O
ustroju Shire’u
Shire dzielił się na cztery części,
na Ćwiartki, o których już wspominałem: Północną, Południową, Wschodnią i
Zachodnią; te z kolei dzieliły się na krainy, których nazwy pochodziły od
nazwisk znakomitych starych rodów, jakkolwiek w epoce, gdy rozgrywały się
opisane w tej książce wypadki, spotykało się często hobbitów danego nazwiska
poza krainą niegdyś do ich przodków należącą. Wprawdzie wszyscy niemal
potomkowie rodziny Tuków mieszkali jeszcze w Tukonie, lecz nie można tego
samego powiedzieć o innych, jak na przykład Bagginsowie albo Boffinowie. Poza
Ćwiartkami pozostawały Marchie Wschodnia i Zachodnia: Buckland (Wyprawa,
str. ) i Marchia Zachodnia, dołączone
do Shire’u w r. 1462 wg Kalendarza Shire’u.
Shire podówczas nie miał wcale
własnego rządu w ścisłym znaczeniu tego słowa. Rody najczęściej same rządziły
swoimi sprawami. Cały niemal czas wypełniała hobbitom produkcja żywności oraz
jej zjadanie. Obywatele Shire’u byli na ogół hojni, nie łapczywi, lecz
powściągliwi i skłonni zadowalać się tym, co mieli, toteż wielkie i mniejsze
gospodarstwa rolne, warsztaty i drobne przedsiębiorstwa handlowe przechodziły z
pokolenia na pokolenie nie zmieniane. Żyła, oczywiście, starodawna tradycja
możnych królów z Fornostu, czyli z Norbury, jak hobbici nazywali tę twierdzę
leżącą na północ od Shire’u. Lecz od tysiąca niemal lat nie było już tych
królów, a ruiny ich stolic zarosła trawa. Mimo to hobbici mówili o dzikusach i
złych stworach (na przykład o trollach), że to są istoty, które nigdy nie
słyszały o królu. Przypisywali bowiem owym dawnym królom wszystkie swoje
podstawowe prawa; przestrzegali ich zazwyczaj z dobrej woli, ponieważ były to
prawa (jak powiadali) starożytne i sprawiedliwe.
Niewątpliwie ród Tuków przodował
wśród hobbitów z Shire’u przez długie wieki, ponieważ urząd thana przeszedł na
Tuków (od Oldbucków) kilkaset lat temu i odtąd zawsze głowa tego rodu
piastowała ową godność. Than przewodniczył sądownictwu, zwoływał wiece i
dowodził siłami zbrojnymi, ponieważ jednak sądy i wiece zbierały się tylko w
razie szczególnej potrzeby, co się od długich lat wcale nie zdarzało, urząd
thana stał się jedynie chlubnym tytułem i niczym więcej. Rodzina Tuków cieszyła
się nadal wyjątkowym poważaniem, była bowiem bardzo liczna i bogata, a przy tym
w każdym pokoleniu płodziła osobników silnego charakteru, skłonnych do
dziwactw, a nawet do awanturniczych przygód. Te ostatnie cechy co prawda
tolerowano raczej (i to tylko u bogaczy) niźli pochwalano. Niemniej przetrwał
obyczaj nazywania głowy tego rodu Wielkim Tukiem i dodawania do jego imienia w
razie potrzeby numeru porządkowego: na przykład Isengrim Drugi.
Jedynym rzeczywistym urzędem w
ówczesnym Shire była godność burmistrza miasta Michel Delving, którego
wybierano co siedem lat podczas Wolnego Jarmarku na Białych Wzgórzach w dzień
przesilenia, czyli w połowie lata. Obowiązki burmistrza ograniczały się niemal
wyłącznie do przewodniczenia na bankietach wydawanych z okazji świąt
hobbickich, nadzwyczaj licznych. Lecz z godnością burmistrza łączyły się
funkcje Najwyższego Poczmistrza i Pierwszego Szeryfa, musiał więc kierować
listonoszami oraz szeryfami. Były to jedyne dwa rodzaje służby publicznej w
Shire, przy czy poczta miała znacznie więcej do roboty niż policja. Nie wszyscy
hobbici umieli pisać, lecz ci, którzy tę sztukę posiedli, pisali niezmordowanie
do mnóstwa przyjaciół (oraz do wybranych osób z rodziny), mieszkających w
takiej odległości, że spacerkiem w ciągu popołudnia nie dało się do nich dojść.
Szeryfami nazywali hobbici swoją
policję czy ściślej mówiąc to, co w Shire za policję uchodziło. Szeryfowie nie
nosili mundurów (o takich rzeczach hobbici nigdy nie słyszeli), wyróżniali się
tylko piórem na czapce; w praktyce byli raczej pastuchami niż policjantami i
zajmowali się częściej szukaniem zbłąkanego bydła niż pilnowaniem porządku
wśród ludności. W całym kraju liczono ich dwunastu, po trzech na każdą
Ćwiartkę, do utrzymywania ładu wewnętrznego. Znacznie liczniejszy zastęp,
powiększany lub zmniejszany zależnie od potrzeb, patrolował granice strzegąc,
by wszelkiego rodzaju obcokrajowcy, wielcy czy mali, nie czynili szkód. W
czasach, w których zaczyna się nasza opowieść, oddział Pograniczników - jak ich
nazywano - znacznie wzmocniono. Krążyły bowiem niepokojące wiadomości i skargi
na dziwne stwory i osoby grasujące na pograniczu, a nawet przekraczające
granicę: znak, że coś jest nie w porządku i nie tak, jak było dotąd - natomiast
tak, jak bywało dawnymi czasy wedle świadectwa starych bajek i legend. Mało kto
zwrócił uwagę na ten objaw, nawet Bilbo nie miał pojęcia o jego prawdziwym
znaczeniu. Sześćdziesiąt lat upłynęło, odkąd wyruszył na swoją pamiętną
wyprawę; Bilbo był już stary nawet jak na hobbita, a hobbici nierzadko żyją do
stu lat; wszelkie jednak pozory świadczyły, że sporo mu jeszcze zostało z
bogactw przywiezionych z podróży. Jak wiele czy jak mało - tego nikomu nie
zwierzył, nawet ulubionemu bratankowi imieniem Frodo. Nadal też przechowywał w
tajemnicy Pierścień, znaleziony podczas wyprawy.