Zabawa z dawna oczekiwana

 

 

K

iedy pan Bilbo Baggins z Bag End oznajmił, że wkrótce zamierza dla uczczenia sto jedenastej rocznicy swoich urodzin wydać szczególnie wspaniałe przyjęcie - w całym Hobbitonie poszły w ruch języki i zapanowało wielkie podniecenie.

            Bilbo był wielkim bogaczem i wielkim dziwakiem, stanowił w Shire przedmiot powszechnego zainteresowania od sześćdziesięciu lat, to jest od czasu swego zagadkowego zniknięcia i niespodziewanego powrotu. O bogactwach, które przywiózł z podróży, opowiadano w okolicy legendy i ogół wierzył - wbrew słowom miejscowych starców - że pod Pagórkiem w Bag End ciągną się podziemia, wypełnione skarbami. Gdyby to nie wystarczało, żeby mu zdobyć sławę, był jeszcze godny podziwu z innej przyczyny, ponieważ mimo podeszłego wieku zachował pełnię sił. Czas płynął, lecz nie miał, jak się zdawało, władzy nad panem Bagginsem. Mając lat dziewięćdziesiąt Bilbo wyglądał tak samo jak w wieku lat pięćdziesięciu. Gdy skończył dziewięćdziesiąt dziewięć lat, zaczęto o nim mówić, że się dobrze trzyma, ale słuszniej byłoby powiedzieć, że się wcale nie zmienia. Ten i ów kręcił głową i myślał, że za wiele tego dobrego: nie zdawało im się sprawiedliwe, że ktoś posiadał wieczną (pozornie) młodość, na dodatek do niewyczerpanych (rzekomo) bogactw.

- Będzie musiał za to kiedyś zapłacić - mówili. - To nie jest naturalne, wyniknie z tego jakaś bieda.

 

A

le bieda jak dotąd nie wynikła, a pan Baggins tak był hojny, że większość hobbitów chętnie mu przebaczała i dziwactwa, i szczęście. Bilbo wymieniał od czasu do czasu wizyty ze swymi kuzynami ( z wyjątkiem oczywiście Bagginsów z Sackville) i miał licznych oddanych wielbicieli wśród hobbitów z mniej dostojnych i uboższych rodzin. Nie nawiązał jednak z nikim serdeczniejszej przyjaźni, póki nie zaczęli dorastać młodsi krewniacy.

            Najstarszy spośród nich, młody Frodo Baggins, był ulubieńcem Bilba. Ukończywszy dziewięćdziesiąt dziewięć lat Bilbo usynowił Froda, mianował go swoim spadkobiercą i sprowadził na stałe do Bag End; w ten sposób wszelkie nadzieje Bagginsów z Sackville rozwiały się ostatecznie. Przypadek zrządził, że Bilbo i Frodo obchodzili urodziny tego samego dnia, 22 września. „Zamieszkaj ze mną, chłopcze kochany - powiedział Bilbo do Froda. - Będzie nam wygodniej razem wyprawiać urodziny”. Frodo podówczas był jeszcze smarkaczem, jak hobbici nazywali nieodpowiedzialnych dwudziestolatków, którzy wprawdzie wyrośli z dzieciństwa, lecz nie osiągnęli pełnoletności, czyli trzydziestu trzech lat.

 

M

inęło dalszych lat dwanaście. Co roku dwaj Bagginsowie urządzali wesołe przyjęcia z okazji podwójnych urodzin, lecz tej jesieni spodziewano się czegoś nadzwyczajnego: Bilbo miał skończyć sto jedenaście lat - a to liczba dość osobliwa i wiek, nawet dla hobbita, szacowny (sam stary Tuk dożył tylko stu trzydziestu lat); Frodo zaś kończył lat trzydzieści trzy - znamienna liczba oznaczająca pełnoletność.

            Nie próżnowały więc języki w Hobbitonie i Nad Wodą; pogłoski o spodziewanej uroczystości szerzyły się po całym kraju. Dzieje i charakter pana Bilba Bagginsa znów stały się głównym tematem wszystkich rozmów, a starcy zauważyli, że nagle wzrósł popyt na ich wspomnienia.

            Nikogo jednak nie słuchano z takim skupieniem jak sędziwego Hamfasta Gamgee, zwanego powszechnie Dziaduniem. Rozprawiał on w małej gospodzie „Pod Bluszczem” przy drodze Nad Wodą i przemawiał ze znajomością rzeczy, bo przez czterdzieści lat pielęgnował ogród w Bag End, a przedtem pracował tam jako pomocnik ogrodnika Holmana. Teraz, gdy się postarzał i kości mu zesztywniały, zdał tę robotę na swego najmłodszego syna, Sama Gamgee. Zarówno ojciec, jak syn byli w przyjaznych stosunkach z Bilbem i Frodem.

            Mieszkali na Pagórku, tuz pod siedzibą Bilba, przy ulicy Bagshot Row pod numerem trzecim.

- Pan Bilbo to bardzo grzeczny i rozmowny hobbit, zawsze to powiadałem - oświadczył Dziadunio. I mówił prawdę. Bilbo traktował go jak najgrzeczniej, zwracał się do niego „panie Hamfaście” i często zasięgał jego rad co do uprawy warzyw, ponieważ w dziedzinie roślin bulwiastych, a szczególnie ziemniaków, dziadunio w opinii całego sąsiedztwa (i w swojej własnej) uchodził za najlepszego znawcę.

- A jak się wam podoba ten Frodo, co z panem Bilbo mieszka? - spytał stary Noakes z Nad Wody. - Nazywa się Baggins, ale, jak powiadają, więcej w nim z Brandybucka niż Bagginsa. Licho wie, dlaczego taki Baggins z Hobbitonu poszukał sobie żony aż gdzieś w Bucklandzie, gdzie mieszkają sami dziwacy.

- Nie mogą być inni - wtrącił się Dad Twofoot, najbliższy sąsiad Dziadunia - skoro siedzą na gorszym brzegu Brandywiny i tuż pod Starym Lasem. Jeżeli bodaj połowa tego, co mówią, jest prawdą, musi to być ponure i złe miejsce.

- Masz rację, Dadzie - przytaknął Dziadunio. - Brandybuckowie wprawdzie nie mieszkają w Starym Lesie, ale, jak się zdaje, rodzina jest rzeczywiście zbzikowana. Zabawiają się pływaniem łódkami po tej wielkiej rzece, a to jest przeciw naturze. Nie dziw, że z tego wynikło nieszczęście. No, ale swoją drogą pan Frodo jest tak dobrym młodym hobbitem, że lepszego nie potrzeba. Bardzo podobny do pana Bilba, nie tylko z wyglądu. Bądź co bądź miał Bagginsa za ojca. Pan Drogo Baggins był przyzwoitym, szanowanym hobbitem i nigdy o nim wiele nie mówiono, póki nie utonął.

- Utonął? - powtórzyło kilka głosów. Wszyscy oczywiście znali tę historię, a także rozmaite jeszcze bardziej ponure pogłoski na ten temat, ale hobbici namiętnie lubią legendy rodzinne, chcieli więc usłyszeć całą rzecz na nowo.

- Ano, tak mówią - rzekł dziadunio - wiecie, pan Drogo ożenił się z tą biedną panną Primulą Brandybuck. Była ona cioteczną siostrą naszego pana Bilba, po kądzieli, bo miała za matkę najmłodszą córkę Starego Tuka; pan Drogo zaś był jego przestryjecznym bratem. Więc panicz Frodo jest jednocześnie jego ciotecznym siostrzeńcem i stryjecznym bratankiem, zależy od której strony patrzeć, ma się rozumieć. Pan Drogo bawił w odwiedzinach u swojego teścia, starego pana Gorbadoka, u którego często bywał od czasu ożenku (lubił dobrze zjeść, a u starego Gorbadoka jadało się wspaniale); wybrał się łódką na rzekę, no i oboje z żoną utonęli, a nieborak Frodo, mały jeszcze dzieciak, został sierotą.

- Słyszałem, że wypłynęli po obiedzie przy księżycu - rzekł stary Noakes - i że łódź poszła na dno, bo Drogo za wiele ważył.

- A ja słyszałem, że to żona go pchnęła do wody, a on ją wciągnął za sobą - odezwał się Sandyman, młynarz z Hobbitonu.

- Nie powinieneś słuchać wszystkiego, co mówią - odparł Dziadunio, który niezbyt lubił młynarza. - po co gadać o popychaniu, kiedy wiadomo, że taka łódź to zdradliwa sztuka, nawet jeżeli ktoś w niej siedzi spokojnie; nie potrzeba szukać innych przyczyn nieszczęścia. Jak było, tak było, a Frodo został sierotą i zabłąkał się, można powiedzieć, między tych dziwaków z Bucklandu, bo go wychowywano w Brandy Hallu. Tłok tam był jak w króliczym gnieździe. U starego pana Gorbadoka nigdy mniej niż stu krewniaków naraz nie gościło. Pan Bilbo nie mógł nic lepszego zrobić, niż zabrać malca z powrotem między przyzwoitych hobbitów.

Ale rozumie się, że dla Bagginsów z Sackville to był cios okropny. Już kiedy pan Bilbo wyjechał i wszyscy go mieli za umarłego, liczyli, że dostaną Bag End. A tymczasem wrócił i przepędził ich z domu, i odtąd żyje i żyje, i wcale nie wygląda starzej niż przed laty... niech mu będzie na zdrowie! Nagle znalazł sobie spadkobiercę i wszystko jak się należy załatwił urzędowo. Bagginsowie z Sackville nigdy już nie zobaczą domu w Bag End od środka... Przynajmniej mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.

- Jak mówią, w Bag End zakopany jest ładny grosz - odezwał się obcy hobbit, kupiec przybyły z Zachodniej Ćwiartki, z miasta Michel Delving. - Wedle tego, co słyszałem, cały wierzchołek Pagórka jest wydrążony w środku i korytarze są tam zapchane skrzyniami pełnymi srebra, złota i klejnotów.

- No, toście słyszeli więcej, niż ja mogę powiedzieć - odparł Dziadunio. - Nic nie wiem o żadnych klejnotach. Pan Bilbo nie skąpi pieniędzy i nie widać, żeby mu ich brakowało, ale o żadnych wydrążonych w Pagórku tunelach nie słyszałem. Widziałem za to pana Bilba, kiedy wrócił z wyprawy, sześćdziesiąt lat temu. Byłem jeszcze wtedy małym chłopakiem. Dopiero w kilka lat później stary Holman (cioteczny brat mojego ojca) wziął mnie do siebie na praktykanta, ale tego dnia zawołał mnie do Bag End, żebym pomógł mu pilnować trawników i ogrodu od zdeptania podczas licytacji. Aż tu w połowie wyprzedaży pan Bilbo zjawia się na Pagórku i prowadzi kuca objuczonego ogromnymi workami i paru skrzyniami. Nie przeczę, były w tych bagażach na pewno skarby, które pan Bilbo zdobył w dalekich krajach, gdzie, jak mówią, są całe góry złota. Ale nie było tego tyle, żeby tunele w Pagórku wypełnić. Mój chłopak, Sam, wie o tych rzeczach więcej jeszcze ode mnie. Stale się kręci po Bag End. Przepada za historiami z dawnych czasów i słucha pilnie wszystkiego, co pan Bilbo opowiada. Pan Bilbo nauczył go abecadła... nie zrobił tego, uważacie, ze złych chęci i mam nadzieję, że nic złego z tego nie wyniknie.

„Elfy i smoki!” - powiadam mojemu synowi. - Dla ciebie i dla mnie ważniejsze są ziemniaki i kapusta. Nie mieszaj się do spraw hobbitów, co wyżej niż ty stoją, bo napytasz sobie kłopotów za wielkich na twoją głowę”. Tak powiedziałem mojemu chłopcu i to samo mógłbym każdemu powtórzyć - dodał patrząc znacząco na obcego i na młynarza.

            Dziadunio jednak nie przekonał swoich słuchaczy. Legenda o bogactwach Bilba zakorzeniła się głęboko w umysłach młodego hobbickiego pokolenia.

- Ale pewnie pan Bilbo sporo przez ten czas dołożył do tego, co wtedy przywiózł - rzekł młynarz wyrażając powszechne przeświadczenie. - Często wyjeżdżał z domu. A widzieliście też, jacy zagraniczni goście odwiedzali go tutaj: przychodziły po nocach krasnoludy, przychodził ten stary wędrowny magik Gandalf i wielu innych. Mówcie sobie, Dziaduniu, co chcecie, ale Bag End to dziwne miejsce i dziwni hobbici tam mieszkają.

- A wy sobie mówcie, co chcecie, ale znacie się na tym tak samo, jak na żegludze, panie Sandymanie - odparł dziadunio, który w tej chwili czuł do młynarza jeszcze mniej sympatii niż zwykle. - Jeśli to są dziwacy, oby się tacy na kamieniu rodzili w naszych stronach. Bo nie trzeba daleko szukać hobbitów, co kufelka piwa żałują przyjacielowi, chociażby w ich norach ściany były ze szczerego złota. Ale w Bag End nie tacy hobbici gospodarzą. Mój sam powiada, że na przyjęcie wszyscy bez wyjątku będą zaproszeni i że każdy - uważacie? - każdy dostanie prezent. Czeka nas to jeszcze w tym miesiącu.

            Ten miesiąc - to był wrzesień, piękny jak rzadko. W jakieś dwa dni później gruchnęła pogłoska (zapewne rozpuszczona przez dobrze poinformowanego Sama), że przyjęcie pana Bilba uświetnią fajerwerki, i to takie, jakich w Shire nie widziano od wieku, od śmierci starego Tuka.

            Dni mijały, zbliżał się wielki dzień. Pewnego wieczora w ulice Hobbitonu wtoczył się dziwaczny wóz załadowany dziwacznymi pakunkami i ciężko wspiął się na Pagórek, do Bag End. Zaalarmowani turkotem hobbici wysuwali ciekawe głowy z oświetlonych drzwi. Na wozie, śpiewając nieznane pieśni, jechali zagraniczni goście: brodate krasnoludy w ogromnych kapturach. Kilku z nich zostało w Bag End. Pod koniec drugiego tygodnia września, w biały dzień, od strony mostu na Brandywinie wjechała Nad Wodę bryka. Powoził nią samotny starzec. Ubrany był w wysoki, spiczasty niebieski kapelusz i w długi, szary płaszcz przepasany srebrną szarfą. Miał siwą brodę po pas, a krzaczaste brwi sterczały mu spod szerokich skrzydeł kapelusza. Małe hobbicięta biegły za bryką przez cały Hobbiton aż na Pagórek. Słusznie się domyśliły, że bryka wiezie zapas fajerwerków. Przed frontowymi drzwiami Bilba starzec zaczął wypakowywać swój towar: wielkie paki sztucznych ogni, a na każdej duża czerwona litera G g , i runiczny znak elfów   .

            Była to oczywiście pieczęć Gandalfa, a starcem tym był Gandalf, czarodziej sławny w Shire przede wszystkim ze sztuk, jakich dokonywał z ogniem, dymem i światłami. W rzeczywistości Gandalf zajmował się o wiele trudniejszymi i groźniejszymi sprawami, lecz o tym w Shire nic nie wiedziano. Dla mieszkańców tego kraju był on po prostu jedną więcej atrakcją Bilbowego przyjęcia. Dlatego właśnie hobbicięta witały go z takim zapałem. „G - pewnie znaczy: gorące!” - krzyczały, staruszek zaś uśmiechał się na to. Znały go z widzenia, chociaż z rzadka pokazywał się w Hobbitonie i nigdy nie zostawał długo; lecz ani małe hobbicięta, ani ich rodzice nie widzieli dotychczas nigdy jego fajerwerków, bo te widowiska należały do legendarnej przeszłości.

            Kiedy starzec z pomocą Bilba i kilku krasnoludów uporał się z wyładunkiem, Bilbo rozdał malcom trochę grosza, ale ku rozczarowaniu widzów żadna rakieta nie wystrzeliła.

- Zmykajcie teraz - rzekł Gandalf. - Napatrzycie się dość, jak przyjdzie odpowiednia pora.

I zniknął we wnętrzu domu wraz z Bilbem, zamykając drzwi za sobą. Małe hobbicięta chwilkę jeszcze stały gapiąc się na drzwi, ale daremnie; wreszcie odeszły, tak zmartwione, jakby dzień obiecanej zabawy nigdy nie miał nadejść.

 

T

ymczasem w domu Bilbo i Gandalf siedzieli w małym pokoiku przy oknie otwartym na ogród od zachodu. Późne popołudnie było jasne i ciche. Kwiaty płonęły czerwienią i złotem; lwie pyszczki, słoneczniki i nasturcje pięły się pod darniowe ściany i zaglądały w okrągłe okna.

- Jak pięknie wygląda twój ogród! - rzekł Gandalf

- Tak - odparł Bilbo. - Toteż bardzo go lubię, jak zresztą cały kochany stary Shire. Mimo to myślę, że przydałyby mi się wakacje.

- A więc trwasz w swoim zamiarze?

- Tak. Postanowiłem to sobie przed kilku miesiącami i dotąd się nie rozmyśliłem.

- Dobrze. Skoro tak, nie ma o czym mówić. Wykonaj swój plan... ale pamiętaj: wykonaj go w całości!... a mam nadzieję, że wyjdzie to na dobre i tobie, i nam wszystkim.

- Ja też się tego spodziewam. A w każdym razie chcę się w czwartek zabawić i spłatać wszystkim figla.

- Ciekaw jestem, kto się będzie śmiał - powiedział Gandalf kręcąc głową.

- Zobaczymy - rzekł Bilbo.

            Nazajutrz znów wozy za wozami zajeżdżały na Pagórek. Doszłoby zapewne do szemrania, że Bilbo pomija miejscowych kupców, ale jeszcze w tym samym tygodniu zaczęły  się sypać z Bag End zamówienia na wszelkiego rodzaju prowianty oraz przedmioty pierwszej potrzeby lub zbytku, jakie tylko można było znaleźć w Hobbitonie, Nad Wodą i w okolicy. Entuzjazm ogarnął obywateli, którzy skreślali dni w kalendarzu i niecierpliwie wypatrywali listonosza, spodziewając się zaproszeń.

            Wkrótce zaproszenia sypnęły się obficie, urząd pocztowy w Hobbitonie pękał od nich, a urząd pocztowy Nad Wodą tonął w ich powodzi, musiano wezwać do pomocy ochotniczych listonoszy. Nieprzerwany strumień liścików płynął też z powrotem na Pagórek, niosąc w odpowiedzi setki kurtuazyjnych wariacji na ten sam zawsze temat: „Dziękuję najuprzejmiej, stawię się niezawodnie”.

            Na bramie Bag End ukazało się ogłoszenie: „Wstęp wyłącznie dla interesantów w sprawie urodzinowego przyjęcia”. Ale nawet osoby powołujące się na rzeczywisty lub rzekomy interes w sprawie przyjęcia nie zawsze wpuszczano do wnętrza. Bilbo był zajęty: pisał zaproszenia, odnotowywał odpowiedzi, pakował prezenty i w sekrecie czynił pewne osobiste przygotowania. Od dnia przybycia Gandalfa nikt pana Bagginsa nie widywał. Pewnego ranka hobbici zbudziwszy się ujrzeli na rozległym polu paliki i rozsnute sznury: tu miały stanąć namioty i altany. W nasypie, oddzielającym posiadłość Bilba od drogi, przekopano dogodne wejście i zbudowano szerokie schody pod wysoką białą bramą. Trzy rodziny hobbickie z Bagshot Row, uliczki przytykającej do terenu zabawy, żywo interesowały się tymi robotami, a wszyscy im zazdrościli. Staruszek Gamgee już nawet nie udawał, że pracuje w swoim ogródku.

            Zaczęły się pojawiać namioty. Jedna altana, większa od innych, tak była obszerna, że całe drzewo rosnące pośrodku pola zmieściło się w niej i sterczało dumnie nad głównym stołem. Na gałęziach rozwieszono lampiony. Ale najbardziej obiecująco (dla hobbitów) wyglądała olbrzymia polowa kuchnia urządzona w północnym kącie terenu. Istna armia kucharzy, zwołanych z wszystkich gospód i restauracji w promieniu kilku mil, przybyła na pomoc krasnoludom oraz innym niezwykłym gościom kwaterującym w Bag End. Ogólne podniecenie doszło do szczytu.

            Nagle niebo się zachmurzyło. A stało się to w środę, w wigilię przyjęcia. Zaniepokojono się okropnie. Wreszcie zaświtał czwartek, dwudziesty drugi września. Słońce wstało, chmury się rozpierzchły, wciągnięto flagi na maszty i zaczęła się zabawa.

            Bilbo nazwał to „przyjęciem”, naprawdę jednak była to jedna wielka zabawa złożona z mnóstwa rozmaitych zabaw. Właściwie zaproszony został kto żyw w okolicy. Paru hobbitów, pominiętych przypadkowo, i tak przyszło, więc można ich nie odliczać. Zaproszono też wiele osób z dalszych stron kraju, a kilka nawet z zagranicy. Bilbo osobiście witał gości (przewidzianych i dodatkowych) przy nowej białej bramie. Wręczał podarki wszystkim oraz wielu innym, to znaczy tym, którzy, wymknąwszy się furtką od tyłu, po raz drugi zgłaszali się u białej bramy. Hobbici w dzień własnych urodzin zawsze rozdają znajomym prezenty. Zwykle są to niekosztowne drobiazgi i nie w takiej obfitości, jak na przyjęciu u Bilba; zwyczaj wcale niezły. Na przykład w Hobbitonie i Nad Wodą co dzień, jak rok okrągły, przypadały czyjeś urodziny, więc każdy hobbit w tej okolicy miał szansę otrzymać co najmniej jeden prezent tygodniowo. Ale nikt z tego powodu nie narzekał. W tym przypadku prezenty okazały się wspanialsze niż zazwyczaj. Hobbickie dzieci tak się cieszyły, że na chwilę zapomniały niemal o jedzeniu. W życiu nie widziały podobnych zabawek, bo wszystkie były piękne, a niektóre bez wątpienia czarodziejskie. Większość ich rzeczywiście zamówił Bilbo na rok naprzód i sprowadził z daleka, spod Góry i z Dali, oryginalne wyroby rąk krasnoludzkich. Kiedy już wszyscy goście przywitali się z gospodarzem i znaleźli się na jego terenie za bramą, rozpoczęły się śpiewy, tańce, muzyka, gry towarzyskie, no i oczywiście jedzenie i picie. Oficjalnie podawano trzy posiłki: lunch, podwieczorek i obiad, czyli kolację. W rzeczywistości lunch i podwieczorek wyróżniały się tym, że w ich porze całe towarzystwo zasiadało i jadło razem; między lunchem a podwieczorkiem natomiast, oraz przedtem i potem, każdy jadł z osobna; trwało to od jedenastej przed południem do pół do siódmej po południu, wtedy bowiem wystrzelił pierwszy fajerwerk. Fajerwerki były dziełem Gandalfa. Nie tylko je tutaj przywiózł, lecz także sam wymyślił i zmajstrował, a najbardziej kunsztowne osobiście puszczał.

            Nie brakowało wszakże mnóstwa pospolitszych rac, bombek, młynków iskrzących, żyrandoli, świec krasnoludzkich, elfowych ogniotrysków, goblinowych pukawek i brylantowych błyskawic. Wszystkie były wspaniałe. Gandalf z wiekiem coraz bardziej doskonalił się w swojej sztuce.

            Były rakiety, wzbijające się jak chmara roziskrzonych ptaków z miłym świergotem. Były zielone drzewa, którym słupy czarnego dymu zastępowały pień, liście rozwijały się nagle jakby w błyskawicznym wybuchu wiosny, ze świecących gałęzi płomienne kwiaty sypały się na tłum zdumionych hobbitów i w ostatniej sekundzie, gdy już zdawało się, że musną podniesione twarze - znikały w obłoku słodkiego zapachu. Były fontanny motyli, które migocąc wyfruwały z korony drzew. Były kolumny różnobarwnych płomieni, które w górze zamieniały się w lecące orły, żeglujące statki lub ciągnące kluczem łabędzie; były czerwone błyskawice i ulewy złotego deszczu; był las srebrnych włóczni, które znienacka wystrzeliły z krzykiem w niebo, jak armia do ataku, a spadły potem do rzeki z sykiem niby setki gorących węży. Była wreszcie ostatnia niespodzianka na cześć Bilba i ta najbardziej zadziwiła hobbitów, zgodnie z zamierzeniem Gandalfa. Światła zgasły. Wzbił się olbrzymi kłąb dymu. Dym przybrał kształt odległej góry, a szczyt jej zaczął się żarzyć, po czym wykwitły z niego zielone i szkarłatne płomienie. Wyfrunął spośród nich czerwonozłocisty smok - nie dorastał wprawdzie rzeczywistych rozmiarów Smauga, ale wydawał się straszliwie wielki. Ogień ział z paszczy, ślepia błyskały ku ziemi; z hukiem i świstem zatoczył trzykroć koło nad głowami widzów. Wszyscy naraz kucnęli, a ten i ów padł nawet plackiem. Smok przemknął niby pociąg pospieszny, wywinął kozła z ogłuszającym trzaskiem i pękł Nad Wodą.

            - To hasło do kolacji - powiedział Bilbo. Natychmiast rozwiał się przykry nastrój i strach, skuleni hobbici zerwali się na równe nogi. Każdy dostał wyśmienitą kolację, a wybrańcy zostali zaproszeni na specjalny rodzinny obiad, podany w największej altanie, tej, w której rosło drzewo. Liczbę zaproszonych gości ograniczono do dwunastu tuzinów (hobbici taką ilość nazywają grosem, ale nie bardzo wypadało używać tego określenia do osób; gości dobrano spośród wszystkich rodzin, spokrewnionych z obu solenizantami, dołączając kilku serdecznych, chociaż nie spowinowaconych przyjaciół (jak na przykład Gandalf). Przyjęto także do wybranego grona wielu młodych hobbitów, za pozwoleniem ich rodziców; hobbici są pobłażliwi pod tym względem dla swoich dzieci i chętnie pozwalają im wieczorem dłużej się bawić, zwłaszcza gdy zdarza się sposobność bezpłatnej kolacji. Hodowla młodych hobbitów wymaga wielkiej ilości paszy.

            Było mnóstwo Bagginsów i Boffinów, a także wielu Tuków i Brandybucków; nie brakowało rozmaitych Grubbów (krewnych ze strony matki Bilba) oraz Czubbów (powinowatych przez dziadka, wielkiego Tuka), a także wyróżnionych zaproszeniem przedstawicieli takich rodzin, jak Burrowsowie, Bolgerowie, Bracegirdle’owie, Brockhouse’owie, Goodbody’owie, Hornblowerowie i Proudfootowie. Wielu z nich łączyły z Bilbem bardzo nikłe więzy pokrewieństwa, a niektórzy pierwszy raz odwiedzali Hobbiton, mieszkając w odległych kątach kraju. Nie zapomniano również o Bagginsach z Sackville. Zasiedli do stołu Otho i jego małżonka Lobelia. Nie lubili Bilba, a Froda wręcz nienawidzili, lecz zaproszenia, wypisane złotym atramentem, wyglądały tak imponująco, że nie śmieli odmówić. Zresztą kuzyn Bilbo od lat specjalizował się w sztuce kuchennej i stół jego cieszył się wielką sławą.

            Stu czterdziestu czterech gości liczyło więc na rozkosze uczty, jakkolwiek z pewną obawą myślało o przemówieniu, które gospodarz miał wygłosić przy deserze (nieunikniony punkt programu). Można było spodziewać się, że Bilbo zechce uraczyć ich próbkami tego, co nazywał poezją; często też, po paru kieliszkach, lubił napomykać o niedorzecznych przygodach, których zaznał podczas swojej tajemniczej wyprawy. Goście nie zawiedli się rzeczywiście: uczta okazała się bardzo, ale to bardzo przyjemną, wręcz pochłaniającą rozrywką, była bowiem wykwintna, obfita i urozmaicona, a trwała długo. W następnym tygodniu zanotowano prawie całkowity zastój w handlu produktami spożywczymi w całym okręgu, ponieważ jednak wskutek zakupów poczynionych przez Bilba wyczerpały się na razie zapasy w składach, piwnicach oraz domach towarowych w promieniu kilku mil dokoła - chwilowy spadek popytu nie miał większego znaczenia.

            Gdy się wszyscy (mniej lub więcej) nasycili, Bilbo zaczął przemowę. Ale większość towarzystwa była teraz w pobłażliwym nastroju, doszedłszy do rozkosznego etapu, zwanego dopychaniem ostatnich wolnych kątów: goście pociągali małymi łyczkami ulubione trunki, dziobali po trosze ulubione przysmaki i zapomnieli o poprzednich obawach, skłonni w tej chwili wysłuchać wszystkiego i wiwatować po każdym zdaniu mówcy.

            - Mili goście - zaczął Bilbo wstając. „Słuchajcie! Słuchajcie! Słuchajcie!” - zaczęli goście i powtarzali ten okrzyk chórem tak uporczywie, jakby nie zamierzali wcale zastosować się do własnego wezwania. Bilbo opuścił swoje miejsce za stołem i wlazł na krzesło pod oświetlonym drzewem. Blask padał z lampionów prosto na jego rozpromienione oblicze, a złote guziki lśniły u haftowanej jedwabnej kamizelki. Wszyscy widzieli go dobrze, gdy stał tak wywyższony i gestykulował jedną ręką, drugą trzymając w kieszeni od spodni.

- Moi kochani Bagginsowie i Boffinowie - zaczął po raz wtóry. - Moi drodzy Tukowie i Brandybuckowie, Grubbowie i Czubbowie, Burrowsowie i Hornblowerowie, Bolgerowie i Bracegirdle’owie, Goodbody’owie, Brockhouse’owie...

- I Proudfootowie - przypomniał starszy hobbit siedzący w głębi altany. Nazywał się Proudfoot, stopy miał duże i bardzo kudłate, a trzymał je obie na stole.

- Proudfootowie - powtórzył Bilbo - a także moi poczciwi Bagginsowie z Sackville, których witam nareszcie znowu w Bag End. Dziś obchodzę sto jedenastą rocznicę urodzin. Skończyłem sto jedenaście lat!

- Wiwat! Wiwat! Dwieście lat! - wrzasnęli wszyscy bębniąc radośnie pięściami po stole. Bilbo mówił doskonale. Takie właśnie przemówienia lubili: krótkie i jasne.

- Mam nadzieję, że wszyscy bawicie się równie dobrze jak ja. - Ogłuszające wiwaty. Okrzyki: „Tak”! (Albo: „Nie”!) Hałas trąbek, rogów, piszczałek i fujarek oraz wszelkich innych instrumentów muzycznych. (Wśród obecnych, jak już wspomniałem, nie brakowało młodocianych hobbitów). Strzeliło parę setek czekoladowych bombek. Prawie wszystkie nosiły znak fabryczny: „Dal”, a chociaż ta nazwa większości hobbitów niewiele mówiła, przyznawali, że bombki są wspaniałe. W ich wnętrzu znajdowały się instrumenty muzyczne, maleńkie, lecz doskonale wykończone i brzmiące pięknymi tonami. Zaraz też w jednym kącie altany kilku młodych Tuków i Brandybucków, przekonanych, że wujaszek Bilbo skończył mowę (skoro najoczywiściej powiedział już wszystko, co należało), zorganizowało błyskawicznie orkiestrę i zagrało wesołą melodię taneczną. Mały Everard Tuk i mała Melilota Brandybuck wskoczyli na stół, żeby wykonać hopkę-galopkę, taniec ładny, lecz nieco zbyt skoczny.

Bilbo wszakże nie skończył jeszcze. Wyrwawszy z rąk stojącego obok młodzieńca róg, zadął trzykrotnie i głośno. Zgiełk ucichł.

- Nie będę was nudził długo! - zawołał Bilbo. Całe zgromadzenie przyjęło te słowa wiwatami. - Wezwałem was wszystkich tutaj nie bez przyczyny! - Powiedział to z takim naciskiem, że nikt nie oparł się wrażeniu. Zaległa niemal doskonała cisza, a ten czy ów spośród Tuków zastrzygł uszami.

- Są nawet trzy przyczyny! Po pierwsze, chcę wam oświadczyć, że bardzo was wszystkich lubię i że sto jedenaście lat wydaje mi się okresem zbyt krótkim, by nacieszyć się życiem w towarzystwie tak znakomitych i miłych hobbitów. - (Burzliwy entuzjazm). - Ani połowy spośród was nie znam nawet do połowy tak dobrze, jak bym pragnął; a mniej niż połowę z was lubię o połowę mniej, niż zasługujecie. - To zabrzmiało niespodziewanie i zawile. Tu i ówdzie ktoś klasnął, lecz większość słuchaczy głowiła się, co może znaczyć to powiedzenie i czy należy je rozumieć jako komplement.

- Po drugie, wezwałem was, żeby uczcić swoje urodziny! - Znów buchnęły oklaski. - Powinienem właściwie wyrazić się inaczej: nasze urodziny. Oczywiście, bo przecież obchodzi również urodziny mój spadkobierca i siostrzeniec, Frodo. Dzisiaj osiąga pełnoletność i obejmuje spadek. - Starsi przyklasnęli dość chłodno, młodzi wrzasnęli głośno: „Frodo! Frodo! Brawo, stary!” Bagginsowie z Sackville skrzywili się rozważając, co miał na myśli Bilbo mówiąc: „obejmuje spadek”.

- Obaj razem mamy sto czterdzieści cztery lata. Was także zgromadziłem w tej znamiennej liczbie: cały gros, jeśli wolno się tak wyrazić.

Nie było braw. Bilbo się ośmieszał! Niektórzy goście, a przede wszystkim Bagginsowie z Sackville poczuli się dotknięci, podejrzewając, że zaproszono ich wyłącznie dla uzupełnienia liczby, jak dopakowuje się towar do paczki. „Gros! Coś podobnego! Ordynarny dowcip!”

- Dzisiaj także, jeśli pozwolicie mi wspomnieć stare dzieje, przypada rocznica mojego wylądowania w beczce w Esgaroth, nad Długim Jeziorem. Prawdę mówiąc, nie pamiętałem wtedy nawet o swoich urodzinach. Kończyłem pięćdziesiąt jeden lat, a w tym wieku urodziny nie wydają się jeszcze ważne. Mimo to odbyła się wspaniała uczta, chociaż miałem taki okropny katar, że na toasty ledwie zdołałem odpowiedzieć: „Dźkuje badzo!” Dziś mogę powtórzyć tę  odpowiedź poprawniej: Dziękuję wam bardzo serdecznie za przybycie na tę skromną uroczystość. Gości zdjął strach, że teraz nie unikną pieśni lub wiersza; zaczynało ich to przemówienie już nudzić. Czemu Bilbo wreszcie nie zakończy i nie da im wypić swego zdrowia? Ale Bilbo nie zaśpiewał ani nie zadeklamował. Zrobił natomiast małą pauzę.

- Po trzecie i ostatnie - rzekł - pragnę złożyć wam pewne oświadczenie. - Wygłosił te słowa tak donośnie i niespodzianie, że wszyscy - a przynajmniej ci, którzy jeszcze byli do tego zdolni - wyprostowali się i skupili. - Z żalem oznajmiam, że chociaż, jak już powiedziałem, sto jedenaście lat to za mało, by się waszym towarzystwem nacieszyć, dziś nadszedł kres. Odchodzę. Z tą chwilą porzucam was. Żegnam!

 

Z

eskoczył z krzesła i zniknął. Rozbłysło oślepiające światło, goście zmrużyli oczy, a kiedy je znów otwarli, Bilba nie było wśród nich. Stu czterdziestu czterech hobbitów oniemiało i osłupiało. Stary Odo Proudfoot zdjął nogi ze stołu i tupnął. Na chwilę znów zaległa głucha cisza, a potem nagle Bagginsowie, Boffinowie, Tukowie, Brandybuckowie, Grubbowie, Czubbowie, Burrowsowie, Bolgerowie, Bracegirdle’owie, Brockhouse’owie, Goodbody’owie, Hornblowerowie i Proudfootowie zaczerpnąwszy tchu w płuca zagadali wszyscy naraz.

            Jednomyślnie uchwalono, że dowcip Bilba był w jak najgorszym guście i że gościom należy się jeszcze trochę jedzenia i picia, by mogli przyjść do siebie po doznanym przykrym wstrząsie. „On ma bzika. Zawsze to mówiłem” - tak zapewne brzmiała najczęściej powtarzana uwaga. Nawet Tukowie (z nielicznymi wyjątkami) uważali, że Bilbo zachował się głupio. W pierwszej chwili większość towarzystwa była przeświadczona, że zniknięcie gospodarza jest tylko niemądrym żartem.

            Ale stary Rory Brandybuck żywił co do tego pewne wątpliwości. Ani podeszły wiek, ani potężny obiad nie zaćmił jego umysłu, toteż Rory rzekł do swojej synowej Esmeraldy:

- Coś mi się w tej historii nie podoba. Myślę, że ten wariat Baggins znów wyruszył w świat. Stary, a głupi. Ale czemuż mielibyśmy się tym przejmować. Nie zabrał przecież z sobą piwniczki. I głośno zwrócił się do Froda, żeby kazał napełnić kielichy winem. Spośród wszystkich obecnych jeden tylko Frodo nie wymówił dotąd ani słowa. Jakiś czas siedział w milczeniu obok pustego krzesła Bilba i nie odpowiadał na uwagi i pytania gości. Chociaż był z góry w cały projekt wtajemniczony, figiel ubawił go oczywiście. Z trudem powstrzymał się od śmiechu na widok oburzenia zaskoczonych hobbitów. Jednocześnie wszakże ogarnęło go głębokie wzruszenie. Nagle uświadomił sobie, jak bardzo kocha starego wuja. Reszta gości dalej jadła, piła i rozprawiała o przeszłych i teraźniejszych dziwactwach Bilba Bagginsa, tylko Bagginsowie z Sackville wynieśli się zagniewani. Frodo nie chciał już dłużej brać udziału w zabawie. Kazał podać wino, wstał i wychylił swój kielich za zdrowie Bilba w milczeniu, po czym wymknął się chyłkiem z altany.

            Wracając do samego Bilba, trzeba powiedzieć, że już podczas wygłaszania przemowy dotykał ukrytego w kieszeni złotego Pierścienia, magicznego Pierścienia, który przechowywał w tajemnicy przez tyle lat. Zeskakując z krzesła wsunął Pierścień na palec i od tej chwili żaden hobbit nie zobaczył już Bilba Bagginsa w Hobbitonie.

            Bilbo pobiegł żywo do swojej norki, chwilę przystanął pod jej drzwiami nasłuchując wrzawy w altanie i wesołego gwaru w całym parku. Potem wszedł do domu. Zdjął odświętny strój, złożył i zawinął w bibułkę swoją haftowaną srebrem kamizelkę i schował ją do szafy. Szybko wciągnął jakieś stare, liche ubranie i przepasał się wytartym skórzanym pasem. U pasa zawiesił krótki mieczyk w zniszczonej pochwie z czarnej skóry. Z zamkniętej szuflady, pachnącej trutką na mole, wydobył stary płaszcz i kaptur. Przechowywał je pod kluczem, jak rzeczy drogocenne, lecz były zniszczone i wyłatane, zapewne ongi ciemnozielone, teraz tak spłowiałe, że nikt by nie odgadł ich pierwotnego koloru. Były też trochę na hobbita za duże. Potem Bilbo poszedł do swojego gabinetu i wyjął z wielkiej kasy pancernej tłumoczek owinięty starym suknem oraz oprawny w skórę rękopis i dużą wypchaną kopertę. Rękopis i tłumoczek wcisnął na wierzch ciężkiego worka, który stał w kącie, niemal całkowicie już wypełniony. Złoty Pierścień razem z pięknym łańcuszkiem wsunął do koperty, zapieczętował ją i zaadresował do Froda. Kopertę najpierw umieścił na gzymsie kominka, lecz po chwili nagle zdjął ją stamtąd i schował do kieszeni. W tym właśnie momencie drzwi się otworzyły i szybkim krokiem wpadł Gandalf.

- A więc jesteś - rzekł Bilbo. - Zastanawiałem się, czy przyjdziesz.

- Rad jestem, że cię zastałem widzialnego.... - odparł Czarodziej siadając w fotelu. - Chciałem cię przyłapać i zamienić z tobą jeszcze kilka słów na pożegnanie. Pewnie się cieszysz, że wszystko udało się tak wspaniale i zgodnie z twoim planem?

- Owszem, cieszę się - powiedział Bilbo. - jakkolwiek ta błyskawica była niespodzianką i zaskoczyła mnie, a jeszcze bardziej oczywiście resztę towarzystwa. To był twój własny mały dodatek, prawda?

- Tak. Mądrze zrobiłeś zachowując swój Pierścień przez wszystkie te lata w tajemnicy, toteż sądziłem, że trzeba gościom dać coś, co w inny sposób pozornie wyjaśni im twoje nagłe zniknięcie.

- I co popsuje efekt mojego figla. Zawsze lubisz wtrącić swoje trzy grosze, Gandalfie! - zaśmiał się Bilbo. - Ale pewnie miałeś rację, jak zwykle.

- Miewam zwykle rację, jeśli jestem dobrze poinformowany. Co do tej jednak sprawy mam pewne wątpliwości. Doszliśmy w niej do ostatniego punktu. Spłatałeś figla, jak chciałeś, przestraszyłeś i obraziłeś większość swojej rodziny, dostarczyłeś wszystkim mieszkańcom Shire’u tematu do gadania przez dziewięć, a może przez dziewięćdziesiąt dziewięć dni. Czy zamierzasz zrobić coś więcej?

- Tak. Czuję potrzebę wakacji, i to bardzo długich wakacji, zresztą już ci o tym mówiłem. Może będą to wakacje bezterminowe: nie myślę, żebym tu kiedykolwiek miał wrócić. Prawdę rzekłszy, nie zamierzam wracać, w tym przewidywaniu rozporządziłem wszystkimi swoimi sprawami. Jestem już stary, Gandalfie. Nie wyglądam na to, ale czuję w głębi serca, że się postarzałem. „Dobrze się trzyma!” - powiadają. A tymczasem ja mam wrażenie, że cały ścieniałem, że jestem jakby rozciągnięty, nie wiem, czy rozumiesz, co mam na myśli: jak masło rozsmarowane na zbyt wielkiej kromce chleba. Coś tu jest nie w porządku. Potrzebuję odmiany czy może czegoś innego w tym rodzaju.

Gandalf z ciekawością i uwagą przyglądał się hobbitowi.

- Rzeczywiście, coś tu jest, jak mi się zdaje, nie w porządku - rzekł z namysłem. - tak, w gruncie rzeczy uważam twój plan za najlepsze wyjście.

- No, ja w każdym razie powziąłem już decyzję. Chcę znów zobaczyć góry, Gandalfie, góry! A potem chcę znaleźć jakieś miejsce, gdzie mógłbym odpocząć. Odpocząć w spokoju i w ciszy, z dala od tłumu krewniaków węszących dokoła mnie, bezpieczny od nieustannej procesji gości, urywających dzwonek u moich drzwi. Może znajdę miejsce, gdzie będę mógł skończyć swoją książkę. Wymyśliłem już dla niej piękne zakończenie: „I odtąd żył szczęśliwy aż po kres swoich dni”.

Gandalf roześmiał się.

- Miejmy nadzieję, że będziesz żył naprawdę szczęśliwy. Jakkolwiek jednak zakończysz tę książkę, nikt przecież jej nie przeczyta.

- Może ktoś przeczyta kiedyś, po latach. Frodo czytał początek, tyle, ile zdążyłem napisać. Będziesz miał oko na Froda, prawda?

- Nawet parę oczu, w miarę możności.

- On by poszedł oczywiście za mną, gdybym go o to poprosił. Nawet sam się z tym ofiarował kiedyś, na krótko przed urodzinowym przyjęciem. Ale w głębi serca nie pragnie tego. Jeszcze nie. Ja chcę przed śmiercią zobaczyć znowu tamte pustkowia i góry, ale Frodo wciąż jeszcze kocha Shire, tutejsze lasy, pola i rzeczki. Będzie mu tu chyba dobrze. Zostawiam mu wszystko prócz kilku drobiazgów. Mam nadzieję, że będzie szczęśliwy, kiedy się oswoi z samodzielnością. Czas, żeby sam sobie był panem.

- Zostawiasz wszystko? - spytał Gandalf. - Pierścień także? Zgodziłeś się go zostawić. Pamiętasz?

- No, cóż... hm... chyba tak - wyjąkał Bilbo.

- Gdzież on jest?

- W kopercie, jeśli koniecznie chcesz wiedzieć - odparł Bilbo zniecierpliwiony. - Tam, na kominku... Nie! W mojej kieszeni! - wahał się chwilę. - Czy to nie dziwne? - szepnął sam do siebie. - Ale właściwie czemu by nie? Czemuż nie miałbym go zatrzymać?

Gandalf znów przyjrzał się hobbitowi bardzo uważnie i błysk zapalił się w jego oczach.

- Wiesz, Bilbo - powiedział łagodnie - ja bym radził zostawić go tutaj. Czy nie masz ochoty?

- No... mam i nie mam. Teraz, kiedy przyszła ta chwila, przykro mi się z nim rozstać, muszę to wyznać. Zresztą nie bardzo rozumiem, dlaczego powinienem to zrobić. Dlaczego ty mnie na to namawiasz? - zapytał, a głos zmienił mu się jakoś dziwnie. Zabrzmiał ostro, jakby podejrzliwie i gniewnie. - Stale mnie nudzisz o ten Pierścień, chociaż nigdy nie wymawiasz mi innych rzeczy, które przywiozłem z wyprawy.

- Musiałem cię nudzić - rzekł Gandalf. - Chciałem znać całą prawdę. To bardzo ważne. Magiczne pierścienie są... no, po prostu: magiczne; a przy tym osobliwe i bardzo interesujące. Można by powiedzieć, że twój Pierścień interesował mnie jako zawodowca. Interesuje mnie nadal. Chciałbym wiedzieć, gdzie się znajdzie, kiedy ty ruszysz na wędrówkę. Myślę też, że już dość długo miałeś go w swoim posiadaniu. Jeżeli się nie mylę, nie będzie ci już więcej potrzebny.

Bilbo poczerwieniał i gniew błysnął w jego oczach. Łagodna twarz przybrała nagle srogi wyraz.

- Dlaczego nie? - krzyknął. - I co ci do tego? Czemu to chcesz koniecznie wiedzieć, co robię z moją własnością? To mój Pierścień. Znalazłem go sam. Należy do mnie.

- Tak, tak - odparł Gandalf. - Nie widzę powodu do gniewu.

- Twoja wina, że mnie rozgniewałeś - rzekł Bilbo. - Pierścień jest mój, powiadam. Mój własny. To mój skarb. Tak, mój skarb.

Oblicze czarodzieja pozostało skupione i poważne, tylko błysk w głębi oczu zdradzał zdziwienie, a nawet przestrach.

- Ktoś go już tak nazywał - powiedział. - Ktoś inny, nie ty.

- Ale teraz ja go tak nazwałem. Czy mi nie wolno? Nawet jeśli Gollum kiedyś mówił tak samo. Teraz Pierścień jest mój, nie Golluma. I powiadam ci, że mój zostanie.

Gandalf wstał. Twarz miał surową.

- Będziesz głupcem, jeśli go zatrzymasz, Bilbo - rzekł. - Z każdym słowem, które wypowiadasz, jaśniej to widzę. Pierścień już ma o wiele za potężną władzę nad tobą. Porzuć go! A wtedy sam możesz iść w świat i będziesz wolny.

- Zrobię, co zechcę - z uporem powiedział Bilbo.

- Spokojnie, spokojnie, hobbicie kochany - rzekł Gandalf. - Przez całe długie życie byliśmy przyjaciółmi i zawdzięczasz mi coś niecoś. Posłuchaj mnie. Dotrzymaj obietnicy, wyrzeknij się Pierścienia.

- Przyznaj się, że sam chcesz go mieć! - krzyknął Bilbo. - Ale nie dostaniesz. Nie oddam nikomu mojego skarbu. Powiedziałem! - i rękę położył na głowicy mieczyka.

Gandalfowi płomień strzelił z oczu.

- Jeszcze chwila, a z kolei ja się rozgniewam - rzekł. - Jeżeli powtórzysz to raz jeszcze, na pewno się rozgniewam. A wtedy zobaczysz Gandalfa Szarego bez płaszcza.

Zrobił krok w stronę hobbita i zdawało się, że urósł groźnie; jego cień wypełnił cały pokoik. Bilbo cofnął się pod ścianę; dyszał ciężko, a rękę zaciskał kurczowo w  kieszeni. Stali twarzą w twarz naprzeciw siebie, cisz zaległa taka, że aż w uszach dzwoniło. Oczy Gandalfa niewzruszenie tkwiły w  oczach hobbita. Pięści Bilba zaczęły się z wolna otwierać, drżał na całym ciele.

- Nie rozumiem, co się z tobą stało, Gandalfie - powiedział. - Nigdy taki dawniej nie bywałeś. O co ci chodzi? Mój Pierścień, czy nie mój? Przecież ja go znalazłem, a Gollum zabiłby mnie, gdybym wtedy Pierścienia przy sobie nie zatrzymał. Nie jestem złodziejem, chociaż on tak mnie nazwał.

- Ja cię nie nazwałem tak nigdy - odparł Gandalf. - I sam też nie jestem złodziejem. Nie usiłuję ci odebrać Pierścienia, chcę ci pomóc. Dobrze by było, gdybyś mi zaufał, jak dawniej ufałeś.

Odwrócił głowę i cień się rozwiał. Zdawało się, że Czarodziej znów zmalał i stał się z powrotem siwym staruszkiem, zgarbionym i strapionym.

Bilbo przetarł dłonią oczy.

- Przepraszam - rzekł. - Coś dziwnego działo się ze mną. A przecież naprawdę odetchnąłbym, gdybym się pozbył kłopotów z Pierścieniem. Ostatnio coraz natrętniej narzucał się moim myślom. Czasami miałem wrażenie, że to jest czyjeś oko wpatrzone we mnie. I wiesz, wciąż mam ochotę włożyć go na palec i zniknąć albo też niepokoję się, czy nic się z nim złego nie stało, i wyciągam go z ukrycia, żeby sprawdzić. Próbowałem go zamknąć pod kluczem, ale denerwuję się okropnie, jeśli go nie mam przy sobie w kieszeni. Nie mam pojęcia dlaczego. A teraz nie jestem zdolny, jak widać, do decyzji.

- Więc polegaj na mojej - odparł Gandalf. - Jest niewzruszona. Odejdź stąd, a Pierścień zostaw. Wyrzeknij się go. Oddaj Frodowi, a już ja twego siostrzeńca będę pilnował.

Bilbo stał chwilę w napięciu i rozterce. Wreszcie westchnął.

- Dobrze - powiedział z wysiłkiem. - Tak zrobię. - Wzruszył ramionami i uśmiechnął się trochę żałośnie. - Przecież w gruncie rzeczy po to urządzałem tę całą urodzinową zabawę, żeby rozdać mnóstwo prezentów i w ten sposób jakoś sobie ułatwić podarowanie także tego Pierścienia. Okazało się, że to niewiele pomogło, ale szkoda, żeby wszystkie te przygotowania poszły na marne. Mój figiel spaliłby na panewce.

- Tak, pozbawiłbyś całe przedsięwzięcie jedynego sensu, jaki w nim upatrywałem - rzekł Gandalf.

- Więc zgoda - powiedział Bilbo. - Frodo dostanie Pierścień razem z resztą majątku. - Odetchnął głęboko. - A teraz muszę już iść, bo mnie gotów ktoś tutaj przyłapać. Pożegnałem się, nie zniósłbym tej sceny po raz wtóry.

Chwycił worek i ruszył ku drzwiom.

- Masz Pierścień w kieszeni - zauważył Czarodziej.

- No, mam! - krzyknął Bilbo. - Pierścień, testament i mnóstwo innych dokumentów. Lepiej weź to wszystko i doręcz w moim imieniu. Tak będzie bezpieczniej.

- Nie, nie oddawaj mi Pierścienia - rzekł Gandalf. - Połóż go na kominku. Tam będzie leżał bezpiecznie, póki nie nadejdzie Frodo. Zaczekam tu na niego.

Bilbo wyjął z kieszeni kopertę, ale kiedy ją kładł na parapecie obok zegara, ręka mu drgnęła i cała paczuszka spadła na podłogę. Nim Bilbo się schylił, czarodziej go uprzedził, chwycił kopertę i umieścił na kominku. Znów skurcz gniewu przemknął po twarzy hobbita. Nagle jednak Bilbo rozpogodził się, odetchnął z ulgą i wybuchnął śmiechem.

- No, stało się! - rzekł. - A teraz w drogę!

Wyszli razem do sieni. Bilbo wziął ze stojaka ulubioną laskę i gwizdnął. Trzech krasnoludów przerywając jakąś robotę przybiegło z trzech różnych pokoi.

- Czy wszystko gotowe? - spytał Bilbo. - Zapakowane i opatrzone nalepkami?

- Wszystko gotowe - odpowiedziały krasnoludy.

- A więc w drogę! - I wyszedł przez frontowe drzwi.

Noc była piękna, czarne niebo usiane gwiazdami. Bilbo spojrzał w górę, wciągnął w nozdrza pachnące powietrze.

- Co za uciecha! Co za uciecha ruszać znów w drogę z krasnoludami. Do tego właśnie tęskniłem w gruncie rzeczy już od lat. Żegnaj! - powiedział patrząc na swój stary dom i ukłonił się jego drzwiom. - Żegnaj, Gandalfie!

- Do widzenia, Bilbo. Bądź ostrożny. Jesteś chyba już dość stary i może też dość rozumny.

- Ostrożny? Co mi tam! Nie martw się o mnie. Jestem taki szczęśliwy, jak byłem w swoich najszczęśliwszych chwilach, a to znaczy: bardzo! Ale wybiła godzina. Wreszcie mnie znów nogi niosą - dodał, i cichutko, jakby dla siebie tylko, zaśpiewał w ciemnościach:

 

 

A droga wiedzie w przód i w przód,

Skąd się zaczęła, tuż za progiem -

I w dal przede mną mknie na wschód,

A ja wciąż za nią - tak, jak mogę...

Skorymi stopy za nią w ślad -

Aż w szerszą się rozpłynie drogę,

Gdzie strumień licznych dróg już wpadł...

A potem dokąd? - rzec nie mogę.

 

Chwilę jeszcze stał w milczeniu. Potem, nie dodając już ani słowa, odwrócił się od świateł i głosów bijących z pola i z namiotów, okrążył swój ogród i zbiegł długą ścieżką w dół zbocza, a trzej towarzysze za nim. U stóp Pagórka przeskoczył żywopłot w najdogodniejszym miejscu i wyszedł na łąki sunąc pośród nocy jak szelest wiatru w trawie.

Gandalf jakiś czas patrzał za nim w ciemność.

- Żegnaj, Bilbo kochany, do zobaczenia! - szepnął i wrócił do norki.

 

K

iedy wkrótce potem nadszedł Frodo, zastał Gandalfa siedzącego po ciemku i pogrążonego w myślach.

- Poszedł? - spytał.

- Tak - odpowiedział Gandalf. - Poszedł wreszcie.

- Wolałbym... a raczej łudziłem się aż do dzisiejszego wieczora nadzieją, że to tylko żart - rzekł Frodo. - Ale w głębi serca wiedziałem, że on naprawdę chce odejść. Zazwyczaj żartował z poważnych spraw. Szkoda, że nie przyszedłem wcześniej, żeby go pożegnać.

- Sądzę, że on wolał wymknąć się cichcem - odparł Gandalf. - Nie martw się, Frodo. Teraz już mu nic nie grozi. Zostawił dla ciebie paczuszkę. Spójrz.

Frodo zdjął z kominka list, przyjrzał mu się, lecz nie odpieczętował koperty.

- Znajdziesz wewnątrz testament i różne inne dokumenty, o ile mi wiadomo - powiedział Czarodziej. - Od dziś jesteś panem na Bag End. Zdaje mi się, że w tej kopercie znajdziesz także złoty Pierścień.

- Pierścień! - wykrzyknął Frodo. - A więc i to mi zostawił? Ciekaw jestem dlaczego. No, może mi się przyda ten dar.

- Może tak, a może nie - rzekł Gandalf. - Na twoim miejscu nie używałbym tego Pierścienia. Ale przechowuj go w tajemnicy i strzeż pilnie. Teraz już idę spać.

 

F

rodo, w roli pana domu, poczuwał się do niemiłego obowiązku pożegnania gości. Po całym polu już się rozeszły wieści o dziwnych wydarzeniach, lecz Frodo nie mówił nic powtarzając tylko formułkę, że „niewątpliwie jutro wszystko się wyjaśni”. Około północy zajechały powozy po najznakomitsze osoby. Jeden pojazd za drugim staczał się z Pagórka uwożąc sytych, ale bardzo niezadowolonych hobbitów. Po tych gości, którzy niechcący zamarudzili dłużej, przyszli (zamówieni w tym celu z góry) ogrodnicy z taczkami.

            Noc z wolna przemijała. Słońce wstał wcześniej niż hobbici. Przed południem zjawili się (wezwani) pomocnicy, żeby uprzątnąć altany, stoły, krzesła, łyżki, noże, butelki, talerze, latarnie, donice z kwitnącymi krzewami, okruchy, papierki od cukierków, zapomniane torebki, rękawiczki, chustki do nosa, a także resztki potraw (bardzo skąpe). Potem zjawili się inni hobbici (nie wzywani), a mianowicie Bagginsowie, Boffinowie, Bolgerowie, Tukowie i przedstawiciele wszystkich rodzin zamieszkujących stale lub chwilowo w bliskim sąsiedztwie. Około południa, gdy nawet ci, co najwięcej jedli i pili w nocy, stanęli znowu na nogach, zebrał się w Bag End tłum gości - nie proszonych, lecz spodziewanych. Frodo czekał na progu uśmiechnięty, chociaż wyraźnie znużony i zatroskany. Witał wszystkich grzecznie, ale nie dowiedzieli się od niego wiele więcej niż poprzednio. Na wszelkie pytania odpowiadał po prostu: „Pan Bilbo Baggins wyjechał. O ile mi wiadomo - na zawsze”. Część osób zaprosił do wnętrza domu, ponieważ Bilbo zostawił dla nich „słówko”.

            W sieni piętrzyły się paki i paczki rozmaitego kształtu oraz drobniejsze meble. Na każdej paczce i na każdym sprzęcie widniała kartka. Napisy na kartkach brzmiały mniej więcej tak: na parasolu - „Dla Adelarda Tuka, żeby miał wreszcie własny parasol - od Bilba”. Adelard bowiem wynosił zwykle z domu Bilba parasole gospodarza lub jego gości.

„Dla Dory Baggins ku pamięci długotrwałej korespondencji - od kochającego Bilba” - na ogromnym koszu do papierów. Dora była siostrą Droga i najstarszą z żyjących krewniaczek Bilba i Froda, miała dziewięćdziesiąt lat i do pół wieku zdążyła zapisać całe ryzy papieru dobrymi radami.

„Dla Mila Burrows, w nadziei, że mu się przyda ten prezent od B.B.” - na złotym piórze i butli atramentu. Milo z zasady nie odpowiadał na listy.

„Do osobistego użytku Angeliki - od wuja Bilba” - na okrągłym wklęsłym lusterku. Młoda Angelika Baggins nie taiła zachwytu dla własnej urody.

„Do zbiorów Hugona Bracegirdle - od jednego z ofiarodawców” - na pustej półce bibliotecznej. Hugo często pożyczał książki, lecz oddawał je rzadziej jeszcze niż inni hobbici.

„Dla Lobelii Baggins z Sackville - w prezencie” - na skrzynce ze srebrnymi łyżkami. Bilbo podejrzewał, że lwią część srebrnych łyżek, które zginęły z domu podczas jego poprzedniej wyprawy, wzięła właśnie Lobelia. Lobelia wiedziała dobrze, jak uzasadnione są te podejrzenia. Toteż zrozumiała przytyk błyskawicznie, lecz równie błyskawicznie zabrała łyżki.

            Wymieniliśmy tylko parę wybranych podarków spośród mnóstwa podobnych. W ciągu długiego żywota Bilba w jego siedzibie nagromadziło się wiele różnych rzeczy. Nory hobbitów zwykle zagracają się z czasem, co w znacznej mierze przypisać można rozpowszechnionemu zwyczajowi obsypywania się wzajem podarkami. Nie znaczy to oczywiście, by wszyscy bardzo się wysilali na te urodzinowe prezenty, bywały wśród nich stare mathomy niewiadomego przeznaczenia krążące po całej okolicy. Bilbo wszakże dawał zazwyczaj przedmioty specjalnie na ten cel kupione i zatrzymywał wszystko, co od innych dostał. Tego dnia stara norka została co nieco uprzątnięta z gratów.

            Na każdym pożegnalnym darze przypięta była karteczka własnoręcznie przez Bilba wypisana, a niektóre z tych bilecików zawierały jakąś aluzję lub dowcip. Przeważnie jednak były to rzeczy przydatne i dla obdarzonego miłe. Bardzo dobrze wyszli na prezentach Bilba biedacy, zwłaszcza sąsiedzi z Bagshot Row. Dziadunio Gamgee dostał dwa worki ziemniaków, nową łopatę, wełnianą kamizelę oraz butelkę maści na obolałe stawy. Sędziwy Rory Brandybuck w podzięce za hojną gościnność otrzymał tuzin butelek najszlachetniejszego trunku: mocne czerwone wino z winnic Południowej Ćwiartki, stare i doskonałe, bo pochodzące jeszcze z piwniczki ojca Bilba. Po osuszeniu pierwszej butelki Rory wybaczył Bilbowi wszystko i odtąd zawsze powtarzał, że Bilbo to wspaniały hobbit.

            Dla Froda zostało wszelkiego dobra pod dostatkiem. Oczywiście przypadły mu w udziale najcenniejsze sprzęty, książki, obrazy i mnóstwo mebli. Niczyje oko wszakże nie dostrzegło śladu ani znaku pieniędzy lub klejnotów. Wśród prezentów nie było najdrobniejszej bodaj monety czy choćby szklanego paciorka.

 

F

rodo niemało się natrudził tego popołudnia. Po okolicy migiem rozniosła się plotka, że w Bag End rozdają darmo cały dobytek. Wkrótce też ściągnął tłum hobbitów, którzy nie mieli tu nic do roboty, lecz nie sposób było się ich pozbyć. Pozdzierano nalepki, pomieszano prezenty, wybuchły kłótnie. Ten i ów próbował w sieni od razu wymieniać rzeczy lub handlować, a znaleźli się i tacy, którzy usiłowali zwędzić jakieś drobiazgi nie dla nich przeznaczone lub chwytali, co im pod rękę wpadło, jeśli rzecz wydawała się wzgardzona przez innych czy też po prostu nie strzeżona. Taczki i wózki zabarykadowały drogę spod bramy.

            Pośród tego zamętu zjawili się Bagginsowie z Sackville. Frodo właśnie wtedy wycofał się na chwilę pozostawiając na straży swego przyjaciela, Merry’ego Brandybucka. Gdy Otho gromkim głosem zażądał rozmowy z Frodem, Merry ukłonił się grzecznie.

- Frodo jest niezdrów - powiedział. - Poszedł odpocząć.

- Schował się, oczywiście - rzekła Lobelia. - Ale chcemy go widzieć i nie ustąpimy. Proszę mu to powiedzieć.

Merry zostawił ich na czas dość długi w sieni, zdążyli więc odkryć między pożegnalnymi prezentami łyżki przeznaczone dla Lobelii. Nie poprawiło im to humoru. Wreszcie zaproszono ich do gabinetu. Frodo siedział za stołem zarzuconym papierami. Sądząc z miny czuł się rzeczywiście nieswojo - a w każdym razie tak się poczuł na widok Bagginsów z Sackville. Wstał z ręką w kieszeni, coś w niej jakby wymacując. Ale rozmawiał z gośćmi bardzo uprzejmie. Bagginsowie z Sackville zaczęli dość napastliwie. Ofiarowali Frodowi najniższe wyprzedażowe ceny (jak przystoi między przyjaciółmi) za rozmaite cenne i nie opatrzone nalepką przedmioty. Kiedy Frodo odpowiedział, że rozdaje wyłącznie rzeczy przez Bilba na ten cel przeznaczone, stwierdzili, że cała sprawa wydaje się mocno podejrzana.

- Jedno jest dla mnie jasne - rzekł Otho - a mianowicie, że ty doskonale na tym wyjdziesz. Żądam okazania mi testamentu.

Otho byłby spadkobiercą Bilba, gdyby stary hobbit nie usynowił Froda. Przeczytał dokument bardzo uważnie i prychnął gniewnie. Testament, na nieszczęście dla Otha, był jednoznaczny i prawomocny (sporządzony zgodnie z hobbickimi przepisami prawnymi, które między innymi wymagały podpisów siedmiu świadków, i to koniecznie czerwonym atramentem).

- I tym razem figa! - powiedział do swej małżonki. - Po sześćdziesięciu latach oczekiwania! Łyżki? Kpiny! - Strzepnął palcami tuż pod nosem Froda i wyniósł się natychmiast.

Ale Lobelii trudniej było się pozbyć. Gdy w jakiś czas później Frodo wszedł do hallu, żeby zobaczyć, co się tam dzieje, zastał Lobelię, która jeszcze się tu kręciła myszkując i węsząc po kątach, i opukując podłogę. Frodo stanowczo wyprowadził ją za drzwi, uwolniwszy najpierw od brzemienia licznych drobnych (lecz cennych) przedmiotów, które dziwnym trafem znalazły się w jej parasolce. Oblicze Lobelii wykrzywiło się w bolesnym napięciu, tak usilnie starała się wymyślić jakąś druzgocącą pożegnalną złośliwość; w braku lepszego pomysłu powiedziała odwracając się w progu:

- Pożałujesz tego jeszcze, młodzieńcze! Dlaczego nie wyniosłeś się razem z Bilbem? Tutaj nie twoje miejsce. Nie jesteś Bagginsem. Jesteś... jesteś Brandybuckiem!

- Słyszałeś, Merry? To była obelga - rzekł Frodo zamykając drzwi za Lobelią.

- To był komplement - odparł Merry Brandybuck. - I tak jak zwykle komplementy, nieprawdziwy.

 

O

beszli razem całą norkę i przepędzili trzech młodocianych hobbitów (dwóch Boffinów i jednego Bolgera), którzy w jednej z piwnic zajęci byli wybijaniem dziur w ścianach. Frodo stoczył też potyczkę z małym Sanchem Proudfootem (wnukiem starego Oda), który rozpoczął wykopy w dużej sypialni twierdząc, że podłoga w tym miejscu dudni pustką. Legenda o złocie Bilba podniecała ciekawość i nadzieje; legendarne skarby (uzyskane w sposób tajemniczy, a kto wie, czy nie wręcz przestępczy) stają się, jak powszechnie wiadomo, własnością tego, kto je znajdzie, pod warunkiem, że go nikt na poszukiwaniach nie zaskoczy. Po zwycięstwie nad Sanchem i wyrzuceniu go z domu Frodo padł w hallu na fotel.

- Czas zamknąć sklepik - rzekł. - Zarygluj, Merry. Drzwi i nie otwieraj już dzisiaj nikomu, choćby walił taranem.

I Frodo poszedł do kuchni, żeby się wreszcie pokrzepić filiżanką herbaty. Ledwie jednak usiadł, gdy u drzwi frontowych rozległo się delikatne kołatanie. „Pewnie Lobelia - pomyślał. - Może przyszła jej poniewczasie na myśl jakaś naprawdę mordercza zniewaga i wraca, żeby mi ją powiedzieć. Ale to nic pilnego”. Pił dalej herbatę. Pukanie powtórzyło się, tym razem o wiele głośniejsze, lecz Frodo puszczał je mimo uszu. Nagle w oknie ukazała się głowa Czarodzieja.

- Jeżeli mi nie otworzysz, Frodo, wysadzę drzwi tak, że przelecą przez norkę na wylot i wyskoczą po drugiej stronie Pagórka.

- Gandalf! To ty, mój kochany! Już otwieram! - krzyknął Frodo pędząc do hallu. - Proszę, proszę. Myślałem, że to Lobelia.

- W takim razie jesteś całkowicie usprawiedliwiony. Ale widziałem ją przed chwilą po drodze Nad Wodą. Jechała bryczką, a minę miała taką, że na jej widok świeżo udojone mleko skwaśniałoby natychmiast.

- Ja także omal nie skwaśniałem. Słowo daję: już chciałem użyć Pierścienia, taką miałem ochotę zniknąć.

- Nie rób tego - rzekł Gandalf siadając. - Bądź ostrożny z tym Pierścieniem. Właśnie między innymi po to przyszedłem, żeby ci jeszcze coś na ten temat powiedzieć.

- Cóż więc mi powiesz?

- A co już wiesz?

- Tylko to, co mi Bilbo opowiedział. Słyszałem od niego całą historię, jak Pierścień znalazł, jak go używał... podczas wyprawy, oczywiście.

- Ciekaw jestem, jaką wersję ci opowiedział - rzekł Gandalf.

- No nie tę, którą opowiedział krasnoludom i powtórzył w swojej książce - odparł Frodo. - Mnie powiedział wszystko wkrótce po moim tu przybyciu. Mówił mi, że ty, Gandalfie, wymogłeś na nim prawdę, ale że chce, abym ja znał ją również. „Między nami nie trzeba sekretów, mój Frodo - rzekł - ale niech się to dalej nie rozejdzie. W każdym razie Pierścień jest moją własnością”.

- To bardzo interesujące - rzekł Gandalf. - A ty co myślisz o tym wszystkim?

- Jeżeli chodzi o tę zmyśloną wersję, jakoby dostał Pierścień w prezencie, no to myślę, że prawda jest o wiele bardziej prawdopodobna, i nie rozumiem, dlaczego w ogóle ją inaczej przedstawiał. Nigdy bym się po Bilbie tego nie spodziewał. Wydaje mi się, że w tym tkwi coś dziwnego.

- Mnie się też tak wydaje. Ale osobom, które posiadają taki skarb, zwykle zdarzają się dziwne rzeczy... jeśli z niego robią użytek. Niech to będzie dla ciebie przestrogą i skłoni cię do wielkiej ostrożności. Pierścień ma zapewne inną jeszcze władzę, nie tylko tę, że pozwala ci znikać, ilekroć zechcesz.

- Nie rozumiem - rzekł Frodo.

- Ja także - odparł Czarodziej. - Zacząłem zastanawiać się nad tym dopiero od niedawna, właściwie od wczorajszego wieczora. Martwić się nie ma powodu. Ale jeżeli zechcesz posłuchać mojej rady, będziesz go używał bardzo rzadko albo nawet wcale. W każdym zaś razie, proszę cię, nie rób z niego nigdy takiego użytku, który by mógł wywołać plotki albo wzbudzić podejrzenia. Powtarzam raz jeszcze: pilnuj go dobrze i zachowuj w sekrecie.

- Jakiś ty dzisiaj tajemniczy, Gandalfie! Czego się boisz?

- Nie jestem zupełnie pewien, dlatego wolę nie mówić na razie nic. Kto wie, czy nie będę mógł powiedzieć ci więcej po powrocie. Bo teraz już odchodzę. Tymczasem niech to starczy na pożegnanie.

Gandalf wstał.

- Odchodzisz już? - zawołał Frodo. - Myślałem, że zostaniesz co najmniej przez tydzień. Liczyłem na twoją pomoc.

- Zamierzałem zostać, ale musiałem zmienić plany. Możliwe, że będę w podróży dość długo, na pewno jednak do ciebie wrócę, jak się da najprędzej. Ani się spodziewasz, kiedy mnie znów zobaczysz. Wśliznę się cichcem. Nieprędko odwiedzę ten kraj jawnie. Zauważyłem, że nie cieszę się tutaj zbytnią popularnością. Hobbici powiadają, że przysparzam im kłopotów i zakłócam spokój. Niektórzy nawet oskarżają mnie o porwanie Bilba czy bodaj o gorsze jeszcze sprawki. Jeśli chcesz wiedzieć, to krążą plotki, że uknułem do spółki z tobą spisek, by zawładnąć majątkiem Bilba.

- Niektórzy? - krzyknął Frodo. - To znaczy Otho i Lobelia. Co za nikczemność! Oddałbym chętnie Bag End i całą resztę, byle odzyskać Bilba i z nim razem włóczyć się po kraju. Kocham nasz Shire. Ale czasami żałuję, że nie poszedłem w świat z Bilbem. Wciąż sobie zadaję pytanie, kiedy go znów zobaczę.

- Ja także - powiedział Gandalf. - Zadaję sobie prócz tego wiele innych pytań. Do widzenia, Frodo! Bądź ostrożny. Spodziewaj się mnie szczególnie w najbardziej niespodziewanych momentach. Do widzenia!

Frodo odprowadził go do drzwi. Gandalf raz jeszcze podniósł rękę na pożegnanie i ruszył przed siebie zdumiewająco żwawym krokiem; Frodo jednak spostrzegł, że stary Czarodziej garbi się wbrew swoim zwyczajom, jak gdyby przytłoczony ciężkim brzemieniem. Wieczór już zapadał i sylwetka starca w szarym płaszczu szybko roztopiła się w zmierzchu. Długi czas upłynął, nim go Frodo ujrzał znowu.


Spis Tresci / Dalej