Cień przeszłości

 

 

P

lotki nie ucichły ani po dziewięciu, ani nawet po dziewięćdziesięciu dziewięciu dniach. Przez rok z górą w Hobbitonie i w całym Shire gadano o powtórnym zniknięciu pana Bilba Bagginsa, a jeszcze dłużej zachowało się wspomnienie tego wypadku. Opowiadano o nim małym hobbitom wieczorami przy kominku i wreszcie Szalony Baggins, który znikał w huku i błysku gromu, a wracał z workami klejnotów i złota, stał się ulubionym bohaterem legendy i żył w niej przez długie lata, nawet wówczas, kiedy od dawna zapomniano o wszystkich prawdziwych związanych z tym zdarzeniach.

            Na razie wszakże powszechna opinia okolicy głosiła, że Bilbo, zawsze trochę postrzelony, zwariował w końcu do reszty i wyleciał w powietrze. niewątpliwie spadł potem do stawu albo do rzeki i zginął tragiczną, aczkolwiek nie przedwczesną śmiercią. „Byle ten przeklęty Czarodziej pozostawił Froda w spokoju, to może jeszcze chłopak ustatkuje się i wyjdzie na rozsądnego hobbita” - mówiono. Wszelkie pozory świadczyły, że Czarodziej rzeczywiście zostawia Froda w spokoju i że Frodo się ustatkował, jakkolwiek wcale nie dawał dowodów hobbickiego rozsądku. Przeciwnie, od początku robił, co mógł, żeby odziedziczyć po wuju również reputację dziwaka. Nie chciał włożyć żałoby i w następnym roku wydał przyjęcie dla uczczenia sto dwunastych urodzin Bilba. Zaprosił dwudziestu hobbitów i uraczył ich śniadaniem, obiadem, podwieczorkiem oraz kolacją, a podczas wszystkich tych posiłków - wedle hobbickiego wyrażenia - jadło sypało się jak lawina, a trunki lały jak deszcz.

            Niejeden hobbit gorszył się, lecz Frodo nie odstępował od zwyczaju święcenia co rok urodzin Bilba. Mówił, że nie przypuszcza, aby wuj umarł. Gdy go pytano, gdzie wobec tego Bilbo przebywa, wzruszał tylko ramionami.

            Żył samotnie, wzorem Bilba, lecz miał sporo przyjaciół, szczególnie wśród młodszych hobbitów (zwłaszcza między potomstwem Starego Tuka), którzy za swych dziecinnych lat lubili Bilba i często odwiedzali Bag End. Do tego grona należeli Folko Boffin i Fredegar Bolger, ale najserdeczniejszymi druhami Froda byli Peregrin Tuk (zwany potocznie Pippinem) i Merry Brandybuck (jego imię brzmiało właściwie Meriadok, rzadko jednak o tym pamiętano). Z nimi to Frodo wędrował po całym kraju, lecz częściej jeszcze wałęsał się samopas; ku zdumieniu rozsądnych hobbitów spotykano go nieraz w gwiaździste noce z dala od domu pośród wzgórz i lasów. Merry i Pippin podejrzewali, że Frodo odwiedza niekiedy elfy, podobnie jak dawniej Bilbo.

            Z biegiem lat zaczęto o nim mówić, że „dobrze się trzyma”, wyglądał bowiem wciąż na krzepkiego i energicznego hobbita, który ledwie wyrósł z lat chłopięcych. „Jak się komuś szczęści, to już we wszystkim” - mówili sąsiedzi. Ale dopiero gdy Frodo zbliżył się do pięćdziesiątki, wieku u hobbitów już większej stateczności, zaczęto się dziwić na dobre.

            Sam Frodo ochłonąwszy po wstrząsie przekonał się, że samodzielność oraz rola pana Bagginsa z Bag End to rzeczy dość przyjemne. Przez kilka lat czuł się szczęśliwy i niewiele myślał o przyszłości. Ale chociaż nie zdawał sobie z tego jasno sprawy, z każdym rokiem bardziej żałował, że nie poszedł wraz z Bilbem w świat. Przyłapywał się niekiedy - zwłaszcza jesienią - na marzeniach o dzikich krajach, a w snach zwidywały mu się dziwne góry, których nidgy w rzeczywistości nie widział. Mówił sobie: „Może kiedyś i ja przeprawię się przez Rzekę”. Ale druga połowa jego duszy odpowiadała zawsze: „Jeszcze nie dziś”.

            Tak minęła mu czterdziestka i zbliżały się pięćdziesiąte urodziny; pięćdziesiątkę uważał za liczbę znamienną (czy może wręcz groźną), bo przecież w tym właśnie wieku Bilbo dał się niespodzianie porwać przygodzie. Ogarnął więc Froda niepokój, a stare ścieżki zdawały się mu teraz zbyt wydeptane. Przyglądał się mapom rozmyślając, co też znajduje się poza ich marginesem; na mapach, sporządzanych w Shire, za granicami kraju widniały tylko białe plamy. Frodo zaczął coraz dalej wypuszczać się na wędrówki i coraz częściej włóczył się samotnie. Merry i wszyscy przyjaciele obserwowali go z niepokojem. Nieraz widywano go gawędzącego z obcymi wędrowcami, którzy podówczas licznie pojawiali się w Shire.

 

K

rążyły pogłoski, że gdzieś w świecie dzieją się dziwne rzeczy. Gandalf dotychczas, po tylu latach, nie wrócił ani nie przysłał wieści, Frodo więc sam starał się jak mógł o nowiny. Elfy, rzadko odwiedzające Shire, teraz ciągnęły wieczorami przez lasy na zachód, ale nie widywano, by wracały; zapytywane, kręciły tylko głowami i szły dalej śpiewając smętnie. Krasnoludów natomiast widywano więcej niż kiedykolwiek.

            Oczywiście, wielki szlak na zachód przecinał Shire i biegł przez most na Brandywinie, toteż krasnoludy zawsze tędy od czasu do czasu chadzały. Od nich to czerpano głównie wiadomości z odległych stron - o ile hobbici w ogóle raczyli się nimi interesować. Zwykle krasnoludy mało mówiły, a hobbici jeszcze mniej zadawali pytań. Teraz jednak Frodo często spotykał dziwnych krasnali, odmiennych nieco od znanych mu dotychczas, a przybywających z południa. Byli zatroskani, a ten i ów szeptał coś o Nieprzyjacielu i o Krainie Mordor.

            Nazwę tę znali hobbici jedynie z legend ponurej przeszłości, przetrwała ona niby cień na dnie ich pamięci, a brzmiała złowieszczo i niepokojąco. Ponoć złe moce, wygnane prze Białą Radę z Mrocznej Puszczy, zebrały się w większej jeszcze potędze w starych warowniach Mordoru. Krążyły wieści, że odbudowana została Czarna Wieża. Stamtąd władza złych sił rozpościerała się daleko i szeroko, a na wschodzie i południu toczyły się wojny i rosła groza. Orkowie znów rozmnożyli się w górach. Trolle grasowały, a nie były już tępe jak ongi, lecz stały się przebiegłe i uzbroiły się morderczym orężem. szeptano także o jakiś stworach jeszcze groźniejszych, które nie miały nazwy.

 

N

iewiele z tego wszystkiego docierało oczywiście do uszu przeciętnych hobbitów. Lecz coś niecoś usłyszeli nawet najbardziej głusi i najszczelniej zamknięci w swoich norach; ci zaś, których interesy zmuszały do wypraw na pogranicze kraju - widywali dziwne rzeczy. Rozmowa, która toczyła się „Pod Zielonym Smokiem” Nad Wodą pewnego wiosennego wieczora roku pięćdziesiątych urodzin Froda, jest dowodem, że pogłoski dotarły nawet do najcichszych zakątków Shire’u, jakkolwiek większość hobbitów wciąż jeszcze przyjmowała je śmiechem. W kącie przy oknie siedział Sam Gamgee, a naprzeciw niego Ted Sandyman, syn młynarza; inni hobbici, okoliczni wieśniacy, przysłuchiwali się ich rozmowie.

- Co tu mówić, dziwne rzeczy słyszy się ostatnimi czasy - powiedział Sam.

- Ech! - odparł Ted. - Słyszy, kto chce słuchać. Ja tam, jeśli mi się chce dziwów, wolę w domu stare gadki przy kominie i bajki dla dzieci.

- Masz rację - rzekł Sam. - Więcej w tych bajkach prawdy, niż ci się zdaje. Kto je wymyślił? Weź na przykład smoki...

- Dziękuję pięknie, nie wezmę - odparł Ted. - Słyszałem o smokach, kiedy byłem smarkaczem, ale nie ma powodu, żeby w nie wierzyć. Nad Wodą w każdym razie jest tylko jeden smok, i to zielony! - zakończył wywołując ogólny śmiech na sali.

- Prawda! - rzekł Sam śmiejąc się razem z wszystkimi. - Ale co powiesz o tych drzewoludach, o tych olbrzymach, czy jak ich tam nazwać? Powiadają, że jednego takiego widziano niedawno za Północnymi Moczarami i że był wyższy niż drzewa.

- Kto powiada?

- Choćby mój krewniak Hal. Pracuje u pana Boffina za Pagórkiem i chadza na polowania do Północnej Ćwiartki. Hal widział tego olbrzyma.

- Gada byle gadać. Hal zawsze niby coś widzi, a najpewniej to, czego nie ma.

- Ten był podobno wysoki jak wiąz, a co krok zrobił, to siedem łokci przeskoczył tak lekko, jakby to był jeden cal.

- Bo też pewnie to nie był nawet jeden cal. Założę się, że chłopak widział po prostu wielki wiąz.

- Kiedy bo on szedł, mówię ci! - odparł Sam. - A zresztą, na Północnych Moczarach nie ma wiązów.

- No, to Hal nawet wiązu nie widział - rzekł Ted. Słuchacze zaśmieli się i przyklasnęli, uważając, że Ted przegadał Sama.

- Mów sobie, co chcesz - powiedział Sam - ale nie zaprzeczysz, że prócz Hala inni też widują dziwnych podróżnych, co przez Shire ciągną. A zauważ, że byłoby ich więcej jeszcze, gdyby wielu nie zawracano od naszej granicy. Nigdy straż graniczna nie miała tyle roboty, co teraz. A słyszałem też, że elfy wędrują na zachód. Podobno idą do portów, gdzieś aż za Białe Wieże. - Mówiąc to Sam wskazał ramieniem jakiś niewyraźny kierunek, ani on bowiem, ani nikt z obecnych nie wiedział dokładnie, jak daleko jest z Shire’u do Morza, leżącego gdzieś za starymi wieżami na zachód od granic kraju. Dawna tradycja głosiła jednak, że istnieje tam Szara Przystań, z której niegdyś wypłynęły statki elfów, by nigdy już nie powrócić.

- Płyną, płyną, płyną za Morze, idą na zachód i porzucają nas - rzekł Sam niemal śpiewnie i potrząsnął głową uroczyście i smutno.

Ale Ted się roześmiał.

- Ano, to nic nowego, jeśli wierzyć starym bajkom. Nie wiem też, dlaczego ty albo ja mielibyśmy się z tego powodu martwić. Niech sobie płyną! Założę się zresztą, żeś ich na morzu nie widział. Nikt z Shire’u tego nie widział na własne oczy.

- Bo ja wiem... - w zamyśleniu odparł Sam. Kiedyś wydało mu się w lesie, że widzi elfa, i nie stracił dotychczas nadziei, że zobaczy ich jeszcze w życiu więcej. Z wszystkich legend, jakie za młodu słyszał, największe wrażenie zrobiły na nim strzępy na pół zapomnianych opowieści o elfach, przechowujące się wśród hobbitów. - Są nawet w naszej okolicy hobbici, którzy przyjaźnią się z elfami i dostają od nich wiadomości - rzekł. - Na przykład pan Baggins, mój pracodawca. Mówił mi, że elfy odpływają, a on wie o nich coś niecoś. Stary pan Bilbo wiedział więcej; nieraz z nim o tym rozmawiałem, kiedy byłem małym chłopcem.

- No, ci obaj mają bzika - odparł Ted. - W każdym razie stary Bilbo miał bzika, a Frodo zaczyna bzikować. Jeżeli do nich będziesz chodzić po wiadomości, to ci nigdy bajek nie zabraknie. A teraz, przyjaciele, czas mi już do domu. Wasze zdrowie! - Osuszył kufel i wyszedł hałaśliwie.

Sam siedział w milczeniu, nic już więcej nie mówiąc. Miał o czym myśleć. Po pierwsze o tym, że w ogrodzie Bag End jest dużo do roboty i że czeka go nazajutrz pracowity dzień, jeżeli pogoda się poprawi. Trawa rośnie szybko. Sam jednak myślał nie tylko o ogrodnictwie. Po chwili westchnął, wstał i wyszedł z gospody. Był początek kwietnia, niebo rozjaśniło się po deszczu. Słońce już stało nisko, chłodny, blady wieczór spokojnie roztapiał się w noc. Sam szedł pod pierwszymi gwiazdami przez cały Hobbiton, a później na Pagórek ku domowi, z cicha, w zamyśleniu pogwizdując.

 

W

 tym właśnie czasie po długiej nieobecności wrócił Gandalf. Od dnia urodzinowej zabawy przez trzy lata nie pokazywał się wcale. Potem wpadł do Froda na krótko, przyjrzał mu się uważnie i znów ruszył w świat. W ciągu następnych dwóch lat bywał dość często, zjawiał się niespodziewanie po zmierzchu i bez pożegnania znikał przed świtem. Nie chciał nic mówić o swoich zajęciach i podróżach, zdawało się, że ciekaw jest nade wszystko błahych wiadomości o zdrowiu i trybie życia Froda.

            Nagle wizyty się urwały. Od dziewięciu lat Frodo nie widział Czarodzieja ani o nim nie słyszał, aż wreszcie zaczął podejrzewać, że Gandalf już nigdy nie wróci, że przestał się interesować hobbitami. Tego wszakże wieczora, kiedy Sam o zmierzchu szedł ku domowi, u okna gabinetu Froda rozległo się znajome kołatanie.

            Frodo powitał starego przyjaciela ze zdumieniem i szczerą radością. Bacznie przyjrzeli się sobie nawzajem.

- Wszystko w porządku, co? - spytał Gandalf. - Nic się nie zmieniłeś, mój Frodo.

- Ty także - odparł Frodo, ale w głębi serca pomyślał, że Gandalf postarzał się i twarz ma bardziej niż dawniej zatroskaną. Zaczął więc nalegać, by mu Czarodziej opowiedział o sobie i o szerokim świecie. Wkrótce rozgadali się i do późna w noc nie mogli się dość nagadać.

 

N

azajutrz po późnym śniadaniu Czarodziej siedział z Frodem pod otwartym oknem w gabinecie. Na kominku palił się wesoło ogień, lecz słońce mocno już przygrzewało, a wiatr dmuchał od południa. Świat lśnił świeżością, młoda wiosenna zieleń puszczała się na polach i na gałęziach drzew.

            Gandalf myślał o innej wiośnie, sprzed osiemdziesięciu lat, kiedy to Bilbo wybiegł ze swego domu bez chustki do nosa. Dziś Czarodziej włosy miał może bielsze niźli wówczas, brodę dłuższą i brwi jeszcze bardziej krzaczaste, a twarz poznaczoną zmarszczkami trosk i mądrości, lecz oczy błyszczały mu tak samo, a ćmił fajkę i puszczał kółka z dymu z nie mniejszym niż dawniej zapałem i przyjemnością. Palił teraz w milczeniu, a i Frodo nie odzywał się, zatopiony w myślach. Mimo blasku poranka dostrzegał czarny cień wieści, które przyniósł Gandalf. Wreszcie przerwał ciszę.

- Tej nocy zacząłeś mi opowiadać dziwne rzeczy o moim Pierścieniu, Gandalfie - rzekł. - Potem umilkłeś, bo, jak mówiłeś, z takimi sprawami lepiej czekać na światło dzienne. Czy nie sądzisz, że powinieneś teraz dokończyć historii? Powiedziałeś, że Pierścień jest niebezpieczny, o wiele bardziej niebezpieczny, niż przypuszczam. Czym więc mi grozi?

- Wielu różnymi niebezpieczeństwami - odparł Czarodziej. - Jest potężniejszy, niż śmiałem się zrazu domyślać, tak potężny, że w końcu owładnąłby każdą śmiertelną istotą, która by go miała w posiadaniu. To on by posiadł swojego właściciela. Dawnymi czasy w Eregionie wyrabiano wiele takich zaczarowanych, magicznych, jak to się mówi, pierścieni, ale były wśród nich oczywiście rozmaite: jedne bardziej, inne mniej potężne. Te słabsze stanowiły jakby tylko wprawki w rzemiośle nie rozwiniętym jeszcze w pełni i były dla kowali elfów zaledwie zabawką, lecz moim zdaniem niebezpieczną dla zwykłych śmiertelników. No, a Wielkie Pierścienie, Pierścienie Władzy, są wręcz groźne. Widzisz, Frodo, śmiertelnik, który ma jeden z tych Wielkich Pierścieni, nie umiera, lecz nie rośnie także ani nie zyskuje większej żywotności, po prostu trwa, aż wreszcie nuży go każda minuta. Jeżeli zaś często używa Pierścienia, żeby się ukryć przed wzrokiem innych stworzeń, w końcu zanika, staje się już trwale niewidzialny, żyje w półmroku, widziany tylko przez ciemne moce, które rządzą Pierścieniami. Tak, wcześniej lub później - później, jeśli od początku był silny i miał dobrą wolę; lecz ani siła, ani dobra wola nie ostanie się w końcu, i wcześniej lub później ciemne moce go pochłoną.

- Jakież to okropne! - rzekł Frodo.

 Na długą chwilę zapadła cisza. Z ogrodu dobiegał szczęk nożyc, bo Sam Gamgee strzygł trawnik.

- Od jak dawna wiesz o tym? - spytał wreszcie Frodo. - I co z tego wszystkiego wiedział Bilbo?

- Jestem przekonany, że Bilbo nie wiedział nic ponad to, co ci mówił - rzekł Gandalf. - Z pewnością, mimo że obiecałem mu czuwać nad tobą, nie powierzyłby ci nic takiego, co uważałby za groźbę dla twego bezpieczeństwa. Myślał, że ten Pierścień jest bardzo piękny i bardzo użyteczny w potrzebie, a siebie samego winił za to, że dzieje się z nim coś dziwnego. Powiedział mi, że Pierścień natrętnie narzuca się jego myślom, że wciąż się niepokoi o ten swój skarb, ale nie podejrzewał, że to Pierścień jest sprawcą zła. A jednak zauważył, że trzeba go pilnować, że Pierścień zmienia rozmiar i wagę, kurczy się albo rozszerza w niepojęty sposób i umie nagle zsunąć się z palca, który przedtem mocno obciskał.

- Tak, ostrzegł mnie przed tym w pożegnalnym liście - powiedział Frodo - dlatego zawsze trzymam Pierścień na łańcuszku.

- Bardzo rozumnie - rzekł Gandalf. - Lecz sprawy własnej długowieczności Bilbo wcale nie kojarzył z tym Pierścieniem. Całą zasługę przypisywał swojej krzepie i bardzo się nią chełpił. Mimo to ogarnął go ostatnio niepokój i czuł się nieswój: cienki i rozciągnięty, jak mówił. Znak, że Pierścień zdobywał nad nim władzę.

- Od jak dawna wiedziałeś to wszystko? - spytał znowu Frodo.

- Co wiedziałem? - rzekł Gandalf. - Wiedziałem o wielu rzeczach, o których tylko Mędrcy wiedzą. Ale jeżeli pytasz, co wiedziałem o tym właśnie Pierścieniu, no, to mogę się przyznać, że jeszcze i dziś nie wiem nic pewnego. Muszę przeprowadzić ostatnią próbę. Nie wątpię jednak, że zgadłem trafnie. A kiedy zacząłem się po raz pierwszy domyślać prawdy? - Czarodziej zadumał się, szukając odpowiedzi w swej pamięci. - Zaraz... zaraz... Bilbo znalazł Pierścień w tym samym roku, kiedy Biała Rada wygnała ciemne moce z Mrocznej Puszczy, na krótko przed Bitwą Pięciu Armii. Już wtedy cień zakradł się do mego serca, chociaż nie wiedziałem, czego właściwie się lękam. Często zastanawiałem się, w jaki sposób Gollum dostał w swoje ręce Wielki Pierścień, bo że to był Wielki Pierścień, od początku zdawało się niewątpliwe. Później usłyszałem z ust. Bilba dziwną historię o „wygraniu” Pierścienia i nie mogłem w nią uwierzyć. Kiedy w końcu wydobyłem całą prawdę, zrozumiałem natychmiast, że Bilbo starał się udowodnić niezbicie swoje prawo do tego klejnotu. Tak samo jak Gollum, który mówił, że dostał go w prezencie na urodziny. Podobieństwo tych dwóch kłamstw nie dawało mi spokoju. Zrozumiałem, że Pierścień ma w sobie trującą moc, która od pierwszej chwili oddziaływa na każdego, kto go posiądzie. To było pierwsze poważne ostrzeżenie, że nie wszystko jest w porządku. Nieraz powtarzałem twojemu wujowi, że lepiej takich pierścieni nie używać, ale przyjmował te rady niechętnie, a wkrótce nawet zaczął się za nie gniewać. Niewiele więcej mogłem zrobić. Nie mogłem odebrać mu Pierścienia, bo wynikłyby tym gorsze nieszczęścia; zresztą nie miałem prawa. Pozostało tylko czekać i czuwać. Może powinienem był zasięgnąć rady u Sarumana Białego, ale zawsze mnie coś od tego powstrzymywało.

- Kto to jest? - spytał Frodo. - Nigdy o nim nie słyszałem.

- Możliwe - odparł Gandalf - bo on nie zajmował się ani nie zajmuje hobbitami. To wielka osobistość wśród Mędrców. Głowa naszego bractwa i przewodniczący Rady. Ma głęboką wiedzę, ale dumę nie mniejszą, więc nie znosi, by ktoś wtrącał się do jego spraw. Wiedza o zaczarowanych pierścieniach, czy to wielkich, czy małych, stanowi jego własną dziedzinę. Z dawna ją studiuje poszukując zagubionego sekretu tej sztuki. Kiedy jednak na radzie dysputowano o Pierścieniach, nie ujawnił ze swej wiedzy nic, co by potwierdzało moje obawy. To uśpiło moje wątpliwości, chociaż nie był to sen spokojny. Dalej czuwałem i czekałem. Bilbo, jak się zdawało, miewał się dobrze, a lata płynęły. Tak, lata płynęły, lecz nie wyrządzały mu żadnej szkody. Nie znać było po nim podeszłego wieku. Znowu cień padł na moje serce. Mówiłem sobie jednak: „No, cóż, Bilbo przecież pochodzi po kądzieli z długowiecznej rodziny. Jeszcze ma czas. Czekajmy!” I czekałem. Aż do owego wieczora, kiedy Bilbo opuścił swój dom. To, co wówczas mówił i robił, przeraziło mnie tak, że już żadne słowa Sarumana nie mogły mnie uspokoić. Wreszcie przekonałem się, że bez wątpienia działa tu jakaś ciemna, groźna siła. Większość lat, które odtąd minęły, poświęciłem na wykrycie prawdy.

- Ale szkoda nie jest chyba nie do naprawienia? - spytał Frodo zatroskany. - Z czasem Bilbo wróci do siebie, prawda? Chodzi mi o to, czy odnajdzie spokój?

- Od razu poczuł się lepiej - rzekł Gandalf. - Ale jedna tylko na świecie Potęga wie wszystko o Pierścieniach i o ich wpływie. Nie ma zaś, o ile mi wiadomo, na całym świecie Potęgi, która by wiedziała wszystko o hobbitach. Pośród Mędrców tylko ja badam sprawy hobbitów: to skromna gałąź wiedzy, lecz pełna niespodzianek. Hobbici są miękcy jak masło, a przecież stają się czasem twardzi jak korzenie starego drzewa. Myślę, że niektórzy z nich potrafią opierać się władzy Pierścienia znacznie dłużej, niż przypuszcza wielu Mędrców. Toteż moim zdaniem nie ma powodu martwić się o Bilba. Oczywiście, miał ten Pierścień przez długie lata i używał go, będzie więc pewnie trzeba czekać dość długo, nim otrząśnie się całkowicie z jego wpływu, to znaczy, nim będzie mógł bez niebezpieczeństwa znów go zobaczyć. Ale poza tym może żyć szczęśliwie przez wiele jeszcze lat, po prostu będzie wciąż takim samym hobbitem, jak w chwili rozstania z Pierścieniem. Bo wyrzekł się go w końcu z własnej woli: to bardzo ważne. Nie, o Bilba już się przestałem martwić, odkąd wyzbył się Pierścienia. To za ciebie czuję się teraz odpowiedzialny. Od tamtego wieczora, gdy Bilbo odszedł, z głęboką troską myślę o tobie i o wszystkich uroczych, niemądrych, bezradnych hobbitach. Bolesny by to był cios dla świata, gdyby ciemne moce zawładnęły Shire’em; gdyby poczciwi, weseli, głupi Bolgerowie, Hornblowerowie, Boffinowie, Bracegirdle’owie i wszyscy inni, nie mówiąc już o śmiesznych Bagginsach, popadli w niewolę.

Frodo zadrżał

- Dlaczego miałoby to nas spotkać? - spytał. - Czy ON by chciał takich niewolników?

- Jeśli chcesz wiedzieć prawdę - odparł Gandalf - myślę, że jak dotąd - zauważ: jak dotąd! - wcale nie spostrzegł istnienia hobbitów. Powinniście się z tego cieszyć. Ale era bezpieczeństwa dla was się skończyła. On was nie potrzebuje - ma dość sług i to bardziej użytecznych - lecz już teraz o was nie zapomni. Wolałby widzieć hobbitów w nieszczęściu i pod jarzmem niż szczęśliwych i wolnych. Pamiętaj, że istnieje na świecie złośliwość i zemsta.

- Zemsta? - rzekł Frodo. - Za co? Wciąż jeszcze nie rozumiem, co to ma wspólnego z Bilbem, ze mną i z naszym Pierścieniem.

- Bardzo dużo - odparł Gandalf. - Nie wiesz dotychczas nic o najistotniejszym niebezpieczeństwie. Ale się dowiesz. Ja sam nie byłem jeszcze tego pewien, kiedy odwiedzałem twój dom poprzednim razem, dziś jednak pora, bym ci wszystko powiedział. Daj mi na chwilę Pierścień.

 

F

rodo wyciągnął Pierścień z kieszeni spodni, gdzie spoczywał umocowany na łańcuszku zwisającym od pasa. Odpiął go i powolnym gestem podał Gandalfowi. Pierścień nagle zaciążył mu na dłoni, jakby nie życzył sobie dotknięcia Czarodzieja... A może to Frodo wzdragał się powierzyć go staremu przyjacielowi? Czarodziej podniósł klejnot w palcach. Obrączka była z czystego, szlachetnego złota.

- Czy dostrzegłeś na nim jakiś znak? - spytał.

- Nie - rzekł Frodo. - Nic nie ma. Gładkie złoto, nie znać na nim żadnej rysy ani śladów czasu.

- A więc patrz!

Ku zdumieniu i rozpaczy Froda Czarodziej nagle cisnął Pierścień w żar zgromadzony w kącie kominka. Frodo krzyknął i chwycił szczypce, ale Gandalf go powstrzymał.

- Czekaj! - rzucił tonem rozkazu i spod krzaczastych brwi żywo spojrzał na Froda.

Pozornie Pierścień się nie zmienił. Po jakimś czasie Gandalf wstał, zamknął okiennice, zaciągnął zasłony. W pokoju zapanowała ciemność i cisza, tylko z ogrodu dolatywał stłumiony szczęk nożyc, bo Sam pracował teraz tuż pod oknem. Czarodziej przez chwilę jeszcze patrzył w ogień, wreszcie schylił się, szczypcami wyciągnął Pierścień z paleniska i natychmiast wziął w rękę. Frodo krzyknął przerażony.

- Jest zupełnie chłodny - rzekł Gandalf. - Trzymaj!

Frodo niechętnie nadstawił dłoń; Pierścień wydał mu się cięższy i grubszy niż przedtem.

- Podnieś go wyżej - rzekł Gandalf - i przyjrzyj się uważnie.


Frodo usłuchał Czarodzieja i dostrzegł teraz zarówno na zewnętrznej, jak i wewnętrznej stronie Pierścienia znaki niezwykle delikatne, delikatniejsze niż pismo najcieńszego nawet pióra; linie ognia układały się jakby w litery i wiązały w tekst. Błyszczały olśniewająco, a jednak wydawały się odległe, jakby świeciły z wielkiej głębi.


                                                          

- Nie umiem czytać ognistych liter - drżącym głosem powiedział Frodo.

- Nie - rzekł Gandalf - ale ja umiem. To starożytny alfabet elfów, lecz słowa są w języku Mordoru, którego tutaj nie chcę używać. Przetłumaczone na Wspólną Mowę znaczą mniej więcej tyle:

 

Jeden pierścień, by wszystkimi rządzić, Jeden, by wszystkie odnaleźć,

Jeden, by wszystkie zgromadzić i w ciemności związać.

 

To dwa wiersze z prastarego poematu, znanego w tradycji elfów:

 

Trzy pierścienie dla królów elfów pod otwartym niebem,

Siedem dla władców krasnali w ich kamiennych pałacach,

Dziewięć dla śmiertelników, ludzi śmierci podległych,

Jeden dla Władcy Ciemności na czarnym tronie

W Krainie Mordor, gdzie zaległy cienie,

Jeden, by wszystkimi rządzić, Jeden, by wszystkie odnaleźć,

Jeden, by wszystkie zgromadzić i w ciemności związać

W Krainie Mordor, gdzie zaległy cienie.[1]

 

Gandalf umilkł, a potem z wolna, z naciskiem rzekł:

- To jest właśnie Pierścień - władca, ten Jeden, który rządzi wszystkimi. Pierścień, który ktoś zgubił przed wiekami, z wielkim uszczerbkiem dla swojej potęgi. Ten ktoś bardzo pragnie go odzyskać, lecz nam nie wolno do tego dopuścić.

Frodo milczał osłupiały. Zdawało mu się, że strach wyciągnął nad nim ogromną łapę, jakby ze wschodu nadpływała czarna chmura, by go pochłonąć.

- Ten Pierścień! - wyjąkał. - Jakim cudem ten Pierścień dostał się właśnie mnie?

- Ach! - odparł Gandalf. - To bardzo długa historia. Jej początek sięga w Czarne Lata, w przeszłość, której dziś nikt prócz uczonych mistrzów nie pamięta. Gdybym chciał opowiedzieć ci wszystko, siedzielibyśmy tutaj dopóty, póki wiosna nie zamieniłaby się w zimę. Tej nocy mówiłem ci o Sauronie Wielkim, Władcy Ciemności. Pogłoski, które doszły do twoich uszu, są prawdziwe: Sauron rzeczywiście ocknął się znowu, odzyskał siły, opuścił swoje leże w Mrocznej Puszczy i wrócił do dawnej twierdzy, do Czarnej Wieży w Krainie Mordor. Tę nazwę znają nawet hobbici, bo majaczyła niby cień na marginesach starych legend. Po każdej klęsce i po latach ciszy cień przybiera inną postać i urasta na nowo.

- Wolałbym, żeby się to nie zdarzyło akurat za mojego życia - powiedział Frodo.

- Ja także - odparł Gandalf. - Podobnie jak wszyscy, którym wypadło żyć w takich czasach. Ale nie mamy na to wpływu. Od nas zależy jedynie użytek, jaki zechcemy zrobić z darowanych nam lat. A nas czas zapowiada się czarno! Nieprzyjaciel szybko rośnie w potęgę. Sądzę, że plany jego jeszcze nie dojrzały, lecz już dojrzewają. Czekają nas ciężkie próby. Nie ominęłyby nas zresztą, nawet gdyby nie dotknęło nas to straszliwe zrządzenie losu. Nieprzyjacielowi brak wciąż jeszcze jednej rzeczy, która by mu dała siłę i władzę, by zmiażdżyć wszelki opór, złamać ostatnie linie obrony, po raz wtóry pogrążyć wszystkie kraje w ciemnościach. Brak mu tego Jedynego Pierścienia.

Trzy najpiękniejsze ukryli przed nim władcy elfów, tych trzech nigdy jego ręka nie dotknęła i nie splamiła. Siedem pierścieni było w posiadaniu królów krasnoludzkich, lecz trzy z nich Sauron odzyskał, a cztery pozostałe zniszczyły smoki. Dziewięć ofiarował śmiertelnym ludziom, dumnym, możnym ludziom, których w ten sposób usidlił. Dawno, dawno temu ulegli oni władcy Jedynego Pierścienia i stali się upiorami, cieniami Wielkiego Cienia, jego najokrutniejszymi sługami. Dawno, dawno temu... Minęło wiele lat od owych czasów, kiedy Dziewięciu grasowało po świecie. Ale kto wie? Skoro cień znowu powstanie, może i tych Dziewięciu wróci? Jednakże nie trzeba o takich rzeczach mówić, nawet w porannym słońcu tego kraju.

Tak więc stoją sprawy: Dziewięć pierścieni podporządkował sobie; zawładnął także tymi spośród Siedmiu, które nie zostały zniszczone. Trzy jeszcze są w ukryciu, lecz o nie się nie kłopocze. Pożąda tylko tego Jedynego, bo to jego dzieło i jego własność, bo w niego przelał znaczną część swojej dawnej potęgi, żeby dzięki niemu panować nad pozostałymi. Jeżeli odzyska ten Jedyny, będzie miał na swoje rozkazy wszystkie, gdziekolwiek się znajdują, nawet te trzy ukryte, i pozna wszystko, co dzięki nim zdziałano; Sauron będzie wtedy potężniejszy niż kiedykolwiek.

I na tym, mój Frodo, polega okropność naszego losu. On myślał, że Jedyny Pierścień przepadł, że elfy go zniszczyły - co powinny były zrobić. Teraz wszakże już wie, że ów Pierścień nie przepadł, że go ktoś znalazł. Więc szuka, szuka, na tym poszukiwaniu skupił cały umysł. To jego wielka nadzieja, a nasza wielka trwoga.

- Czemuż, czemuż nie zniszczono tego Pierścienia! - wykrzyknął Frodo. - I jak to się stało, że Nieprzyjaciel, chociaż tak silny, chociaż tak ten swój skarb cenił, utracił go niegdyś? - Mówiąc to zaciskał w ręku Pierścień, jakby już widział sięgające po niego czarne szpony.

- Odebrano mu Pierścień. - rzekł Gandalf. - Dawnymi czasy elfy były silniejsze i stawiały mu opór; ludzie wówczas także nie wszyscy stronili od elfów. Ludzie z Westernesse pomogli elfom. Warto przypomnieć ten rozdział prastarej historii, wtedy bowiem także panował smutek i gromadziły się ciemne chmury, lecz było również i wiele męstwa, i szlachetnych czynów, które nie poszły całkiem na marne. Może kiedyś opowiem ci to wszystko, a może usłyszysz o tych dziejach od kogoś, kto je najlepiej zna.

Tymczasem najważniejsze jest, żebyś dowiedział się, jakim sposobem Pierścień do ciebie trafił, a że to dostatecznie długa historia, o innych sprawach nie będę ci mówił więcej. To król elfów, Gil-galad, i Elendil z Westernesse powalili Saurona, chociaż obaj przypłacili zwycięstwo życiem; Isildur, syn Elendila, odciął z ręki Saurona Pierścień i zabrał go sobie. Duch pokonanego Saurona uleciał i krył się przez wiele lat, dopóki znowu nie przybrał nowej postaci w Mrocznej Puszczy.

Pierścień wszakże zginął. Utonął w Wielkiej Rzece, zwanej Anduiną, i zniknął. Isildur bowiem maszerując na północ wschodnim brzegiem rzeki wpadł opodal Pól Gladden w zasadzkę orków, którzy wycięli całe niemal jego wojsko w pień. Isildur skoczył do wody, ale Pierścień zsunął mu się z palca, orkowie zobaczyli płynącego rycerza i zabili go strzałami z łuków.

Gandalf przerwał na chwilę.

- Tam w czarnych głębiach pośród Pól Gladden - podjął znowu Czarodziej - Pierścień przepadł, zginął z pamięci i legend. Nawet te ułamki jego historii, które ci opowiadałem, mało kto zna, a Rada Mędrców nic więcej odkryć nie mogła. Ale ja teraz znam wreszcie dalszy ciąg opowieści.

 

Z

nacznie później, lecz w bardzo odległych od nas czasach, żył na brzegach Wielkiej Rzeki, na pograniczu Dzikich Krajów, pewien ludek o zręcznych rękach i zwinnych nogach. Sądzę, że było to plemię z rasy hobbitów, pokrewne praszczurom Stoorów, lubiło bowiem rzekę, chętnie w niej się kąpało i budowało łódeczki z sitowia. Był w tym plemieniu rów wielkiej sławy, bo liczny i bogatszy od innych, a rządziła nim sędziwa babka, surowa, mądra staruszka, która znała dobrze tradycje swojego ludu. Najbardziej ciekawy i dociekliwy spośród jej wnuków miał na imię Smeagol. Interesowały go szczególnie korzenie i początki wszelkich rzeczy, nurkował w najgłębszych miejscach rzeki, podkopywał się pod drzewa i rośliny, drążył tunele w zielonych wzgórzach, aż odzwyczaił się od spoglądania w niebo, na szczyty górskie, na liście i kwiaty rozkwitające na drzewach: stale miał głowę i oczy spuszczone ku ziemi.

Przyjaźnił się z niejakim Deagolem, chłopcem o podobnych zamiłowaniach, który miał od niego wzrok bystrzejszy, lecz był mniej niż on zwinny i słabszy. Pewnego razu popłynęli obaj łódką w stronę Pól Gladden, gdzie rosły całe kępy irysów i kwitły właśnie trzciny. Smeagol wyszedł na brzeg i szperał po nim, a Deagol został w łodzi łowiąc ryby na wędkę. Nagle jakaś ogromna ryba chwyciła haczyk i szarpnęła tak, że nim się Deagol opatrzył, już był w wodzie, na głębi. Coś błysnęło mu przed oczyma w piasku na dnie, puścił więc wędzisko i wstrzymując dech sięgnął ręką po błyszczący przedmiot. Kiedy potem wydostał się na powierzchnię, prychał wodą, we włosach miał pełno wodorostów, a w garści zaciskał bryłkę mułu. Spłukał muł - o dziwo! Na dłoni został piękny złoty pierścień, który lśnił i migotał w słońcu tak, że chłopcu serce zabiło z radości. Lecz Smeagol śledził go zza drzewa i kiedy Deagol wpatrywał się w klejnot, Smeagol cichutko stanął za jego plecami.

- Deagolu, mój miły, daj mi to - powiedział zaglądając przez jego ramię.

- Dlaczego? - spytał Deagol.

- Bo dzisiaj są moje urodziny, a bardzo chciałbym to dostać - rzekł Smeagol.

- Co mnie to obchodzi? - rzekł Deagol. - Dałem ci już urodzinowy prezent, nawet bardzo hojny. A to, co znalazłem, zatrzymam sobie.

- Czy aby na pewno, mój miły? - odparł Smeagol, chwycił Deagola za gardło i udusił. Zrobił to, ponieważ złoto lśniło zbyt pięknie. Potem wsunął pierścień na palec.

Nikt się nigdy nie dowiedział, jaki los spotkał Deagola. Smeagol zamordował go z dala od domu, a ciał ukrył chytrze. Wrócił z wycieczki sam i stwierdził, że jeśli ma pierścień na palcu, nikt z rodziny go nie widzi. Zachwycony swym odkryciem, zataił je przed innymi. Odtąd niewidzialny podpatrywał i podsłuchiwał cudze sekrety, wykorzystując je następnie w sposób niecny i złośliwy. Szczególnie wyostrzył sobie wzrok i słuch na wszystko, czym mógł innym dokuczyć. Pierścień dał mu siłę wielką, jak na jego wzrost. Toteż nic dziwnego, że Smeagola wkrótce otoczyła powszechna niechęć i że cała rodzina unikała go jak mogła (o ile był widzialny). Dostawał kopniaki, odwzajemniał się kąsając łydki. Nauczył się kraść, mruczeć pod nosem sam do siebie i gulgotać. Przezywano go więc Gollumem, wyklinano i przepędzano zewsząd. Stara babka pragnąc przywrócić spokój wykluczyła go z rodziny i wygnała z domu.

Poszedł w świat samotnie, popłakując nad swoim złym losem, i wędrował przeciw biegowi Rzeki, póki nie natrafił na potok spływający z gór; wtedy ruszył z jego biegiem dalej. W głębszych miejscach łowił niewidzialnymi palcami ryby i zjadał je na surowo. Pewnego upalnego dnia, gdy pochylał się nad strumieniem, słońce sparzyło go swoim żarem w czaszkę, a blask odbity od wody boleśnie olśnił mokre oczy. Smeagol zdziwił się bardzo, bo niemal już zapomniał o słońcu. Spojrzał wówczas po raz ostatni w niebo i pogroził mu pięścią.

Ale nim znów spuścił oczy, dostrzegł w dali szczyty Mglistych Gór, z których wypływał potok. I nagle przyszła mu do głowy taka myśl: „Pod górami znajdę chłód i cień. Słońce mnie tam nie wytropi. Korzenie gór to najwspanialsze z korzeni. Z pewnością kryją się pod nimi zagrzebane tajemnice, których nikt jeszcze nie odkrył od początku świata”.

Wędrował więc dalej nocą wśród gór i znalazł małą jaskinię, z której sączył się czarny strumień; jak czerw wgryzł się w ścianę i zniknął, i nikt odtąd nie wiedział, co się z nim stało. Pierścień wraz ze Smeagolem zapadł w ciemności, nawet jego twórca, odzyskujący znów po trosze władzę, nie mógł się o nim niczego dowiedzieć.

- Gollum! - krzyknął Frodo. - Gollum! A więc to był ten stwór, z którym się Bilbo spotkał? Co za obrzydliwość!

- Smutna historia - rzekł Czarodziej - a sądzę, że coś podobnego mogło się przydarzyć również komu innemu, nawet któremuś z moich znajomych hobbitów.

- Nie uwierzę, by Golluma łączyło jakiekolwiek, choćby najodleglejsze pokrewieństwo z hobbitami - odparł zapalczywie Frodo. - To przypuszczenie oburza mnie.

- A jednak to prawda - rzekł Gandalf. - Bądź co bądź o przeszłości hobbitów wiem trochę więcej niż sami hobbici. Zresztą przygoda Bilba nasuwa również myśl o pokrewieństwie. W gruncie rzeczy mieli bardzo podobne pojęcia i wspomnienia. Rozumieli się wzajem doskonale, o wiele lepiej niż na przykład hobbit z krasnoludem lub z orkiem czy nawet z elfem. Pomyśl choćby o zagadkach, które obaj znali.

- Tak - odparł Frodo. - Ale prócz hobbitów mnóstwo innych plemion zadaje zagadki mniej więcej tego samego rodzaju. A hobbici nie zwykli oszukiwać w grze. Gollum zaś przez cały czas usiłował szachrować. Chodziło mu tylko o uśpienie czujności biednego Bilba. Sądzę, że w swej przewrotności bawił się grą, która w razie pomyślnego wyniku miała mu dać łatwe zwycięstwo nad ofiarą, a w razie przegranej nic by go nie kosztowała.

- Niestety, masz wiele racji - rzekł Gandalf. - Ale myślę, że w tej grze tkwiło coś więcej, czego nie dostrzegłeś jeszcze. Gollum nie był do gruntu zepsuty. Okazał się bardziej odporny, niżby mógł przewidzieć nawet któryś z Mędrców, tak odporny, jak bywają hobbici. Zachował jakąś cząstkę własnej duszy i promień światła przeszłości. Było mu, jak sądzę, naprawdę przyjemnie, kiedy znów usłyszał czyjś łagodny głos, przypominający powiew wiatru, drzewa, słońce, trawę i inne z dawna zapomniane rzeczy.

Oczywiście, tym większym gniewem musiała zapałać w nim potem gorsza cząstka jego istoty - chyba że udałoby się ją przezwyciężyć. Chyba że udałoby się Golluma uleczyć... - Gandalf westchnął. - Niestety, nie ma dla niego wielkiej nadziei. A przecież odrobina nadziei została. Tak, została, chociaż posiadał Pierścień od bardzo dawna, niemal od niepamiętnych czasów. Nie używał go bowiem często przez wiele lat, w ciemnościach rzadko go potrzebował. To pewne, że Gollum nie zaniknął. Jest wciąż chudy, ale krzepki. Lecz Pierścień wyniszczał go nieuchronnie i udręka stawała się już niemal ponad siły.

Wszystkie „wielkie tajemnice” ukryte pod górami okazały się tylko pustką i nocą; nic więcej nie było do odkrycia, nic do roboty, nic nie miał prócz wstrętnego, zdobywanego ukradkiem jadła i gorzkich wspomnień. Był okropnie nieszczęśliwy. Nienawidził ciemności, ale jeszcze bardziej nienawidził światła. Nienawidził wszystkiego, a najgorzej Pierścienia.

- Co mówisz? - zawołał Frodo. - Przecież to był jego skarb, jedyna rzecz, która go obchodziła na świecie. Jeśli nienawidził Pierścienia, czemuż się go nie pozbył, czemuż stamtąd nie odszedł porzucając go w jaskini?

- Powinieneś już trochę to rozumieć po tym, co usłyszałeś - rzekł Gandalf. - Nienawidził Pierścienia i zarazem kochał go, tak jak siebie samego zarazem kochał i nienawidził. Nie mógł się go wyrzec. Nie zależało to już od jego woli.

Pamiętaj, Frodo, że Pierścień Władzy sam o sobie rozstrzyga. On może zdradziecko zsunąć się z palca właściciela, ale właściciel nie może go porzucić. Co najwyżej igra z myślą o odstąpieniu go komuś innemu, lecz i do tego zdolny jest tylko we wczesnym okresie, gdy Pierścień dopiero zaczyna nim władać. O ile mi wiadomo, Bilbo pierwszy w dziejach posunął się o krok dalej i naprawdę oddał Pierścień. Ale Bilbo także nie zrobiłby tego bez mojej usilnej pomocy. A nawet z moją pomocą nie zdobyłby się na całkowite wyrzeczenie, na odrzucenie go po prostu. Wiedz, Frodo, że nie Gollum, lecz sam Pierścień rozstrzygnął sprawę. Pierścień opuścił Golluma.

- Jak to? Właśnie w chwili, gdy zjawił się Bilbo? - spytał Frodo. - Czy jakiś ork nie nadawałby mu się lepiej?

- To nie żarty - odparł Gandalf. - A ty szczególnie nie powinieneś z tego żartować. Jest to bowiem najdziwniejsze zdarzenie w dotychczasowych dziejach Pierścienia, że Bilbo zjawił się w samą porę i w ciemnościach, na oślep, położył na nim rękę. Działała tam nie jedna tylko siła. Pierścień chciał wrócić do swojego pana. Zsunął się z palca Isildurowi i zdradził go; gdy później nadarzyła się sposobność, skusił Deagola, który padł ofiarą morderstwa; potem Pierścień dostał się Gollumowi i zniszczył jego duszę. Wreszcie Gollum nie mógł mu przydać się na nic, zbyt był mały i nikczemny, a zostając przy nim, Pierścień nigdy by się nie wydobył z podziemnych czeluści. Jego pan tymczasem ocknął się znowu i słał ku niemu z Mrocznej Puszczy swoje czarne myśli, więc Pierścień opuścił Golluma. I stała się rzecz najzupełniej nieprawdopodobna: podniósł go nie kto inny, lecz Bilbo, hobbit z Shire’u.

Wdały się w sprawę inne siły, niezależne od zamysłów twórcy Pierścienia. Nie mogę ci tego jaśniej wytłumaczyć, wiedz tylko, że ktoś chciał, żeby właśnie Bilbo znalazł Pierścień, ktoś inny, nie twórca Pierścienia. A z tego wynika, że ciebie też ktoś wybrał na następcę Bilba. Może myśl o tym doda ci otuchy.

- Nie - odparł Frodo. - Chociaż nie jestem pewien, czy cię dobrze zrozumiałem. Jakim sposobem dowiedziałeś się tego wszystkiego o Pierścieniu i o Gollumie? Czy wiesz to na pewno, czy tylko się domyślasz?

Gandalf popatrzył na Froda i oczy mu rozbłysły.

- Wiem dużo i dowiedziałem się wielu rzeczy - powiedział - ale nie tobie będę zdawał sprawę ze swoich poczynań. Historię Elendila. Isildura i Jedynego Pierścienia znają wszyscy Mędrcy. Choćby nie było innych dowodów, ogniste litery na twoim Pierścieniu wystarczą, żeby się upewnić, że to jest właśnie ten Jedyny.

- A kiedy to odkryłeś? - przerwał mu Frodo pytaniem.

- Przed chwilą, w tym pokoju - szorstko odparł Czarodziej. - Ale spodziewałem się tego. Wróciłem tutaj po ciężkiej wyprawie i długich poszukiwaniach, żeby dokonać ostatniej próby. Znalazłem dowód niezbity i wszystko stało się nadto jasne. Trzeba był dobrze pracować głową, żeby domyślić się roli Golluma i uzupełnić tym epizodem lukę w całej historii. Może początkowo rzeczywiście zgadywałem tylko prawdę o Gollumie, teraz jednak już ją znam. Widziałem go.

- Widziałeś Golluma? - wykrzyknął Frodo zdumiony.

- Tak. Bez tego nie rozwiązałbym zagadki, bałem się jednak, że okaże się to niemożliwe. Od dawna starałem się go odnaleźć, wreszcie mi się udało.

- Co się z nim stało po ucieczce Bilba? Czy wiesz?

- Niezupełnie dokładnie. Opowiedziałem ci to, co zechciał mi wyznać Gollum, jakkolwiek oczywiście w innej formie. Gollum to kłamca, trzeba przesiewać jego słowa. Na przykład, nazywa Pierścień swoim urodzinowym prezentem i upiera się przy tym. Twierdzi, że dostał go od babki, która miała mnóstwo podobnych pięknych klejnotów. Śmieszny pomysł! Nie wątpię, że babka Smeagola była głową rodu i na swój sposób wielką osobistością, ale nie do wiary, by posiadała mnóstwo zaczarowanych pierścieni i rozdawała je w prezencie. W tym kłamstwie tkwi jednak ziarenko prawdy.

Morderstwo popełnione na Deagolu nękało Golluma; żeby się usprawiedliwić, wymyślił ten argument i udręczony w ciemnościach powtarzał go swojemu „skarbowi” wciąż w kółko, aż wreszcie sam w swoją bajkę uwierzył. Tego dnia rzeczywiście przypadały jego urodziny. Deagol powinien był mu ofiarować Pierścień, który nadarzył się jako urodzinowa niespodzianka. A więc to był naprawdę jego urodzinowy prezent... i tak dalej, i tak dalej... Znosiłem to cierpliwie dość długo, ale chciałem dociec prawdy; to była sprawa życia lub śmierci, w końcu więc musiałem użyć siły. Nastraszyłem go ogniem i wycisnąłem z niego całą historię, słowo po słowie, wśród mnóstwa pochlipywań i pomruków. On się uważa za nie zrozumianego i skrzywdzonego. Ale kiedy opowiedział do końca grę z zagadki i ucieczkę Bilba, umilkł i nic więcej nie chciał mówić, tylko napomknął tajemniczo to i owo. Ktoś go widać nastraszył lepiej niż ja. Mruczał coś, że się odegra. Pokaże, czy wolno bezkarnie kopać go, zapędzać do jaskini i potem jeszcze okradać. Ma teraz życzliwych i potężnych przyjaciół, którzy mu pomogą. Baggins dostanie za swoje. To myśl przewodnia Golluma. Znienawidził Bilba i przeklął go. Co gorsza, wie, skąd Bilbo pochodzi.

- Jakże to wykrył? - spytał Frodo.

- Ano, jeśli chodzi o nazwisko, to Bilbo bardzo nieopatrznie sam mu się przedstawił; a z jakiego kraju przybył, mógł Gollum dowiedzieć się bez trudu, gdy wreszcie wyszedł na świat. Bo wyszedł! Tęsknota do Pierścienia okazała się silniejsza od strachu przed orkami, a nawet prze światłem. Po roku czy po dwóch latach opuścił góry. Widzisz, chociaż bolał po stracie; ale Pierścień już go nie zżerał, więc Gollum odżył trochę. Czuł się stary, a mimo to śmielszy, no i straszliwie głodny.

Światła, czy to słonecznego, czy księżycowego, nadal się lękał i nienawidził, to mu już pewnie na zawsze zostanie. Był jednak sprytny. Przekonał się, że jego wyblakłe, zimne oczy pozwolą mu przemykać się cicho i szybko wśród czarnej nocy, unikając blasku dnia i miesięcznej poświaty, a także łowić drobne, tchórzliwe lub nieostrożne stworzenia. Lepiej odżywiony, na świeżym powietrzu nabrał sił i odwagi. Jak można było przewidzieć, trafił do Mrocznej Puszczy.

- Czy tam go znalazłeś? - spytał Frodo.

- Tam go zobaczyłem - odparł Gandalf - lecz przedtem zdążył zawędrować daleko, tropiąc Bilba. Trudno od niego się dowiedzieć czegoś pewnego, bo wciąż przerywa opowieść przekleństwami i pogróżkami. „Co on tam ma w kieszeni? - powiada. - Nic nie wygadam, nie, mój skarbie. To oszust. Pytanie było nieuczciwe. On pierwszy oszukał. Złamał przepisy gry. Szkoda, żeśmy go nie udusili, mój skarbie. Ale zrobimy to jeszcze, tak, mój skarbie...” Oto mała próbka stylu Golluma. Chyba ci wystarczy, co? Nudził mnie tak całymi dniami. Ale z tego bełkotu wyłowiłem trochę treści i wywnioskowałem, że Gollum doczłapał na swoich płaskich stopach aż do Esgaroth, a nawet łaził po ulicach Dali podsłuchując i przepatrując chyłkiem wszystkie kąty. No, cóż, wieści o doniosłych wydarzeniach rozniosły się szeroko po Dzikich Krajach, imię Bilba jest tam znane i niejeden wie, skąd on przybył. Myśmy zresztą nie taili, że wracamy do ojczyzny Bilba na zachód. Toteż czujne uszy Golluma wkrótce złowiły wszystkie wiadomości, których mu było potrzeba.

- Dlaczego w takim razie nie tropił Bilba dalej? - spytał Frodo. - Dlaczego nie przyszedł do Shire’u?

- A właśnie! - rzekł Gandalf. - O tym z kolei chciałem mówić. Myślę, że Gollum starał się tu dostać. Ruszył w drogę na zachód i dotarł aż do Wielkiej Rzeki. Ale znad jej brzegu zawrócił. Jestem pewien, że nie zraziła go odległość. Nie, musiało go powstrzymać coś innego. Tak sądzą moi przyjaciele, którzy Golluma na moją prośbę szukali.

Najpierw na jego ślad trafiły leśne elfy, a nie miały trudnego zadania, bo trop był jeszcze wtedy świeży: prowadził przez Mroczną Puszczę i z powrotem. Samego Golluma jednak elfy nie spotkały. W lesie huczało od pogłosek o nim, wśród zwierząt i ptaków krążyły okropne wieści. Leśni ludzie opowiadali, że zjawił się nowy stwór, upiór wysysający krew, że wspina się na drzewa do gniazd, wpełza do nor zwierzęcych po młode, zakrada się przez okna do kołysek. Ale od zachodniego skraju Mrocznej Puszczy trop zawracał. Skręcał na południe, wymykał się z dziedziny dostępnej leśnym elfom i ginął. Wówczas popełniłem wielki błąd. Tak, mój Frodo, błąd nie pierwszy w moim życiu, lecz kto wie, czy nie najgorszy w skutkach. Poniechałem na razie tej sprawy. Pozwoliłem Gollumowi odejść. Miałem bowiem wtedy co innego na głowie, a poza tym ufałem jeszcze wiedzy Sarumana.

Działo się to przed laty. Zapłaciłem za swoją omyłkę wielu ponurymi i niebezpiecznymi dniami. Trop od dawna zdążył ostygnąć, kiedy go znowu podjąłem po wyjściu Bilba z tego domu. Wszelkie poszukiwania byłyby bezowocne, gdyby nie pomoc pewnego przyjaciela, Aragorna, znakomitego podróżnika i myśliwego naszych czasów. We dwóch szukaliśmy Golluma po całych Dzikich Krajach, bez nadziei i bez powodzenia. W końcu, gdy już dałem za wygraną i ruszyłem w inne strony, Gollum się znalazł. Przyjaciel mój wrócił szczęśliwie z niebezpiecznej wyprawy i przyprowadził z sobą tego nieszczęśnika. Gollum nie chciał się przyznać, co przez ten czas robił. Płakał, zarzucał nam okrucieństwo, gulgotał bezustannie, a gdy nalegaliśmy, skomlał i łasił się, zacierał długie ręce, lizał palce, jakby go bolały, jakby wspominał jakieś doznane ongi męczarnie. Niestety, nie ma co wątpić, Gollum po swojemu marudząc, skradając się krok po kroku, mila za milą lazł na południe, aż dolazł do Mordoru.

            Posępne milczenie zaległo w izbie. Frodo słyszał bicie własnego serca. Nawet na dworze wszystko ucichło; nie dochodził już teraz do ich uszu szczęk nożyc Sama.

- Tak, do Mordoru - rzekł Gandalf. - Niestety! Mordor przyciąga wszystko co złe, a ciemne moce napięły wolę, by całe zło skupić tam przy sobie. Pierścień Nieprzyjaciela także przecież zostawił na Gollumie swoje piętno, otworzył jego uszy na to wezwanie. A wszyscy wówczas szeptali o nowym cieniu, który wstał na południu i który nienawidzi zachodu. Tam właśnie szukał Gollum życzliwych przyjaciół, by mu pomogli wziąć odwet. Nieszczęsny szaleniec! W tym kraju mógł się dowiedzieć wielu rzeczy, zbyt wielu, na swoją zgubę. Wcześniej czy później, myszkując i szpiegując na granicach, musiał wpaść im w ręce i wzięli go na spytki. Kiedy go odnaleźliśmy, wracał po długim pobycie u nich. Wysłany zapewne z jakąś nikczemną misją. Ale to nie ma teraz większego znaczenia. Najgorszą szkodę już wyrządził. Tak, niestety, dzięki Gollumowi Nieprzyjaciel wie, że ktoś znalazł Jedyny Pierścień. Wie, że to właśnie ten Jedyny, najpotężniejszy, skoro obdarzył swego posiadacza długim życiem. Wie, że nie może to być któryś z Trzech pierścieni, bo te nigdy nie zaginęły i te nie ścierpiałyby żadnej podłości. Wie, że nie może to być któryś z Siedmiu ani z Dziewięciu; co do losu tych pierścieni nie było nigdy wątpliwości. Wie, że to Jedyny. I nareszcie Nieprzyjaciel po raz pierwszy, jak sądzę, usłyszał o hobbitach i o kraju Shire. O Shire... Zapewne teraz szuka tego kraju, jeśli już nie odkrył, gdzie leży. Doprawdy, mój Frodo, lękam się, czy w jego przekonaniu nazwisko Baggins, od tak dawna nie zwracające niczyjej uwagi, nie nabrało dziś wielkiego znaczenia.

- Ależ to straszne! - wykrzyknął Frodo. - O wiele gorsze niż wszystko, co mogłem sobie wyobrazić słuchając twoich poprzednich napomknień i przestróg. Ach, Gandalfie, najlepszy mój przyjacielu, powiedz, co robić? Teraz bowiem naprawdę jestem przerażony. Co robić? Jaka szkoda, że Bilbo nie zadźgał tej poczwary, skoro miał po temu okazję!

- Szkoda? Przecież to litość wstrzymała wówczas jego rękę. Litość i miłosierdzie przypomniały mu, że bez doraźnej konieczności nie wolno dobywać miecza. Bilbo został za to hojnie wynagrodzony. Bądź pewien, Frodo, że jeśli Bilbo doznał tak niewielkiej stosunkowo szkody od złych sił i zdołał się w końcu uwolnić, zawdzięcza to właśnie temu, że tak, a nie inaczej poczynał sobie w pierwszej godzinie jako nowy właściciel Pierścienia: miłosiernie.

- Wybacz - powiedział Frodo. - Ale jestem w strachu, a zresztą nie odczuwam wcale litości dla Golluma.

- Nie widziałeś go - odparł Gandalf.

- Nie widziałem i widzieć nie chcę - rzekł Frodo. - Nie rozumiem cię, Gandalfie. Czy znaczy to, że wraz z elfami darowałeś życie Gollumowi, który popełnił tyle okropnych zbrodni? Teraz przecież nie jest on lepszy od orka i stał się po prostu naszym wrogiem. Zasługuje na śmierć.

- Zasługuje. Z pewnością zasługuje. Wielu spośród żyjących zasługuje na śmierć. A niejeden z tych, którzy umierają, zasługuje na życie. Czy możesz ich nim obdarzyć? Nie bądź więc tak pochopny w ferowaniu wyroków śmierci. Nawet bowiem najmądrzejszy z Mędrców nie wszystko wie. Nie mam wielkiej nadziei na wyleczenie Golluma. Ale ta szansa mimo wszystko istnieje. Zresztą Gollum jest związany z losem Pierścienia. Coś mi mówi, że on jeszcze odegra jakąś rolę, zbawienną albo zgubną - nie wiem - nim się cała sprawa zakończy. A kiedy nadejdzie ta chwila, może właśnie litość okazana przez Bilba rozstrzygnie o niejednym losie, a przede wszystkim o twoim. My w każdym razie nie zabiliśmy Golluma: jest bardzo stary i bardzo nieszczęśliwy. Leśne elfy trzymają go w niewoli, ale traktują z całą łagodnością, na jaką stać ich mądre serca.

- Wszystko to pięknie - rzekł Frodo - ale szkoda, że Bilbo, skoro nie mógł zabić Golluma, zatrzymał Pierścień. Wolałbym, żeby mój wuj nie znalazł go i żeby mi go nie przekazywał. Dlaczego pozwoliłeś mi ten Pierścień przechowywać? Dlaczego nie kazałeś mi go wyrzucić lub zniszczyć?

- Dlaczego ci pozwoliłem? Nie kazałem? - odparł Czarodziej. - Czy nie słuchałeś uważnie tego wszystkiego, co ci opowiedziałem? Sam nie wiesz, co mówisz. Wyrzucając Pierścień popełnilibyśmy w każdym razie straszliwy błąd. Tego rodzaju rzeczy zawsze ktoś znajduje. A w złym ręku Pierścień wyrządziłby wiele złego. Co zaś najgorsze, mógłby wpaść w ręce Nieprzyjaciela. Nawet na pewno tak by się stało, bo to jest jego Jedyny Pierścień, on zaś wysila całą swoją potęgę, by tę swoją własność odnaleźć i ku sobie przyciągnąć. Oczywiście, mój drogi, byłeś w niebezpieczeństwie, i to mnie głęboko niepokoiło. Ale gra szła o tak wielka stawkę, że musiałem ważyć się na pewne ryzyko... Wiedz jednak, że nawet wówczas, gdy byłem daleko stąd, czujne oczy strzegły tego kraju dniem i nocą. Dopóki go nie używałeś, mogłem być spokojny, że Pierścień nie wyrządzi ci trwałej krzywdy, a przynajmniej, że ci to nie grozi przez długi czas. Pamiętaj też, że dziewięć lat temu, kiedy ostatni raz widziałem się z tobą, niewiele jeszcze sam wiedziałem na pewno.

- Ale czemuż nie kazałeś mi go zniszczyć? Mówiłeś przecież, że należało to zrobić już dawno temu! - wykrzyknął znów Frodo. - Gdybyś był mnie przestrzegł czy bodaj przysłał takie polecenie, byłbym z nim skończył.

- Czyżby? A jakim na przykład sposobem? Czy próbowałeś?

- Nie. Myślę jednak, że dałoby się go zmiażdżyć młotkiem albo stopić.

- Spróbuj! - powiedział Gandalf. - Spróbuj zaraz!

Frodo więc po raz wtóry wyciągnął z kieszeni Pierścień i przyjrzał mu się uważnie: był znów zwyczajny i gładki, nie dostrzegało się na nim żadnych znaków czy napisów. Złoto lśniło jasno i czysto. Zachwycił Froda bogactwem i pięknem barwy, doskonałością kształtu. To był klejnot prześliczny i drogocenny. Wyjmując Pierścień z kieszeni Frodo zamierzał go cisnąć w sam środek płomieni na kominku. Lecz teraz zrozumiał, że nie zdobędzie się na to,  przynajmniej nie bez ciężkiej walki. W rozterce ważył Pierścień na dłoni i z wysiłkiem przywoływał na pamięć wszystko, co Gandalf mu opowiedział. Potem skupił wolę i zamachnął się jakby do rzutu... Ale okazało się, że tylko włożył Pierścień z powrotem do kieszeni.

Gandalf zaśmiał się ponuro.

- Widzisz? Już i tobie niełatwo się z nim rozstać, cóż dopiero zniszczyć go! Nie mógłbym cię do tego skłonić, chyba przemocą, ale to by ciebie złamało. Pierścienia natomiast przemocą nie da się złamać. Gdybyś nawet walił w niego kowalskim młotem, nie zostanie na nim znaku. Ani moje, ani twoje ręce nie są zdolne go zniszczyć.

Ten twój ogieniek oczywiście nie stopiłby i zwykłego złota. Pierścień już przez tę próbę przeszedł bez uszczerbku, nie rozgrzał się nawet. Nie ma w Shire takiej kuźni, w której by można bodaj trochę zmienić jego kształt. Nie zdziałałyby nic nawet kowadła i piece hutnicze krasnoludów. Powiadają, że ogień smoczy miał moc topienia i trawienia czarodziejskich pierścieni, ale nie ma już na ziemi takiego smoka, który by po dawnemu ział dość gorącym ogniem, nigdy zresztą nie istniał smok tak ognisty, żeby zmógł ten Jedyny Pierścień, rządzący wszystkimi innymi, dzieło własnych rąk Saurona. Sam Ankalagon Czarny nie byłby od niego mocniejszy. Jest tylko jeden sposób: znaleźć Szczeliny Zagłady w głębiach Orodruiny, Ognistej Góry, i tam wrzucić Pierścień, jeżeli naprawdę chcesz go zniszczyć i uchronić raz na zawsze od powrotu w ręce Nieprzyjaciela.

- Ależ ja chcę go zniszczyć! - krzyknął Frodo. - Albo raczej chcę, żeby został zniszczony. Bo osobiście nie nadaję się do niebezpiecznych misji. Wolałbym tego Pierścienia nigdy na oczy nie widzieć! Czemuż on mnie właśnie się dostał? Czemuż to na mnie padł wybór?

- Na to pytanie nie ma odpowiedzi - rzekł Gandalf. - Z pewnością nie wybrano cię dla jakichś zalet, których by innym brakowało, a w każdym razie nie dla władzy lub mądrości. Skoro jednak zostałeś wybrany, musisz dać z siebie tyle siły, serca i rozumu, na ile cię stać.

- Ależ ja mam bardzo niewiele tych rzeczy! To ty jesteś mądry i potężny. Czy nie zechciałbyś wziąć Pierścienia?

- Nie! - zawołał Gandalf zrywając się na równe nogi. - Gdybym do własnych sił dołączył jego moc, rozporządzałbym zbyt wielką, straszliwą potęgą, a Pierścień zyskałby nade mną władzę tym większą, tym bardziej zabójczą. - Oczy Gandalfa rozbłysły, cała twarz spłoniła się, jakby od wewnętrznego ognia. - Nie kuś mnie! Bo nie chcę się stać podobny do Władcy Ciemności. A przecież Pierścień trafia do mojego serca poprzez litość, litość dla słabości; pożądam siły po to, by czynić dobrze. Nie kuś mnie! Nie śmiem go wziąć, choćby tylko na przechowanie, nie do użytku. Nie znalazłbym siły, by oprzeć się i nie zatrzymać go. Tak bardzo będzie mi potrzebny! Grożą mi wielkie niebezpieczeństwa.

Podszedł do okna, rozsunął zasłony, otworzył okiennice. Blask słońca znowu zalał pokój. Ścieżką przeszedł pogwizdując Sam.

 

- A

 teraz - rzekł Czarodziej zwracając się do Froda - do ciebie należy decyzja. Ale zawsze będę ci gotów pomóc. - Położył rękę na ramieniu hobbita. - Pomogę ci dźwigać to brzemię, dopóki będzie ono na tobie ciążyć. Musimy jednak działać bez zwłoki. Nieprzyjaciel nie śpi.

            Na długą chwilę zaległa cisza. Gandalf usiadł i pykał fajkę, jakby pogrążony w zadumie. Oczy miał z pozoru zamknięte, lecz spod powiek czujnie śledził Froda. Frodo wpatrywał się w żar na kominku tak uparcie, że wreszcie ogień wypełnił jego wyobraźnię i hobbitowi zdawało się, iż zagląda w płomienne czeluści. Rozmyślał o legendarnych Szczelinach Zagłady i o grozie Ognistej Góry.

- No i cóż? - spytał w końcu Gandalf. - O czym myślisz? Czy już postanowiłeś, co zrobisz?

- Nie - odpowiedział Frodo i ocknąwszy się, jakby wracał z głębi nocy, ze zdziwieniem stwierdził, że wcale nie jest ciemno i że za oknem widać ogród w blasku słońca. - A może tak. Jeżeli dobrze zrozumiałem, co mi mówiłeś, sądzę, że powinienem przynajmniej na razie zatrzymać Pierścień i strzec go, nie dbając o szkody, jakie może mi wyrządzić.

- Jego wpływ, szkodliwy wpływ, będzie oddziaływał bardzo powoli, jeżeli zatrzymasz go w takiej intencji - rzekł Gandalf.

- Mam nadzieję - odparł Frodo. - Ale mam też nadzieję, że wkrótce znajdziesz jakiegoś odpowiedniejszego strażnika Pierścienia. Tymczasem jednak jestem w niebezpieczeństwie i niebezpieczny dla całego otoczenia. Zatrzymując Pierścień nie mogę pozostać tutaj. Powinienem opuścić ten dom i Shire, i wszystko... powinienem odejść stąd! - Frodo westchnął. - Rad bym ocalić Shire, jeżeli zdołam... A przecież bywały dni, kiedy wszyscy jego mieszkańcy wydawali mi się nie do zniesienia głupi i tępi i myślałem, że przydałoby im się trzęsienie ziemi albo najazd smoków. Dzisiaj tak już nie myślę. Przeciwnie, mam uczucie, że dopóki ten kraj będzie za mną leżał bezpieczny i spokojny, łatwiej zniosę tułaczkę: ze świadomością, że istnieje gdzieś pewny grunt, nawet jeśli ja na nim nie mogę oprzeć stopy.

Oczywiście, nieraz marzyłem o podróży, ale wyobrażałem ją sobie jako wakacje, jako łańcuch przygód, podobnych do przygód Bilba, a nawet jeszcze ciekawszych i kończących się szczęśliwie. To, co mnie teraz czeka, oznacza wygnanie, ucieczkę przed jednym niebezpieczeństwem w inne, nieodstępnie ciągnące za mną. Przypuszczam też, że muszę ruszyć w świat sam, jeśli mam wykonać zadanie i ocalić Shire. Ale czuję się bardzo mały, bardzo bezdomny i - co tu ukrywać! - zdesperowany. Nieprzyjaciel jest tak potężny i okrutny!

            Nie przyznał się do tego Gandalfowi, lecz w miarę jak mówił, w sercu jego rozpalała się coraz gorętsza ochota pójścia w ślady Bilba, a może też odszukania go w świecie. Chęć ta była silniejsza nawet od strachu: Frodo omal nie wybiegł na gościniec tak, jak stał, natychmiast, bez kapelusza - jak zrobił Bilbo w podobny ranek przed wielu laty.

- Frodo kochany! - zawołał Gandalf. - Hobbici to doprawdy zdumiewające stworzenia, co zresztą zawsze mówiłem. Niby można w ciągu tygodnia poznać ich na wylot, a przecież po stu latach znajomości potrafią cię zaskoczyć niespodzianką nie do wiary! Nawet od ciebie nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Ale Bilbo nie omylił się w wyborze spadkobiercy, chociaż nie zdawał sobie sprawy, jak doniosłe okaże się to w skutkach. Obawiam się, że masz słuszność. Nie dałoby się dłużej utrzymać w tym kraju Pierścienia w sekrecie, więc zarówno dla twego dobra, jak dla dobra innych będziesz musiał stąd odejść pozostawiając tu nazwisko Bagginsa. Nie byłoby bezpiecznie nosić je poza granicami Shire’u i w Dzikich Krajach. Daję ci nowe nazwisko na czas podróży. Ruszysz w świat jako pan Underhill.

Nie sądzę jednak, byś musiał podróżować samotnie. Możesz wziąć towarzysza, jeżeli znajdziesz wśród znajomych kogoś godnego zaufania, kogoś, kto zechce dotrzymać ci kompanii i kogo ty zechcesz pociągnąć za sobą w nieprzewidziane niebezpieczeństwa. Ale szukając towarzysza, bądź bardzo ostrożny w wyborze. Bądź ostrożny zwierzając się bodaj najserdeczniejszemu przyjacielowi. Wróg ma wielu szpiegów i wiele sposobów, by podsłuchać twoje sekrety.

            Nagle Gandalf urwał, jakby czegoś nasłuchując. Frodo uświadomił sobie, że w domu i w ogrodzie jest niezwykle cicho. Gandalf przyczaił się przy oknie. Znienacka jednym susem skoczył naprzód i długą ręką sięgnął na zewnątrz pod parapet. Rozległ się pisk i ukazała się kędzierzawa głowa Sama Gamgee, którego Czarodziej ciągnął w górę za ucho.

- Na moją brodę! - rzekł Gandalf. - A więc to Sam Gamgee? Coś ty tutaj robił?

- Słowo daję, panie Gandalfie! - odparł Sam. - Nic nie robiłem! Właśnie trawę przycinałem pod oknem, o, widzi pan! - I na dowód podniósł z ziemi nożyce.

- Nie - surowo rzekł Gandalf. - Od dłuższego już czasu nie słyszałem szczęku twoich nożyc. Od jak dawna strzygłeś uszami?

- Nie uszami, tylko trawę strzygłem, za przeproszeniem pańskim.

- Nie udawaj durnia. Mów, coś słyszał i dlaczego podsłuchiwałeś? - Oczy Gandalfa ciskały płomienie, brwi zjeżyły się jak szczotki.

- Panie Frodo! - krzyknął Sam drżąc cały. - niech mnie pan broni! Niech pan nie pozwoli, żeby on mnie przemienił w jakiego cudaka! Mój stary tatuś nie przeżyłby tego! Słowo daję, że nie miałem nic złego na myśli!

- Gandalf nie zrobi ci krzywdy - rzekł Frodo z trudem powstrzymując się od śmiechu, jakkolwiek sam był też zaskoczony i trochę zbity z tropu. - Wie równie dobrze jak ja, że nie miałeś z pewnością złych zamiarów. Ale teraz uspokój się i dopowiadaj uczciwie na pytania.

- Ano, proszę pana - rzekł Sam dygocąc z lekka - słyszałem różne rzeczy, których ani w ząb nie zrozumiałem, o jakimś nieprzyjacielu i o pierścieniach, i o panu Bilbo, i o smokach, i o górze ognistej, i... o elfach, proszę pana! A słuchałem dlatego, że nie mogłem się oderwać, pan chyba wie, jak to bywa. Okropnie lubię takie historie. I wierzę w nie święcie, niech sobie Ted gada, co chce. Najbardziej mi o te elfy chodzi. Tak bym je chciał zobaczyć! Czy nie mógłby mnie pan zabrać z sobą i poznajomić z elfami, panie Frodo?

Gandalf wybuchnął śmiechem.

- Chodź no tutaj! - krzyknął i chwyciwszy oburącz zdumionego Sama wciągnął go przez okno razem z nożycami, źdźbłami obciętej trawy i całą osobą do pokoju i postawił na posadzce. - Zabrać cię do elfów, co? - rzekł wpatrując się pilnie w oczy chłopaka, lecz już z uśmiechem na wargach. - Więc słyszałeś, że pan Frodo wybiera się w drogę?

- Tak, proszę pana. I dlatego się zachłysnąłem, a wtedy pan mnie usłyszał. Starałem się powstrzymać, ale wyrwało mi się, bo okropnie się zmartwiłem.

- Nie ma innej rady - ze smutkiem powiedział Frodo. Nagle uświadomił sobie, że ucieczka z Shire’u oznacza wiele bolesnych rozstań, a nie tylko pożegnanie z wygodnym własnym domem w Bag End. - Muszę iść w świat. Ale... - spojrzał uważnie na Sama - jeżeli naprawdę jesteś do mnie przywiązany, dotrzymasz sekretu. Rozumiesz? Bo inaczej - gdybyś chociaż słowo pisnął z tego, co tu podsłuchałeś - Gandalf pewnie by cię zmienił w nakrapianą ropuchę, a do ogrodu napuściłby mnóstwo węży.

Sam drżąc padł na kolana.

- Wstawaj! - rzekł Gandalf. - Wymyśliłem dla ciebie coś lepszego, coś, co ci zamknie usta, a zarazem ukarze za podsłuchiwanie. Pójdziesz razem z panem Frodo.

- Ja? Pójdę? - wrzasnął Sam i zaczął skakać jak pies, kiedy się go zaprasza na spacer. - Zobaczę elfy i wszystko...! Hura!

I Sam rozpłakał się z radości.




[1] Tłumaczyła Maria Skibniewska.

Spis Tresci / Dalej