Wykryty spisek

 

 

- M

y także lepiej zrobimy, jeśli teraz pospieszymy do domu – rzekł Merry. – Widzę, że jest w tej całej historii coś dziwnego, ale pomówimy o tym dopiero na miejscu.

            Skręcili na ścieżkę prostą, porządnie utrzymaną, obrzeżoną dużymi, bielonymi kamieniami. Doprowadziła ich ona o jakieś sto kroków dalej na brzeg rzeki do przystani i szerokiego, zbitego z desek pomostu. Przycumowany do niego czekał płaski prom. Białe słupy wbite nad samą wodą jaśniały w blasku dwóch wysoko umocowanych latarni. Za plecami wędrowców na niskich polach mgła już unosiła się nad żywopłotami, lecz przed nimi woda lśniła czernią, tylko w przybrzeżnym sitowiu błąkały się tu i ówdzie skłębione niby dym opary. Na drugim brzegu mgła zdawała się rzadsza.

            Merry sprowadził wierzchowca po kładce na prom, reszta kompanii poszła za nim. Merry ujął długą tykę i pchnął prom w poprzek nurtu. Brandywina płynęła przed ich oczyma z wolna, szeroko rozlana. Przeciwny brzeg wznosił się stromo, od przystani kręta ścieżka wiła się w górę ku migocącym światłom. Dalej majaczyło wzgórze Buck, a na nim, przeświecając przez rozproszone mgły, błyszczało mnóstwo okrągłych okien, żółtych i czerwonych. To były okna Brandy Hallu, starej siedziby Brandybucków.

 

P

rzed wiekami Gorhendad Oldbuck - głowa rodu Oldbucków, zaliczanego do najstarszych w prowincji Moczarów, a może i w całym Shire - przeprawił się przez Rzekę, która podówczas wyznaczała wschodnią granicę kraju. Zbudował (i wykopał) Brandy Hall, zmienił nazwisko na Brandybuck i osiadł tu, władając obszarem, który stanowił niemal samodzielne księstewko. Rodzina rozrastała się i nie przestała rozrastać się po śmierci Gorhendada, aż wreszcie Brandy Hall zajął całe wzgórze, szczycąc się trzema wielkimi bramami, mnóstwem bocznych drzwi i blisko setką okien.

            Brandybuckowie oraz ich liczni podwładni zaczęli wtedy kopać nory, a w późniejszych czasach budować domy wszędzie dookoła wzgórza. Tak powstał Buckland, gęsto zaludniony pas ziemi między Rzeką a Starym Lasem, niejako kolonia Shire'u. Główne miasteczko, Buckleburg, tuliło się na zboczach za Brandy Hallem.

            Ludność Moczarów żyła z Bucklandczykami w przyjaźni, a farmerzy gospodarujący między Słupkami a Łoziną dotychczas uznawali władzę Dziedzica z Hallu - jak nazywano głowę rodziny Brandybucków. Większość wszakże obywateli starego Shire'u poczytywała Bucklandczyków za dziwaków, prawie za cudzoziemców. W rzeczywistości nie różnili się oni wiele od innych hobbitów z czterech Ćwiartek. Z jednym jedynym wyjątkiem: lubili wodę, a niektórzy nawet umieli pływać.

            Kraj ich początkowo był bezbronny od wschodu, potem ogrodzono go z tej strony żywopłotem, zwanym Wysokim Murem. Żywopłot, pielęgnowany stale przez kilka pokoleń hobbitów, wyrósł wysoko i rozkrzewił się szeroko. Zaczynał się od mostu na Brandywinie, olbrzymim łukiem odbiegał od rzeki i sięgał aż do Ostatniej Łąki (gdzie płynąca z lasu Wija wpadała do Brandywiny), miał więc ponad dwadzieścia mil długości. Nie zapewniał oczywiście niezawodnie bezpieczeństwa. Las w wielu miejscach wysuwał się pod sam mur. Toteż Bucklandczycy po zmroku ryglowali drzwi swoich domów, co w Shire nie było w zwyczaju.

 

 

P

rom sunął z wolna po wodzie. Brzeg bucklandzki zbliżał się ku nim. Z całej kompanii tylko Sam nigdy dotychczas nie był za rzeką. Patrząc, jak leniwy nurt z chlupotem przelewa się wzdłuż burty, Sam miał dziwne wrażenie: życie zostawało za nim we mgle, a przed nim była ciemność i przygoda. Podrapał się w głowę i przemknęła mu myśl, że jednak lepiej by było, gdyby pan Frodo nadal spokojnie siedział w Bag End.

            Czterej hobbici zeszli na ląd. Merry wiązał prom, a Pippin już prowadził kuca ścieżką pod górę, gdy Sam (który obejrzał się, jakby żegnając Shire) szepnął ochryple:

- Niech pan się obejrzy, panie Frodo. Czy pan coś widzi?

Na drugim brzegu, w przystani, pod odległymi latarniami majaczył jakiś kształt; wyglądało to jak czarny tłumoczek zapomniany przez podróżnych. Lecz gdy się wpatrzyli lepiej, poruszył się, zakołysał, jakby węsząc przy ziemi. Potem wyczołgał się czy może pobiegł skulony z powrotem w mrok poza krąg światła.

- A to co, u licha?! - wykrzyknął Merry.

- Coś, co szło naszym tropem - rzekł Frodo. - O więcej na razie nie pytaj. Chodźmy stąd i to natychmiast.

Pospieszyli ścieżką na wysoką skarpę, lecz gdy znów z góry spojrzeli na Rzekę, drugi brzeg skrył się we mgle tak, że nic widać nie było.

- Szczęście, że na zachodnim brzegu nikt nie trzyma łodzi! - powiedział Frodo. - Czy konno można przebyć rzekę w bród?

- Można przeprawić się mostem o dwadzieścia mil na północ stąd albo przeprawić się wpław - odparł Merry. - Co prawda nigdy nie słyszałem, żeby jakiś koń przepłynął Brandywinę. Ale skąd ci przyszły na myśl konie?

- Wytłumaczę ci to później. Pogadamy w czterech ścianach.

- Słusznie. Obaj z Pippinem znacie drogę, ja więc pojadę naprzód i zawiadomię Grubasa o waszym przybyciu. Przygotujemy kolację i tak dalej.

- Jedliśmy wczesną wieczerzę u Maggota - rzekł Frodo - ale znajdzie się miejsce na drugą.

- Dostaniecie ją na pewno! Daj mi ten koszyk! - I Merry zniknął w ciemnościach.

            Od Brandywiny do nowego domu Froda w Ustroni było dość daleko. Zostawili po lewej ręce Wzgórze Buck i Brandy Hall, a minąwszy Buckleburg weszli na główny gościniec Bucklandu biegnący od mostu na południe. Posuwając się ku północy, o milę dalej skręcili w prawo na boczną dróżkę, która poprowadziła ich przez dalsze dwie mile to wspinając się w górę, to opadając w dół wśród pól.

            Wreszcie stanęli przed ciasną bramą w gęstym żywopłocie. Domu w ciemnościach nie mogli dostrzec, bo krył się w głębi, pośrodku wielkiego kolistego trawnika, otoczony pierścieniem karłowatych drzew, posadzonych wzdłuż żywopłotu. Frodo wybrał ten dom, ponieważ stał w cichym zakątku, z dala od ruchliwych szlaków i z dala od wszelkiego sąsiedztwa. Można tu było wchodzić i wychodzić niepostrzeżenie. Zbudowali go przed wielu laty Brandybuckowie na siedzibę dla gości lub członków rodziny, którzy pragnęli czas jakiś odpocząć od gwaru ludnego Brandy Hallu. Był to staroświecki wiejski dom, wzorowany jak najściślej na hobbickiej norce: długi, niski, bez piętra; dach miał darniowy, a okienka i drzwi okrągłe.

            Idąc spod furtki zieloną ścieżką nie widzieli świateł. Okna były ciemne, zasłonięte okiennicami. Frodo zapukał do drzwi, otworzył mu Grubas Bolger. Z wnętrza płynął strumień przyjaznego blasku. Wsunęli się szybko i zaraz odgrodzili znów drzwiami siebie i światło od ciemności zewnętrznych. Znaleźli się w obszernej sieni, z której na dwie strony otwierały si drzwi do pokojów. Przez środek domu biegł korytarz.

- No, co powiesz? - spytał Merry nadchodząc z głębi korytarza. - Zrobiliśmy wszystko, co się dało zrobić w tak krótkim czasie, żeby ten dom zagospodarować. Pamiętaj, że ledwie wczoraj przyjechaliśmy tu wraz z Grubasem na ostatnim wozie z rzeczami. Frodo rozejrzał się w koło. Dom wyglądał przytulnie. Postarano się w miarę możliwości ustawić meble tak samo, jak stały w Bag End. Były to przeważnie jego własne meble, a właściwie meble Bilba, i Frodowi, gdy je zobaczył w tym nowym otoczeniu, Bilbo jak żywy stanął przed oczyma. Miła, wygodna, przyjazna siedziba! Żal ogarnął hobbita, że nie przybywa tu po to, by osiąść w spokoju na stałe. Wyrzucał też sobie, że naraził przyjaciół na tyle trudów, i łamał sobie głowę, jak im powiedzieć, że musi opuścić ten dom wkrótce, a nawet - natychmiast. Ale rozumiał, że trzeba im oznajmić tę złą nowinę jeszcze tej nocy, nim wszyscy pójdą spać.

- Uroczy dom! - powiedział, wreszcie zdobywając się na słowa. - Mam wrażenie, jakbym się wcale nie przeprowadził z Bag End.

 

P

odróżni powiesili płaszcze i złożyli bagaże na podłodze w sieni, a Merry poprowadził ich korytarzem i otworzył drzwi w głębi. Buchnęło zza nich ciepło ogniska i kłąb pary.

- Kąpiel! - krzyknął Pippin. - O, zacny Meriadoku!

- W jakiej kolejności będziemy się kąpali? - spytał Frodo. - Czy pierwszy wejdzie najstarszy, czy najszybszy? W każdym przypadku ty, mości Peregrinie, znajdziesz się na szarym końcu.

- Nie znasz mnie, jeżeli myślisz, że nie wymyśliłem lepszego rozwiązania - rzekł Merry. - Nie możemy zaczynać życia w Ustroni od kłótni o wannę. W tym pokoju są trzy wanny i kocioł pełen wrzątku. Nie brakuje też ręczników, mat pod nogi i mydła. Idźcie wszyscy trzej naraz i nie marudźcie.

            Merry i Grubas zajęli się tymczasem ostatnimi przygotowaniami do kolacji w kuchni, leżącej po drugiej stronie korytarza. Z łazienki dobiegały urywki trzech rywalizujących ze sobą pieśni, plusk i chlupotanie. Nagle jednak głos Pippina wybił się ponad inne i rozbrzmiała ulubiona kąpielowa śpiewka Bilba:

 

Słodką kąpiółkę śpiewaj o zmierzchu.

Co wszelkie błoto obmywa z wierzchu!

Kto nie chce śpiewać - z takim precz,

Gorąca woda to piękna rzecz!

 

Słodki deszcz, który pluszcze powoli,

I szmer potoku, co mknie wśród dolin,

Lecz nad oboma wciąż wiedzie prym

Gorącej wody para i dym!

 

Gdy nas pragnienie mocno przyparło,

Lać zimną wodę możemy w gardło,

Lecz lepsze piwo, gdy chce się pić,

Lub ciepłej wody po plecach nić!

 

Czysta jest woda, co w czas poranny

Strzela pod niebo snopem fontanny,

Ale nad słodki fontanny plusk

Milszy mi wody gorącej chlust!

 

Potem dał się słyszeć okropny plusk i triumfalny krzyk Froda. Woda z wanny Pippina wystrzeliła na kształt fontanny aż pod sufit. Merry podszedł do drzwi łazienki.

- Czy wam wcale nie pilno do kolacji i kufelka piwa? - spytał.

Wyszedł Frodo wyżymając mokre włosy.

- Tu jest tyle wody w powietrzu, że wolę osuszyć się w kuchni - oświadczył.

- Rzeczywiście! - przyznał Merry zaglądając do łazienki. Kamienna podłoga tonęła w powodzi. - Wytrzesz to wszystko, Peregrinie, zanim dostaniesz coś do jedzenia. A spiesz się, bo nie będziemy na ciebie czekali.

 

Z

jedli kolację w kuchni przysunąwszy stół do kominka.

- Mam nadzieję, że z was trzech żaden nie zechce jeść znowu pieczarek? - spytał bez wielkiego przekonania Fredegar.

- Ależ owszem, zechcemy! - krzyknął Pippin.

- To moje pieczarki - rzekł Frodo. - Nie kto inny, lecz ja dostałem je w prezencie od pani Maggot, perły wiejskich gospodyń. Trzymajcie ręce przy sobie, łakomczuchy, sam wydzielę wam porcje.

            Hobbici w upodobaniu do pieczarek prześcigają najwybredniejszych nawet smakoszy wśród Dużych Ludzi. Temu należy przypisać młodzieńcze wyprawy Froda na słynne pola Maggota i gniew skrzywdzonego farmera. Owego wszakże wieczora - mimo sławnego hobbickiego apetytu - starczyło pieczarek dla wszystkich. Były zresztą liczne inne dania, toteż kończąc kolację Grubas Bolger westchnął z lubością. Odstawili stół, przyciągnęli fotele bliżej ognia.

- Sprzątniemy później - rzekł Merry. - Teraz opowiedzcie wszystko! Domyślam się, że mieliście przygody, a to nieładnie, skoro mnie z wami nie było. Żądam szczegółowego sprawozdania, a zwłaszcza jestem ciekaw, co ugryzło starego Maggota, że się do mnie odezwał w ten sposób. Miałem wrażenie, że był wystraszony, o ile jest zdolny do strachu.

- Wszyscy byliśmy wystraszeni - odparł Pippin. - Jeżeli Frodo nie chce mówić, ja ci opowiem całą historię od początku.

I opowiedział dokładnie o podróży zaczynając od opuszczenia Hobbitonu. Sam potwierdzał jego słowa wtrącając co chwila wykrzykniki i przytakując. Frodo milczał.

- Myślałbym, że to bajka - rzekł Merry - gdybym nie widział na własne oczy tego czarnego stwora w przystani i nie słyszał na własne uszy niezwykłego tonu w głosie Maggota. Co ty o tym wszystkim sądzisz, Frodo?

- Kuzyn Frodo dotychczas był bardzo tajemniczy - powiedział Pippin. - Pora, żeby otworzył usta. Na razie nie mamy żadnych danych prócz domysłów Maggota, który wiąże te wypadki z legendą o bogactwach starego Bilba.

- To tylko domysł - żywo odparł Frodo. - Maggot o niczym nie wie.

- Stary Maggot to bardzo tęga głowa - rzekł Merry. - Za tą pyzatą twarzą kryje się więcej rozumu, niżby można sądzić z tego, co stary farmer mówi. Słyszałem, że dawniej chadzał do Starego Lasu i podobno zna się na różnych dziwnych sprawach. Ale powiedz nam wreszcie, Frodo, czy Maggot, twoim zdaniem, odgadł trafnie, czy nie?

- Myślę - powiedział Frodo - że domysł Maggota w pewnej mierze jest trafny. Istnieje jakiś związek między naszą przygodą a dawnymi przygodami Bilba; jeźdźcy szukają - czy może wręcz ścigają - Bilba albo mnie. Jeżeli chcecie wiedzieć prawdę, to boję się, że to gra nie na żarty i że nie jestem bezpieczny ani w tym domu, ani w żadnym innym.

I Frodo rozejrzał się po oknach i ścianach, jakby w obawie, że się nagle otworzą. Przyjaciele patrzyli na niego w milczeniu i wymieniali między sobą porozumiewawcze spojrzenia.

- Teraz już wszystko się wyda - szepnął Pippin do Merry'ego.

Merry skinął głową.

- No, tak! - rzekł wreszcie Frodo prostując się w fotelu, jakby powziął jakąś ważną decyzję. - Nie będę przed wami dłużej taił prawdy. Mam wam coś do powiedzenia. Ale nie wiem, od czego zacząć.

- Zdaje się, że będę mógł ci pomóc - spokojnie odezwał się Merry - mówiąc przynajmniej część za ciebie.

- Co to ma znaczyć? - spytał Frodo zaniepokojony.

- To, mój drogi, że martwisz się, ponieważ nie wiesz, jak nam powiedzieć do widzenia. Chciałeś oczywiście opuścić Shire. Ale spotkałeś się z niebezpieczeństwem wcześniej, niż przewidywałeś, dlatego też postanowiłeś ruszyć w dalszą drogę bez zwłoki. Wcale jednak nie masz na to ochoty. Bardzo ci wszyscy współczujemy.

Frodo otworzył usta, lecz zamknął je natychmiast. Jego zdumiona mina była tak zabawna, że przyjaciele wybuchnęli śmiechem.

- Kochany stary Frodo! - zawołał Pippin. - Czy naprawdę łudziłeś się, że zamydliłeś nam oczy? Nie, nie byłeś dość ostrożny ani dość sprytny, żeby nas wyprowadzić w pole. Już od kwietnia było oczywiste, że zamyślasz o porzuceniu Hobbitonu i żegnasz się z wszystkim, co tak lubiłeś. Ustawicznie mruczałeś: "Ciekaw jestem, czy też jeszcze kiedy w życiu zobaczę tę dolinę!" i tym podobne rzeczy. A potem ta komedia, że niby kończą ci się pieniądze, i sprzedaż ukochanej siedziby Bagginsom z Sackville! I te ciągłe tajne narady z Gandalfem!

- Wielkie nieba! - westchnął Frodo. - Zdawało mi się, że działam bardzo przezornie i chytrze. Co teraz Gandalf powie? Czy to znaczy, że cały Shire gada już o mojej wyprawie?

- Och, nie! - odparł Merry. - O to możesz być spokojny. Pewnie, sekret nie utrzyma się długo, tymczasem jednak nie zna go, jak sądzę, nikt prócz nas - spiskowców. Pamiętaj, że my bądź co bądź znamy cie dobrze i wiele z tobą przebywamy. Zwykle umiemy zgadywać twoje myśli. Ja zresztą znałem także Bilba. Mówiąc szczerze, obserwowałem cię pilnie od czasu zniknięcia Bilba. Przypuszczałem, że wcześniej lub później zechcesz pójść za nim; a nawet spodziewałem się, że zrobisz to wcześniej, i ostatnio wszyscy się niepokoiliśmy. Baliśmy się, żebyś nam nie umknął, ruszając w świat znienacka i samotnie jak Bilbo. Dlatego od wiosny nie spuszczaliśmy cię z oka i ze swej strony także układaliśmy różne plany. Nie, nie uciekniesz nam tak łatwo.

- Ależ ja muszę odejść - rzekł Frodo. - Nie ma innej rady, moi drodzy. Wielka to przykrość dla nas wszystkich, nie próbujcie jednak mnie zatrzymać. Skoro zgadliście tak wiele, pomóżcie mi, zamiast przeszkadzać.

- Nie zrozumiałeś nas! - odparł Pippin. - Musisz iść w świat, a więc my także, Merry i ja, pójdziemy z tobą. Sam to wspaniały chłopak, gotów z pewnością w twojej obronie skoczyć bodaj smokowi w paszczę... chyba że potknąłby się przy tym o własne nogi. Ale w tak niebezpiecznej wyprawie będziesz potrzebował liczniejszej świty.

- Moi drodzy, najmilsi hobbici! – powiedział Frodo, wzruszony do głębi. – Ależ ja do tego nie mogę dopuścić! Zresztą, dawno już to postanowiłem. Mówicie o niebezpieczeństwie, nie rozumiecie go jednak. To nie jest poszukiwanie skarbów, wyprawa tam i z powrotem. Uciekam przed jedną śmiertelną grozą i inną śmiertelną grozę.

- Rozumiemy to, oczywiście! – stanowczo oświadczył Merry. – Właśnie dlatego zdecydowaliśmy się iść z tobą. Wiemy, że sprawa Pierścienia to nie żarty. Zrobimy jednak wszystko, co w naszej mocy, żeby ci pomóc przeciw Nieprzyjacielowi.

- Sprawa Pierścienia! – powtórzył Frodo, zupełnie już teraz oszołomiony.

- Tak, Pierścienia – rzekł Merry. – Mój kochany, zapomniałeś o przenikliwości twoich przyjaciół! Od wielu lat – na długo przed zniknięciem Bilba – wiedziałem o istnieniu Pierścienia. Ponieważ jednak było jasne, że Bilbo pragnie to zachować w tajemnicy, nie zdradzałem się z moimi wiadomościami, dopóki nie zawiązaliśmy naszego spisku. Co prawda nie znałem tak dobrze Bilba jak ciebie; ja byłem za młody, a Bilbo ostrożniejszy niż ty, chociaż także nie dość jeszcze ostrożny. Jeżeli chcesz, powiem ci, w jaki sposób po raz pierwszy odkryłem sekret.

- Mów! – szepnął Frodo.

- Zgubą Bilba, jak zawsze, stali się Bagginsowie z Sackville. Pewnego dnia, na rok przed urodzinowym przyjęciem, szedłem drogą i zobaczyłem przed sobą Bilba. Nagle w oddali ukazała się para Bagginsów z Sackville, idących w naszą stronę; Bilbo zwolnił kroku i... hop! Zniknął! Tak byłem zaskoczony, że ledwie zdobyłem się w ostatniej chwili na jakiś pomysł, by także się schować, chociaż w bardziej naturalny sposób. Dałem nurka w żywopłot i dalej posuwałem się pod jego osłoną wzdłuż drogi. Wyjrzałem zza krzaków na drogę, gdy wreszcie Bagginsowie z Sackville przeszli, i w miejscu, w którym właśnie zatrzymałem wzrok, wyrósł znienacka Bilbo. Dostrzegłem błysk złota, kiedy wsuwał jakiś mały przedmiot do kieszeni spodni. Od tego dnia miałem oczy stale otwarte. Powiem nie owijając w bawełnę: szpiegowałem Bilba. Przyznasz chyba, że zagadka była naprawdę korcąca, a ja przecież byłem młodzikiem. Prócz ciebie, Frodo, jestem pewnie jedynym w Shire hobbitem, który widział tajną księgę starego Bilba.

- Czytałeś jego księgę? – krzyknął Frodo. – Wielkie nieba! A więc nic nie da się przed światem ukryć?

- Niełatwo cos ukryć, jak się zdaje – odparł Merry. – Zdołałem tylko rzucić okiem na tę księgę, a i to przyszło mi z wielkim trudem. Bilbo nigdy nie zostawiał jej na wierzchu. Ciekaw jestem, co się z nią stało. Chętnie bym do niej zajrzał znowu. Może ty ją masz, Frodo?

- Nie. Nie było jej w Bag End. Pewnie Bilbo wziął ją z sobą.

- A więc, jak mówiłem – ciągnął dalej Merry – trzymałem język za zębami aż do wiosny tego roku, kiedy to wytworzyła się już poważna sytuacja. Wówczas zawiązaliśmy spisek, a że my także traktowaliśmy sprawę poważnie i byliśmy zdecydowani na wszystko, nie bawiliśmy się w zbytnie skrupuły. Z ciebie, Frodo, niełatwy orzech do zgryzienia, a z Gandalfa – jeszcze twardszy. Jeśli chcesz poznać naszego głównego wywiadowcę, mogę ci go przedstawić.

- Gdzież on jest? – spytał Frodo i rozejrzał się dokoła, jakby oczekiwał, że z którejś szafy wyłoni się ponura postać szpiega w masce.

- Wystąp, Sam! – rzekł Merry.

Sam wstał, zaczerwieniony po uszy.

- Oto nasz informator! Zapewniam cię, że dostarczał nam mnóstwo wiadomości, nim wreszcie został przyłapany. Wiedz, że po tym zdarzeniu zachował się tak, jakby się czuł związany słowem honoru, i odtąd nie wyciągnęliśmy z niego nic więcej.

- Sam! – zawołał Frodo.

Nic na świecie nie mogłoby go bardziej zdumieć, nie umiałby też powiedzieć, czy to, co czuje, jest gniewem, zaciekawieniem, ulgą czy tylko wstydem, że dał się tak wystrychnąć na dudka.

- Tak, proszę pana – rzekł Sam. – Bardzo pana przepraszam. Ale naprawdę nie miałem złych zamiarów względem pana i pana Gandalfa. On zresztą bardzo rozumnie radził. Kiedy pan mówił: „Muszę iść sam” – powiedział: „Nie! Weź ze sobą kogoś, komu możesz zaufać”.

- Okazuje się jednak, że nikomu ufać nie można – odparł Frodo.

Sam spojrzał na niego strapionymi oczyma.

- To zależy, czego od przyjaciół oczekujesz – odezwał się Merry. – Możesz nam zaufać, że cię nie opuścimy w dobrej czy złej doli, choćby do najgorszego końca. Możesz nam też ufać, że strzec będziemy twojej tajemnicy lepiej, niż ty sam jej strzegłeś. Ale nie licz na nas, byśmy ci pozwolili samotnie stawiać czoło niebezpieczeństwu i odejść od nas bez słowa. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi. A w każdym razie tak się rzecz przedstawia: wiemy bardzo wiele z tego, co ci Gandalf powiedział. Wiemy dużo o Pierścieniu. Boimy się okropnie, ale pójdziemy z tobą albo – za tobą, jak psy za tropem.

- Bądź co bądź – dodał Sam – powinien pan słuchać rady elfów. Gildor radził, żeby pan wziął z sobą przyjaciół, jeżeli zechcą panu towarzyszyć. Nie może pan zaprzeczyć!

- Nie przeczę – rzekł Frodo patrząc w oczy Samowi, który teraz szczerzył zęby w uśmiechu. – Nie przeczę, lecz nigdy już nie uwierzę, że śpisz, choćbyś nie wiem jak głośno chrapał. Odtąd, żeby się upewnić, będę cię częstował w takich razach kopniakiem.

- Banda podstępnych hultajów! – krzyknął zwracając się do pozostałych. – Ale niech tam! – rzekł wstając i ze śmiechem machając ręką. – Kapituluję! Posłucham rady Gildora. Gdyby nie czyhało na nas tak groźne niebezpieczeństwo, skakałbym z radości. A nawet wiedząc o niebezpieczeństwie, mimo wszystko jestem szczęśliwy, jak dawno już się nie czułem. Lękałem się tego wieczora!

- Doskonale! A więc sprawa ubita. Trzy razy wiwat na cześć kapitana Froda i jego drużyny! – krzyknęli wszyscy i zaczęli tańczyć wokół niego. Merry i Pippin zaśpiewali pieśń, najwidoczniej przygotowaną z góry na tę uroczystość. Ułożyli ją na wzór tej pieśni krasnoludów, która Bilba niegdyś skusiła na wyprawę, i śpiewali na tę samą melodię:

 

Żegnaj, kominku, żegnaj nam, salo!

Choć wichr powieje, deszcz lunie falą,

Trzeba nam zmykać z nastaniem zórz

Przez bory, lasy i szczyty wzgórz

 

Do Rivendellu, gdzie jeszcze żwawy

Ród elfów mieszka pod runem trawy –

Przez wrzosowiska, galopem, w cwał,

A dokąd – któż by powiedzieć chciał?

 

Przed nami trwogi, za nami strachy,

A nasze łoże pod nieba dachem,

Aż wreszcie koniec znojów i łez,

Aż wreszcie naszej wędrówki kres.

 

Trzeba nam zmykać, trzeba nam gnać,

Nim świt zapali pochodnię dnia.

 

- Słusznie – powiedział Frodo. – Ale w takim razie mamy mnóstwo roboty, nim pójdziemy do łóżek... bo tę noc przynajmniej możemy jeszcze przespać pod dachem.

- Och, to przecież tylko poezja! – zawołał Pippin. – Czy naprawdę zamierzasz wyruszyć przed świtem?

- Nie wiem – odpowiedział Frodo. – Boję się Czarnych Jeźdźców i jestem pewien, że nie jest bezpiecznie zatrzymywać się dłużej na jednym miejscu, tym bardziej w tym domu, skoro wszyscy wiedzą, że się tu wybierałem. Gildor także przestrzegał mnie przed zwlekaniem. Ale bardzo bym chciał spotkać się z Gandalfem. Zauważyłem, że nawet Gildor stropił się, kiedy mu powiedziałem, że Gandalf nie stawił się wedle umowy. Wszystko zależy od odpowiedzi na dwa pytania: Jak prędko Czarni Jeźdźcy mogą dostać się do Buckleburga? I jak prędko my możemy być gotowi do dalszej podróży? Wymaga to chyba wielu przygotowań.

- Na drugie pytanie zaraz ci odpowiem – rzekł Merry. – Moglibyśmy wyruszyć już za godzinę. Wszystko właściwie przygotowałem. W stajni stoi sześć kuców; żywność i cały sprzęt zapakowane, z wyjątkiem może jeszcze jakichś ubrań i mniej trwałych prowiantów.

- Spisek, jak widzę, pracował sprawnie – rzekł Frodo. – Ale co powiecie o Czarnych Jeźdźcach? Czy można bez ryzyka czekać bodaj dzień jeszcze na Gandalfa?

- A jak myślisz, co jeźdźcy by zrobili, gdyby cię tutaj znaleźli? Decyzja od tego zawisła – odparł Merry. – Oczywiście, przyjechaliby już do tej pory, gdyby ich nie zatrzymano przy Północnej Bramie, w miejscu, gdzie mur sięga brzegu rzeki, tuż przy moście. Straż u bramy nie przepuściłaby ich w nocy, jakkolwiek mogliby się przedrzeć przez żywopłot. Za dnia zresztą strażnicy również staraliby się nie dopuścić obcych jeźdźców, przynajmniej dopóty, póki by nie wrócił wysłaniec z rozkazem Dziedzica z Hallu, bo ci goście nie wyglądają przyjaźnie i wzbudziliby z pewnością przerażenie. Ale, rzecz jasna, ten kraj nie zdołałby opierać się długo, gdyby napastnicy uderzyli większą siłą. Możliwe też, że rano otwarto by bramę nawet Czarnemu Jeźdźcowi, który by spytał o pana Bagginsa. Wszyscy niemal wiedzą, że postanowiłeś tu wrócić i zamieszkać w Ustroni.

 

F

rodo przez długą chwilę milczał zamyślony.

- Zdecydowałem się - rzekł wreszcie. - Wyruszę jutro o brzasku. Ale nie pojadę gościńcem, to byłoby jeszcze mniej bezpieczne niż pozostawanie w tym domu. Jeżeli opuszczę Buckland przez Północną Bramę, wieść o tym rozejdzie się natychmiast, a przecież można by przynajmniej na kilka dni zataić mój wyjazd. Poza tym most i gościniec na wschód będą niechybnie pod obserwacją, niezależnie od tego, czy któryś z jeźdźców dostanie się do Bucklandu, czy też nie. Nie wiemy, ilu ich jest: co najmniej dwóch, a może znacznie więcej. Jedyna rada - wyruszyć w kierunku zgoła nieoczekiwanym.

- Ależ to by znaczyło zapuścić się w Stary Las! - zawołał ze zgrozą Fredegar. - Tego chyba nie zamierzasz zrobić? Las jest równie groźny jak Czarni Jeźdźcy.

- Niezupełnie - rzekł Merry. - Plan Froda tylko pozornie wydaje się rozpaczliwy, w gruncie rzeczy jest dobry. To rzeczywiście jedyny sposób, żeby wyruszając nie mieć od razu pościgu na karku. Przy odrobinie szczęścia możemy odsadzić się dość daleko, ni się tamci spostrzegą.

- W Starym Lesie nie liczcie na szczęście - odparł Fredegar. - Tam ono nikomu nie sprzyja. Zabłądzicie na pewno. Nikt tam się nie zapuszcza.

- Cóż znowu! - zawołał Merry. - Brandybuckowie chadzają do lasu, ilekroć im przyjdzie fantazja. Mamy swoją prywatną furtkę. Przed laty Frodo także był w lesie, a ja bywałem wiele razy, oczywiście zwykle w biały dzień, kiedy drzewa są senne i dość spokojne.

- Róbcie, jak uważacie - powiedział Fredegar. - Co do mnie, to biję się Starego Lasu bardziej niż wszystkiego na świecie. Krążą o nim koszmarne historie. Ale mój głos nie liczy się, skoro nie biorę udziału w wyprawie. Mimo to rad jestem, że zostanie tutaj ktoś, kto powie o waszym postanowieniu Gandalfowi, kiedy się zjawi, bo z pewnością zjawi się niebawem.

            Grubas Bolger, chociaż szczerze do Froda przywiązany, nie miał wcale ochoty porzucać Shire'u i nie był ciekawy zagranicznych krajów. Rodzina jego pochodziła ze Wschodniej Ćwiartki, ściśle mówiąc z Budgeford w Bridgefields, lecz Grubas nigdy dotychczas nie przekroczył mostu na Brandywinie. Według pierwotnego planu spiskowców miał pozostać w kraju, odprawiać wścibskich gości i jak najdłużej podtrzymywać legendę, że pan Baggins przebywa nadal w Ustroni. Grubas przywiózł tu nawet stare ubranie Froda, by tym lepiej odegrać swoją rolę. Nikomu do głowy nie przyszło, że ta rola może się okazać niebezpieczna.

- Wspaniale! – rzekł Frodo, gdy zorientował się w całym planie. – Inaczej nie moglibyśmy przekazać Gandalfowi żadnej wieści. Nie wiem, czy owi jeźdźcy umieją czytać, czy nie, ale nie zaryzykowałbym zostawienia listu, bo a nuż wtargnęliby tutaj i przeszukali dom. Skoro Grubas podejmuje się bronić tej fortecy, jestem spokojny, że Gandalf dowie się, którą drogę obrałem, a to utwierdza mnie w mojej decyzji. Jutro o świcie ruszam do Starego Lasu.

- A więc rzecz postanowiona – odezwał się Pippin. – Biorąc wszystko w rachubę, wolę swój los niż Fredegara, który ma tutaj czekać na Czarnych Jeźdźców.

- Inaczej zaśpiewasz, jak się znajdziesz w głębi lasu – odparł Grubas. – Jutro o tej porze będziesz żałował, że nie siedzisz tu razem ze mną.

- Nie ma już co o tym rozprawiać – rzekł Merry. – Teraz trzeba jeszcze posprzątać i ukończyć pakowanie, a potem pójdziemy spać. Zbudzę was wszystkich przed świtem.

 

F

rodo, znalazłszy się wreszcie w łóżku, długo nie mógł zasnąć. Bolały go nogi. Rad był, że nazajutrz kuc poniesie go na grzbiecie. W końcu zapadł w półsen i zwidziało mu się, że przez okno patrzy z wysoka na czarne morze splątanych drzew. W dole, między korzeniami, czołgały się przy ziemi jakieś stwory i węszyły pilnie. Frodo był pewien, że wywęszą go wcześniej czy później. Potem jakiś hałas dobiegł z oddali. Zrazu Frodo myślał, że to potężny wiatr nadlatuje wśród liści z głębi lasu. Potem zrozumiał, że to jest szum nie liści, lecz odległego morza, szum, którego nigdy jeszcze nie słyszał, ale który często nawiedzał go w niespokojnych snach. Nagle zauważył, że stoi na otwartym polu. Dokoła nie było wcale drzew. Znalazł się w ciemności wśród wrzosowisk, a powietrze  miało dziwny słony zapach. Podniósłszy wzrok ujrzał przed sobą smukłą białą wieżę, wystrzelającą samotnie nad wysokim wzgórzem. Zdjęła go chęć, by wdrapać się na szczyt wieży i zobaczyć morze. Zaczął się wspinać na wzgórze ku wieży, gdy nagle niebo rozbłysło i huknął grzmot.

Spis Tresci / Dalej