w życiu Morze i żeglowali po nim, a jeszcze mniej było takich, którzy
powrócili, by o tym opowiedzieć. Na ogół hobbici nieufnie spoglądali nawet na
rzeki i łódki, mało który też umiał pływać. Im dłużej trwały spokojne dni
Shire’u, tym rzadziej hobbici wdawali się w rozmowy z elfami, aż wreszcie
zaczęli się ich lękać i podejrzliwie traktować tych, którzy się z nimi
zadawali; sama nazwa Morze stała się postrachem i wróżbą śmierci dla hobbitów,
więc odwrócili twarze od wzgórz na zachodzie. Może więc nauczyli się
budownictwa od elfów, a może od ludzi, w każdym razie stosowali tę sztukę na
swój własny sposób. Nie wznosili wież. Domy hobbitów bywały zazwyczaj długie,
niskie i wygodne. Najdawniejsze stanowiły właściwie tylko pewną nadziemną
odmianę „smajalów”, kryto je strzechą z siana lub słomy albo darniną, a ścianom
nadawano kształt nieco wypukły. Ten typ budownictwa należy jednak do wczesnego
okresu Shire’u, od dawna już hobbici zmienili je i udoskonalili dzięki
sposobom, których nauczyli się od krasnoludów lub które sami wynaleźli.
Najbardziej charakterystyczną cechą hobbickiej architektury pozostało
upodobanie do okrągłych okien, a nawet drzwi.
Domy i nory hobbitów z Shire’u
bywały zwykle obszerne i zamieszkałe przez liczne rodziny. (Bilbo i Frodo
Baggins, jako bezżenni, stanowili wyjątek, jak zresztą pod wielu innymi
względami, choćby pod tym, że przyjaźnili się z elfami). Niekiedy, jak na
przykład u Tuków z Wielkich Smajalów albo u Brandybucków z Brandy Hallu, kilka
spokrewnionych pokoleń żyło razem w zgodzie (mniejszej lub większej) w jednej
dziedzicznej siedzibie rozbudowanej w liczne boczne tunele. Wszyscy hobbici
bądź co bądź mieli silnie rozwinięte poczucie rodowej więzi i bardzo dokładnie
orientowali się w swoich pokrewieństwach. Wywodzili długie i zawiłe rodowody,
kreśląc drzewa genealogiczne o mnóstwie rozgałęzień. Obcując z hobbitami trzeba
pamiętać, kto z kim jest spokrewniony i w jakim stopniu. Byłoby niemożliwe
pomieścić w tej książce drzewo genealogiczne obejmujące bodaj najważniejsze
rody z epoki, o której tu opowiadamy. Drzewo takie dodane na końcu Czerwonej
Księgi Marchii Zachodniej stanowi samo w sobie sporą książeczkę, która każdemu,
kto nie jest hobbitem, wydałaby się straszliwie nudną. Hobbici przepadają za
takimi wywodami, pod warunkiem, żeby były ścisłe: lubią znajdować w książkach
to, co i bez nich dobrze wiedzą, ale przedstawione jasno, prosto i bez
sprzeczności.
[1] Dunedainami nazwały elfy jedyną rasę ludzką znającą język elfów. Dunedainowie, mieszkańcy Numenoru, czyli Westernesse, byli jasnowłosi, większego wzrostu niż inni ludzie i żyli trzy razy dłużej od nich; znakomici żeglarze, królowali wśród ludzi.
[2] Według kronik Gondoru był nim wówczas Argeleb II, dwudziesty władca z dynastii Północnej, która wygasła w trzysta lat później na królu Arvedui.
[3] Znaczy to, że chcąc ustalić jakąś datę według rachuby czasu elfów i Dunedainów, należy dodawać 1600 do daty według rachuby Shire’u.