III
PIERWSZE WYJŚCIA

Po paru tygodniach, gdy doszedłem do siebie i jakoś uporządkowałem sobie w głowie, zacząłem wysyłać sygnał z prośbą o wyciągnięcie mnie z ciała. Z obsesją powtarzałem przełożoną na język niewerbalny afirmację według wskazań Roberta Monroe: Jestem czymś więcej niż tylko ciałem fizycznym...

Nie wiedząc, co mnie może czekać, na jakie siły niefizyczne mogą trafić, na wszelki wypadek trochę zmodyfikowałem afirmację. Jak później się okazało, moje obawy były zupełnie bezpodstawne. Wysyłany sygnał brzmiał mniej więcej tak, mniej więcej, gdyż często coś w nim zmieniałem, nic klepałem go jak wiersza, lecz mówiłem od serca:

Pragnę Miłości Wolności Prawdy Rozwoju
Chcę wrócić do DOMU
Pomóżcie mi Przyjaciele
Wy Kochający mnie
Bardziej rozwinięci
Wyciągnijcie mnie z ciała

Wypowiadając te słowa, wyciągałem dodatkowo ramiona w górę w geście przyjaźni, pojednania, ufności, oddania... Gdy sytuacja nie pozwalała na taki fizyczny gest, to po prostu wyobrażałem sobie, że to wykonuję. Często podczas wysyłania Sygnału łzy same cisnęły mi się do oczu. Tak bardzo pragnąłem wyjść z ciała, doświadczyć spotkania z Przyjaciółmi, wrócić do DOMU...

Przyznam szczerze, że bałem się i to jak cholera. Nieznanego, tego co zobaczę, że nie wrócę do ciała, zwariuję, nic poradzę sobie z zachodzącymi zmianami w świadomości. Bałem się nowego środowiska, że nie będę miał kontroli nad nowym zjawiskiem. Lękałem się również, może to się wydać dla niektórych śmieszne – szatana, że porwie moją duszę do piekła. Bałem się również Jezusa, spotkania z nim, iż nic jestem jego godny, że czynię jakieś świętokradztwo. W mojej głowie była cała kopalnia uświadomionych i bliżej nieuświadomionych lęków. Jednak pragnienie wyjścia było silniejsze niż lęki.

Mijały dni, tygodnie, miesiące... Były to najdłuższe chwile w moim życiu. Czekałem z niecierpliwością na spotkanie, na cokolwiek, byleby zaczęło się coś dziać. Nie mogłem się doczekać wyjścia. Myślałem, że coś jest ze mną nic tak. Może jestem jeszcze niegotowy? Niegodny? Często, gdy nikt nie widział płakałem, błagałem, kląłem... Niekiedy myślałem o samobójstwie. To bym się dopiero dostroił konkretnie, wyszedłbym z ciała na zawsze!

Pewnego wieczoru usiadłem w fotelu i zacząłem się modlić do Boga, do Przyjaciół Niefizycznych, prosząc Ich o wsparcie, bym wytrwał w tym, co sobie postanowiłem. Bym nie wątpił, lecz walczył. Pomyślałem sobie, że pomoże mi, gdy coś zobaczę, na przykład aurę. Zacząłem więc prosić Ich o to, że chcę zobaczyć swoją astralną po włókę, że to umocni moją wiarę w istnienie Drugiego Świata. Siedziałem w fotelu, błagając o wysłuchanie. Łzy napływały mi do oczu. Nagle zauważyłem, jak z kciuka prawej ręki wydobywa się coś na kształt denaturowego płomienia. Po chwili cała ręka i ramię były spowite w tej dziwnej niebieskawo-szarej mgiełce. W pierwszej chwili przestraszyłem się, a następnie z radości wybuchnąłem płaczem. – Dziękuję, dziękuję Warn! – Powtarzałem. Co to było za wsparcie z Ich strony... Teraz miałem jeszcze większą motywację, by wyjść i byłem uzbrojony w cierpliwość, jakże mi wówczas potrzebną.

Co pewien czas, kilka razy dziennie, widziałem również rozbłyskiwania. Biało – niebieskawe punkciki świetlne w odległości około metra od moich oczu. Gdy się w nie wpatrywałem, znikały. Raz były malutkie jak ziarenka maku, niekiedy całkiem pokaźne, osiągały wielkość zbliżoną do jednogroszówki.

Po pewnym czasie zrozumiałem, że to ja sam emituję te rozbłyski i są one niczym innym jak tylko moimi myślami. Nazwałem je myślo-emocjami, gdyż zauważyłem prostą zależność. Im silniej o czymś myślałem i towarzyszyły temu duże emocje, wówczas rozbłyski stawały się większe. I odwrotnie. Im myśli towarzyszyła słabsza emocja, rozbłysk był mniejszy. Zrozumiałem, że myśli i emocje są ze sobą nierozerwalne, tworzą całość. Zatem myślenie bez emocji nie istnieje.

Rozbłyskiwania widziałem również u innych ludzi. Niektórzy z nich na przykład podczas silnego stresu emitowali całe chmary myślo-emocji, pobłyskujących dookoła ich głów. Może stąd się wzięło powiedzenie, że ktoś błyska piorunami?

W słonecznym świetle, gdy rozluźniłem wzrok i patrzyłem przed siebie ot tak, od niechcenia, zauważyłem, że ludzkie głowy dymią specyficzną energią.

Te i inne wrażenia wzrokowe pomagały mi zachować silną motywację, by wyjść z ciała. Już wiedziałem, a nie tylko wierzyłem, że istnieje coś więcej aniżeli Świat Fizyczny. Cierpliwie czekałem i nie traciłem nadziei. Opłacało się. Wreszcie dostałem to, czego chciałem.

Po około siedmiu miesiącach długich oczekiwań zaczęło się. Przychodzili najczęściej nad ranem, gdy płytko spałem. Wówczas czułem Ich Dłonie łagodnie spoczywające na moim ciele. Chwytali mnie za nadgarstki, ścięgna Achillesa, pchali od tyłu cisnąc w plecy. Raz było Ich kilkoro, a niekiedy Jeden. Wykazywali wręcz anielską cierpliwość dla moich oporów. Przychodzili, gdy tylko nadarzyła się okazja i centymetr po centymetrze wyciągali mnie z ciała.

Krok po kroku pokonywałem zakorzenione we mnie lęki.

Leżę w swoim pokoju na materacu. Na lewej dłoni czuję spoczywającą czyjąś dłoń. Odczucie narasta. Tak, to jest Kobieca Dłoń. Nie tylko Dłoń, ale i cała Osoba. Wyraźnie czuję, że tam Ktoś jest. W momencie, kiedy to sobie uświadamiam, Kobieta zaczyna delikatnie mnie głaskać po wewnętrznej stronie dłoni. Czuję bijącą od Niej Miłość, przyjaźń, opiekę... Zaraz, zaraz, to niemożliwe! Ledwo kończę tę myśl, a tu za prawą rękę Ktoś mnie chwyta. Ponownie odczucie narasta i uścisk staje się coraz bardziej wyraźny. To Mężczyzna! Kobieta w tym czasie nie przestaj e głaskać. Co jest grane?! Boże! Boże! Przyszli! Przyszli! Wysłuchali mnie! W tym samym momencie Mężczyzna ściska mocniej prawicę i energicznie potrząsa nią kilka razy. Zupełnie jak na przywitanie. Kobieta zaś pieści dynamiczniej. Czuję, jak bije od Nich Ciepło. Robi mi się coraz przyjemniej, spokojniej, radośniej... Przez obydwa ramiona wpływa do mojego wnętrza Energia. Rozpoznaję Ją natychmiast, to MIŁOŚĆ, Najczystsza MIŁOŚĆ. Absorbuję Ją, chłonę jak gąbka! Jestem taki Jej głodny, spragniony! Boże, co za MIŁOŚĆ, WOLNOŚĆ...! Za chwilę eksploduję ze szczęścia. Nie jestem w stanie pomieścić tyle Tej Energii. Już zaczynam się trząść. Mam oczy pełne łez. Teraz rozumiem, dlaczego na naszym świecie nie ma Takiej Miłości.

Po prostu my ludzie nie potrafilibyśmy Jej znieść. Ze szczęścia rozkleilibyśmy się na dobre. Niczego nie moglibyśmy robić, oprócz trwania w ekstazie. Żadnego nie byłoby z nas pożytku.

Ogarnia mnie potężne uczucie WOLNOŚCI... Co za nieskończenie WIELKA WOLNOŚĆ? Nagle w samym środku głowy słyszę nałożony na siebie Kobiecy i Męski Głos. Wyraźnie mogę Je oddzielić, lecz mimo to Głosy stanowią Jedność. Boże, to wiersz! Oni mówią do mnie wierszem! Łzy spływają mi po policzkach ze szczęścia. Przekaz jest podawany w formie transu. Każde słowo powtarzane jest od trzech do pięciu razy z narastającym natężeniem. Cała treść przekazu również narasta i ma swoją kulminację:

wolności... Wolności... WOLNOŚCI...
 doświadczasz... Doświadczasz... DOŚWIADCZASZ...
całości... Całości... CAŁOŚCI...
 skrawka... Skrawka... SKRAWKA...
cień... Cień... CIEŃ...

Kompletnie osłupiały wysłuchuję przekazu. Gdy pada ostatnie słowo wybucham niekontrolowanym płaczem. Cały się trzęsę, dygoczę ze szczęścia. A więc będę... wolny... Wolny... WOLNY...!

Często po powrocie z tego typu wypraw, doznawałem specyficznego stanu umysłu. Towarzyszył mi niekiedy przez cały dzień. Czułem w sobie energię, ale nie powodowała ona nadpobudliwości. Jednocześnie odczuwałem spokój i wyciszenie, ale bez apatii i senności. Specyficzna równowaga, harmonia. Nie trwało to jednak wiecznie, pewne czynniki burzyły ten stan. Starałem sieje eliminować, by móc dłużej pozostawać w tym cudownym klimacie. Zauważyłem, że narkotyki wcale nie pomagają, wręcz odwrotnie. To samo było z alkoholem, ba, nawet z kofeiną. Dałem sobie również spokój z przejadaniem się przed snem. Do innych czynników należały określone emocje. Powstawały w moim umyśle na skutek kontaktów z ludźmi, którzy wciągali mnie w swoje gry, rozgrywki emocjonalno-myślowe. Ludzi, którzy indukowali we mnie negatywne emocje określiłem mianem kąsających i starałem się unikać kontaktów z nimi. Wybierałem ucieczkę, gdyż nie umiałem się przed nimi bronić.

Powoli, krok po kroku, a był to bardzo bolesny proces, uczyłem się obrony przed kąsającymi ludźmi. Jak ignorować ich zaproszenia do emocjonalno--myślowych gier, które mi nie odpowiadają lub też w jaki sposób się od nich uwolnić, odciąć, gdy się już wplączę. Zauważyłem, że ludzie w nie grają zupełnie nieświadomie, zatracają się w nich bez opamiętania, rozpraszają w ten sposób potężne ilości energii i przy okazji krzywdzą innych.

Nauka obrony przed kąsającymi sprawia niekiedy wielki ból... Tak bardzo trudno jest ich pokochać...

Pragnąłem nauczyć się samodzielnie wychodzić z ciała, kontrolować proces eksterioryzacji. Skrzętnie notowałem w dzienniku nie tylko doświadczenia ze Świata Niefizycznego, ale również z otaczającej mnie Rzeczywistości Fizycznej. Następnie analizowałem, co może mieć wpływ na lepsze dostrojenie, a czego należy się wystrzegać. Zapisywałem to, co jadłem, ile i o jakiej porze, godziny snu, wykonywanie ciężkich prac fizycznych, czy też tylko intelektualnych. Ba, notowałem nawet ile czasu danego dnia spędzałem przed telewizorem i jakiego rodzaju filmy oglądałem. Na marginesie mogę potwierdzić to, co mówią od lat psychologowie: ruchome obrazy w TV, bądź na ekranie komputera faktycznie zabijają wyobraźnię. Ta ostatnia jest bezcennym narzędziem eksterioryzacji. We wszystkim należało zachować umiar.

Bacznie obserwując swój stan psychofizyczny, doszedłem do pewnych konkluzji. Wiedziałem, co mi ułatwia, a co utrudnia OBE (ang. out ofthe body experience – doznania poza ciałem). Można to określić w jednym zdaniu. Otóż należało mieć ciało zmęczone, umysł rozbudzony, skoncentrowany i jednocześnie wyciszony. Niebagatelną rolę odgrywała odwaga. Nie zuchwałość, ale specyficzna pewność siebie, wiara, iż się tego dokona, że się opuści ciało. Pragnienie wyjścia było czynnikiem nadrzędnym. Bez mego nie było mowy o dostrojeniu. No tak, gdyby to było takie proste. Ale jak uzyskać za każdym razem tak wymagający stan umysłu i ciała? O stałym schemacie postępowania nie było mowy. Można zapomnieć o rutynie. Wychodzenie z ciała to nie praca przy taśmie fabrycznej. Wszystko podlega nieustającym zmianom. Zarówno we mnie jak i na zewnątrz. Niczego nie można było się uchwycić, nic nie było pewne. Moja świadomość przypomina plac budowy, który jest w ciągłej modernizacji, kocioł, w którym wrze proces nieustających zmian. Tak więc, ostatecznie zdałem się na intuicję. Po prostu instynktownie wiedziałem, jakie czynniki ułatwiają, a które utrudniają wyjście.

Gdy stawiałem pierwsze kroki w obcym środowisku, Niefizyczni Przyjaciele okazywali zdumiewającą cierpliwość. Otaczali mnie niespotykaną aurą Miłości. Wspierali moje wysiłki na każdym kroku. Podczas wyciągania mnie z ciała, odnosiłem wrażenie pełnej kontroli nad tym, co robią. Gdy poczułem jakąkolwiek obawę, a były one zupełnie bezpodstawne, wówczas mówiłem “stop". Oni wtedy przerywali wyciąganie, dając mi odsapnąć i przyzwyczaić się do zachodzących zmian.

Człowiek, kiedy uczy się chodzić, potrzebuje pomocnych dłoni swoich rodziców. Lecz po pewnym czasie, gdy już sienie przewraca, pomoc ta jest zbyteczna. Owszem, dalej otrzymuje opiekę od rodziców, ale w taki sposób, by stać się jak najszybciej samodzielnym. Tak też było ze mną. Po pewnym czasie musiałem sam nauczyć się wychodzić z ciała, opracować swoją metodę. Niefizyczni Przyjaciele, owszem byli, ale zawsze o krok dalej, zachęcając mnie w ten sposób do dalszej eksploracji. Po pewnym czasie już Ich nie spotykałem w nazwanym przez siebie Obszarze Przycielesnym (OP). Na początku było mi smutno z tego powodu, ale wiedziałem, że tak musi być, że to jedyny sposób na samodzielność. Wielokrotnie Ich przywoływałem, w nadziei, że się pojawią, ale Oni się nie zjawiali. Przyznam szczerze, że kiepski był ze mnie uczeń. Proces nauki samodzielnego wychodzenia, trwał dobrych parę miesięcy, a ściślej pochłonął kilkadziesiąt dostrojeń.

W początkowym okresie nauki OBE miałem problem z dobrym dostrojeniem. Niefizyczne zmysły nie pracowały należycie. Często widziałem tylko w odcieniach czerni i bieli, obraz był zamazany, podobny do tego, gdy otworzy się oczy pod wodą. Niekiedy niefizyczne powieki były bardzo ciężkie i nie mogłem ich do końca unieść. Widziałem jedynie przez niewielkie szparki. Bywało też tak, że dostrzegałem dwa światy naraz. Prawym, uchylonym okiem fizycznym widziałem Rzeczywistość Fizyczną, a lewym Niefizyczny Świat (NŚ). Poruszałem się w dziwacznych, poskręcanych pozycjach, w obcym, zniedołężniałym, kalekim ciele. Jednak największy kłopot sprawiało pokonywanie czegoś, co ochrzciłem mianem Naelektryzowanego Gumo-Ciasta (NG-C). Pragnę tu dodać, iż nazywanie obcych zjawisk miało dla mnie niebagatelne znaczenie. Dawało mi pewność siebie, uspokajało poznawczy umysł, który za wszelką cenę chciał wszystko pojąć. Tak więc NG-C było specyficznym rodzajem Energii, która otaczała OP. Za każdym razem miała Ona inne natężenie, konsystencję, lepkość, ciągliwość. Próby Jej pokonywania można porównać do chęci wstania z pozycji leżącej, gdy jest się zalanym grubą warstwą surowego drożdżowego ciasta, pełno w nim pęcherzyków, które cicho strzelają, gdy się pokonuje jego opór, przechodzi przez nie. Analogicznie było z przedzieraniem się przez NG-C.

Spotykałem też inne zjawiska – Energie. Pochodną NG-C był Strumień Ściągający do Ciała (SŚC), tak zwana Cofka. SŚC najczęściej pojawiał się w najmniej oczekiwanym momencie. Przyjmował formę silnego podmuchu, kolein wymuszających zmianę toru ruchu, wodnego prądu, stromego zbocza, zjeżdżalni, śliskiego lodu, itp.

Wszystkie odmiany SŚC miały jeden cel – cofnąć mnie jak najszybciej do ciała. Cofka była po prostu naciągniętym i przyczepionym do pleców NG-C, z początkowym przyczepem w ciele fizycznym (c.f.). Oto kilka przykładów zmagania się z tymi Energiami:

Próbuję wstać. Nie mogę. Znów ten opór! Agresywnie prę w przód. Powoli przedzieram się przez konsystencję czegoś bliżej nieokreślonego. Co pewien czas to strzela i pyka. Czuję, że staje się to coraz rzadsze. OK. Udało się. Nie! Mam coś jeszcze przyczepione do pleców, skrawki naciągniętej gumy! Obracam się dookoła własnej osi, nie przerywając parcia w przód. Po chwili to coś staje się cienkie jak lina, którą gwałtownie obrywam. Jestem wolny! (...)

Coś przyczepiło mi się do potylicy! W odczuciu przypomina długą mikołajową czapę. Cholera, jak mnie to ciągnie do tyłu, wykręca mi głowę na bok! Co to takiego!? Chwytam to i zrywam z głowy. OK. Pozbyłem się tego! (...)

Wychodzę przez okno. Lecę, podziwiając piękny widok. Nagle, zupełnie się nie spodziewając, uderza mnie z prawej strony potężny podmuch. Nie sposób go pokonać. Nie mam wyjścia, muszę podążać w wyznaczonym przez niego kierunku. Ciekawe gdzie mnie zaprowadzi? Po chwili jestem w ciele. (...)

Idę przez piękny las. Świeci słońce. Czuj ę zapach ściółki leśnej. Słyszę śpiew ptaków. Jest cudownie. Nagle stawianie kroków staje się coraz cięższe i cięższe. Wymaga potwornego wysiłku. Obraz rozpływa się, a ja ląduję w ciele. (...)

Jestem u siebie na osiedlu. Spaceruję. Podziwiam piękne, trochę surrealistyczne widoki. W oddali na horyzoncie widzę wielką, niebieską latarkę. To moja ulubiona latarka, bawiłem się nią jak byłem dzieckiem! W pewnej chwili chodnik, po którym idę zaczyna sunąć do przodu niczym wartki strumień. O kurczę! Co tu robić!? Nie chcę wracać jeszcze do ciała! Zbliżam się do słupa oświetleniowego. Wskakuję na niego, obejmuję go rękami i nogami, trzymam się z całych sił. Słup zaczyna się wyginać, w końcu przewraca się. Nie poddam się tak łatwo! Sunąc na brzuchu ostatkiem sił, czepiam się krawędzi płyt chodnikowych, ale i to nie pomaga. Płyty wylatują z ziemi. Nieuchronnie zbliżam się do przełączenia na ziemskie zmysły. Trzymam w ręku wyrwaną płytę i szlocham jak dziecko. Nagle słyszę w głowie Głos. Rozpoznaję Go natychmiast, to Przyjaciele:

Stary za daleko zeszliśmy od Środka

oznajmia Młodzieńczy Głos. Od Środka?! Jakiego Środka? To Środek nie jest w moim ciele fizycznym tylko gdzieś na zewnątrz? Całkiem zbiło mnie to z tropu. Zapomniałem o targanej przez siebie płycie chodnikowej, która niepostrzeżenie znikła z rąk. Powtórzyłem pytanie, lecz Oni milczeli...

Nie sposób było pokonać Energię NG-C i SŚC. Wielokrotnie rozważałem, co to takiego. Pierwsza myśl, która przychodziła mi do głowy – to po prostu lęki, które tu w POZA przyjmują takie, a nie inne formy.

Mijały kolejne miesiące, nabierałem doświadczenia, nie bałem się przebywania w Niefizycznym Świecie. Coraz lepiej widziałem, słyszałem, czułem nawet smak. Ba, w końcu nadszedł czas, kiedy na dobre zadomowiłem się w POZA. Niefizyczna Rzeczywistość stała się moim drugim domem. Lecz o dziwo SŚC wciąż występował. Owszem, miał coraz mniejsze natężenie, pojawiał się również w wiąkszej odległości od c.f., ale wciąż był. Już nie wnikałem, co to takiego. Zaakceptowałem jego występowanie i cholerną upierdliwość. Niekiedy przemieszczałem się przez Tunel. Była to cylindryczna forma, śliska, gładka rura. Wpadałem w nią i pędziłem z potężną prędkością w dół, w górą, bądź też w bok. Towarzyszył mi ogłuszający dźwięk elektrycznych dzwonków, na twarzy czułem pad powietrza. Nic wielkiego, a bałem się tego jak nie wiem co. A to wszystko za sprawą filmów i głupawych książek karmiących się ludzką sensacją.

Wielokrotnie leżąc w OP, miałem wizje. Obraz widziałem w okrągłej, prostokątnej, kwadratowej, bądź też trójkątnej ramie otoczonej jasną mgiełką. Gdy wpatrywałem się w niego, rama się powiększała, a ja tym samym wpływałem do środka, do Świata, który przed

chwilą obserwowałem. Wkrótce miałem się dowiedzieć, co to był za Świat.

Oprócz Piotrka, mojego kolegi z dzieciństwa oraz najbliższego przyjaciela Pawła, nikomu nie mówiłem o swoich doznaniach. Jednak pewnej niedzieli, będąc u mamy na obiedzie, postanowiłem przerwać swoje milczenie i podzielić się z najbliższą rodziną moimi doświadczeniami. Opowiedziałem o wszystkim żonie, matce i babci. I to był błąd. Żona gwałtownie straciła poczucie bezpieczeństwa, wpadła w histerią. Babcia lamentowała, że ci moi niby Przyjaciele, to nie kto inny, lecz sami wysłannicy szatana, którzy chcą mnie porwać do piekła. Na nic się zdało tłumaczenie, że Oni mnie kochają jak nikt przedtem na świecie. Babcia uparcie twierdziła, że to diabły. Poprosiła mnie żebym więcej tego nie robił, odmawiał różaniec i chodził do kościoła. Nic innego mi nie pozostawało, jak tylko jej współczuć. Z ich trojga moje zwierzenia najlepiej przyjęła matka. Powiedziała, że kiedyś o tym czytała i z pewnością nie jest to szatan, lecz Matka Boska lub któryś ze świętych. Jezus, raczej nie – twierdziła – gdyż człowiek nie jest godny spotkania z nim.

Dostałem konkretną nauczką. Od tej pory trzymałem gębą na kłódkę.

Piotrek wyjechał z miasta, nie utrzymywałem już z nim bliskich kontaktów. Zwierzałem się jedynie Pawłowi. Często przesiadywaliśmy i rozmawialiśmy o OBE. A ściślej to ja nawijałem, on tylko słuchał. Interesowało go to, lecz był zatwardziałym sceptykiem. Z wielkim dystansem podchodził do tego, o czym mówiłem. Do pewnego razu, kiedy opowiedziałem mu o spotkaniu w wąwozie Białej Kuli Światła.

Gdy mu to przekazywałem, widziałem jego drgającą ze wzruszenia brodę i łzy napływające do oczu. Kiedy skończyłem, ujrzałem w oczach Pawła specyficzny blask. Wiedziałem, że wchłoną przekaz. Następnego dnia przyszedł do mnie. Był inny, jakiś odmieniony. Powiedział ściszonym głosem: – Darek... wyszedłem... spotkałem Ich. – Z zaciśniętym gardłem, po chwili dodał. – Oni... naprawdę mnie kochają... –  Poczułem radość. Uścisnęliśmy się na niedźwiedzia. Powiedziałem mu, że go kocham, on odparł, że też. Tak. Mężczyzna mężczyźnie takie słowa.

Uwierzyłem głęboko w to, że każdy nawet bez jakichkolwiek predyspozycji i przygotowania, może opuścić ciało, kiedy tylko zechce. Warunkiem jest dostatecznie silne pragnienie.

Niedowierzanie

Pewien profesor nauk ścisłych
Nie wierzył w zjawiska nadprzyrodzone
Jak nie zobaczę to nie uwierzę

Fakir na którym uczony przeprowadzał badania
 Przeszedł po rozżarzonych węglach
 Pewnie to jakaś chytra sztuczka

Jogin uniósł się na jego oczach
To niemożliwe to niemożliwe

Hindus ujął go za rękę razem zaczęli lecieć ku niebu
Co ty najlepszego narobiłeś
Co ja teraz zrobię ze swoimi książkami

Ludzie trzymają się rękami nogami ziemi
Byleby nie odlecieć
Spis Treœci / Dalej