XII OPERACJE I ZABIEGI
Operacje w odróżnieniu od Zabiegów mają charakter
bardziej inwazyjny. Mówię w czasie teraźniejszym, gdyż nadal od
czasu do czasu są na mnie przeprowadzane. Najwyraźniej jeszcze nie jest
ze mną wszystko w porządku i potrzebuję leczenia.
Operacje i Zabiegi mają na celu uzdrowić moją chorą strukturą
energetyczną. Te pierwsze najczęściej przeprowadza Gigant, zaś Zabiegi
wykonuje Kobieta bądź Mężczyzna. Często asystują Gigantowi podczas
Operacji, a ściślej mówiąc, to tylko patrzą na Jego ręce.
Zachowują się zupełnie jak praktykanci na bloku operacyjnym w klinice
– stoją z boku i uważnie obserwują. Najwyraźniej Gigant uczy ich
fachu. Prócz wspomnianych praktykantów – Kobiety i
Mężczyzny – niekiedy zdarza się, że Operacji przyglądają się
jeszcze Inni... Ludzie? Wszystkie znajdujące się na Bloku Operacyjnym
Istoty z Gigantem na czele emitują w moją stronę MIŁOŚĆ. Nie powiem, że
jestem szczególnie zachwycony tym całym zamieszaniem
wokół mojej osoby. Czuję się trochę jak królik
doświadczalny. Ale czego nie robi się w imię nauki i dobra ludzkości. A
niech tam sobie grzebią, szukają, poprawiają, reperują. Wiem, że
cokolwiek mi robią, czynią to dla mojego dobra, chcą mnie wyleczyć lub
udoskonalić. Zawsze ufnie oddają się w Ich ręce. Zresztą przecież mi
powiedzieli, że są mną. Więc jak mogą zrobić krzywdą samemu sobie? A
tak prawdą mówiąc, czy mam jakieś wyjście? Owszem, mogę stracić
świadomość, zawsze mam taki wybór, ale nie chcę tego robić,
pragnę wszystko dokładnie pamiętać. Ile jest warte życic bez
świadomości? Ucieczka w amnezję to nie moja dewiza! Chcę jak najwięcej
doświadczyć i poszerzyć swoją wiedzę na temat Drugiego Świata. Jak już
jesteśmy przy utracie świadomości, było i tak, że ją raz straciłem,
lecz nie z mojej przyczyny. Walczyłem do końca, by ją zachować, ale
Gigant wykonał na mnie specyficzny Zabieg, który doprowadził do
utraty przytomności. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego to zrobił. By
to zrozumieć, należałoby przeanalizować całą sytuację od początku. Oto
jak było:
Znajduję się w szkole podstawowej. Trwa lekcja polskiego. Nagle
nauczycielka prosi byśmy wyciągnęli kartki – zarządza sprawdzian.
Ogarnia mnie lęk i panika. Jestem kompletnie nieprzygotowany. Pedagog
dyktuje pierwsze pytanie. Nie rozumiem nawet sensu wypowiadanych przez
nią słów – taki jestem roztrzęsiony. Rozglądam się po
klasie. Wszyscy uczniowie piszą zawzięcie, są dobrze przygotowani,
tylko ja tu jestem nieukiem. Podobnie jest z drugim, trzecim i
kolejnymi pytaniami. Siedzę nad
pustą kartką papieru i nie jestem w stanie czegokolwiek napisać. W
głowie czuję straszny mętlik. Kolega podaje mi ściągawkę, ale ręce tak
mi drżą, że nie mogę j ej utrzymać. Sąsiad z tyłu nie chce mi nic
podpowiedzieć. Nauczycielka co chwilę upomina mnie, bym nie
próbował ściągać. Oznajmia, że zostało do końca sprawdzianu trzy
minuty... Co za koszmar! Kurwa mać! Ja chyba śnię! Odzyskuję świadomość.
OK, co teraz z tym wszystkim zrobić? Sen ten powtarza się regularnie od
kilkunastu lat! Jak rozwiązać tę zagadkę? Jak pozbyć się koszmaru? Już
chyba wiem... Wychodzę z ławki, śmiało idę do nauczycielki, kładę pustą
kartkę, podpisaną jedynie imieniem i nazwiskiem i mówię pewnym
głosem: – Jestem nieprzygotowany. Ocenę niedostateczną poprawię w
wyznaczonym terminie. Do widzenia... Kieruję się do drzwi, gdy nagle
kątem oka dostrzegam wyłaniającego się ze ściany Giganta. Sufit
błyskawicznie wystrzeliwuje w górę o jakieś parę metrów.
On/Ona – Trener od ciężarów idzie śmiałym, posuwistym
krokiem w moją stronę. Jest lekko przygarbiony, by nie szurać głową o
strop. Nie ruszam się z miejsca. Nie chcę, a zarazem nie mogę, wykonać
najmniejszego ruchu. Wiem, że to Jego sprawka. Zupełnie jakby mnie
zahipnotyzował. Stoję w katalepsji i czekam, co nastąpi. Absolutnie nie
odczuwam nawet odrobiny lęku, wręcz przeciwnie – radość ze
spotkania. Nastawiam się na obserwację i jestem czujny... Otacza mnie
całego swoimi wibracjami, zamyka mnie w nich. Prosi, bym się rozluźnił
– mówi, nie używając słów. Posłusznie wykonuję
zalecenie, maksymalnie się odprężam. Wówczas On szczelniej
zamyka się na mnie. Wyraźnie czuję dookoła Jego ciśnienie. Obkurczył
mnie sobą. Jeszcze raz prosi, bym się zrelaksował. Tak też robię, a On
kontynuuje – ściska mnie z potężną siłą. Robię się coraz mniejszy
i mniejszy... i coraz mniej świadomy... Co! Nie chcę tracić
przytomności! Pragnę wiedzieć, co będzie się ze mną działo! Nie chcę
spać! Otrzymuję komunikat, że nie mam wyjścia, muszę stracić
świadomość, taka jest procedura, takie są wymagania... Dlaczego?! Muszę
się podporządkować, to dla mojego dobra, rozwoju... OK, niech i tak
będzie... dobranoc! Tracę przytomność. (...)
Powiem szczerze, potrafią być zuchwały. Niekiedy zastanawia mnie moje
zachowanie. Wdawać się w dyskusję z taką Siłą – Gigantem. A niech
mnie! Trochę się wstydzę za siebie! Prawdę mówiąc, od małego
lubiłem pyskować autorytetom i zawsze byłem nonkonformistą. Ale mojemu
Niefizycznemu Przyjacielowi, który mówił, że mnie Kocha?
Jak mogłem?
Do dzisiaj nie mam pojęcia, czemu miało służyć to usypianie mnie.
Myślę, że znakomita większość Operacji i Zabiegów wykonywana
jest poza moją świadomością w fazie głębokiego snu nocnego. Tak sądzę.
Kiedyś ocknąłem się w samym środku takiej Operacji. Gdy tylko
dostrzeżono, że odzyskałem świadomość, natychmiast przerwano. Wszyscy
zgromadzeni wokół mnie Ludzie nagle zamilkli, zastygli w
bezruchu. Odniosłem wrażenie, że są trochę zaskoczeni moim
przebudzeniem się. Czekają w milczeniu, by mnie nie rozbudzić, chcą bym
ponownie zasnął. Ale ani mi w głowie w takich chwilach spać!
Wyostrzyłem się i obserwuję. Jednak człowiek często jest naiwny,
próbuje porwać się z motyką na słońce. Reakcja Giganta na moje
pełne przebudzenie się była natychmiastowa. Zaczął mnie usypiać swoim
ściskaniem i bezsłownymi sugestiami hipnotycznymi typu:
Odpręż się śpij odpocznij Dareczku
Pamiętając ostatnie spotkanie z Gigantem w podstawówce, nawet
nie stawiałem oporu – straciłem przytomność już przy pierwszym
ściśnięciu. Jednak ten krótki przebłysk świadomości, jaki miał
miejsce podczas Operacji wystarczył mi, by zapamiętać co nieco, sięgnąć
pamięcią parę chwil do tyłu – pozwolił przypomnieć sobie, co też
się działo podczas Procesu Leczenia. Otóż usuwano z mojego
niefizycznego ciała różnej wielkości kulki. Rozsiane były po
całym ciele. Niektóre osadzone głęboko, inne płytko. Małe były
wielkości ziaren kukurydzy, a duże miały rozmiar śliwek. Najwięcej ich
miałem na szyi, karku i tułowiu. W sumie było ich około kilkunastu.
Kiedy wyciągano je ze mnie, czułem ulgę, oczyszczenie, uwolnienie się
od czegoś, zupełnie jakbym się wypróżnił. Operacja przyczyniała
się tym samym do odzyskiwania Wolności, czystości umysłu... Domyślam
się, czym były te kule. Były to toksyczne my-ślo-emocje. Skutki uboczne
życia w Rzeczywistości Fizycznej. Przypuszczam, że osadzały się we mnie
w wyniku kontaktu z kąsającymi. Ci ostatni indukowali je u mnie. Nie
umiałem się przed nimi bronić, więc nocą leczono moje rany. –
Niefizyczni Przyjaciele! Co ja bym bez Was zrobił!
Być może teza, którą za chwilę przedstawię, wyda się nazbyt
odważna, ale uważam, że współczesne choroby cywilizacyjne, to
jest nowotwory, wieńcówka, zawał, udar mózgu, depresja
itp., mają swoje źródło w niedomaganiach ciała niefizycznego
– umysłu obserwatora – a ściślej rzecz ujmując, mają
swój początek w toksycznych kulach myślo-emocji. Gdy te nie są
na bieżąco usuwane i (lub) jest ich zbyt wiele, wówczas
materializują się w fizycznym ciele jako wspomniane wyżej choroby.
Na korzyść powyższej tezy przemawiałyby jeszcze inne przykłady:
Od kiedy pamiętam zawsze byłem wrażliwy. Nie chodzi mi tu tylko o
wrażliwość estetyczno – zmysłową, jak na przykład dostrzeganie
piękna w przyrodzie czy też w muzyce. Przede wszystkim mam na myśli
wrażliwość polegającą na doświadczaniu ataków na moją osobę ze
strony otaczających mnie ludzi i niemożności bronienia się przed nimi.
Często czułem się pośród ludzi niczym owca wśród sfory
wilków. Byłem pozbawiony pancerza, grubej skóry. Z
łatwością można było mnie zranić. Ponadto posiadam silną empatię,
dzięki której współodczuwam z danym człowiekiem,
zarówno przyjemne jak i nieprzyjemne emocje. Istne piekło. Tak
wysoka wrażliwość powodowała u mnie silną alienację, stroniłem od
kontaktów z ludźmi. Uciekałem od tego drapieżnego świata, kiedy
tylko mogłem, wcale mi się to nie podobało. Przejawiało się to w
różnego rodzaju pasjach. Zamykałem się we własnym,
wyimaginowanym świecie.
Z perspektywy czasu widzę, że moja wysoka wrażliwość okazała się
potężnym katalizatorem Zmiany. Zacząłem z pasją poszukiwać Innego,
lepszego Świata. Nie mogąc znaleźć Miłości tu, zacząłem Jej szukać
gdzie indziej. Opłaciło się. Dostałem to, czego chciałem i to z
nawiązką – ABSOLUTNĄ, TOTALNĄ, MIŁOŚĆ od moich Niefizycznych
Przyjaciół. Pozwoliła mi ONA bronić się przed kąsającymi,
pokochać ich...
Pozostała jeszcze tylko empatia. Nie potrafiłem i nadal nie potrafią
sobie z nią poradzić. Silnie współ-odczuwam z innym człowiekiem
emocje. Wszystko byłoby OK, gdyby cała sprawa dotyczyła tylko
przyjemnych uczuć. Gdy kogoś coś boli – przeżywa smutek, depresją
lub też gniewa się, złości, całe jego emocje przechodzą na mnie. To
straszne! Wchodzą we mnie gdzieś głęboko i nie potrafią się ich pozbyć.
Nie chcąc wyładować ich na bliskich, duszą je w sobie, jak tylko mogą.
Ale czują, że nie wychodzi mi to na zdrowie. Zauważyłem, że ich
siedlisko znajduje się w klatce piersiowej, gdzieś w okolicy serca.
Odczuwam wówczas silny ucisk w tym rejonie, niekiedy ból,
duszność, nieprzyjemne drażnienie. Czy nie są to przypadkiem
bóle wieńcowe? Niby serce mam jak dzwon, przynajmniej to
fizyczne, a niefizyczne? No właśnie... Co ja bym począł bez moich
Chirurgów – Niefizycznych Przyjaciół. Gdy
dyskomfort w klatce piersiowej utrzymuje się przez kilka dni i nie mogą
sobie z tym sam poradzić, wówczas Gigant przeprowadza na moim
niefizycznym ciele Operacją. Wygląda to mniej więcej tak: On/Ona
śmiałym ruchem zanurza swoją ręką w mojej klatce piersiowej, grzebie w
niej, jakby czegoś szukał, a następnie wyciąga to coś ze mnie. Gdy
uwolni mnie z tego świństwa, czują niesamowitą ulgą. Bywa i tak, że nie
Operuje, lecz tylko przeprowadza krótki Zabieg – palcem
bądź kilkoma palcami zakręca, a następnie odkręca mi ja-
kiś kurek w sercu. Czy to jest tak zwana czakra sercowa? Nie wiem.
Prawdą mówiąc, nie lubią tych sanskryckich słów, bo
kojarzą mi się z sektą.
Wcześniej opowiadałem o tym, w jakim stanie umysłu jest się tuż po
powrocie z POZA, że czuje się cudowny klimat, wyciszenie, harmonią,
równowagą psychofizyczną. Nadal podtrzymują te słowa. Jednak od
czasu do czasu bywa zupełnie odwrotnie. Owszem, zdarza się to rzadko,
ale niekiedy po powrocie do Rzeczywistości Fizycznej ogarnia człowieka
smutek, żal, rozgoryczenie, łapie depresją. A to z prostej przyczyny.
Dowiaduje się on Prawdy, która czasami bywa bardzo bolesna.
Wówczas czuje, że coś w nim umiera, fałszywe przekonania... Tak
było i tym razem.
Dowiedziałem się czegoś o sobie, a ściślej o swoich przekonaniach
religijnych, o tym, dlaczego wciąż jeszcze tlą się we mnie iskierki
wiary chrześcijańskiej. Nie chcą w tym miejscu nikogo obrażać i ranić
czyichś uczuć. Dlatego to, co usłyszałem zachowam tylko i wyłącznie dla
siebie. Dodam tyle, że prawda, którą mi uświadomiono, była
bardzo bolesna i związana silnie z... masochizmem.
Po powrocie długo nie mogłem dojść do siebie. Tak mnie to ścięło z
nóg, że nic byłem w stanie wykonywać najprostszych, codziennych
czynności. Nie chciało mi się nawet myć zębów. Straciłem
motywacją do czegokolwiek. Byłem w potężnym dole psychicznym. W takim
stanie nie było mowy nawet o opuszczeniu ciała. Co pogarszało tylko
sytuację. Potrzebowałem wsparcia, usychałem w oczach, niczym nie
podlewana mała roślinka. Po kilku dniach otrzymałem pomoc...
Leżę w OP i powoli odzyskuję świadomość. Wyczuwam obecność Kobiety, Jej
Cieple wibracje. Siedzi tuż przy mnie, po lewej stronie, pielęgnuje
mnie, zupełnie jak w chorobie. Ujmuje mi lewą dłoń i czule głaszcze. Po
chwili wysyła w moją stronę komunikat niewerbalny. Oznajmia mi, że za
chwilę będę miał podawany Lek przeciwdepresyjny i aby lepiej Go
zasymilować, muszę się rozluźnić. Bez zastanawiania się, wykonuję z
radością zalecenie – relaksuję się maksymalnie, jak tylko mogę.
Wówczas Ona powolnym ruchem wprowadza mi w okolicę lędźwi długą
igłę, lekkie szarpnięcie, coś w rodzaju odruchu nerwowego. Wyraźnie
odczuwam w rdzeniu penetrację obcego ciała. Igła wydłuża się i biegnie
wzdłuż rdzenia w górę do mózgu. Teraz czegoś szuka. Jest,
już znalazła. W tym momencie Kobieta podaje mi Lek. Z sekundy na
sekundę napływa do mnie Energia. Po chwili jestem tak nabuzowany, że
zrywam się na równe nogi i biegnę w euforii przed siebie. O
kurczę, zapomniałem podziękować! Ale ze mnie gamoń!
Latam w chmurach dobrych parę minut. (...)
Po powrocie do c.f. czułem się jak młody bóg.
Depresja znikła bez śladu.
Czy powyższe przykłady nie dowodzą, że choroba, zanim ujawni się w
c.f., musi najpierw powstać w ciele niefizycznym – umyśle?
Uważam, że każda choroba ma swoje podłoże w niedomaganiach
niefizycznego ciała – rozumie. – A co z wirusami?
Mógłby ktoś zapytać. Myślę, że niektóre z nich, jak na
przykład grypa, atakuje człowieka dopiero wówczas, gdy jego
próg immunologiczny jest odpowiednio obniżony. Dzieje się to
podczas silnego, przedłużającego się stresu bądź też długotrwałej
apatii i melancholii, kiedy człowiek sam prosi się o chorobę, prowokuje
wirusa. Kamienie żółciowe są niczym innym jak zmaterializowanymi
toksycznymi myślo-emocjami. Czy nie mówi się, że leży
człowiekowi coś na wątrobie, zżera w środku? Udar mózgu jest
niczym innym jak wylewem nieusuniętych z niefizycznej głowy toksyn
– kuł myślo-emocji. O czym mówi grupa “A" czyli
ludzie o podwyższonym ryzyku zachorowalności na chorobę wieńcową i
wylew? Charakteryzują się określonymi cechami osobowości, a z czym to
jest związane, jak nie z umysłem?
Choroba zanim zmaterializuje się w ciele musi najpierw powstać w umyśle!
Niekiedy bywa tak, że nie radzę sobie z opanowaniem popędu seksualnego.
Oglądam się za każdą kobietą na ulicy w wieku od piętnastego do
pięćdziesiątego roku życia. Głowa chodzi mi na lewo i prawo, zerkam na
każdy bilboard, na którym widnieje kobieta. I nie dzieje się to
tylko na wiosną. Niemal przez okrągły rok mam podwyższony apetyt na
seks. Żona się ze mnie śmieje, że kiedyś w końcu przez to gapienie się
za dupami zatrzymam się na słupie. Małżonka nie ma takiego temperamentu
jak ja, nie chcę jej bez przerwy nagabywać. Znalezienie kochanki odpada
z wiadomej przyczyny – szlag trafiłby całe małżeństwo, rodzina by
się rozpadła i cierpiałoby dziecko. Co pozostaje? W OSPUO owszem,
zaspokajam swoje żądze, uprawiam tu wyrafinowany seks, ale na długo mi
to nie wystarcza. Z ero tyką jest jak z pożywieniem. W miarę jedzenia,
apetyt wzrasta. Nie można też najeść się na zapas. Po pewnym czasie
człowiek znowu staje się głodny, ponownie rozgląda się, za tym, co
mógłby przekąsić. Zupełnie jak w piosence Micka Jaggera / can't
get no satisfaction. Tak więc często towarzyszy mi głód
seksualny.
Leżę w OP. Mam silną erekcją. Zaczynam się ma-sturbować. Wtem zza
zasłony wyłania się Gigant. Ma postać mojego zmarłego ojca. No, lepszej
formy nie mógł przybrać! Błyskawicznie chwyta mnie za genitalia
i zakręca, podobnie jak w przypadku okolic serca, kurek energetyczny w
tym rejonie. Czuję w okolicy krocza wirowanie. (...)
Po powrocie odczuwałem seksualny spokój i harmonię. Nie byłem
impotentem, lecz również nie chodziłem głodny erotycznie. Byłem
w równowadze. Kontrolowałem swój popęd.
Innym razem, czekając na windę w OSPUO, dostrzegłem niezwykle zmysłową
brunetkę. Natychmiast dostałem erekcji i już miałem ją posiąść, gdy
nagle Ktoś chwycił mnie delikatnie, a zarazem stanowczo za kark i rzekł
do prawego ucha:
Hej Darku miej głowę na karku
Z tej jak i z poprzedniej Lekcji oprócz wspomnianej
równowagi seksualnej miałem też inną korzyść. Teraz za każdym
razem, gdy miałem erotyczny sen, odzyskiwałem w nim świadomość,
dostrajałem się tym samym do NŚ.
Niektóre z zabiegów miały charakter typowo diagnostyczny.
Wówczas otaczano mnie mglistą Energią najczęściej białego,
błękitnego bądź też zielonego koloru. Penetrowano moje niefizyczne
ciało, szukając w nim czegoś. Zaglądano do brzucha, klatki, szyi i
głowy. Nie mam pojęcia, czego szukano.
Pewnego dnia w OSPUO ujrzałem łatający spodek. Tak się ucieszyłem, że z
radości zacząłem biec w jego kierunku. Lubię, gdy coś się dzieje.
Zawsze to jakaś nowa przygoda. Przyjrzałem mu się uważnie. Nie wyglądał
na atrapę. WW wyraźnie oznajmiał, że w maszynie latającej są żywe
Istoty. Po chwili znalazłem się w swojej, silnie zmodyfikowanej
sypialni, ledwie ją rozpoznałem. Otoczyli mnie Jasno-Zieloną Energią,
za pomocą której szukali czegoś w okolicy genitaliów. Po
chwili to coś znaleźli i uważnie zaczęli badać. Następnie, jak po
nitce, skierowali się wzdłuż rdzenia do mojej głowy. Tu też chwilę
czegoś szukali. Jakiegoś rejonu w moim umyśle. Podejrzewam, że obszaru
odpowiedzialnego za mój nadmierny popęd seksualny. Poczułem, jak
biorą sobie próbkę. Ale nie bez pozwolenia! Zapytali mnie czy
mogą! – Jasne! Odpowiedziałem. Po czym zwinęli się i odeszli. Kim
byli? Nie mam pojęcia. Wiem, że w czymś Im pomogłem.
Zdarzyło się, że mi coś wszczepiano. Operacja miała charakter
implantacyjny. Najczęściej towarzyszyło temu wielkie zbiegowisko
Niefizycznych Przyjaciół. Ordynatorem był jak zwykle Gigant.
Boże! Jakbym teraz na głos to powiedział w pracy, gdzie w tej chwili
piszę, odesłaliby mnie do czubków! Wszystkie zgromadzone dookoła
mnie Istoty emitowały MIŁOŚĆ, a On/Ona wkładał mi swoimi wielkimi
palcami Kulę Białego Światła w okolice brzucha. Poproszono mnie
wówczas, bym maksymalnie rozluźnił się. Nie było to łatwe, bo
mnie... łaskotało. Zupełnie jakby ktoś głaskał mi brzuch
piórkiem. Po chwili Kula była na swoim miejscu. Wszyscy
natychmiast mnie opuścili, nawet nie zdążyłem im podziękować.
Kiedyś leżąc w OP, poczułem nagle ogarniającą mnie katalepsję.
Wyczuwając wibracje Niefizycznych Przyjaciół, domyślałem się, co
to może oznaczać – Operacja, Zabieg, Lekcja lub Lot. Wyostrzyłem
się i czekałem. Jeden z Nich, chyba Mężczyzna przytrzymał mi nogami
głowę, a drugi, najprawdopodobniej Gigant, zaczął mi wywiercać
otwór na samym środku czoła. Trwało to chwilę, po czym odeszli i
znów Im nic podziękowałem.
Częstym Zabiegiem było umiejscawianie mnie na czymś, co przypominało
dysk lub płytę gramofonową. Wówczas leżałem głową na zewnątrz, a
nogi znajdowały się w samym środku okręgu. Kiedy byłem gotowy, zapytano
mnie o to, zaczynano, najpierw powoli, potem coraz szybciej kręcić
dyskiem. Niekiedy zamiast dysku po prostu brano mnie na ręce i
wirowałem razem z Niefizycznym Przyjacielem, dookoła osi Jego ciała,
lub też chwytano mnie za kostki i robiono samolot niczym małemu dziecku.
Wiedziałem doskonale, czemu służą Zabiegi odwirowywania mnie. Miały mi
dopomóc w nauce dostrajania się do Innych Rzeczywistości niż
OSPUO. Wielokrotnie podczas Wirówki mój OSPUO rozdzierał
się niczym hologramowy materiał. Wówczas przez ułamki sekund
mogłem zobaczyć, co też się znajduje poza Nim. Nie miałem pojęcia, co
to za Rzeczywistość. Uderzała mnie w Niej niesamowita realność i
autonomia, przewyższająca FŚ i OSPUO razem wzięte. – Ja tego nie
stworzyłem! Taka była moja pierwsza reakcja.
Cierpliwość
Syzyf cierpliwie krok po kroku toczył głaz pod górę
Nie widział nigdy jej wierzchołka
Od kiedy pamiętał zawsze otaczała go mgła
Z ledwością mógł dojrzeć własne stopy
Jednak coś mu podpowiadało że szczyt istnieje
Praca jego była niezmiernie ciężka
Nie przynosiła wymiernych korzyści
Nie dostawał za nią ani grosza
Mimo to bardzo ją kochał
Lubił toczyć kamień pod górę to była jego pasja
Hobby z którym przyjaźnił się od niepamiętnych czasów
Mijały wieki
Pewnego dnia stało się coś nieoczekiwanego
Mgła rozstąpiła się oto dostrzegł że stoi na szczycie góry
Był to najwyższy szczyt na Ziemi
Stąd widział wszystko doskonale
Spojrzał na zbocze po którym setki lat się wspinał
Zauważył że w wielu miejscach nie było widać śladów
Jakie powinien pozostawić po sobie kilkutonowy głaz
Przecież nie rozstawałem się z nim nawet na moment
Wtem usłyszał Głos z Nieba
Przyjacielu gdy opadałeś z sił niosłem Cię na rękach.
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL