XIII KOLEJNA WOLNOŚĆ – PARK

4:30 nad ranem, rozpoczynam proces dostrajania...

Idzie jak po maśle. Lubię łatwiznę. OK, odczepiłem się. Znajduję się w Ciemnej Nicości. Znam to miejsce, należy jeszcze trochę wyostrzyć dostrojenie, by uformować OSPUO. Teraz dobrze. Ciemność się rozjaśnia. No, ciekawe gdzie tym razem wyląduję? Ale numer! Leżę na schodach między piętrami u siebie w technikum samochodowym. Tego jeszcze nie było. No tak, zapomniałem, że lądowanie to gra w ruletkę. Wstaję ze schodów i sprawdzam stopień dostrojenia czy przypadkiem nie muszę trochę posnuć w OSPUO. Nie, jestem kompletnie dostrojony. Posiadam dobrze uformowane niefizyczne ciało, dokładnie widzę szczegóły, mogę się unosić. Jestem lekki, słyszę nawet, jak za ścianą prowadzone są zajęcia. No dobra, ale co robić? Nagle czuję za swoimi plecami narastające Ciśnienie Ciepłego Powietrza. Rozpoznaję Je, to Strumień Energii Niefizycznych Przyjaciół. Pora na kolejną Lekcję. Tym razem będzie to Lot – przesunięcie dostrojenia. Poddaję się ufnie. Powoli nabieram prędkości. Co jest! OSPUO się rozdziera?! Przypomina to odsłanianie przesłony w aparacie fotograficznym. Po chwili jestem już za przesłoną. O kurwa mać! To PARK [PARK (CENTRUM PRZYJĘĆ) – kreacja stworzona przez ludzką cywilizacje, zamieszkującą Ziemię wiele tysięcy lat temu. Stacja przesiadkowa łagodząca szok pośmiertny. Cechuje się autonomicznością. Jedynym występującym tu uczuciem jest MIŁOŚĆ. Zob.R. Monroe, Najdalsza Podróż]! Cały zaczynam drżeć z podniecenia. A już myślałem, że coś jest ze mną nie tak. Tyle razy próbowałem się tu znaleźć, ale z niewiadomych przyczyn nie mogłem. Dzięki Przyjacielu, że mnie Tu dostroiłeś! Nie sposób opisać uczucia, które teraz przeżywam... Czuję się, jakbym zdał maturę na piątkę. Jestem taki Wolny! W końcu mam ten Adres! Teraz absolutnie nie boję się fizycznego odejścia! Wiem gdzie trafię! Wiem gdzie szukać PARKU! Jest tutaj, tylko po prostu o fazę dalej, na innej częstotliwości! Monroe! Stary! Dziękuję Ci za Twoje cenne mapy i drogowskazy. Gdyby nie Twoja Trylogia... Gniłbym w fałszywych przekonaniach.

Przypomniałem sobie właśnie, jak Monroe opisywał jedną z wizyt w PARKU. Robię teraz dokładnie to, co On. Szybko zrywam, ale nie liść klonu, bo nie mam go pod ręką, lecz trawę i wpycham ją, czym prędzej do rozdziawionej buzi. Jest kwaśna, cierpka, mało tego, mam całe usta w piachu, ziarnka zgrzytają mi między zębami. Zerkam odruchowo na swoje ciało. Normalne fizyczne ciało! Tyle, że jestem młodszy i szczuplejszy. Czuję rześki, cieplutki wiatr, owiewający moje skronie. Bez przerwy, od samego początku jestem popychany przez Strumień Energii Niefizycznych Przyjaciół. Unoszę się kilka centymetrów nad ziemią i lecę w wyznaczonym przez Niego kierunku. Na lewo w trawie zajada coś ptak. Przypomina naszego szpaka, lecz jest od niego znacznie większy. Wcale się mnie nie boi, nie ucieka, tylko przygląda mi się uważnie, jak na jakiegoś oszołoma mającego buzię utytłaną w piasku i trawie. Po prawej mały stawik obrośnięty trzciną i tatarakiem. Na jego powierzchni unoszą się delikatne fale. Wszystkie biegną w jednym kierunku, to za sprawą Ciśnienia Niefizycznych Przyjaciół, które ciągle popycha mnie naprzód. Strumień głaszcze również wysoką na jakieś półtora metra trzcinę, powoduje ruch liści na drzewach. Pewnie Ten za plecami to Gigant, tylko On dysponuje taką Energią. Są alejki! Widzę ławki! Boże, ale to nie alejki tylko aleje! No tak, Monroe był Amerykaninem, a tam wszystko jest duże, to dlatego nazwał je alejkami. Dla mnie, Europejczyka, to jezdnie jednokierunkowe. Są takiej wielkości, że z łatwością mogą pomieścić dwie spacerujące obok siebie pary. Ławki rozstawione są w odległości od dwudziestu do trzydziestu metrów od siebie. Nie są za duże. Mogą pomieścić od trzech do czterech osób. Posiadają odlane z żeliwa lub też kute ze stali boczne wsporniki. Ich kształt przypomina małe “h". Przymocowane są do nich deski, ale nie dostrzegam ani śrub ani nitów. Listwy są szerokości około piętnastu centymetrów – dwie do oparcia i trzy do siedzenia. Dostrzegam w oddali wychodzących z lasu, nie, przepraszam, nie z lasu, lecz z parku, gdyż drzewa są rzadko posadzone, dwoje ludzi. Kierują się do osoby siedzącej w oddali samotnie na ławce. Cholera! WW mówi mi, że mam mało czasu. Nie zdążę do Nich dolecieć. Zresztą Strumień Niefizycznych Przyjaciół wymusza inny kierunek lotu. OK, poddaję się. Może kogoś jeszcze uda mi się spotkać... Jest! Widzę na swojej trasie lotu parę siedzącą na ławce. Zajadają trójkątne kanapki – sandwicze. Dostrzegli mnie! Uśmiechają się ciepło. Kurczę, szkoda że nie mam za wiele czasu, tyle mam pytań! Dobra, chociaż jedno. Walę z grubej rury, nie przedstawiając się nawet:

– Kim jesteście?! Kim jesteście?! – Powtarzam na wszelki wypadek, by mnie dobrze usłyszeli.

– Jesteśmy... zmarłymi. – Odpowiadają i oboje wpadają w taki chichot, że wylatują im z rąk kanapki. Mężczyzna trzęsąc się ze śmiechu, z ledwością zbiera z ziemi rozrzucone kromki chleba i plasterki ogórków. Po chwili dodają:

– O! Właśnie przestało mi bić serce. – Mężczyzna.

– A ja już nie oddycham. – Kobieta. Ponownie wpadają w chichot. Nie wiedząc, co powiedzieć, mówię to, co mam w tej chwili na języku:

– A ja wyszedłem z ciała...

– Taak, na pewno... – Odpowiadają jednocześnie i łapią się za brzuchy.

Kim Oni mogą być? Szkoda, że WW nakazuje wracać... Po chwili jestem w c.f.

Pierwsze, co przyszło mi do głowy po powrocie, to myśl: Kto u diabła i dlaczego tak spaprał ten Fizyczny Świat i co ja u licha w nim robią?! Nie może być tu jak w PARKU?! W ogóle czułem się, jakbym tu, na Ziemi, odwalał kawał brudnej roboty. Nie mam zielonego pojęcia Komu i po co potrzebne są owoce mojej ciężkiej harówy. Skoro istnieje ten Świat, to musi być Komuś potrzebny. Ale Komu, gdzie Go szukać i powiedzieć Mu trochę do słuchu, że schrzanił sprawę! W tej chwili zrozumienie całej tej kwestii z sensem istnienia Rzeczywistości Fizycznej leży poza moim zasięgiem rozumowania, a ściślej, poza mym doświadczeniem.

Prawdę mówiąc, zanim znalazłem się jakimś trafem w PARKU, szukałem Go wielokrotnie. Szczerze, to nawet nabawiłem się kompleksów. Myślałem, że nie potrafię w Nim wylądować, bo coś jest ze mną nie tak. Czułem się winny, szukałem w sobie przyczyn moich niepowodzeń. Gdzie popełniłem błąd? A może coś mnie trzyma w OSPUO? A co jeżeli OSPUO jest tym, co Robert Monroe nazywał Systemem Przekonań [System Przekonań – Zob. R. Monroe, Najdalsza Podróż, Bydgoszcz 1996, s. 299: terytorium zajęte przez niefizyczne istoty ludzkie ze wszystkich okresów i miejsc, które zaakceptowały i zgodziły się z różnymi przesłankami. Mieszczą się w nich przekonania religijne i filozoficzne zakładające pewną formę istnienia po śmierci] i będę teraz w Nim gnił do końca świata?! Skoro tak, to jak się z Niego wyzwolić? Jednak dostrojenie się do PARKU leżało w całkiem innej kwestii. Żadne Systemy Przekonań mnie nie trzymały, w ogóle Ich nie miałem. Mój OSPUO był po prostu przedłużeniem PARKU. Dostrojenie się do CENTRUM PRZYJĘĆ leżało tylko i wyłącznie w nabyciu umiejętności przesunięcia fazy o jedną częstotliwość do przodu. Tyle, nic więcej! W dostrojeniu się do PARKU, tak jak wcześniej, pomagał mi Niefizyczny Przyjaciel – najprawdopodobniej Gigant. W sumie nic tak naprawdę przypadkiem się nie dzieje. Moja wizyta w CENTRUM PRZYJĘĆ była zaplanowana przez Niefizycznych Przyjaciół, nie był to żaden szczęśliwy traf.

Teraz odetchnąłem z ulgą. Miałem wreszcie Adres PARKU! Byłem gotowy na śmierć, mogłem w każdej chwili odejść. Nie bałem się już, że zagubię się w Tym NŚ. Zagubię to może trochę za mocne słowo, gdyż tu w POZA zawsze otrzymuje się pomoc i wsparcie – MIŁOŚĆ od Niefizycznych Przyjaciół. Jednak ja cenię sobie samodzielność, ileż można chodzić za rękę i jeździć na czterech kółkach. Pora wydorośleć!

Odnalezienie PARKU dało mi niesamowitą WOLNOŚĆ. Absolutnie wyzbyłem się lęku przed śmiercią, a ściślej przed Zmianą, Nieznanym. Prawdę mówiąc, to i tak zawsze bardziej bałem się życia niż śmierci. Jednak lękałem się... No właśnie, czego? Teraz te wszystkie obawy znikły. Czy nie pozbyłem się ich wcześniej? W dużej mierze tak, lecz tliły się gdzieś jeszcze we mnie małe iskierki powątpiewania, czy aby to wszystko mi sienie wydaje? Tak jak powiedziałem – straszny ze mnie sceptyk. Teraz, po wizycie w PARKU wszelkie wątpliwości się rozwiały. Doskonale wiedziałem, że On istnieje. Wiedziałem, a nie tylko wierzyłem – to ogromna różnica!

Cóż mogę jeszcze dodać? – Ludzie! PARK istnieje, On naprawdę istnieje! – Miałem ochotę wybiec na ulicę i oznajmić to wszystkim. Czy by mnie zrozumieli?

A jakiż cudowny klimat panuje w PARKU...! Tam zwierzęta nie boją się człowieka, byłem kilkanaście centymetrów od ptaka, a on nie uciekł. I ta niesamowita atmosfera... spokoju, harmonii, ładu, a wszystko przesiąknięte MIŁOŚCIĄ...

Dlaczego u nas w Rzeczywistości Fizycznej nie możemy czegoś takiego osiągnąć? Żyjemy tu zupełnie jak zwierzęta. Człowiek człowiekowi jest wilkiem. Wszyscy gonimy za czymś jak miot szczurów. Robimy zapasy jak chomiki. Nie możemy się najeść do syta jak świnie w chlewie. Szczekamy na siebie jak psy. Przypominamy stado baranów... Ja też w tym Zoo odgrywam swoją rolę – jestem czarną owcą, odmieńcem, którego najlepiej się pozbyć. Zamknąć mu gębę, niech milczy, my chcemy spać, jak dobrze jest spać...! Jestem pewien, że oprócz mnie, w tej chwili znajduje się kilkaset lub kilka tysięcy ludzi, którzy umieją opuszczać ciało i potrafią wylądować w PARKU, a kto wie, może nawet w Innych Rzeczywistościach Fizycznych i Niefizycznych. Wiem również, że ci ludzie nie będą czytać tej książki. Z prostej przyczyny, oni jej nie potrzebują. Nie mniej jednak, gdyby się tak zdarzyło, mam do nich pytanie:

Dlaczego Człowieku milczysz?!
 Podziel się swoją Wolnością z bratem!
 Nie zrobisz tego? Ja to zrobię za Ciebie!

Ambicja

Na morzu rozpętała się burza
Za sterem pełnił służbę niedoświadczony bosman
Był bardzo ambitny
Pycha nie pozwalała mu wezwać kapitana
Ostatni po bogu spał w kajucie
Statek powoli zaczął ustawiać się bokiem do fali
Burtami lała się woda
Sytuacja pogarszała się z minuty na minutę
Jednak marynarz był nieugięty
Chciał samotnie stawić czoła żywiołowi
Będą jeszcze śpiewać o mnie pieśni
Chciał zostać bohaterem
Po chwili na pokładzie pojawił się kapitan
Podszedł spokojnie do podopiecznego
Bez słów położył ręce na jego dłoniach
Razem wyrównali kurs statku
Spis Treœci / Dalej