Zwierciadło Galadrieli
S |
łońce zachodziło nad górami, a cień lasu pogłębił się,
kiedy ruszali w dalszą drogę. Noc zakradła się pod sklepienie drzew i wkrótce
elfy zaświeciły swoje srebrne latarnie.
Nagle znów wyszli na otwartą
przestrzeń i zobaczyli w górze wieczorne niebo, w którym już tkwiło kilka
wczesnych gwiazd. Mieli przed sobą szeroki, bezdrzewny pas ziemi wygięty
koliście i dwoma ramionami odbiegający w dal. Wzdłuż wewnętrznego obwody
ciągnęła się głęboka fosa, ukryta w łagodnym zmierzchu; tylko trawa na jej
skraju zieleniła się jeszcze jasno, jakby zachowała pamięć o słońcu, które już
zniknęło. Za fosą piętrzył się wysoki zielony mur, opasujący zielone wzgórze,
porosłe gęsto mallornami; tak wybujałych drzew nie widzieli nigdzie indziej w
tym kraju. Trudno było z daleka ocenić ich wysokość, lecz wyglądały w zmroku
jak żywe wieże. W ich wielopiętrowych koronach i pośród rozedrganych liści
błyszczały niezliczone światełka, zielone, złote i srebrne. Haldir zwrócił się
do drużyny.
- Witajcie w Karas Galadhon! – rzekł. – Oto stolica
Galadrimów, siedziba władcy Lorien, Keleborna, i pani Galadrieli. Nie możemy
jednak wejść od tej strony, bo od północy nie ma bramy. Trzeba okrążyć wzgórze
od południa, a to dość długa droga, gród jest ogromny.
Z |
ewnętrznym
brzegiem fosy biegła droga brukowana białym kamieniem. Szli nią skręciwszy ku
zachodowi, więc miasto górowało wciąż nad nimi jak zielona chmura od lewej
strony. W miarę jak ciemności nocne gęstniały, zapalało się coraz więcej
świateł, aż wreszcie zdawało się, że wzgórze jarzy się od gwiazd. Dotarli w
końcu do białego mostu, a gdy po nim przeszli, zobaczyli wielką bramę, zwróconą
na południo-zachód, osadzoną między dwiema zachodzącymi tu na siebie ścianami
obronnego muru, wysoką i potężną, jasno oświetloną latarniami.
Haldir zapukał i wymówił jakieś
hasło, a wówczas brama otworzyła się bezszelestnie: straży Frodo nie zauważył.
Wędrowcy weszli, wrota zamknęły się za nimi. Znaleźli się w niskim korytarzu
między murami, minęli go szybko i wkroczyli do Grodu Drzew. Nie widać tu było
żywej duszy, nie słychać niczyich kroków na ścieżkach, tylko z góry, jakby z
powietrza, dobiegał gwar niby łagodny deszcz szemrzący wśród liści.
Szli wielu ścieżkami, wspinali się
po wielu schodach, a gdy osiągnęli znaczną wysokość, zobaczyli pośrodku
rozległego trawnika migocące źródło. Oświetlały je srebrne latarnie, które
kołysały się nad nim na gałęziach, a woda ściekała do srebrnej misy i z niej
dopiero płynęła dalej białym strumieniem. U południowego krańca trawnika rosło
największe z wszystkich drzew; potężny gładki pień połyskiwał ciemnym srebrem,
a wystrzelał w górę jak wieża i wysoko nad ziemią rozpościerał pierwsze konary
nakryte cienistą kopułą liści. Obok stała szeroka srebrna drabina, u jej stóp
siedziało trzech elfów. Na widok zbliżającej się drużyny zerwali się wszyscy i
wtedy dopiero Frodo stwierdził, że wartownicy są rośli i okryci zbrojami, a z
ramion ich spływają długie białe płaszcze.
-
Tu mieszkają Keleborn i Galadriela - rzekł Haldir. - Życzą sobie, żebyście
weszli na górę i porozmawiali z nimi.
Jeden
z wartowników zadął w mały róg i na czysty jego głos odpowiedziano z korony
drzew trzema podobnymi nutami.
-
Pójdę pierwszy - powiedział Haldir. - Następny niech idzie Frodo, a za nim
Legolas. Reszta w dowolnym porządku. Dla nóg nie przyzwyczajonych do takich
schodów wspinaczka jest dość uciążliwa, można jednak odpocząć po drodze.
P |
nąc
się z wolna Frodo minął mnóstwo talanów: jedne umieszczone były po prawej, inne
po lewej stronie, a niektóre wokół pnia, tak że drabina przechodziła przez
wyciętą w pomoście dziurę. W końcu zatrzymał się bardzo już wysoko na talanie
ogromnym jak pokład wielkiego okrętu. Był tu zbudowany dom tak obszerny, że
mógłby służyć za pałac ludziom na ziemi. Frodo wszedł za Haldirem do owalnej
sali; pośrodku przebijał jej podłogę pień olbrzymiego mallorna, wprawdzie
zwężający się pod szczytem, lecz i tu jeszcze potężny.
Komnatę wypełniało łagodne światło;
ściany miała zielone i srebrne, strop złoty. Zebrała się tu liczna gromada
elfów. Pod środkowym filarem na dwóch fotelach, nad którymi żywe gałęzie
splatały się w baldachim, siedzieli tuż obok siebie Keleborn i Galadriela.
Wstali na powitanie gości, bo takiego zwyczaju przestrzegają elfy, nawet
najdostojniejsze. Oboje byli niezwykle wysokiego wzrostu, a królowa nie
ustępowała postawą swemu małżonkowi. Oboje też byli poważni i piękni. Szaty
nosili śnieżnobiałe, pani miała włosy ciemnozłote, Keleborn zaś srebrzyste,
długie i jasne. Wiek nie naznaczył ich twarzy swoim piętnem, dał im tylko
głębię spojrzenia, tak przenikliwego, jak ostrze włóczni lub promienie gwiazd,
a zarazem tak bezdennego, jak źródła odwiecznych wspomnień.
Haldir wprowadził Froda, a władca
pozdrowił gościa w jego ojczystym języku. pani Galadriela nie odezwała się ani
słowem, lecz długo wpatrywała się w hobbita.
-
Siądź u mego boku, Frodo, gościu z Shire’u - rzekł Keleborn. - Porozmawiamy,
gdy zbiorą się wszyscy.
Każdego
wchodzącego członka drużyny witał uprzejmie po imieniu.
-
Witaj, Aragornie, synu Arathorna! - powiedział. - Na świecie upłynęło
trzydzieści osiem lat, odkąd widzieliśmy cię w naszym kraju, a nie były dla
ciebie lekkie te lata. Dobry czy zły - koniec się zbliża. Zrzuć tu wśród nas
choć na chwilę swoje brzemię.
-
Witaj, synu Thranduila! Nazbyt rzadko moi krewniacy z północy przybywają tu w
odwiedziny!
-
Witaj, Gimli, synu Gloina! Od dawna nie widzieliśmy potomka rodu Durina w Karas
Galdhon. Dziś wszakże przełamane zostało stare prawo. Oby to było zapowiedzią,
że chociaż ciemności teraz zalegają nad światem, zbliża się czas szczęśliwszy i
odrodzi się przyjaźń między naszymi plemionami.
Gimli
skłonił się nisko.
Kiedy już wszyscy goście siedzieli
wokół jego tronu, Keleborn powiódł po nich wzrokiem.
-
Jest was ośmiu - rzekł. - Miało wziąć udział w wyprawie dziewięciu - takie
doszły nas wieści. Ale może zmieniło się coś w postanowieniach Rady, o czym nie
wiem. Elrond mieszka daleko, między nami zebrały się chmury, a cień rozrasta się
z każdym rokiem.
-
Nie, Rada nie zmieniła nic w swoich postanowieniach - odezwała się po raz
pierwszy pani Galdriela. Głos miała czysty i melodyjny, ale niższy, niż miewają
zazwyczaj kobiety. - Gandalf Szary wyruszył wraz z drużyną, nie przekroczył jednak
granic naszej ziemi. Powiedzcie mi, gdzie jest, bardzo chciałabym z nim się
porozumieć. Lecz nie mogę dostrzec go w tej dali, póki nie znajdzie się na
obszarze Lothlorien. Otacza go szara mgła, jego kroki i myśli zakryte są przed
moimi oczyma.
-
Niestety! - rzekł Aragorn. - Gandalf Szary wpadł w otchłań cienia. Został w
Morii, skąd nie zdołał się wymknąć.
Na
te słowa wszystkie obecne w komnacie elfy krzyknęły głośno z żalu i zdumienia.
-
Zła to nowina - powiedział Keleborn. - Najgorsza, jaką słyszeliśmy w ciągu
długich lat, wypełnionych smutnymi zdarzeniami. - Zwrócił się do Haldira: -
Dlaczego nie zawiadomiono mnie o tym wcześniej? - spytał w języku elfów.
-
Nie mówiliśmy haldirowi nic o naszych przygodach ani o celu wyprawy - rzekł
Legolas. - Zrazu byliśmy zbyt znużeni i zbyt blisko za nami była pogoń. Potem
zaś niemal zapomnieliśmy na chwilę o smutku radując się wędrówką przez czarowne
ścieżki Lorien.
-
Wielki jest wszakże nasz żal i strata niepowetowana - powiedział Frodo. -
Gandalf nam przewodził i wiódł nas przez Morię, a gdy już straciliśmy nadzieję,
on nas ocalił, lecz sam zginął.
-
Opowiedzcie dokładnie wszystko! - rzekł Keleborn.
Wówczas
Aragorn opowiedział, co ich spotkało na przełęczy Karadhrasu i w ciągu
następnych dni. Mówił o Balinie i jego księdze, o bitwie w komnacie Mazarbul, o
czeluści ognistej, o wąskim moście i zjawieniu się straszydła.
-
Wyglądało na potwora z przedwiecznego świata, nic podobnego w życiu nie
widziałem - powiedział. - Zarazem cień i płomień, siła i groza.
-
To był Balrog, sługa Morgotha - rzekł Legolas. - Z nieprzyjaciół elfów
najstraszliwszy po tamtym, który się kryje w Czarnej Wieży.
-
Prawdę mówisz, na moście ujrzałem na jawie koszmar, co nawiedza najbardziej
ponure nasze sny: zgubę Durina - dodał cichym głosem Gimli, a w jego oczach
błysnął strach.
-
Niestety! - zawołał Keleborn. - Z dawna obawialiśmy się, że pod Karadhrasem
czai się groza. Gdybym był wiedział, że krasnoludy zbudziły w Morii złe moce,
wzbroniłbym drogi przez północną granicę zarówno tobie, Gimli, jak wszystkim,
którzy z tobą trzymają. Można by rzec, gdyby taka myśl była dopuszczalna, że
Gandalf na starość z Mędrca stał się szaleńcem, skoro bez potrzeby wszedł w
pułapkę Morii.
-
Zbyt pochopny byłby taki sąd - odezwała się z powagą Galadriela. - Gandalf nic
w swym życiu nie robił bez potrzeby. Ci, co szli za jego przewodem, nie znali
jego myśli i nie mogą nam przedstawić w pełni celu, do którego Czarodziej
zmierzał. Cokolwiek wszakże powiemy o przewodniku, nikt spośród jego
podwładnych nie ponosi winy. Nie żałujmy, że powitaliśmy przyjaźnie krasnoluda.
Gdyby nasz lud przetrwał długie wygnanie z dala od Lothlorien, czy który z
Galadrimów, bodaj sam Keleborn Medrzec, zgodziłby się ominąć bez jednego
spojrzenia dawną swoją ojczyznę, choćby ją zamieszkiwały smoki?
Ciemne
są wody Kheled-zaram, zimne źródła Kibil-nala, a piękne były wsparte na
kolumnach sale Khazad-dum za Dawnych Dni, przed upadkiem możnych królów
panujących nad skałami.
Pani
Galadriela spojrzała na Gimlego, który siedział smutny i wzburzony, i obdarzyła
go uśmiechem. Krasnolud zaś, na dźwięk starych nazw w rodzinnej swojej mowie,
podniósł wzrok i spotkał jej oczy. Wydało mu się, że nagle zajrzał w serce
przeciwnika i zobaczył w nim miłość i współczucie. Wyraz zdumienia odmienił mu
twarz i Gimli na uśmiech odpowiedział uśmiechem. Wstał niezgrabnie i kłaniając
się krasnoludzką modą, powiedział:
-
Lecz jeszcze piękniejszy jest kraj Lorien, a pani Galadriela jego klejnotem,
cenniejszym niż wszystkie skarby podziemi.
Zapadła
cisza. Wreszcie znów przemówił Keleborn.
-
Nie wiedziałem, że tak straszne przeżyliście losy - rzekł. - Niech Gimli nie
pamięta mi ostrych słów! Płynęły z serca przepełnionego troską. Zrobię wszystko
co w mojej mocy, by wesprzeć was, każdego wedle jego potrzeb i życzeń,
szczególnie zaś tego spośród małoludów, który dźwiga brzemię.
-
Znamy cel waszej wyprawy - powiedziała Galdriela patrząc wprost na Froda. - Nie
chcemy jednak mówić o nim tutaj wyraźniej. Ale zapewne okaże się, że nie na
próżno przybyliście do tego kraju w poszukiwaniu pomocy, co niewątpliwie leżało
w planach Gandalfa. Albowiem władca Galadrimów zaliczany jest do
najmądrzejszych elfów Śródziemia i może was obdarzyć tym, czym nie
rozporządzają nawet potężni królowie. Od zarania ziemi przebywa na zachodzie,
ja zaś od niepamiętnych czasów jestem przy nim. Jeszcze przed upadkiem
Nargothrondu i Gondolinu przybyłam tutaj zza gór i razem z Kelebornem przez
długie wieki walczymy, stawiając opór złym losom.
To
ja po raz pierwszy zwołałam Białą Radę. A gdyby nie pokrzyżowano moich
zamierzeń, kierowałby nią Gandalf Szary, wtedy zaś pewnie inaczej potoczyłyby
się wypadki. Nawet dziś została nadzieja. Nie będę wam radziła mówiąc: zróbcie
to albo zróbcie tamto. Bo nie czynem ani radą, ani wyborem dróg mogę wam być
pomocna, lecz wiedzą o tym, co było, co jest, a w pewnej mierze również, co
będzie. Jedno wam powiem: wasze zwycięstwo waży się na ostrzu sztyletu. Jeżeli
zboczycie choć o włos, wszystko runie grzebiąc nas pod gruzami. Nadzieja
wszakże nie zgaśnie, póki cała drużyna pozostanie wierna Sprawie.
To
rzekłszy zwróciła na gości przenikliwy wzrok i w milczeniu badała twarze, jedną
po drugiej. Nikt prócz Legolasa i Aragorna nie mógł długo znieść jej
spojrzenia. Sam natychmiast zaczerwienił się i zwiesił głowę.
Wreszcie pani Galadriela uwolniła
ich z więzi swoich oczu i uśmiechnęła się mówiąc:
-
Nie dopuszczajcie leku do serc! Dzisiejszą noc prześpicie spokojnie.
Westchnęli
i nagle poczuli się zmęczeni, jak po długim, wnikliwym śledztwie, chociaż nie
padło ani jedno pytania.
-
Idźcie teraz! - powiedział Keleborn. - Wyczerpały was troski i trudy. Nawet
gdyby cel waszej wyprawy nie dotyczył nas z bliska, znaleźlibyście w tym
grodzie schronienie, póki nie odzyskacie zdrowia i sił. Odpoczywajcie, na razie
nie będziemy mówili o dalszej drodze.
T |
ę
noc drużyna przespała na ziemi ku wielkiemu zadowoleniu hobbitów. Elfy rozpięły
dla nich namiot wśród drzew opodal źródła i wymościły im miękkie posłania, a
potem, melodyjnymi swoimi głosami życząc im spokoju, zostawiły samych. Wędrowcy
czas jakiś gawędzili jeszcze wspominając poprzedni nocleg w koronach drzew,
marsz przez las oraz wizytę u Keleborna i pani Galadrieli. W dalszą przeszłość
nie odważali się jeszcze zapuszczać myślą.
-
Dlaczego się tak zaczerwieniłeś, Samie? - spytał Pippin. - Załamałeś się tak od
razu! Można by cię podejrzewać o nieczyste sumienie. Mam nadzieję, że nie
miałeś sobie do wyrzucenia nic gorszego niż ten niecny zamach na mój koc.
-
Ani mi w głowie kraść twój koc - odparł Sam, wcale nie skłonny do żartów. -
Jeśli chcesz wiedzieć prawdę, czułem się tak, jakby mnie ktoś rozebrał do naga,
i było mi bardzo nieprzyjemnie. Zdawało mi się, że ona widzi we mnie wszystko
przez skórę i pyta, co bym zrobił, gdyby mi dała możność powrotu do domu, do
Shire’u, do miłej własnej norki z ogródkiem.
-
A to zabawne! - powiedział Merry. - Niemal dokładnie tak samo było ze mną,
tylko że... tylko że... Nie, więcej wolę nie mówić... - zakończył niezręcznie.
Wszyscy,
jak się okazało, doznali podobnego wrażenia: każdy czuł, że mu ofiarowano wybór
między ciemnością rojącą się od strachów, która go czeka w dalszej podróży, a
czymś innym, pożądanym gorąco. Każdy w wyobraźni zobaczył jasno przedmiot
swoich marzeń, który by osiągnął, gdyby zawrócił z drogi, poniechał wyprawy i
pozostawił innym wojowanie z Sauronem.
-
Ale mnie się też zdawało - wyznał Gimli - że wybór pozostanie tajemnicą i że
nikt prócz mnie nie dowie się, co wybrałem.
-
Mnie się to wydało niezmiernie dziwne - rzekł Boromir. - Może to była tylko
próba, może ona usiłowała przeniknąć nasze myśli dla jakichś własnych celów,
ale miałbym ochotę nazwać to kuszeniem: jakby nam ofiarowywała coś, czym
rzekomo rozporządza. Nie trzeba chyba was zapewniać, że nie chciałem tego nawet
słuchać. Mężowie z Minas Tirith dotrzymują słowa.
Boromir
jednak nie powiedział towarzyszom, co mianowicie wedle jego wyobrażenia
ofiarowywała mu pani Galadriela.
Frodo nic mówić nie chciał, chociaż
Boromir dopytywał się natarczywie.
-
W ciebie, powiernika Pierścienia, najdłużej się wpatrywała - rzekł.
-
Tak - przyznał Frodo - ale to, co mi wówczas przychodziło na myśl, zachowam dla
siebie.
-
Bądź jednak ostrożny - powiedział Boromir. - Nie wiem, czy można całkowicie
ufać tej pani elfów i jej zamiarom.
-
Nie waż się źle mówić o pani Galadrieli! - surowo odezwał się Aragorn. - Sam
nie wiesz, co gadasz. Ani w niej, ani w jej kraju nie ma nic złego, chyba że
ktoś ze sobą zło przyniesie. Ale wtedy biada mu! Dzisiejszej nocy usnę bez lęku
po raz pierwszy od wyjazdu z Rivendell. Obym spał głęboko i zapomniał choć na
tych kilka godzin o moim bólu! Zmęczony jestem na ciele i na duszy.
I
Aragorn rzuciwszy się na posłanie natychmiast zapadł w długi sen. Towarzysze
poszli za jego przykładem, a żadne hałasy ani senne widziadła nie mąciły im
spoczynku. Kiedy się zbudzili, biały dzień świecił nad trawnikiem przed
namiotem, a woda ze źródła, tryskając w górę i opadając, skrzyła się w słońcu.
S |
pędzili
w Lothlorien kilka dni, o których niewiele umieliby powiedzieć i zachować w
pamięci. Przez cały czas słońce świeciło jasno, z wyjątkiem chwil przelotnych
ciepłych deszczów, po których zieleń zdawała się tym czystsza i świeższa.
Powietrze było chłodne i łagodne, jak wczesną wiosną, lecz wyczuwali dokoła
głęboką, zamyśloną ciszę zimy. Mieli wrażenie, że nie robią nic, tylko jedzą,
piją, odpoczywają i przechadzają się wśród drzew, i to im zupełnie wystarczało.
Keleborna i pani Galadrieli nie
widywali później, z innymi elfami mało rozmawiali, niewielu zresztą Galadrimów
znało jakikolwiek język prócz własnej leśnej mowy. Haldir pożegnał się z
drużyną i wrócił na północne pogranicze, którego teraz strzeżono pilnie,
wiedząc z opowiadań gości, co się dzieje w Morii. Legolas przebywał niemal
stale wśród Galadrimów, a po pierwszej nocy opuścił nawet wspólną kwaterę
drużyny, zjawiał się jedynie na posiłki i czasem na pogawędki. Często
wybierając się poza miasto brał Gimlego, a towarzysze nadziwić się nie mogli
tej odmianie.
Teraz już, przesiadując lub
spacerując razem, drużyna mówiła o Gandalfie, a gdy każdy dorzucał do
wspomnień, co wiedział i w jakich okolicznościach widywał Czarodzieja, jego
postać tym żywiej stawała wszystkim przed oczyma. W miarę jak odpoczynek koił
rany i znużenie ciała, serca boleśniej odczuwały żal po straconym przewodniku.
Nieraz słyszeli w pobliżu śpiew elfów i wiedzieli, że Galadrimowie układają
treny żałobne o zgubie Gandalfa, bo wśród słodkich, smutnych słów
niezrozumiałego języka powtarzało się jego imię.
„Mithrandir, Mithrandir! - śpiewały
elfy. - O Pilegrzymie Szary!” Tak bowiem najchętniej nazywały Czarodzieja.
Legolas wszakże, jeśli znalazł się w takiej chwili w drużynie, nie chciał
towarzyszom tłumaczyć słów pieśni, twierdząc, że nie potrafi i że strata, tak
bardzo jeszcze świeża, w nim budzi raczej ochotę do płaczu niż do śpiewu.
W drużynie pierwszy Frodo spróbował
jak umiał wyrazić w słowach swój smutek. Rzadko brała go ochota układać pieśni
i rymy. Nawet w Rivendell wolał słuchać, niż śpiewać, chociaż w pamięci
przechowywał mnóstwo wierszy przez innych z dawna skomponowanych. Teraz jednak,
gdy przesiadywał przy źródle w Lorien i słuchał głosu elfów, myśli jego mimo
woli przybrały kształt pieśni, która mu się wydała piękna; lecz gdy chciał ją
powtórzyć Samowi, nie znajdował nic prócz strzępków, spłowiałych jak garść
zwiędłych liści.
A kiedy wieczór szarzał w krąg,
Na Wzgórzu słychać było kroki...
Odchodził jednak skoro świt
W dalekiej drogi szare mroki.
Od Puszczy po zachodu brzeg,
Z północy ku południa wzgórzom,
Przez leża smocze, mroczny bór
Szedł - nie znużony swą podróżą.
Z hobbitem, z elfem w cieniu grot,
Z ludkiem zwyczajnych śmiertelników,
Z ptakiem czy wężem pośród traw
Rozmawiał w tajnym ich języku.
Raz miecz, to znów lecząca dłoń,
Ciężarem grzbiet strudzony srodze,
Palący pożar, grzmiący głos -
To znów znużony pielgrzym w drodze.
To sądził, jak mądrości wzór
Do gniewu skłonny i do łaski -
To znów jak starzec dłonie wsparł
Na pełnym sęków drewnie laski.
Na moście stanął - ciemny Cień
I Ogień wyzywając dumnie...
O kamień złamał mu się kij,
A mądrość zmarła w Khazad-dumie.
-
Jeszcze trochę, panie Frodo, a prześcigniesz pana Bilba! - rzekł Sam.
-
Wątpię - odparł Frodo. - Ale ten wiersz jest lepszy niż wszystkie, jakie
dotychczas ułożyłem.
-
Wie pan co, jeżeli pan znów kiedy będzie coś takiego obmyślał, niech pan
koniecznie wspomni o fajerwerkach - powiedział Sam. - Na przykład tak:
Pod niebo tryska raz po raz
Fontanna kolorowych gwiazd -
I grzmotem wypełniwszy przestrzeń
Złocistych kwiatów spada deszczem.
Po
prawdzie fajerwerki warte są lepszych wierszy!
-
Nie, ten temat tobie zostawię, Samie. A może Bilbowi. Ale... Nie, nie mogę o
tym mówić... Trudno znieść myśl, że będę musiał taką nowinę staruszkowi
powiedzieć!
Pewnego
dnia Frodo i Sam przechadzali się o przedwieczornym chłodzie. Obu znów nękał
niepokój. Nagle ogarnął Froda smutek rozstania; nie wiedział dlaczego, lecz był
pewien, że zbliża się chwila, kiedy będzie musiał pożegnać Lothlorien.
-
No, Samie, co teraz sądzisz o elfach? - spytał. - Postawiłem już raz to
pytanie... jakże to się wydaje dawno temu! Ale od tamtego dnia napatrzyłeś ich
się więcej.
-
Że się napatrzyłem, to się napatrzyłem! - odparł Sam. - I widzę, że są elfy i
elfy. Wszystkie najprawdziwsze, a przecież taki różne. Te na przykład,
tutejsze, nie wędrują bezdomnie, odrobinkę są do nas podobne, bo do tej swojej
ziemi przynależą jak hobbici do Shire’u. Czy to ten kraj ich przerobił, czy oni
go na swój sposób przerobili - trudno zgadnąć... Nie wiem, czy pan mnie
rozumie? Tak tu spokojnie! Jakby się nic nie działo i jakby nikt żadnych
zdarzeń nie pragnął. Jeśli tkwi w tym jakieś czarodziejstwo, to chyba bardzo
głęboko, nic wymacać nie sposób, że się tak wyrażę.
-
Widzi się i wyczuwa czar we wszystkim dokoła - rzekł Frodo.
-
No, tak - powiedział Sam - ale nie widać, żeby ktoś czarował. Nie puszczają
fajerwerków jak stary Gandalf, nieborak. Dziwi mnie też, że pana Keleborna ani
pani Galadrieli w ostatnich dniach nie spotykamy nigdzie. Myślę, że pani na
pewno umie różne czary sprawiać, byle zechciała. Dużo bym dał, żeby zobaczyć
sztuki elfów!
-
A ja nie - odparł Frodo. - Dobrze mi tak, jak jest. I nie do fajerwerków
Gandalfa tęsknię, ale do jego krzaczastych brwi, porywczego charakteru i głosu.
-
Racja - przyznał Sam. - Niech pan nie myśli, panie Frodo, że ja grymaszę.
Zawsze marzyłem, żeby zobaczyć czary, o których stare legendy opowiadają, a nie
ma chyba na świecie kraju, co by lepiej niż ten nadawał się do takich rzeczy.
Rozumie pan, tu jest tak, jakby się było u siebie w domu, a zarazem na majówce.
Nie chce się stąd odchodzić, ale mimo wszystko czuję, że jeśli trzeba iść
dalej, lepiej to zrobić jak najprędzej. „Najdłużej trwa robota, której się
wcale nie zaczyna” - mawiał mój staruszek. Nie zdaje mi się też, by tutejsze
elfy mogły nam wiele pomóc, z czarami czy bez czarów. Myślę, że dopiero za
granicą tego kraju najboleśniej odczujemy brak Gandalfa.
-
Niestety, słusznie tak myślisz - rzekł Frodo. - Mam jednak nadzieję, że przed
wyruszeniem zobaczymy jeszcze panią elfów.
W
tej samej chwili, jakby w odpowiedzi na te słowa, ujrzeli zbliżającą się
Galadrielę. Smukła, biała i piękna szła pod drzewami. Nie wymówiła ani słowa,
ale gestem wezwała hobbitów do siebie. Zawróciła i poprowadziła ich ku
południowym stokom wzgórza Karas Galadhon i przez wysoki zielony żywopłot do
zamkniętego w jego ścianach ogrodu. Nie było tu drzew, ogród leżał pod otwartym
niebem. Właśnie już wzeszła gwiazda wieczorna i płonęła białym ogniem nad
lasami w zachodniej stronie. Po licznych stopniach schodów pani Galadriela
zeszła w głęboką zieloną kotlinę, którą przecinał szemrząc srebrny potok,
spływający ze źródła na wzgórzu. W dole, na podstawie wyrzeźbionej w kształt
korony drzewa, stała srebrna misa, wielka, lecz płytka, obok zaś srebrny dzban.
Galadriela napełniła misę po wręby
wodą z potoku, odczekała chwilę, by się woda ustała, potem dopiero przemówiła.
-
To jest Zwierciadło Galadrieli - rzekła. - Przyprowadziłam was tutaj, byście w
nie spojrzeli, jeśli macie ochotę.
W
powietrzu była cisza, mrok zaległa kotlinę, pani elfów zdawała się hobbitom
bardzo wysoka i blada.
-
Czego w nim mamy szukać i co zobaczymy? - spytał z trwożnym szacunkiem Frodo.
-
Mogę rozkazać zwierciadłu, by objawiło różne rzeczy - odparła Galadriela - a
niekiedy pokazuję pewnym osobom to, co sobie życzą zobaczyć. Ale zwierciadło
może też z własnej woli ukazać obrazy, o które je nikt nie prosił, a bywają one
często niezwykłe i bardziej pouczające niż tamte, upragnione. Co ujrzysz, jeśli
zostawimy swobodę zwierciadłu, nie wiem. Pokazuje ono czasem dzień dzisiejszy
albo to, co się może dopiero później zdarzyć. Lecz nawet największy mędrzec nie
zawsze jest pewien, czy to, co widzi, należy do przeszłości, do teraźniejszości
czy do jutra. Czy chcesz spojrzeć w zwierciadło?
Frodo
nic nie odpowiedział.
-
A ty? - zwróciła się Galadriela do Sama. - Wiedz, że tu wchodzi w grę to, co
twoje plemię nazywa magią, chociaż ja niezupełnie pojmuje, co rozumiecie przez
to określenie: zdaje się, że tym samym słowem określacie podstępy
Nieprzyjaciela. Lecz jeśli to chcesz nazwać magią, pamiętaj, że to magia
Galadrieli. Czyż nie mówiłeś, że marzysz o zobaczeniu czarów, które sprawiają
elfy?
-
Mówiłem - przyznał Sam drżąc w rozterce między strachem a ciekawością. -
Zajrzę, jeśli pozwolisz, pani.
-
Chętnie bym zerknął ku domowi, co się też tam dzieje - powiedział na stronie do
Froda. - Wydaje mi się, że wieki upłynęły, odkąd opuściłem Shire. Ale bardzo
możliwe, że nie zobaczę nic prócz gwiazd albo jakiegoś obrazu, z którego nic
nie zrozumiem.
-
Owszem, możliwe - odparła śmiejąc się przyjaźnie Galadriela. - Zbliż się
jednak, popatrz, a przekonasz się, co zobaczysz. Nie dotykaj wody!
Sam
wspiął się na cokół i nachylił nad misą. Woda była ciemna i zdawała się twarda.
Odbijały się w niej gwiazdy.
-
Nic, tylko gwiazdy, tak jak przepowiadałem - mruknął Sam.
Zaraz
potem krzyknął cicho, bo gwiazdy znikły. Jakby się ciemna zasłona rozwiała,
zwierciadło z czarnego stało się szare, a później zupełnie jasne. Świeciło w
nim słońce, drzewa kołysały się i gięły na wietrze. Zanim Sam zdążył zgadnąć,
co to znaczy, światło zmierzchło; teraz miał wrażenie, że widzi Froda z
pobladłą twarzą, leżącego we śnie pod ogromnym, ponurym urwiskiem. Z kolei
zobaczył jakby siebie samego w mrocznym tunelu, pnącego się po niezliczonych
stopniach krętych schodów pod górę. Jak we śnie obrazy zmieniały się i
powracały: oto znów ukazały się drzewa. Tym razem jednak nie tłoczyły się tak
gęsto i Sam mógł dostrzec wyraźniej, co się wśród nich dzieje; nie kołysały się
na wietrze, lecz padały roztrzaskując się na ziemię.
-
Ojej! - krzyknął oburzony. - Ted Sandyman wyrąbuje drzewa, których nie ma prawa
ruszać! Nie wolno ich ścinać, to przecież szpaler za młynem, ocieniający drogę
Nad Wodą. Żebym tak dobrał się do Teda, to jego bym rąbnął!
W
tym momencie nagle Sam spostrzegł, że stary młyn zniknął, a na jego miejscu
buduje się duży dom z czerwonej cegły. Mnóstwo robotników kręciło się przy budowie.
Opodal sterczał wysoki, czerwony komin. Czarny dym zasnuł powierzchnię
zwierciadła.
-
W Shire jakiś diabeł psoci - powiedział Sam. - Elrond miał rację, że chciał
pana Meriadoka odesłać do kraju. - Naraz Sam wrzasnął i odskoczył od misy. -
Nie mogę tu zostać! - zawołał wzburzony. - Muszę wracać do domu. Rozkopali
naszą uliczkę, a stary Dziadunio złazi z Pagórka i pcha taczkę z całym swoim
dobytkiem. Muszę wracać!
-
Nie możesz wrócić sam jeden - odezwała się pani Galadriela. - Zanim spojrzałeś
w zwierciadło, nie chciałeś iść do domu bez swojego pana, chociaż wiedziałeś,
że tam, w kraju, może się zdarzyć coś złego. Pamiętaj, że zwierciadło pokazuje
różne rzeczy i nie wszystkie mają się nieuchronnie ziścić. Niektóre nigdy się
nie urzeczywistnią, jeżeli ten, komu się zjawiły w zwierciadle, nie zboczy ze
swej ścieżki, by im zapobiec. Zwierciadło jest niebezpiecznym doradcą, jeśli
chodzi o wybór drogi.
Sam
siedział na ziemi ściskając oburącz głowę.
-
Po com ja tu przychodził! Że też mi się zachciało oglądać nowe czary! -
powiedział i znów umilkł. Po chwili przemówił zdławionym głosem, jakby walcząc
ze łzami: - Nie! Pójdę do domu, ale tylko okrężną drogą; albo razem z panem
Frodo, albo wcale! - rzekł. - Mimo wszystko nie tracę nadziei, że kiedyś tam
wrócę. A jeżeli to, com widział w wodzie, jest prawdą, ktoś dostanie porządnie
po łbie.
- C |
zy
teraz chcesz spojrzeć w zwierciadło, Frodo? - spytała pani Galadriela. - Tyś
nie marzył o czarach elfów, byłeś zadowolony z tego, co miałeś.
-
Co mi radzisz? - spytał Frodo.
-
Nic - odparła. - Nie radzę ci ani tak, ani inaczej. Nie jestem doradcą. Możesz
się czegoś dowiedzieć, a czy to będzie dobre, czy złe - może ci się przydać, a
może nie. Jasnowidzenie to przywilej zarazem cenny i niebezpieczny. Ale sądzę,
mój Frodo, że masz dość odwagi i rozumu, by poddać się tej próbie; gdybym
myślała inaczej, nie przyprowadziłabym cię tutaj. Zrób, co chcesz!
-
Zajrzę - powiedział Frodo i wspiąwszy się na podstawę schylił twarz nad ciemną
wodą. Zwierciadło natychmiast pojaśniało i hobbit zobaczył krajobraz w
półmroku. W głębi na tle bladego nieba majaczyły ponure góry. Długa, szara
droga biegła w dal i ginęła na widnokręgu. Z bardzo daleka nadchodziła drogą z
wolna jakaś postać, zrazu maleńka i nikła, z każdą sekundą rosnąca w miarę jak
się zbliżała. Nagle Frodo uświadomił sobie, że postać przypomina mu Gandalfa.
Omal nie krzyknął na głos imienia Czarodzieja, w porę jednak spostrzegł, że
wędrowiec ma na sobie nie szary, lecz biły płaszcz i że ta biel świeci wśród
zmierzchu nikłym światłem; w jego ręku zauważył białą różdżkę. Postać szła ze
spuszczoną głową, twarzy więc Frodo nie mógł poznać, a w chwilę później
pielgrzym zniknął mu z oczu za zakrętem drogi. Zwątpienie ogarnęło Froda: czy
to była wizja Gandalfa sprzed wielu lat przemierzającego samotnie drogi świata,
czy też Saruman?
Obraz się zmienił. Na krótko i
bardzo maleńki, lecz wyraźny, mignął Frodowi Bilbo, niespokojnie biegający tam
i sam po swojej izdebce. Na stole piętrzyły się porozrzucane papiery, deszcz
siekł w okna.
Nastąpiła przerwa, potem
błyskawicznie przesuwać się zaczęły różne sceny, a Frodo odgadywał w nich
fragmenty jakiejś wielkiej historii, w którą był osobiście wplątany. Mgła się
rozwiała i zobaczył coś, czego nigdy w życiu nie widział, a co jednak od
pierwszego wejrzenia poznał: morze. Zapadły ciemności. Straszliwa burza
rozpętała się na morzu. A na tle słońca, zachodzącego krwawo w kłębach chmur,
zarysował się czarną sylwetką smukły statek z poszarpanymi żaglami mknący na
zachód. Potem Frodo zobaczył szeroką rzekę przepływającą przez ludne miasto.
Potem - białą, siedmiowieżową twierdzę. I znów ukazał się statek z czarnymi
żaglami, lecz teraz był ranek, woda skrzyła się w blasku dnia, a w słońcu
błyszczało wyhaftowane na chorągwi godło, przedstawiające białe drzewo. Dym się
wzbił jakby nad polem bitwy, słońce zaszło rozżarzone szkarłatnie, skryło się w
szarych oparach; mały stateczek migając światłami zanurzył się we mgle.
Wszystko znikło, a Frodo westchnął i już zamierzał odsunąć się od misy, gdy
nagle zwierciadło powlokło się ciemnością tak nieprzeniknioną, jakby czarna
jama otwarła się w świecie wizji i hobbit spojrzał w pustkę.
W ciemnej czeluści ukazało się Oko i
rosło z każdą sekundą, aż wypełniło niemal całe zwierciadło. Było tak straszne,
że Frodo struchlał, niezdolny krzyknąć ani oderwać wzroku. W ognistym rąbku Oko
szkliło się, żółte niby ślepie kocura, czujne i skupione, a czarne okienko
źrenicy otwierało się jak otchłań - w nicość. Potem Oko zaczęło błądzić we
wszystkie strony, jakby czegoś szukając; Frodo ze zgrozą, lecz bez najmniejszej
wątpliwości zrozumiał, że między innymi szuka również jego; wiedział jednak, że
Oko nie może go dostrzec, jeszcze nie może - chyba żeby on sam się na to
zgodził. Pierścień zawieszony na łańcuszku u szyi zaciążył mu jak ogromny
kamień, ciągnąc głowę hobbita w dół. Zwierciadło jakby rozgrzewając się
zadymiło parą. Frodo osuwał się coraz niżej.
-
Nie dotykaj wody! - szepnęła pani Galadriela. Wizja rozwiała się, Frodo patrzył
w chłodne gwiazdy mrugające w srebrnej misie.
Odsunął się od zwierciadła drżąc na
całym ciele i spojrzał na panią elfów.
-
Wiem, co zobaczyłeś na zakończenie - powiedziała - bo ten sam obraz ukazał się
moim myślom. Nie lękaj się! Wiedz, że nie tylko śpiew elfów wśród drzew i nawet
nie wysmukłe ich łuki bronią krainy Lothlorien przeciw zakusom Nieprzyjaciela.
Powiadam ci, Frodo, że nawet w tej chwili, gdy z tobą rozmawiam, widzę Czarnego
Władcę i przenikam jego zamysły, jeśli dotyczą elfów. On zaś od wieków usiłuje
dostrzec mnie i poznać moje myśli. Ale drzwi są przed nim wciąż jeszcze
zamknięte.
Podniosła białe ramiona i wyciągnęła
dłonie ku wschodowi takim gestem, jakby cos odrzucała i odpierała. Earendil -
Gwiazda Wieczorna, najmilsza sercom elfów - jasno świeciła na niebie. W jej
blasku do stóp Galadrieli kładł się na ziemię mętny cień. Promień gwiazdy
trafił na pierścień zdobiący jej palec: polerowane złoto zalśniło srebrnym
światłem, a biały kamień rozbłysnął, jakby Gwiazda Wieczorna spłynęła na
wyciągniętą rękę pani elfów. Frodo ze czcią przyglądał się pierścieniowi, nagle
bowiem wydało mu się, że zrozumiał tajemnicę.
-
Tak - powiedziała Galadriela odgadując jego myśli - nie wolno tego sekretu
zdradzić i dlatego Elrond nie mógł ci nic powiedzieć. Lecz nie będę taiła
prawdy przed powiernikiem Pierścienia, przed tym, który widział Oko. A prawdą
jest, że w kraju Lorien, na palcu Galadrieli przechowuje się jeden z Trzech.
Nazywa się Nenya, Diament, a powierzono go mnie.
Tamten
podejrzewa prawdę, lecz jej nie zna... jeszcze nie. Czy teraz pojmujesz,
dlaczego twoje przybycie oznacza dla nas, że zbliża się godzina przeznaczenia?
Jeśli ciebie spotka klęska, będziemy wydani bezbronni w ręce Nieprzyjaciela.
Jeśli uda ci się dopełnić swojej misji, nasza potęga zmaleje, a Lothlorien
zwiędnie i fala Czasu porwie nasz kraj. Będziemy musieli odejść na zachód lub
zmienić się w zwykłych wieśniaków, mieszkać w norach i jaskiniach, z wolna
zapomnieć i utonąć w zapomnieniu.
Frodo
schylił głowę.
-
A czego pragniesz ty, Galadrielo? - spytał po chwili.
-
Aby się stało, co się stać musi - odpowiedziała. - Miłość elfów do rodzinnego
kraju głębsza jest niż morze, ich żal nie umrze nigdy i nigdy się nie ukoi. A
przecież elfy wszystkiego się raczej wyrzekną, niżby się miały poddać
Sauronowi: znają go bowiem dobrze. Ty nie dźwigasz odpowiedzialności za losy
Lothlorien, lecz masz własny obowiązek do spełnienia. Gdyby takie życzenie
mogło się ziścić, pragnęłabym, żeby Pierścień Jedyny nigdy nie został wykuty
albo żeby zaginął na zawsze.
-
Jesteś mądra, nieustraszona i piękna, pani Galadrielo - rzekł Frodo. - Tobie
dam ten Pierścień, jeżeli o to poprosisz. Dla mnie to brzemię jest za ciężkie.
Galadriela
niespodzianie wybuchnęła melodyjnym śmiechem.
-
Mądra zapewne jest pani Galadriela naprawdę - powiedziała - lecz w tobie
spotkała równego sobie w uprzejmości partnera. Grzecznie zemściłeś się za
próbę, jakiej poddałam twoje serce przy pierwszym spotkaniu. Zaczynasz bystro
patrzeć na świat. Nie wypieram się, że gorąco pragnęłam poprosić o to, co mi
ofiarowałeś. Od wielu lat rozmyślam, czego bym dokazała, gdybym dostała w swoje ręce Wielki Pierścień, i oto
przyniosłeś go! Wystarczyłoby mi po niego sięgnąć! Zło, z dawna uknute, działa
na rozmaite sposoby, niezależnie od tego, czy Sauron tryumfuje, czy upada. Przyznaj,
że byłby to szlachetny czyn do policzenia między zasługi Pierścienia, gdybym go
przemocą albo postrachem odebrała mojemu gościowi! Nareszcie się stało! Chcesz
dobrowolnie oddać mi Pierścień! Na miejscu Czarnego Władcy postawić królową! A
ja nie będę ponura, lecz piękna i straszna jak świt i jak noc. Czarodziejska
jak morze, słońce i śnieg na szczytach. Groźna jak burza, jak grom.
Potężniejsza niż fundamenty ziemi. Wszyscy kochaliby mnie z rozpaczą!
Podniosła
ręce i od pierścienia, który miała na palcu, strzelił jasny blask, rozświetlając
tylko jej postać, a wszystko inne pogrążając w ciemności. Wydała się teraz
Frodowi wysoka ponad wszelką miarę i nieodparcie piękna, straszna i godna czci.
Opuściła ramiona, światło przygasło, Galdriela zaśmiała się znowu i - o dziwo!
- skurczyła się, zmalała; stała przed hobbitem znów smukła pani elfów, w
prostej, białej sukni, a głos jej brzmiał łagodnie i smutno.
-
Wytrzymałam próbę - rzekła. - Wyrzeknę się wielkości, odejdę na zachód,
pozostanę Galadrielą.
D |
ługą
chwilę trwało milczenie. Wreszcie odezwała się znów pani elfów.
-
Wracajmy! - powiedziała. - Rankiem musicie ruszyć w drogę, wybór już dokonany,
a fala losu wzbiera.
-
Nim stąd odejdziemy, chcę cię o coś zapytać - rzekł Frodo. - Nieraz w Rivendell
miałem ochotę spytać o to Gandalfa. Pozwolono mi nosić Jedyny Pierścień.
Dlaczego nie mogę zobaczyć wszystkich innym Pierścieni i poznać myśli tych,
którzy je noszą?
-
Nie próbowałeś - odparła Galadriela. - Tylko trzy razy wsunąłeś na palec
Pierścień, odkąd dowiedziałeś się, co posiadasz. Nie próbuj tego! To by cię
zgubiło. Czy Gandalf nie mówił ci, że każdy z tych pierścieni daje władzę na
miarę sił swego właściciela? Nimbyś umiał użyć tej władzy, musiałbyś wzrosnąć
znacznie w siły, wyćwiczyć wolę w panowaniu nad innymi. Lecz i tak, jako
powiernik Pierścienia, jako ten, który go miał na swym palcu i widział rzeczy
tajemne, zyskałeś już bystrość wzroku. Przeniknąłeś moją myśli jaśniej niż
niejeden uznany Mędrzec. Zobaczyłeś Oko tego, który włada Siedmioma i
Dziewięcioma. A czyż nie dostrzegłeś i nie poznałeś pierścienia na moim ręku?
Czyś ty widział mój pierścień? - zwróciła się do Sama.
-
Nie, pani - odpowiedział Sam. - Prawdę mówiąc, dziwiłem się właśnie, o czym
rozprawiacie. Widziałem tylko gwiazdę przeświecającą przez palce. Ale jeśli mi
pani wybaczy szczerość, powiem, że mój pan miał rację. Wolałbym, żeby pani
wzięła od niego Pierścień. Zrobiłaby pani porządek z tym wszystkim. Zabroniłaby
pani rozkopywać zagrodę mojego staruszka i wyrzucać go na bruk. No i ukarałaby
pani niektóre osoby za ich podłą robotę.
-
Tak - powiedziała Galadriela. - Tak właśnie byłoby z początku. Lecz, niestety,
nie skończyłoby się na tym. Nie będziemy już więcej o tej sprawie mówili.
Chodźmy!