Wielka Rzeka
Z |
budził
go Sam. Kiedy się ocknął, stwierdził, że jest troskliwie owinięty w pled i leży
pod wysokim drzewem o szarej korze, w zacisznym kącie lasu na zachodnim brzegu
Wielkiej Rzeki - Anduiny. Przespał noc, mętny brzask szarzał już między nagimi
gałęziami. Gimli krzątał się opodal koło małego ogniska.
Ruszyli dalej, nim dzień zajaśniał w
pełni. Co prawda większości drużyny wcale nie było pilno dostać się na
południe; w duchu cieszyli się, że ostateczną decyzję będą musieli podjąć
dopiero za kilka dni, kiedy znajdą się nad wodogrzmotami Rauros, przy wyspie
Tindrock. Zdawali się na rzekę, nie przynaglając łodzi, nie spieszyło im się do
niebezpieczeństw, które w dalszej drodze czekały ich nieuchronnie na każdym
szlaku. Aragorn nie sprzeciwiał się życzeniom przyjaciół i pozwalał dryfować z
prądem, chciał bowiem oszczędzić ich sił na przyszłe trudy. Nalegał jednak,
żeby co dzień ruszać o świcie i nie zatrzymywać się aż późnym wieczorem; czuł,
że nie ma czasu do stracenia, i obawiał się, że Czarny Władca nie próżnował,
podczas gdy drużyna odpoczywała w Lorien.
Mimo to ani pierwszego, ani drugiego
dnia Nieprzyjaciel nie dał znaku życia. Szare, monotonne godziny mijały bez
zdarzeń. Pod koniec trzeciego dnia żeglugi krajobraz zaczął się zmieniać:
drzewa zrzedły, potem zniknęły zupełnie. Po lewej stronie, na wschodnim brzegu
zobaczyli długi łańcuch bezkształtnych wzgórz, ciągnących się aż po widnokrąg;
były brunatne, zwiędłe, jakby osmalone przez ogień, który nie zostawił ani
źdźbła żywej zieleni; to bezludzie zdawało się tym bardziej nieprzyjazne, że
jego pustki nie urozmaicał nawet zwalony pień lub sterczący kamień. Dotarli do
Brunatnych Pól, rozległej, ponurej krainy miedzy południowym krańcem Mrocznej
Puszczy a wzgórzami Emyn Muil. Nawet Aragorn nie wiedział, jakie plagi, wojna
czy złośliwość Nieprzyjaciela, tak wyniszczyły te okolice.
Po prawej ręce, od zachodu, brzeg,
również bezdrzewny, był wszakże płaski i w wielu miejscach zieleniły się na nim
łąki. Z tej strony rzekę zarastał las trzcin, tak wysokich, że zasłaniały
podróżnym widok, a łódki z chrzęstem ocierały się o tę rozchwianą ścianę.
Ciemne, zwiędłe kity gięły się i kołysały w chłodnym powiewie szeleszcząc cicho
i smutno. Gdzieniegdzie jednak mur trzcin rozchylał się na chwilę i Frodo mógł
wówczas rzucić okiem na faliste łąki, na spiętrzone nad nimi wzgórza w łunie
zachodu i na czarną kreskę, znaczącą u widnokręgu południowe ramię Gór
Mglistych.
Nie spotkali tu śladów żywych
stworzeń prócz ptactwa. Ptaków musiała być chmara, trzciny rozbrzmiewały
ćwierkaniem i świstem, ale rzadko udawało się wędrowcom któregoś zobaczyć. Raz
i drugi usłyszeli trzepot i szum wielkich skrzydeł, a podnosząc głowy dojrzeli
lecący w górze klucz łabędzi.
-
Łabędzie! - zawołał Sam. - A jakie duże!
-
Tak - rzekł Aragorn. - Czarne łabędzie.
-
Ogromny, pusty i smutny wydaje się ten kraj - powiedział Frodo - dotychczas
myślałem, że wędrując na południe spotyka się okolice coraz cieplejsze i coraz
weselsze, aż wreszcie zimę zostawia się na zawsze za sobą.
-
Nie zawędrowaliśmy jeszcze daleko na południe - odparł Aragorn. - Zima trwa, a
do morza stąd szmat drogi. Tu bywa bardzo chłodno aż do wiosny, która wybucha
nagle; możliwe nawet, że nas znowu śnieg zaskoczy. Tam, daleko, nad zatoką
Belfalas, gdzie Anduina uchodzi do morza, jest ciepło i wesoło, a przynajmniej
byłoby tak, gdyby nie bliskość Nieprzyjaciela; ale my znajdujemy się nie dalej
niż o jakieś sześćdziesiąt staj poniżej Południowej Ćwiartki Shire’u, od morza
zaś dzielą nas steki mil. Tam, gdzie patrzysz teraz, na południo-zachodzie,
leży równina Riddermarchii, Rohan, kraj mistrzów koni. Niebawem dopłyniemy już
do ujścia Mętnej Wody, rzeki, która ma źródło w Fangornie i wpada do Anduiny.
Stanowi ona północną granicę Rohanu; ongi wszystkie ziemie miedzy Mętną Wodą a
Białymi Górami należały do Rohirrimów. To piękny i przyjemny kraj, słynny z
najlepszych w świecie pastwisk. W naszych groźnych czasach nikt jednak nie śmie
już mieszkać nad rzeką ani zapuszczać się na jej wybrzeża. Wprawdzie Anduina
jest szeroka, lecz strzały orków dolatują na drugi brzeg; ostatnio, jak mi
mówiono, rozzuchwalili się do tego stopnia, że ryzykują przeprawę przez rzekę i
napadają stada bydła i koni na terenie Rohanu.
Sam
z niepokojem wodził wzrokiem od brzegu do brzegu. Przedtem drzewa wydawały mu
się wrogie: kto wie, czyje oczy patrzyły z ich gąszczu, jakie czaiły się tam
niebezpieczeństwa. Teraz żałował, że drzew już nie ma. Rozumiał, że drużyna
płynąc na odkrytych łódeczkach przez nagi, pusty kraj, po rzece, która stanowi
granicę wojny, zbyt jest zewsząd widoczna.
Przez parę następnych dni, w miarę
jak posuwali się z biegiem rzeki wciąż na południe, wszyscy coraz wyraźniej
wyczuwali to niebezpieczeństwo. Teraz już od świtu do nocy wiosłowali, spiesząc
naprzód. Brzegi umykały wstecz. Wkrótce rzeka rozlała się szerzej i płyciej, na
wschodnim brzegu pojawiły się pola kamieni, pod powierzchnią wody leżały zwały
żwiru, trzeba było sterować ostrożnie, omijając mielizny. Brunatne Pola
spiętrzyły się wyżej, a nad pustkowiem ciągnął zimny wiatr od wschodu. Po
przeciwległej stronie łąki zmieniły się w wydmy porosłe zwiędłą trawą, przecięte
pasmami trzęsawisk. Frodo drżał i wspominał murawę, źródła, jasne słońce i
perlisty deszcz z Lothlorien. W żadnej łodzi nie słychać było rozmów ani
śmiechów. Wszyscy milczeli, zaprzątnięci własnymi myślami.
Serce Legolasa błądziło pod
gwiazdami, w letnią noc, na polanie wśród brzozowych lasów północy; Gimli w
wyobraźni przebierał grudki złota, zastanawiając się, jaką dać godną oprawę
podarunkowi pani elfów. Marry i Pippin w środkowej łodzi czuli się nieswojo,
ponieważ Boromir mruczał coś do siebie, to gryzł paznokcie, jakby gnębiły go
jakieś niepokoje i wątpliwości, to chwytał za wiosła i doganiał łódź Aragorna.
Przy tym Pippin, który siedział u dzioba, twarzą zwrócony do towarzyszy,
zauważył dziwny błysk w oku Boromira, gdy ten wpatrywał się we Froda. Sam dawno
już doszedł do wniosku, że łodzie, choć może nie tak straszne, jak go od
dzieciństwa przekonywano, są jednak jeszcze mniej wygodne, niż sobie wyobrażał.
Siedział skurczony, nieszczęśliwy, nie miał nic do roboty i tylko patrzył na
przesuwający się krajobraz i na szarą wodę przepływającą po obu stronach łodzi.
Inni niekiedy przynajmniej wiosłowali, Samowi nigdy nie powierzano wioseł.
Czwartego dnia o wczesnym zmierzchu
Sam spoglądał wstecz ponad głowami Froda i Aragorna aż za płynące ich śladem
łodzie; morzył go sen i hobbit tęsknił do popasu, by znów poczuć ziemię pod
stopami. nagle coś niezwykłego przykuło jego błądzący wzrok; w pierwszej chwili
przyglądał się z roztargnieniem, potem wyprostował się i przetarł oczy
kułakiem; lecz kiedy spojrzał znów w to samo miejsce - nic tam już nie
zobaczył.
T |
ej
nocy rozbili obóz na maleńkiej wysepce tuż pod zachodnim brzegiem. Sam,
owinięty kocem, leżał obok Froda.
-
Przed godziną czy dwiema, nim się zatrzymaliśmy - rzekł - miałem zabawny sen. A
może to nie był sen? W każdym razie coś zabawnego.
-
Co takiego? - spytał Frodo, bo znając Sama wiedział, że się nie uspokoi, póki
swojej historii nie opowie. - Od opuszczenia Lorien nie zdarzyło mi się jeszcze
zobaczyć ani pomyśleć nic, co by warte było uśmiechu.
-
Nie, to nie było zabawne w tym znaczeniu, proszę pana. Raczej niesamowite.
Jeśli nie przyśniło mi się, to na pewno wróży coś złego. Lepiej niech pan
posłucha. To było tak: widziałem kłodę, która miała oczy.
-
Żeś widział kłodę, wierzę - odparł Frodo. - Kłód w rzece nie brakuje. Ale przy
oczach nie upieraj się, Samie.
-
Muszę - powiedział Sam. - Takie oczy, żem się aż poderwał w łodzi. Spostrzegłem
w półmroku za rufą łodzi Gimlego coś, co wziąłem za kłodę, ale nie zwróciłem na
to specjalnej uwagi. Potem jednak wydało mi się, że kłoda powoli nas dogania. A
to już mnie zdziwiło, bo jeżeli ją prąd tylko niósł, a my wiosłowaliśmy, nie
miała prawa, że się tak wyrażę, płynąć szybciej od nas. I w tym momencie
ujrzałem oczy: dwa blade punkciki świeciły u końca kłody, gdzie sterczał jakby
duży sęk. Co gorsza, kłoda wcale nie była kłodą, wiosłowała błoniastymi łapami
podobnymi do łabędzich, tylko że większymi, i to się wynurzała nad wodę, to
zagłębiała. Wtedy właśnie poderwałem się z miejsca i przetarłem oczy;
pomyślałem, że jeśli to coś zobaczę znowu po wypędzeniu śpiochów z oczu,
krzyknę na alarm, bo ta kłoda-niekłoda posuwała się szybko naprzód i już
dopędzała ostatnią łódź. Ale - czy te dwa ślepia zauważyły moje poruszenie i
poczuły mój wzrok, czy też po prostu ja oprzytomniałem - dość, że kiedy znów
spojrzałem, nie było już nic. Wydało mi się jednak, że kątem oka, jak to mówią,
przyłapałem ciemny jakiś kształt, który mignął prędko w cieniu pod brzegiem.
Ślepiów już wtedy nie dostrzegłem.
Pomyślałem:
„Znowu ci się przyśniło, Samie Gamgee!” - i nic nikomu na razie nie
powiedziałem. Tylko że mi to spokoju nie daje i teraz wcale nie jestem pewien,
czy to był sen. Co pan o tym sądzi, panie Frodo?
-
Sądziłbym, że to była kłoda i zmierzch, a ty byłeś zaspany - odparł Frodo -
gdyby ta para oczu pojawiła się po raz pierwszy i tylko tobie. Ale tak nie
jest! Ja ją także widziałem na drodze za nami, kiedy wędrowaliśmy jeszcze
północnymi krajami ku Lorien. Widziałem też jakieś dziwne stworzenie skradające
się po pniu, kiedy nocowaliśmy na drzewie. Haldir je również widział. A czy
pamiętasz, co mówiły elfy, gdy wróciły z pościgu za bandą orków?
-
Aha! - rzekł sam - pamiętam i to, i coś więcej jeszcze. Wolałbym się mylić, ale
kiedy sobie przypomnę to i owo, a w dodatku opowiadanie pana Bilbo, zdaje mi
się, że zgaduję, jak ten stwór ma na imię. paskudne imię: Gollum, co?
-
Tak, tego się właśnie obawiam od pewnego czasu - odparł Frodo. - Dokładnie od
noclegu na drzewie. Przypuszczam, że siedział przyczajony w Morii i szedł
stamtąd trop w trop za nami. Miałem jednak nadzieję, że zgubi ślad dzięki
naszemu pobytowi w Lorien. Nieszczęsny pewnie krył się w lasach nad Srebrną
Żyłą i wypatrzył nas, kiedy ruszaliśmy z przystani.
-
To się wydaje możliwe - rzekł Sam. - Trzeba czuwać, żebyśmy którejś nocy nie
zbudzili się z jego wstrętnymi paluchami na gardle, jeżeli w ogóle się zbudzimy
w porę! Właśnie o to mi chodzi. Dziś lepiej jeszcze nie alarmujmy Obieżyświata
ani reszty kompanii; ja będę wartował tej nocy. Wyśpię się jutro, skoro w łodzi
służę tylko za balast, że tak powiem.
-
Owszem, powiedz tak - odparł Frodo - ale dodaj, że ten balast ma bystry wzrok.
pozwolę ci pełnić wartę pod warunkiem, że w połowie nocy zbudzisz mnie z kolei,
oczywiście jeśli nic się nie zdarzy wcześniej.
W |
śród
głuchej nocy Frodo zbudził się z głębokiego snu, potrząsany przez Sama.
-
Okropnie mi przykro pana budzić - szepnął Sam - ale tak pan kazał. Nic się nie
zdarzyło do tej pory, a w każdym razie nic ważnego. Zdawało mi się, że słyszę
cichy plusk i taki szmer, jakby ktoś niedaleko nas pochlipywał. Ale nad rzeką w
nocy różne dziwne głosy słychać.
Sam
położył się, a Frodo usiadł, owinął się kocem i zaczął walczyć ze snem. Wlokły
się minuty i godziny, a nic się nie działo. Frodo już miał ulec pokusie i
przyłożyć głowę do ziemi, kiedy nagle jakiś ciemny, ledwie dostrzegalny kształt
przemknął tuż obok przycumowanych łodzi. Długa, biaława ręka zamajaczyła w
ciemnościach i chwyciła za burtę. Para bladych, błyszczących niby latarki oczu
zalśniła zimnym światłem, zaglądając do wnętrza łodzi, a potem zwróciła się ku
wysepce i spojrzała prosto na Froda. Dzieliło go od tych ślepiów ledwie parę
kroków i słyszał cichy gwizd, kiedy dziwny stwór wciągał dech. Zerwał się na
równe nogi, dobywając Żądełka z pochwy. Latarki oczu natychmiast zgasły. Do
uszu Froda dobiegł lekki syk, potem plusk, a wreszcie cień, podobny do kłody,
dał susa w wodę niknąc w ciemnościach.
Aragorn poruszył się przez sen,
obrócił na bok i usiadł.
-
Co to było? - spytał zrywając się i stając koło Froda. - Wyczułem przez sen, że
tu się coś dzieje. Dlaczego chwyciłeś za miecz?
-
To był Gollum! - odparł Frodo. - Tak mi się przynajmniej zdaje.
-
Ha! - zawołał Aragorn. - A więc zauważyłeś tego małego zbója? Dreptał za nami
przez całą Morię i potem aż do Nimrodel. Odkąd płyniemy rzeką, ściga nas na
kłodzie, wiosłując rękami i nogami. Raz i drugi próbowałem go złapać nocą, ale
chytrzejszy jest od lisa, a śliski jak ryba. Miałem nadzieję, że go rzeka
pokona, ale to doświadczony wodniak. Jutro trzeba będzie przyspieszyć żeglugę. Teraz
idź spać, Frodo, a ja będę czuwał przez resztę nocy. Szkoda, że nie schwytałem
nikczemnika. Mógłby nam być użyteczny. Skoro to się nie udało, trzeba mu
umknąć. Niebezpieczny towarzysz podróży! Nie mówiąc już o tym, że zdolny jest
własnoręcznie któregoś z nas nocą zamordować, może naprowadzić innych
nieprzyjaciół na nasz trop.
N |
oc
jednak minęła, a nawet cień Golluma nie zjawił się powtórnie. Odtąd drużyna
pilnie wypatrywała, lecz do końca podróży nikt go nie zobaczył. Jeżeli nadal
tropił wędrowców, robił to bardzo ostrożnie i przebiegle. Na prośbę Aragorna
wiosłowali teraz ile sił, tak że brzegi niemal migały w oczach. Krajobrazu
niewiele oglądali, bo płynęli przeważnie nocami i o zmroku, odpoczywając w
dzień i starając się kryć o tyle, o ile teren pozwalał. Tak mijał czas bez
przygód aż do siódmego dnia.
Pogoda była jeszcze mglista i
chmurna, wiatr dął ze wschodu, lecz pod wieczór niebo na zachodzie rozjaśniło
się, a spomiędzy szarych zwałów chmur wyjrzały jaśniejsze, żółte i bladozielone
plamy. Można było dostrzec biały rąbek młodego księżyca lśniący nad odległymi
jeziorami. Sam przyglądając mu się zmarszczył brwi. Nazajutrz po obu stronach
rzeki krajobraz zaczął się szybko zmieniać. Brzegi były wysokie i kamieniste.
Wkrótce już płynęli przez kraj górzysty i skalisty, a na wybrzeżach strome
zbocza ginęły pod gęstwą tarniny, splatanych jeżyn i powojów. Dalej wznosiły
się niskie, skruszałe urwiska i sterczały kominy z szarego, zwietrzałego
kamienia, oplecione bluszczem, a zza nich wychylały się grzbiety gór, na
których rosły jodły, pokrzywione od wichrów. Zbliżali się widocznie do szarej
krainy wzgórz Emyn Muil, do południowego skraju Dzikich Krajów.
Na urwiskach i skalnych kominach
gnieździło się mnóstwo ptaków; przez dzień cały krążyły chmarami wysoko w
górze, czarne na tle bladego nieba. Kiedy drużyna rozłożyła się tego dnia
obozem, Aragorn z niepokojem przyglądał się tym lotom, podejrzewając, że
złośliwy Gollum coś knuje i że wieść o podróżnych już się szerzy na pustkowiu.
Później, o zachodzie słońca, gdy wędrowcy już się krzątali przygotowując do
dalszej drogi, Aragorn dostrzegł w mierzchnącym świetle czarny punkt: jakiś
ogromny ptak najpierw kołował bardzo wysoko nad obozem, a potem z wolna
odleciał w stronę południa.
-
Co to jest, Legolasie? - spytał pokazując niebo. - Zdaje się, że orzeł.
-
Tak - odparł Legolas - orzeł. Ciekawe, co to może znaczyć? Góry przecież są
daleko.
-
Nie wyruszymy, póki nie ściemni się zupełnie - postanowił Aragorn.
N |
adszedł
ósmy dzień żeglugi. Był spokojny i bezwietrzny, bo ostry podmuch od wschodu
ucichł. Wąski sierp księżyca wcześnie przygasł w bladym zachodzie słońca, lecz
wyżej niebo było czyste, a chociaż na południu kłębiły się grube zwały obłoków,
wciąż jeszcze rozjarzone nikłym światłem, na zachodzie już błyszczały jasne
gwiazdy.
-
W drogę! - rzekł Aragorn. - Zaryzykujemy jeszcze raz nocną żeglugę. Zbliżamy
się do tej części rzeki, której nie znam dobrze, bo nigdy w tych okolicach nie
podróżowałem drogą wodną, nie spływałem dotychczas stąd do progów Sarn Gebir.
Jeżeli mnie wszakże nie mylą rachuby, dzieli nas od nich wiele mil. Lecz
wcześniej jeszcze natkniemy się na trudne miejsca, grożą nam skały i kamienne
wysepki sterczące pośród nurtu. Trzeba uważać bardzo i nie można się zbytnio
rozpędzać.
Samowi,
płynącemu w pierwszej łodzi, zlecono straż. Leżąc w dziobie wpatrywał się w
mrok. Noc zapadła ciemna, lecz w górze gwiazdy błyszczały niezwykle jasno i
powierzchnia rzeki lśniła. Zbliżała się północ; od dłuższego czasu pozwalali
się nieść prądowi, rzadko używając wioseł, gdy nagle Sam krzyknął. Ledwie o
parę kroków przed nim zamajaczyły nad wodą czarne sylwety, a do uszu wędrowców
dobiegł szum wzburzonej wody. Porywisty prąd ściągnął łodzie w lewo, pod
wschodni brzeg, gdzie droga była wolna. Zniesieni w bok, wędrowcy ujrzeli tuż
przy burtach białą pianę fal, rozbijających się o skały, wyszczerzone pośrodku
nurtu niby rząd ostrych zębów. Cała flotylla zbiła się w ciasną gromadę.
-
Hej, Aragornie! - krzyknął Boromir, gdy łódź jego uderzyła o rufę łodzi
przewodnika. - To szaleństwo! Nie można ryzykować nocnej żeglugi przez
wodospady! Zresztą nocą czy dniem żadna łódź jeszcze nie przedostała się cała
przez progi Sarn Gebir.
-
Zawracać! Zawracać! - krzyknął Aragorn. - Starajcie się zawrócić! - Zanurzył
wiosła, usiłując wstrzymać łódź i skręcić w miejscu. - Źle obliczyłem odległość
- powiedział do Froda. - Nie spodziewałem się, że dopłyniemy dziś tak daleko.
Anduina rwie szybciej, niż myślałem. Sarn Gebir jest tuż przed nami.
Z |
wielkim trudem opanowali łodzie i z wolna
zawrócili. Początkowo nie mogli jednak przemóc prądu, który znosił ich coraz
bliżej pod wschodni brzeg. A brzeg ten piętrzył się ciemny i złowrogi w
ciemnościach.
-
Wszyscy do wioseł! - krzyczał Boromir. - Do wioseł! Inaczej rozbijemy się na
mieliźnie.
Krzyk
jeszcze nie przebrzmiał, gdy Frodo poczuł, że kil łodzi ociera się już ze
zgrzytem o kamienie. W tej samej chwili jęknęły cięciwy i rój strzał świsnął
koło uszu żeglarzy, a kilka pało między nich. Jedna trafiła Froda między
łopatki. Runął twarzą naprzód i wrzasnął, a wiosło wysunęło mu się z rąk. Ale
strzała odbiła się od pancerza, ukrytego pod płaszczem. Druga przeszyła kaptur
Aragorna, trzecia zaś utkwiła w burcie łodzi tuż obok ręki Meriadoka. Sam miał
wrażenie, że dostrzega czarne sylwetki kręcących się po długim, kamienistym
wybrzeżu postaci. Zdawały się bardzo bliskie.
-
Irch! - rzekł Legolas wracając do mowy swego plemienia.
-
Orkowie! - krzyknął Gimli.
-
Założę się, że to robota Golluma - powiedział Sam do Froda. - Dobrze sobie
wybrali miejsce! Rzeka pcha nas prosto w ich ręce.
Wszyscy
pochylili się i wiosłowali ile sił w ramionach. Nawet Sam pomagał, jak umiał.
Każdy wyczekiwał, że lada sekunda poczuje ukąszenie czarnopiórej strzały. Cały
ich rój gwizdał wędrowcom nad głowami albo wpadał w wodę tuż obok łodzi. lecz
nikt więcej nie został trafiony. Było wprawdzie ciemno, lecz nie za ciemno dla
orków przywykłych do nocnych wypraw, a w poświacie gwiezdnej żeglarze musieli
stanowić doskonale widoczny cel dla zdradzieckich napastników; jedyna nadzieja,
że szare płaszcze z Lorien i szare drzewo zbudowanych przez elfy łodzi zmylą
nawet przebiegłe oczy łuczników Mordoru.
Wytrwale ciągnęli wiosłami. W
pomroce trudno było o pewność, czy posuwają się rzeczywiście, lecz z wolna wiry
wodne uspokajały się wokół łodzi, a cienie na wschodnim brzegu topniały wśród
nocy. Wreszcie, o ile mogli się zorientować, dotarli z powrotem na środek rzeki
i oddalili się spory kawałek drogi od sterczących z nurtu skalnych progów.
Obracając łodzie w poprzek, pchnęli je z wszystkich sił pod zachodni brzeg. W
cieniu krzaków schylonych nad wodą zatrzymali się wreszcie i zaczerpnęli tchu.
Legolas odłożył wiosła i chwycił
łuk, który dostał w Lorien. Skoczył na brzeg i kilku susami wspiął się na
skarpę. Naciągnął łuk, założył strzałę i poprzez szerokość rzeki wbił wzrok w
ciemności. Zza wody buchnęły przeraźliwe wrzaski, lecz dostrzec nic nie było
można. Frodo spojrzał w górę na smukłego elfa stojącego na zboczu i wpatrzonego
w mrok, jakby wybierał cel dla strzały. Jego ciemną głowę otaczała korona
jaskrawobiałych gwiazd, migocących w czarnej topieli nieba. Lecz nagle od
południa ukazały się pędzące ogromne chmury i przednie ich straże natarły na
gwiaździste pole. Trwoga ogarnęła drużynę.
-
Elbereth Githoniel! - westchnął Legolas, spojrzawszy w górę.
W
tym samym momencie z ciemności od południa wyłonił się jakiś czarny kształt,
jak chmura, lecz o wiele od chmury szybszy, i pędem zbliżał się nad zbite u
brzegu łodzie drużyny, przesłaniając światło. Po chwili mogli już rozróżnić
olbrzymie skrzydła, czarniejsze od czerni nocy. Za wodą dziki wrzask powitał
sprzymierzeńca. Nagły lodowaty dreszcz przeszył Froda i serce w nim stężało od
morderczego zimna, jak gdyby odezwała się znów stara rana w lewym barku. Hobbit
skulił się w łodzi szukając kryjówki. Niespodzianie zadźwięczał ogromny łuk z
Lorien. Z napiętej przez elfa cięciwy świsnęła strzała. Frodo podniósł wzrok.
Skrzydlaty stwór chwiał się niemal nad jego głową. Nagle z ostrym, ochrypłym
wrzaskiem runął w dół i zniknął w mroku na wschodnim brzegu. Niebo znów było
czyste. W dali rozległ się w ciemnościach zgiełk mnóstwa głosów, przekleństw i
lamentów, a potem zapadła cisza. Tej nocy nie usłyszeli już więcej ani krzyku,
ani świstu strzały od wschodu.
P |
o
jakimś czasie Aragorn powiódł łodzie dalej w górę rzeki. Po omacku płynęli
spory kawałek drogi wzdłuż brzegu, aż trafili wreszcie do niewielkiej, płytkiej
zatoki. Kilka skarlałych drzew rosło tuz nad wodą, za nimi zaś wznosiła się
stroma, skalista skarpa. Tu drużyna postanowiła zatrzymać się i przeczekać do
świtu; nie sposób było po nocy próbować dalszej żeglugi. Nie rozbijali obozu
ani nie rozniecali ogniska, skulili się na dnie łodzi, związanych razem i
przycumowanych u brzegu.
-
Chwała łukowi Galadrieli, chwała ręce i oku elfa! - rzekł Gimli żując kawałek
lembasa. - Piękny to był strzał w ciemności, przyjacielu.
-
Któż jednak powie nam, w co moja strzała ugodziła? - spytał Legolas.
-
Ja ci tego nie powiem - odparł Gimli - lecz cieszę się, że nie pozwoliłeś temu
cieniowi zbliżyć się do nas. Bardzo mi się nie podobał. Zanadto przypominał
cień z Morii... cień Balroga - dokończył szeptem.
-
To nie był Balrog - odezwał się Frodo, wciąż jeszcze dygocąc od dreszczów,
które go podczas starcia napadły. - To było coś zimniejszego. Myślę, że mógł to
być... - urwał i zamilkł.
-
Co myślisz? - skwapliwie zapytał Boromir wychylając się ze swojej łodzi, jakby
chciał koniecznie zobaczyć wyraz twarzy Froda.
-
Myślę... Nie, nie powiem - odparł Frodo. - Cokolwiek to było, upadek tego
stwora wzbudził panikę wśród naszych wrogów.
-
Tak się zdaje - rzekł Aragorn. - Nie wiemy wszakże, gdzie są, ilu ich jest, co
teraz knują. Dzisiejszej nocy nie wolno nam spać. Na razie kryją nas ciemności.
Ale kto wie, co dzień przyniesie? Trzymajcie broń w pogotowiu!
Sam
siedział bębniąc po rękojeści miecza palcami, jakby coś obliczał, i spoglądając
w niebo.
-
Dziwna rzecz! - szepnął. - Księżyc świeci ten sam nad Shire’em i nad Dzikimi
Krajami, tak by przynajmniej wypadało. Ale czy on drogę pomylił, czy mnie się
rachunek splątał, coś tu się nie zgadza. Pamięta pan, panie Frodo, że kiedy
nocowaliśmy na drzewie, księżyc malał. Był wtedy tydzień po pełni, wedle moich
obliczeń. Wczoraj wieczorem skończył się tydzień naszej podróży wodą, a dziś -
proszę! - wstaje nów, rożek cienki niby obrzynek paznokcia, jak gdybyśmy ani
dnia nie spędzili u elfów. A przecież trzy noclegi w Lorien na pewno pamiętam,
marzy mi się nawet, że było ich więcej, chociaż przysiągłbym, że nie
siedzieliśmy tam całego miesiąca. Można by pomyśleć, ze w tym kraju czas się
nie liczy.
-
Może tak właśnie jest naprawdę - powiedział Frodo. - Może w tym kraju
znaleźliśmy się w czasie, który gdzie indziej na świecie dawno przeminął. Zdaje
mi się, że dopiero kiedy Srebrna Żyła zniosła nas do Anduiny, wróciliśmy w nurt
czasu, płynącego przez śmiertelne kraje do Wielkiego Morza. Nie pamiętam, żebym
widział księżyc, w nowiu czy w pełni, nad Karas Galadhon, tylko gwiazdy nocą, a
słońce za dnia.
Legolas
poruszył się w łodzi.
-
Nie, czas nigdy nie zwalnia biegu - rzekł - ale zmiany i wzrost nie są dla
każdej rzeczy i w każdym miejscu jednakie. Dla elfów też ziemia się kręci,
kręci się zarazem bardzo szybko i bardzo wolno. szybko, bo same elfy mało się
zmieniają, a wszystko inne przemija dokoła, i to elfy zasmuca. Bardzo wolno, bo
nie liczą płynących lat, nie liczą ich w każdym razie w swoim życiu.
Następujące po sobie pory roku nie znaczą dla nich więcej niż wiecznie
powtarzająca się fala w długim, długim strumieniu. Ale wszystko pod słońcem
musi kiedyś przeminąć i skończyć się wreszcie.
-
W Lorien jednak przemijanie odbywa się bardzo powoli - rzekł Frodo. - Nad tym
krajem panuje Galadriela. Każda godzina jest bogata, chociaż wydaje się krótka
w Karas Galadhon, gdzie pani Galadriela włada pierścieniem elfów.
-
O tym nie powinieneś mówić poza granicami Lorien nawet ze mną - przerwał mu
Aragorn - pamiętaj, ani słowa więcej! Ale wiedz, Samie, że to prawda: w tej
krainie straciłeś rachunek czasu. Tam czas przepływał obok nas, podobnie jak
płynie obok elfów. Stary księżyc skurczył się, młody urósł i z kolei zmalał nad
światem, podczas gdy my odpoczywaliśmy w Lorien. Wczoraj wieczorem księżyc był
powtórnie w nowiu. Zima się kończy. Czas płynie ku wiośnie, która niewiele
niesie nam nadziei.
N |
oc
przeminęła w spokoju. Z drugiego brzegu nie dochodziły żadne szmery ani głosy.
Wędrowcy, skuleni w łodziach, zauważyli zmianę pogody. pod wilgotnymi chmurami,
które nadciągnęły z południa od dalekich mórz, powietrze ociepliło się i nie
poruszał nim najlżejszy nawet podmuch. Szum wody pędzącej wśród skał zdawał się
teraz głośniejszy i bliższy, z gałęzi nadbrzeżnych drzew kapały krople rosy.
Kiedy dzień zaświtał, świat cały
dokoła wydał im się miękki i smutny. Z wolna brzask przechodził w blade,
rozproszone światło, nie podkreślone przez cienie. Nad rzeka zalegała mgła,
białe opary otulały brzeg zachodni, wschodniego zaś wcale nie było teraz widać.
-
Nie cierpię mgły - oznajmił Sam - ale dzisiaj wydaje mi się pożądana. Może uda
się nam wymknąć stąd tak, że te przeklęte gobliny nic nie zauważą.
-
Może - powiedział Aragorn - ale trudno będzie trafić na ścieżkę, jeśli później
mgła się nie podniesie. Musimy odnaleźć drogę, inaczej nie przepłyniemy przez
Sarn Gebir i nie dotrzemy do Emyn Muil.
-
Nie rozumiem, dlaczego mielibyśmy szukać przejścia przez progi i po co płynąć
dalej rzeką - odezwał się Boromir. - Jeśli Emyn Muil leży przed nami, lepiej
byłoby porzucić te marne łupiny i pomaszerować na południo-zachód aż do Rzeki
Entów, a potem przeprawić się na drugi jej brzeg do mojej ojczyzny.
-
Tak byłoby rzeczywiście lepiej - odparł Aragorn - gdybyśmy zdążali do Minas
Tirith. Ale to nie zostało dotychczas postanowione. Zresztą ten szlak mógłby
się okazać bardziej niebezpieczny, niż się wydaje z pozoru. Dolina Rzeki Entów
jest niska i bagnista, a mgła to śmiertelny wróg podróżnych wędrujących pieszo,
w dodatku z bagażami. Wolałbym nie porzucać łodzi, póki się da. Rzeka bądź co
bądź stanowi drogę, na której nie można zabłądzić.
-
Ale Nieprzyjaciel panuje na jej wschodnim brzegu - argumentował Boromir. -
Jeśli nawet przedostaniesz się przez Wrota Argonath i bez szwanku dopłyniesz do
Tindrock, co zrobisz dalej? czy zeskoczysz z wodogrzmotów, żeby wylądować na
trzęsawiskach?
-
Nie - odparł Aragorn. - Myślę, że należałoby przenieść łodzie starą ścieżką
omijającą Rauros i poniżej wodogrzmotów znowu spuścić je na rzekę. Czy nie
wiesz, czy też umyślnie zapominasz, Boromirze, o Północnych Schodach i o
strażnicy na szczycie Amon Hen, zbudowanej za czasów wielkich królów? Ja w
każdym razie postanowiłem wspiąć się tam i rozejrzeć z góry, nim rozstrzygnę o
dalszej podróży. Może stamtąd zobaczymy jakiś znak, który nam wskaże drogę.
Boromir
długo opierał się tej decyzji. Kiedy jednak zrozumiał, że Frodo pójdzie za
Aragornem, gdziekolwiek ten poprowadzi - ustąpił.
-
Ludzie z Minas Tirith nie mają zwyczaju opuszczać przyjaciół w potrzebie -
rzekł - a będzie wam potrzebna moja siła, jeżeli chcecie dostać się do
Tindrock. Do tej górzystej wyspy będę wam towarzyszył, dalej - nie. Pójdę do
swego kraju sam, jeżeli swoją pomocą nie zasłużyłem na tyle bodaj nagrody, by
ktoś z was dotrzymał mi kompanii.
D |
zień
tymczasem pojaśniał, mgła zrzedła trochę. Uradzono, że Aragorn z Legolasem
pójdzie nie zwlekając wzdłuż brzegu naprzód, inni zaś zostaną przy łodziach.
Aragorn miał nadzieję odnaleźć drogę, którą by można przenieść łódki i bagaże
na spokojniejsze wody poniżej skalnych progów.
-
Może łodzie elfów naprawdę nigdy nie toną - powiedział - ale nie znaczy to,
byśmy mogli w nich przepłynąć Sarn Gebir żywi. Nikomu dotychczas nie udała się
ta sztuka. Ludzie z Gondoru nie budowali dróg w tej okolicy, bo nawet w
najświetniejszej epoce ich królestwo nie sięgało w dorzeczu Anduiny poza
wzgórza Emyn Muil. Z pewnością jednak istnieje ścieżka holownicza gdzieś na
zachodnim brzegu, nie wiem tylko, czy ją odnajdę. Niemożliwe, by ślad zatarł
się już całkowicie, bo jeszcze kilka lat temu, nim orkowie z Mordoru rozmnożyli
się tak groźnie, używano lekkich łodzi do żeglugi z wybrzeży Dzikich Krajów do
Osgiliath.
-
Za mojej pamięci rzadko jakaś łódź przybywała do nas z północy, orkowie zaś
grasują po wybrzeżach od dawna - rzekł Boromir. - Nawet jeżeli znajdziesz
ścieżkę, każdy krok na niej zbliży cię do niebezpieczeństwa.
-
Niebezpieczeństwo czyha na wszystkich drogach wiodących ku południowi - odparł
Aragorn. - Czekajcie na nas jeden dzień. Gdybyśmy nie wrócili, będzie to
znaczyło, że spotkała nas rzeczywiście najgorsza przygoda. Wówczas musicie
wybrać nowego przewodnika i za nim iść jak się da najroztropniej.
Z ciężkim sercem Frodo patrzał na
Aragorna i Legolasa, kiedy wspinali się na stromą skarpę i znikali we mgle.
Lecz obawy hobbita okazały się płonne. Nie upłynęło parę godzin, ledwie
zbliżało się południe, kiedy z mgły wyłoniły się sylwetki wracających
zwiadowców.
-
Wszystko w porządku - oznajmił Aragorn zsuwając się ze skarpy. - Ścieżka
istnieje i prowadzi do wygodnej przystani, która jeszcze nadaje się do użytku.
Marsz nie będzie zbyt daleki, progi skalne zaczynają się o pół mili stąd i mają
niewiele ponad milę długości. Tuż pod nimi nurt znów jest czysty i gładki,
chociaż dość bystry. Najcięższym dla nas zadaniem będzie przeniesienie łodzi i
bagażu na starą ścieżkę holowniczą. Znaleźliśmy ją, lecz dość daleko w głębi
lądu, a biegnie pod osłoną skalistej ściany kawałek drogi od wybrzeża. Gdzie
jest przystań północna, nie wiemy. Jeżeli się do naszych czasów zachowała,
musieliśmy ją minąć wczoraj w nocy. Gdybyśmy nawet próbowali z trudem do niej
dopłynąć pod prąd, możemy jej we mgle nie zauważyć. Obawiam się, że nie ma
innej rady, jak wyjść na ląd tutaj i przetaszczyć jakoś łodzie na ścieżkę.
-
Nie byłoby to łatwe, nawet gdyby drużyna składała się z samych Dużych Ludzi -
powiedział Boromir.
-
Spróbujemy dokonać tego z taką drużyną, jaką mamy - odparł Aragorn.
-
Spróbujemy - rzekł Gimli. - Nogi Dużych Ludzi nieraz ustają na wyboistej
drodze, po której krasnolud wędruje dalej, chociaż dźwiga brzemię dwakroć
cięższe niż on sam. Wiedz o tym, mości Boromirze!
Z |
adanie
było rzeczywiście bardzo trudne, lecz w końcu zostało wykonane. Bagaże
wyładowano z łodzi i zaniesiono na szczyt skarpy, gdzie je złożono na płaskim
terenie. Potem wyciągnięto na ląd i wydźwigano je również na górę. Okazały się
znacznie lżejsze, niż przewidywali. Nawet Legolas nie wiedział, jakiego drzewa
z kraju elfów użyto do ich budowy, lecz było zarazem mocne i niezwykle lekkie.
Merry i Pippin mogli we dwóch udźwignąć swoją łódź na równej drodze. Ale nawet
siły Dużych Ludzi ledwie starczały, by ją wywindować pod górę i pokonać
trudności terenu, który drużyna musiała przebyć. Brzeg wznosił się bezładnym
rumowiskiem szarych wapiennych głazów, wśród których ziały dziury, podstępnie
zamaskowane gęstwą zielska i zarośli; trzeba się było przedzierać przez
splątane, kolczaste krzaki i strome jary, a tu i ówdzie zagradzały drogę
grząskie bajora, zasilane wodą ściekającą z wyżyny, która piętrzyła się
tarasami w głąb lądu.
Boromir wraz z Aragornem przenieśli
kolejno łodzie, reszta drużyny mozoliła się przez ten czas z bagażami. Wreszcie
wszystko i wszyscy znaleźli się na ścieżce. Dalej już bez poważniejszych
przeszkód - jeśli nie liczyć paru miejsc zarośniętych tarniną i wielu kamieni -
posuwali się zwartą gromadą. Mgła wciąż jeszcze czepiała się pasmami
zwietrzałeś ściany skalnej, a z lewej strony zasłaniała rzekę; wędrowcy
słyszeli huk i szum wody rozbijającej się o strome progi i wyszczerzone
kamienne zęby Sarn Gebir, lecz nie widzieli nic. Dwakroć przeszli drogę tam i z
powrotem, nim cały dobytek dotaszczyli bezpiecznie do południowej przystani.
W tym miejscu ścieżka zbliżając się
do rzeki zbiegała łagodnie w dół aż na płytki skraj małej zatoki. Była ona
wyżłobiona, jak się zdawało, nie pracą rąk, lecz przez samą wodę spadającą z
progu Sarn Gebir na płaską skałę, wysuniętą dość daleko w poprzek nurtu. dalej
brzeg wznosił się stromo szarym urwiskiem i był niedostępny dla pieszych wędrowców.
Krótkie popołudnie miało się już ku
końcowi i mętny, chmurny zmierzch ogarniał świat. Drużyna siadła tuż nad wodą
wsłuchując się w huk i szum wodospadów ukrytych we mgle. Wszyscy byli zmęczeni
i śpiący, a w sercach ich panował mrok równie ponury jak ten dogasający dzień.
-
Ano, jesteśmy w przystani i tu musimy spędzić noc - stwierdził Boromir. -
Potrzeba nam snu, a nawet gdyby Aragorn odważył się nocą przeprawić przez Wrota
Argonath, zbyt jesteśmy zmęczeni wszyscy... z wyjątkiem oczywiście naszego
siłacza krasnoluda.
Gimli
nie odpowiedział, drzemał skulony.
-
Odpocznijmy więc tutaj, jak się da - rzekł Aragorn. - Jurto trzeba będzie
ruszyć za dnia. Jeżeli pogoda nie zmieni się znowu i nie wypłata nam złośliwego
figla, mamy szansę przemknąć niepostrzeżenie dla oczu szpiegujących nas ze
wschodniego brzegu. tej nocy wszakże będziemy kolejno pełnić wartę parami.
Każdemu przypadnie godzina czuwania na trzy godziny snu.
W |
ciągu nocy nie zdarzyło się nic groźniejszego
niż krótki deszcz przed świtem. Gdy się rozwidniło, wyruszyli. Trzymali się
możliwie najbliżej zachodniego brzegu, którego niskie początkowo urwiska
piętrzyły się coraz wyżej i majaczyły poprzez mgłę jak mur wyrastający wprost z
bystrego nurtu rzeki. Nim minął ranek, chmury osunęły się niżej i spadła ulewa.
Wędrowcy okryli płachtami ze skór łodzie, aby deszcz ich nie zalał, i zdali się
na prąd; poprzez gęstą zasłonę ulewy nic prawie nie widzieli przed sobą. Deszcz
nie trwał jednak długo. Niebo z wolna się przecierało, potem nagle chmury się rozszczepiły,
a ich poszarpane, włókniste strzępy odpełzły ku północy, w górę rzeki. Mgły i
opary znikły. Przed żeglarzami ukazał się szeroki wąwóz o wysokich skalistych
zboczach, z których gdzieniegdzie na półkach i wąskich rozpadlinach wystrzelały
pojedyncze drzewa. Koryto rzeczne zacieśniło się, prąd rwał coraz ostrzej.
Mknęli teraz naprzód i nie mogli liczyć, by udało się wstrzymać łodzie lub
zawrócić, nawet gdyby zaszła konieczna potrzeba. Nad ich głowami rozpościerał
się jasnobłękitny obszar nieba, z wszystkich stron otaczała ich ciemna, mroczna
rzeka, a przed nimi zamykała dostęp słońcu ściana wzgórz Emyn Muil, w której
nigdzie nie było widać wyrwy.
Frodo wypatrując drogi ujrzał w
oddali dwie olbrzymie skały zbliżające się z każdą minutą; wyglądały jak
obronne wieże lub kamienne kolumny. Smukłe, pionowe, groźne, sterczały po obu
stronach nurtu. Między nimi otwierało się ciasne przejście, w które rzeka
poniosła łodzie.
-
Oto Argonath, kolumny królów! - krzyknął Aragorn. - Wkrótce je miniemy.
Równajcie łódź za łodzią, ale starajcie się zachować jak największe odstępy!
Trzymać się środka nurtu!
Łódź
rwała z prądem, Frodo miał wrażenie, że dwa ogromne słupy rosną i biegną na jej
spotkanie. Te wielkie, szare bryły, milczące, lecz groźne, wydały mu się parą olbrzymów.
Z bliska dopiero stwierdził, że są rzeczywiście wykute na kształt dwóch postaci
ludzkich; dawna sztuka i potęga wyrzeźbiła w nich swój ślad i dotychczas,
prażone słońcem i chłostane deszczem od niepamiętnych lat, zachowały
podobieństwo, które im ongi narzuciło dłuto rzeźbiarza. Na ogromnych cokołach,
fundamentem zanurzonych w głębinie, stali dwaj kamienni królowie; po dziś dzień
zatarte oczy i pobrużdżone, chmurne czoła mieli zwrócone na północ. Każdy z
nich wznosił lewą rękę, ostrzegając wymownym gestem odwróconej na zewnątrz
dłoni, w prawej zaś dzierżył topór; na głowach mieli skruszałe hełmy i korony.
Siła i majestat biły od tych milczących strażników dawno już nie istniejącego
królestwa. Trwożna cześć zawładnęła sercem Froda, pochylił się i zamknął oczy,
nie śmiejąc podnieść wzroku, kiedy łódź zbliżyła się do stóp posągów. Nawet
Boromir skłonił głowę, gdy łodzie, kruche i lekkie, mknęły jak drobne liście w
odwiecznym cieniu tych strażników Numenoru. tak wpłynęli w ciemną czeluść wrót.
Po obu stronach wznosiły się ku
niezmierzonej wysokości pionowe, straszne skały. Niebo zdawało się mętne i
bardzo odległe. Grzmot czarnej wody rozlegał się echem, a wiatr gwizdał nad
głowami wędrowców. Frodo, skulony na klęczkach, słyszał, jak Sam mruczy i lamentuje:
„Co za miejsce! Okropność! Niech się tylko wydostanę żywy z tej łodzi, a nigdy
palca od nogi nie zamoczę nawet w sadzawce, nie mówiąc już o rzece!”
-
Nie lękajcie się! - odezwał się za plecami głos brzmiący obco.
Frodo
obejrzał się i zobaczył Obieżyświata, a zarazem nie Obieżyświata, bo po
ogorzałym w wędrówkach Strażniku nie zostało śladu: u rufy siedział Aragorn,
syn Arathorna, dumnie wyprostowany, sterujący łodzią wprawnymi uderzeniami
wioseł. Odrzucił kaptur, wiatr rozwiał mu ciemne włosy, oczy jaśniały blaskiem:
król wracał z wygnania do własnej dziedziny. - Nie lękajcie się! - powtórzył. -
Od lat marzyłem, by ujrzeć podobizny Isildura i Anariona, moich pradziadów. W
ich cieniu nic nie grozi Elessarowi, Kamieniowi Elfów, synowi Arathorna z rodu
Valandila, syna Isildura, dziedzica Elendila.
Blask
w jego oczach przygasł, gdy Aragorn jakby do siebie tylko szepnął:
-
Gdybyż tu był z nami Gandalf! Serce mi się wyrywa do Minas Anor i do murów
mojej własnej stolicy! Lecz dokąd teraz pójdę?
Ciemna
czeluść wrót była długa, wypełniał ją zgiełk wichru i spienionej wody,
grzmiącej po kamieniach. Skręcała nieco ku zachodowi, toteż początkowo łodzie
płynęły w mroku; wkrótce jednak Frodo dostrzegł wysoki słup blasku rosnący z
każdą chwilą. Słup zbliżał się szybko i nagle łodzie wypadły na jasne, szeroko
rozlane światło.
Słońce, które przed wielu godzinami
minęło już zenit, błyszczało na wietrznym niebie. Spętany nurt wyzwalał się tu
i rozlewał bladym, wydłużonym owalem jeziora, zwanego Nen Hithoel i zamkniętego
wśród szarych wzgórz o stokach pokrytych lasem, lecz wierzchołkach łysych i
lśniących zimno w promieniach słońca. U ich odległego południowego krańca
wystrzelały trzy ostre szczyty. Środkowy, nieco wysunięty naprzód i
odosobniony, tworzył wyspę objętą jasnymi, połyskliwymi ramionami rzeki. Z
wiatrem niósł się daleki, lecz potężny huk, jakby grzmot przewalał się w
oddali.
-
Spójrzcie! To jest Tol Brandir - rzekł Aragorn wskazując wysunięty szczyt. - Z
lewej strony wznosi się Amon Lhaw, z prawej - Amon hen, Góra Nasłuchu i Góra
Wypatrywania. Za czasów Wielkich Królów były na ich szczytach strażnice i
trzymano tam straże. Podobno od tych dni noga człowieka ani zwierzęcia nie
postała na Tol Brandir. Nim zapadnie noc, znajdziemy się u stóp tych gór.
Słyszę nieustające wołanie wodogrzmotów Rauros.
Drużyna wypoczęła nieco, zdając się
na nurt, który niósł łodzie środkiem jeziora ku południowi. Wędrowcy pożywili
się, a później chwycili za wiosła przyspieszając żeglugę. Cień okrył zbocza
zachodnich gór, słońce przybrało postać czerwonej kuli. Tu i ówdzie błysnęła
przymglona gwiazda. Trzy ostre szczyty majaczyły na wprost przed żeglarzami,
coraz ciemniejsze w zapadającym zmroku. Rauros huczały potężnie. Noc już
zasnuła fale rzeki, gdy wreszcie łodzie znalazły się w cieniu gór.
Skończył się dziesiąty dzień spływu.
Pustkowie zostało za nimi. teraz już musieli rozstrzygnąć i wybrać drogę:
wschodnią albo zachodnią. Zaczynał się ostatni etap wyprawy.