JAK TO SIĘ ZACZĘŁO

Dziecięce halucynacje w gorączce

Kiedy byłem małym dzieckiem, często przechodziłem choroby z wysoką temperaturą, podczas których miewałem dziwne halucynacje. Majaczyłem. Pamiętam to jak dziś...

Leżę przykryty grubą pierzyną. W pokoju panuje mrok. Obok łóżka po lewej stronie siedzi matka, opiekuje się mną. Co pewien czas dociera do mnie jej zniekształcony głos. Raz jest ledwo słyszalnym szeptem, za chwilę przeobraża się w donośny głos. Staje się echem dobiegającym z końca potężnej hali, po chwili jest cichutki, skryty tuż za uchem, by zamienić się w ryk trąbiony prosto w ucho. Pierzyna, którą jestem przykryty, rośnie na moich oczach, staje się wielka, przeogromna, wypełnia cały pokój i nagle gwałtownie kurczy się do rozmiarów zwykłej kołdry, dalej zmniejsza się do wielkości prześcieradła, papieru, folii, już, już ma znikać, ale ponownie eksploduje i wypełnia cały pokój. Podniebienie, które głaskam językiem, raz jest wypukłe, a za chwilę wklęsłe. Oddech cichy, ledwie słyszalny po chwili staje się głośnym sapaniem...

Nad ranem, gdy gorączka spadała, opowiadałem ojcu o tym, co mi się przytrafiło, co widziałem, czułem i słyszałem. Rodzice uspokajali mnie, mówiąc, że to był tylko zły sen.

Dzisiaj wiem, że nie był to zwykły sen, ani też halucynacja, którą można by było zignorować. Wielokrotnie gościłem w tym Obszarze. Najczęściej działo się to przypadkowo. Po pewnym czasie, by jakoś zaakceptować i dopuścić do świadomości, nazwałem go Obszarem Antagonizmów.

Zatrucie pokarmowe i ponowna wizyta

Muszę się w tym miejscu przyznać do mojej słabości. Otóż lubię dobrze zjeść. Jestem smakoszem. Największa ochota na dobre jedzenie nachodzi mnie najczęściej wieczorem. Bardzo często zdarza się i tak, że jadam tuż przed snem. Wiem, że to niezdrowe, ale sprawia mi to ogromną przyjemność. Zupełnie jakbym nocą miał bardziej wyostrzony smak. Toteż, od czasu do czasu, przy trafiają mi się delikatne perturbacje żołądkowe.

Tak też było i tym razem. Naszła mnie ochota na spaghetti, więc zrobiłem sobie ucztę, nawsuwałem się do syta i poszedłem spać. Jak się później okazało, to dzięki niestrawności udało mi się dostroić do Odmiennych Rzeczywistości, odzyskać świadomość po Drugiej Stronie.

Budzę się w dziwnym, niezidentyfikowanym miejscu. Nic nie widzę, nic nie słyszę. Ściślej mówiąc, nie ma tu niczego do oglądania, ani słuchania. Mam za to doskonale rozwinięty zmysł czucia. Jestem j ed-nąz nieskończenie wielu kulek. Są nas miliardy. Ściśle do siebie przylegamy. Każdy z nas jest indywidualnością, odmienną, niepowtarzalną jednostką. Jednak w gromadzie tworzymy Jedność, jesteśmy Jednym, Wielkim Organizmem. Przyjaciele – Kulki, są dookoła mnie. Czuję ich na grzbiecie, brzuchu, dłoniach, nogach, w tych miejscach, gdzie się stykają z moją powierzchnią. Co pewien czas dochodzi do mnie... Co to takiego? Jakieś upomnienie, sygnał. Nie mam pojęcia, co to. Trwa zabawa, wolę oddać się zabawie. Gra polega na przekazywaniu sobie wzajemnie drgań, wibracji. Nie ma punktów, bo i po co? Chodzi o miłe spędzenie czasu, rekreację. Teraz moja kolej. Chwytam wibrację, a dokładniej zaczynam sam ją emitować. Cały drżę i rosnę, puchnę, rozprężam się. Staję się coraz większy i większy, przeogromny. W miarę jak to się dzieje, na powierzchni styku mojego ciała, zaczynam odczuwać coraz większą ilość Przyjaciół – Kulek. Rozpycham się na boki i czuję, jak otaczają mnie coraz większe Ich ilości. To jest nas aż tak dużo?! Biliony Kulek otaczają mnie ze wszystkich stron. Teraz zmniejszam drgania, obkurczam się, wracam, a ciśnienie otaczających mnie Kulek – Przyjaciół zwiększa się. Napierają na mnie ze wszystkich stron. Tym samym pomagają mi się skurczyć. Staję się coraz mniejszy i mniejszy... Mijam startowy rozmiar, wielkość, od której zacząłem zabawę, l jeszcze mniejszy, malutki... Jestem ociupinką, a dookoła mnie, tylko kilku Przyjaciół – Kulek. Trzech, dwóch... Czuj ę jednego, tylko jednego, potężnego giganta. Cóż to za uporczywy sygnał? Znów się odzywa? Przechwytuje mnie, oddalam się od Przyjaciół, czuję wyraźny ruch, prędkość, cofanie, lecę do tyłu. Sygnał jest coraz wyraźniejszy. Już wiem, co to takiego, to mdłości. Jakie mdłości, co to za uczucie? Aha, płynące z ciała. No tak, przecież mam ciało fizyczne, zupełnie zapomniałem. Przyspieszenie narasta, z pędem umiejscawiam się w ciele. Zrywam się na równe nogi, by nie zabrudzić pościeli, biegnę do ubikacji i wymiotuję.

Przemęczenie psychofizyczne i wibracje

W wieku 18 lat pojechałem na OHP. Organizowany był na Węgrzech, pod Budapesztem. Pracowałem po kilkanaście godzin na dobę w suchym, gorącym klimacie przy zrywaniu owoców i załadunku. Racje pokarmowe były drastycznie ograniczone. Byliśmy zakwaterowani po kilkanaście osób w jednej sali, na piętrowych łóżkach. O ciszy nocnej można było zapomnieć. Względny spokój panował dopiero po 1:00 w nocy. Pobudka była o 6:00 nad ranem. Pięć godzin snu dla mnie osobiście, przyzwyczajonego do dziewięciu godzin na dobę, było stanowczo za mało. Krótko mówiąc, istnie spartańskie warunki.

Po tygodniu zacząłem odczuwać silne przemęczenie psychofizyczne. Ponadto zaczęły się dziać ze mną dziwne rzeczy. Gdy kładłem się spać, po dosłownie kilku minutach cały się trząsłem, a kiedy próbowałem wstać lub wykonać najmniejszy chociażby ruch, wówczas napotykałem na opór, potężne unieruchomienie. Dopiero po dobrych kilku minutach walki z tym dziwnym zjawiskiem, udawało mi się poruszyć ciałem, bądź też zasnąć. Niepokoiło mnie to, nie miałem pojęcia, co to takiego. Byłem przekonany, że zachorowałem na epilepsję. Uczucie bycia w drgawkach przypominało włożenie głowy do transformatora. W uszach słyszałem buczenie lub też dzwonienie elektrycznych dzwonków. Cholera jasna, co to takiego? – Myślałem.

Pewnego wieczoru poprosiłem kolegę śpiącego obok, by bacznie mi się przyglądał, gdy będę zapadał w sen. Nie mówiłem mu nic o mojej nowej przypadłości. O tym, że czuję, jak cały się telepię, a w głowie brzęczą mi dzwonki. Miał po prostu tylko mnie obserwować.

– I co? Widziałeś coś? – Zapytałem po kilku minutach, gdy udało mi się ocknąć z elektrycznego szoku. – A co niby takiego? – Odpowiedział zdziwiony.

– Nie ruszałem się?

– A skąd!

– Nie trząsłem się?

 – Co ty gadasz? Leżałeś nieruchomo jak zabity!

To dopiero miałem zabitego klina. Ciało się nie ruszało, a ja wyraźnie czułem, że cały dygoczą. No i ten dziwny dźwięk w głowie. A może koleś coś przeoczył?

Po powrocie z OHP-u stan wibracji wciąż się utrzymywał. Powtórzyłem więc eksperyment. Poprosiłem moją dziewczynę – obecną żonę – żeby mi towarzyszyła. Miała za zadanie dokładnie mnie obserwować, gdy położę się i będę próbował zdrzemnąć. Wibracje były tak silne, że aby się z nich uwolnić, walczyłem dobrych parę minut. Przynajmniej wydawało mi się, że tyle upłynęło czasu. Mało tego, by szybciej się ocknąć, stukałem nogą o nogę i ocierałem jedną o drugą. Zupełnie jak wisielec. Gdy wreszcie się uwolniłem z wibracji, zapytałem Agnieszkę, czy coś widziała. Odparła, że leżałem najspokojniej w świecie na łóżku. Była bacznym obserwatorem. Powiedziała, że nawet gałki oczne pod powiekami były nieruchome. Wyglądałem, jakbym spał kamiennym snem.Po kilku tygodniach zregenerowałem siły. Wysypiałem się i nie chodziłem głodny. Ku mojemu zadowoleniu dziwne wibracje znikły.

Rozpłynięcie się podczas medytacji

Swojego czasu interesowałem się wschodnimi sztukami walki. Po prostu naoglądałem się za dużo filmów o Brucc Lee, Vandamie i Nico. Wydaje mi się, że każdy nastolatek przechodzi przez tego typu cielęcy wiek. Zapisałem się na lekcje Kick-Boxingu i zacięcie trenowałem. Chciałem być taki dobry, jak moi idole ze szklanego ekranu, no może trochę lepszy. Jednak miałem pewien problem. Nie chodziło tylko o moją kiepską koordynację ruchową, ale przede wszystkim o to, że byłem zbyt sztywny. Moim marzeniem stało się być tak rozciągniętym, by móc usiąść w szpagacie. No, a wtedy wszystkie dziewczyny moje. Co to był za szalony wiek! Zapisałem się więc dodatkowo na lekcje Jogi. Hatha-Joga kojarzyła mi się z hindusem, człowiekiem-gumą, który wykonuje dziwaczne pozycje. To jest to! – Pomyślałem. Regularnie uczestniczyłem w zajęciach. Nie mogłem tylko zrozumieć celu siedzenia w kuckach i mruczenia czegoś, co oni nazywali mantrą. Cała ta medytacja była dla mnie strasznie nudna. Jako nastolatek, obdarzony silnym temperamentem, nie mogłem usiedzieć bez ruchu w jednym miejscu.

Pewnego dnia został zaproszony na zajęcia jakiś guru. Wypisz wymaluj hindus z filmów Tony Halika. Potrzebował tłumacza, by się z nami komunikować. Mówił coś o Kryshnie, Ramie, Karmie i temu podobnych rzeczach. Zupełnie mnie to nie interesowało. Na koniec zaproponował proste ćwiczenie relaksacyjne. Polegało ono na kolejnym napinaniu i rozluźnianiu mięśni, członków ciała. Wraz z innymi adeptami leżałem na plecach, słuchając kolejnych komunikatów guru. Ten facet coś w sobie miał. Nie rozumiałem bezpośrednio jego dziwacznego języka, jedynie przez tłumacza, ale dało się odczuć w jego głosie siłę, charyzmą. Niczym za dotknięciem różdżki, czułem jak rozpuszczają się kolejne fragmenty mojego ciała: stopy, golenie, uda, dłonie, ramiona, tułów... Na końcu zakomunikował, bym zrelaksował mięśnie karku, twarzy, oczu... Poprosił, bym jeszcze bardziej się rozluźnił. Nagle poczułem, że staję się punktem i opadam na dno czaszki. Łagodnie spłynąłem gdzieś w rejon potylicy i tak trwałem dobrą chwilę. Było mi bardzo przyjemnie. Zupełnie straciłem poczucie czasu i miejsca. Jednak byłem wciąż w pełni świadomy, nie spałem. Po kilku komunikatach wróciłem do normalnego stanu. Pytano nas o wrażenia. Nic nie odpowiedziałem. Nie chciałem się wyrywać. Wolałem zachować to dla siebie. Zresztą onieśmielało mnie liczne grono ludzi.

Doświadczenie w narkozie

Mijały lata. Z roku na rok zaczęła nasilać mi się alergia. Wcześniej jakoś mi nie przeszkadzała, nie miała takiego natężenia. Po prostu trochę kichałem na początku lata i nic poza tym. Po pewnym czasie, okazało się, że mam również chore zatoki. Niemalże przez okrągły rok chodziłem zakatarzony. Postanowiłem coś z tym zrobić. Udałem się do laryngologa. Ten zajrzał w nozdrza i natychmiast postawił diagnozę – deviatio septi nosi. Miałem skrzywioną przegrodę, która uciskała na śluzówki i powodowała ich obrzęk. Pamiątka po bójce ze szkoły średniej. Dla pewności udałem się do innego lekarza. Jego diagnoza brzmiała identycznie. Z racji medycznego wykształcenia – ukończyłem studium medyczne – wiedziałem, co nieco na ten temat. Czekała mnie operacja czyli zabieg w znieczuleniu ogólnym, narkozie.

Wielokrotnie na zajęciach praktycznych asystowałem anestezjologowi podczas tego typu zabiegów. Miałem trochę pojęcia o anestetykach i ich działaniu, ewentualnych powikłaniach pooperacyjnych, no i wreszcie o tym, że mogę się nie obudzić. Jak to się ładnie nazywa “zejść". Wcale mnie to nie przerażało. Może zabrzmi to dziwnie, ale tak naprawdę bardziej bałem się żyć. Gdzieś głęboko we mnie zakorzeniony jest ból istnienia. Jakże byłoby wspaniale nie być, nie istnieć... Tak więc myśl o śmierci wcale mnie nie napawała lękiem. Jakież moje myślenie było naiwne, dowiedziałem się dopiero po paru latach. Dotarło do mnie, że śmierć nie istnieje. Jest tylko zmiana egzystencji. Ładny klops! Brawa dla Stwórcy!

Położono mnie na stole operacyjnym. Podano anestetyki. Gwałtownie straciłem przytomność.

Odzyskuję świadomość. Jej utrzymanie sprawia ogromny wysiłek. Tak bardzo chce mi się spać. Jestem wielkości punktu, spoczywam na dnie potylicy, zupełnie jak kiedyś podczas medytacji z hinduskim guru. Słyszę zniekształcone głosy lekarzy. Dłubią coś w moim uchu. W uchu? Przecież miałem mieć operację na nos! No nie! Chyba coś spieprzyła Tracę przytomność... Ponownie ją odzyskuję. Poruszam się po spirali w górę. Zbudowana jest z uczuć. Nieskończenie długiego łańcucha przeróżnych emocji. Każda jest inna. Tu nic się nie powtarza. Przeskakuję z ogniwa na ogniwo, pnąc się ku górze. Inni też szli tą drogą, wszyscy moi bracia. Nie mogę zabawić zbyt długo na poszczególnych stacjach – ogniwach, gdyż grozi to utratą świadomości, kompletnym zatopieniem się w uczuciu, w jego wibracji. By się przesuwać do przodu, należy zapomnieć, co się przed chwilą odczuwało, odciąć się. Każda kolejna baza jest bardziej zaawansowana. Uczucia stają się silniejsze, bardziej złożone, skomplikowane. Dużo w nich innych odgałęzień, ale nie zawracam sobie tym głowy. Nie mogę, gdyż grozi to zabłądzeniem, zatraceniem się, zaśnięciem...

Czuję, że zbliżam się do końca spirali. Słyszę dopingujący, pełen Miłości Głos:

Dalej dalej dasz radę Teraz Twoja kolej
Śmiało
Jesteśmy z Tobą
Możesz to zrobić dla siebie
Dla Nas dla Wszystkich

Jeszcze tylko trzy stacje przede mną. O, jakieś ciekawe odgałęzienie. Wchodzę w nie. To orgazm. Potężny, narastający bez końca, kosmiczny orgazm! Ileż on trwa?! Chyba wieki?! I wciąż narasta. O kurczę, co ja robię!? Muszę wrócić na właściwą drogę! Jestem, udało się, nie zatraciłem się, nie zasnąłem.

Jeszcze tylko dwie bazy... Już tylko jedna... Ostatnie ogniwo spirali. Co to za ogniwo? To ja sam! Co zrobić by się przesunąć wyżej? To takie ważne, by powiększyć spiralę! Dla mnie, dla Nas, dla Wszystkich...! Chociaż o jedno ogniwo w górę...! Ale jak, skoro sam jestem tym ogniwem...!? Wiem, muszę zatracić samego siebie. Wejść w nicość i stać się nicością. Zasnąć, stracić świadomość...

– Panie Darku, proszę się obudzić! Nie śpimy, nie śpimy! – Słysząc głos anestezjologa, wstaję na równe nogi i idę do wyjścia. W tym samym momencie biegną do mnie trzy pielęgniarki z zamiarem asekurowania mnie. – Co pan robi!? Chyba pan oszalał!? Zaraz się pan nam przewróci i narobi kłopotu. Proszę się położyć na łóżku, a my pana zawieziemy. – Dobrze się czuję. Trochę chce mi się spać, ale nie bardziej niż z rana. Lecz skoro nalegają, nie będę się sprzeczał. Posłusznie wykonuję polecenia personelu. Kładę się na łóżko i odwożą mnie na salę. Czując, że mam zabandażowane prawe ucho, pytam pielęgniarkę, co to takiego. Odpowiada mi, że miałem septoplastykę, to znaczy przeszczep powięzi i chrząstki zza ucha do nosa. A więc to by wyjaśniało, dlaczego czułem, że mi grzebią przy uchu.

Biorę długopis z zamiarem zapisania tego, czego przed chwilą doświadczyłem. Długo siedzę nad pustą kartką papieru. Nijak nie mogę tego przełożyć na słowa...

Przygoda z narkotykami

Wszędzie dookoła słyszy się głosy, że narkotyki są “be". Najczęściej wykrzykują to ludzie, którzy wypijają hektolitry spirytusu rocznie. Zwłaszcza w naszym społeczeństwie panuje niepodzielnie prymat na cześć wódki. Pije się ją niemal przy każdej okazji. Każdy pretekst jest dobry, byleby dziabnąć, byleby sponiewierało. Procedura narodowego pijaństwa jest otoczona pełną ceremonią, tak zwaną kulturą picia, a pijący uparcie twierdzi, że konsumuje wódkę, bo jest smaczna. To ciekawe, dlaczego mu wykręca buzię. Dla mnie to czysta, w pełnym rozkwicie, hipokryzja. Kiedyś, pod sklepem spożywczym na swoim osiedlu widziałem jak alkoholiczka szukała czegoś w śmietniku. Po chwili znalazła. Ujęła szyjkę butelki po tanim winie w dwa palce, wyprostowała się jak do hymnu, opróżniła kilka kropel cennego płynu, skrzętnie przetarła kąciki ust i szukała dalej złotego runa. Zrobiła to z taką dystynkcją, że byłem w szoku. Myślę, że zwykłego mleka tak nie pije.

Nie trzeba szukać na ulicy, wystarczy rozejrzeć się po swoich bliskich. Czy można sobie wyobrazić biesiadę bez wódki? Alkohol jest wszędzie dookoła, łatwo dostępny i w miarę tani, a skarb państwa czerpie z tego krocie. Podobnie jest z papierosami. Palenie powoduje raka i choroby serca, ostrzega sam minister zdrowia. Skoro tak, a chyba w szkodliwość palenia tytoniu nikt nie wątpi, to po co sieje sprzedaje? Tak więc na alkohol i tytoń nie jest nałożona prohibicja. Natomiast, jeżeli ktoś od czasu do czasu, mam na myśli przedział kilku miesięcy, zażyje miękki narkotyk na przykład marihuanę, to automatycznie przyczepia mu się etykietkę “narkoman" i gość jest przegrany. Patrzy się na niego spode łba, piętnuje, wytyka palcami. Borys Jelcyn chodzi notorycznie wstawiony. Podobnie jest z innymi politykami oraz z ludźmi należącymi do tak zwanej śmietanki społecznej. Lecz każdy udaje, że nic nie widzi. Jednak gdyby w ich żyłach zamiast alkoholu była marihuana, to by się dopiero podniósł raban. Zresztą skąd wiadomo, że tak nie jest. Bill Clinton palii trawkę, ale się nie zaciągał, jak śpiewa artysta estradowy Kazik. Miliony ludzi umierają na świecie za sprawą alkoholu i papierosów. Wystarczy spojrzeć na statystyki. Czy tyle samo jest śmiertelnych zejść spowodowanych zażywaniem marihuany?! Nie.

W państwach arabskich jest dokładnie odwrotnie. Tam alkohol jest “be", a opium i haszysz “cacy".

Do czego zmierzam? Uważam, że wszystko jest dla ludzi. Należy zachować tylko umiar i zdrowy rozsądek. Z życia, tak jak z uczty, dobrze jest wyjść ani sytym ani głodnym – mawiał starożytny uczony.

Jeżeli dla kogoś wypicie piwa stanowi takie samo niebezpieczeństwo, co opróżnienie flaszki wódki, a zaciągnięcie się trawką od czasu do czasu, jest równie niebezpieczne co codzienne palenie skrętów, to nie pozostaje mi nic innego, jak pozostawić to bez komentarza.

W latach wczesnej młodości, czerpałem przyjemność i korzyści z zażywania zarówno “otępiaczy" – alkoholu, jak i “rozszerzaczy" – narkotyków. Jednak zawsze zachowywałem zdrowy rozsądek i umiar. Przypominało to trochę balansowanie na cienkiej linie. Trzeba bardzo uważać żeby się nie spieprzyć na dno.

A jakież korzyści mogłem czerpać z zażywania narkotyków, prócz doznawania dobrego samopoczucia? – może ktoś zapytać. Najczęściej zażywałem marihuanę nic po to, żeby uciec, lecz żeby zrozumieć. Większość odlotów nie była wcale przyjemna, była w nich duża dawka lęku. Lecz w momencie, kiedy w moim ciele był narkotyk, doznawałem rozszerzenia świadomości. Wówczas skrzętnie nagrywałem na dyktafon to, co czuję, jak rozumiem niektóre zjawiska i interesujące mnie tematy. Po kilku godzinach, gdy narkotyk przestawał działać, odsłuchiwałem taśmę i nagranie przenosiłem na papier. Tak było i tym razem: W czasie dnia odbyłem ciężki, wyczerpujący trening. Czując, że mnie bierze choroba, zażyłem 1 gr aspiryny i wypiłem mocną kawę. Zamiast poczuć się lepiej, odczułem silny dyskomfort psychofizyczny. Stałem się bardzo nadpobudliwy i przelękniony. Uczucie rozbicia, wyobcowania, strachu przed czymś nieokreślonym, narastało. Postanowiłem spróbować wyciszyć się marihuaną. W mieszkaniu nikogo nie było. Pomyślałem, że może to być dobry moment na kontemplację z rozszerzaczem. Towar był dobry, więc wziąłem na początek jednego macha. Poczekałem parę minut, by ocenić stopień działania narkotyku. Sytuacja się nie poprawiała, nadal byłem w emocjonalnym dołku. Wziąłem drugą dawkę. Po chwili poczułem na sobie potężną, gigantyczną falę lęku. Zacząłem się cały trząść, telepać z zimna, ze strachu przed czymś nieokreślonym. Lęk przyjął niewyobrażalne rozmiary. Nigdy wcześniej nie czułem się tak potwornie. Istne piekło. Serce waliło mi jak oszalałe. Zaraz kopnę w kalendarz! – Pomyślałem. – Boże, co tu robić! Jak sobie z tym poradzić! Panika, histeria... Wszelkiego rodzaju ukryte w podświadomości fobie wypłynęły i rozkwitły w pełnej okazałości. Kąsały mnie ze wszystkich stron z całej siły. Nie mogłem wykonać najmniejszego ruchu. Byłem kompletnie sparaliżowany...

Na szczęście nic nie trwa bez końca. Chociaż w tamtej chwili sekundy wydawały mi się wiecznością, po pewnym czasie lęk nieznacznie zelżał. Pogasiłem światła w całym mieszkaniu. Sprawdziłem z dziesięć razy, czy są zamknięte drzwi i okna oraz zakręcony gaz. Udałem się do swojego pokoju, nakryłem trzema kocami, w uszy wcisnąłem zatyczki, a oczy obwiązałem czarnym podkoszulkiem. Wówczas nic innego nie przychodziło mi do głowy, jak próbować odciąć niezmiernie wyostrzone zmysły i postarać się zasnąć.

Powoli lęk ustawał. Robiło mi się coraz cieplej i przyjemniej, lecz o zaśnięciu nie było mowy. Mój umysł był pobudzony, ostry jak brzytwa, skrystalizowany...

Gdy tak leżałem próbując się wyciszyć, nagle w ciemności, pod powiekami ujrzałem dziwny Wir. Zacząłem się w Niego wpatrywać. Po chwili poczułem, jak wypływam przez głowę i sunę w Jego kierunku. Przestraszyłem się, że umieram. Zerwałem podkoszulek z oczu. Rozejrzałem się. Nie. Wszystko było w porządku. Ponownie zakryłem oczy i wyciszyłem umysł. Po krótkiej chwili, znów ujrzałem Wir. Stawał się coraz większy, nie, to ja płynąłem w Jego kierunku. To, co zobaczyłem było niesamowite...

Nie ma tu góry, ani dołu. Nie istnieje prawa i lewa strona. Całość przypomina nieskończenie wielką Otchłań, po środku której, wydobywa się Białe Światło. Emituje Ono promienie, a każdy z nich, jest oddzielną indywidualnością jednostką świadomością... Biegną od Światła, a następnie wracają do Niego. Gdy jednostka powraca do Źródła, łączy się z innymi świadomościami w większe promienie, tworząc duże Gromady Jedności. Te z kolei łączą się w jeszcze większe, aż zupełnie nikną w Świetle. Źródło w ten sposób rośnie i nabiera mocy do większej emisji promieni. Przypomina to zasadę sprzężenia zwrotnego, superkompensacji. Im więcej wypływa promieni ze Źródła, tym więcej do Niego wraca, wszystkie jednocześnie oddziałują na siebie, są sprzęgnięte. To jest rosnąca Nieskończoność! Płynę w stronę Źródła. Bacznie obserwuję. Centrum Emisji, jak i poszczególne promienie, wiedzą o mojej wizycie. W pełni mnie akceptują. Nie, Oni mnie kochają. Jestem jednym z promieni Białego Światła, ich bratem, synem Źródła. Wszyscy tworzymy Jedność.

Na pewnym poziomie jednostki świetlne są czymś zaabsorbowane. Wyostrzam koncentrację. Już wiem, o co chodzi. Wymieniają się doświadczeniami, w których zawarta jest informacja, klimat, uczucia, obrazy, hologramy... Komunikują się za pomocą Błyszczących Kuł. Tak. Kul Wiedzy...

Zatrzymałem się. Nie mogę się poruszyć dalej. Wracam. Czuję, jak powoli płynę do tyłu. Jestem coraz dalej i dalej od Źródła. Smutno mi z tego powodu. Jednocześnie wiem, że mam coś do zrobienia. Nie wiem, jeszcze co to takiego. Ale muszę wykonać robotę tak, jak inni moi bracia, byśmy mogli rosnąć w silę...

Wir niknie. Nie sposób zbliżyć się do Niego, wrócić za Jego punkt. Powoli zaczynam czuć, że leżą u siebie w pokoju przykryty stertą kocy, a na oczach mam ciemną koszulkę.. Zerkam na budzik. Od chwili, kiedy się położyłem, upłynęło ponad półtorej godziny. Biorę dyktafon do ręki. Ale jak zamienić na słowa to, czego doświadczyłem? Nie mam pojęcia. Długą chwilę siedzę w milczeniu...

Zetknięcie z literaturą ezoteryczną

Doznań, których od czasu do czasu doświadczałem, nie mogłem wytłumaczyć w żaden logiczny sposób. Wiedziałem, że nie były to zwykłe halucynacje i sny. Ponowne próby dotarcia do Obszarów, w których gościłem z krótkimi wizytami, nie były takie proste. Kolejne eksperymenty z narkotykami, niczego nie przynosiły prócz frustracji. Musiała istnieć jakaś metoda na dotarcie...TAM... Na uzyskanie odmiennego stanu świadomości i percepcji.

Zacząłem interesować się książkami, których sam tytuł kiedyś mnie śmieszył. Wertowałem każdą możliwą pozy ej ę począwszy od ezoteryki, filozofii, etyki, Denikana, a skończywszy na mistyce i religii. Oprócz wypranego mózgu, niczego nowego nic wyniosłem. Miałem taki mętlik w głowie... Mało tego, wpoiłem sobie potężną ilość lęków. Wyrzuciłem tę całą ezoterykę w diabły. Potrzebowałem kilku tygodni, by dojść do siebie.

Pewnego dnia pod blokiem na parkingu spotkałem dawno niewidzianego kolegę z dzieciństwa. Po krótkiej wymianie zdań typu “cześć, co słychać, ale fajna pogoda", postanowiłem podzielić się z nim moimi doświadczeniami.

– Wiesz stary, – Zwróciłem się do niego. – byłem... Byłem po Drugiej Stronie. – Wywaliłem z grubej rury. – Wierzysz mi? – Zamyślił się dłuższą chwilę. Bałem się, że mnie wyśmieje. Ale o dziwo przyjął to spokojnie, może nawet z pewną zazdrością.

– Skoro tak... – Odparł. – Mam coś dla ciebie. Poszliśmy do niego na górę. Piotrek od dłuższego czasu interesował się ezoteryką. Miał pokaźną biblioteczkę z książkami traktującymi o eksterioryzacji, hipnozie, postrzeganiu pozazmysłowym, widzeniu aury i tego typu rzeczach. Mnie interesował ten pierwszy temat, brzmiący tajemniczo – podróże astralne.

– To ci się powinno spodobać. – Zagadnął i wcisnął mi trzy książki.

– A po co stary od razu trzy? Jedna wystarczy.

– Masz trzy, to jest całość, trylogia. Niczego nie załapiesz, jeżeli nie przeczytasz wszystkich od dechy do dechy. – OK. – Odparłem. Wziąłem lekturę i podziękowałem. – No, tylko teraz muszę uważać, żeby znowu sobie szamba we łbie nie zrobić. – Dorzuciłem.

W drodze do domu przeczytałem notatkę o autorze. Był nim amerykański biznesmen, niejaki Robert Monroe. Biznesmen brzmiało lepiej niż mistyk, duchowny czy też ksiądz. To może być ciekawa lektura. – Pomyślałem. Wcisnąłem książki do torby, wysiadłem z autobusu i czym prędzej pomaszerowałem do domu.

Tego samego wieczoru usłyszałem w radiu audycję o pewnym człowieku i jego dalekich podróżach astralnych. Jego nazwisko brzmiało znajomo. Zerknąłem na okładkę książki. – To ten sam człowiek, który napisał trylogię! Czym prędzej zacząłem czytać. Zawartość trzech pozycji przekraczała grubo tysiąc stron. Przeczytałem je w pięć dni. Z moją dysleksją był to nie lada wyczyn. Przeczytałem, to raczej złe słowo. Ja je wchłonąłem. Siedziałem skulony, przytwierdzony do fotela, oczy i usta miałem szeroko otwarte, co chwilę kiwałem głową z niedowierzania, zapomniałem o głodzie, o całym bożym świecie. Chłonąłem każde jedno słowo jak gąbka. Kiedy przeczytałem ostatnie strony trzeciej części, natychmiast zacząłem czytać całą trylogię od początku. Niektóre fragmenty po kilka razy. Podczas lektury, uderzało mnie to, iż doświadczenia autora są zbieżne z moimi. To niesamowite! Wibracje, katalepsja, Białe Światło, Spirale, Głosy... A więc nie byłem osamotniony w swoich doświadczeniach. Mało tego, ten niesamowity pionier nakreślił mapę Tamtego Świata. Owszem wielu pozycji z tej mapy nie mogłem zrozumieć, nie mówiąc o odczytaniu, bo przecież nie umiałem wychodzić z ciała tak jak on na zawołanie. Jednak to, co napisał, niesamowicie trzymało się kupy. Tak więc połknąłem bez żadnego odfiltrowaniajego przekaz. Owszem, nie obyło się bez lekkiej niestrawności. Przez parę tygodni źle spałem, byłem apatyczny, rozkojarzony, nie miałem motywacji do czegokolwiek. Byłem w depresji. Coś we mnie umierało. Nigdy nie przeżyłem takiego załamania, no może po śmierci ojca. Jestem raczej silnym facetem, a tu taka klapa.

Odwaga

Otoczony legionem rzymskim samotny Spartakus
Zszedł z konia zabił go rzekł do wroga
Koń jest mi niepotrzebny
Zwyciężę będę miał setki waszych koni

Legenda głosi inaczej
Czy nie masz odwagi jej zmienić
Spis Treœci / Dalej