IV
DOWODY

Na początku etapu zbierania doświadczeń spoza ciała, nie opuszczała mnie przemożna potrzeba weryfikowania tego, czego doświadczałem. Nieustannie sprawdzałem. Pragnąłem dowodów, które upewniłyby mnie w tym, co robiłem. Chciałem mieć stuprocentową pewność, że to wszystko, czego doświadczam jest prawdą, że mi się to nie wydaje. Zdobycie dowodów nie było takie proste, jak myślałem. Gdyby to było łatwe, Kurtyna między tym a Tamtym Światem dawno zostałaby zerwana. Mimo wszystko, ostro zabrałem się do zbierania dowodów.

Dowód 1: Podróż przez niezidentyfikowaną strukturę

Minionej nocy źle spałem. Postanowiłem więc, chwilę się zdrzemnąć. Było popołudnie. Piękny, majowy, słoneczny dzień. Do pokoju wpadało mnóstwo słonecznego światła. Mając trudności z zaśnięciem zasłoniłem oczy czarnym podkoszulkiem.

Co to tak brzęczy i buczy? Odzyskuję świadomość. Czuję w sobie i dookoła wibracje. Znam to uczucie. Już wiem, co ono oznacza – jestem poza ciałem. Staram się panować nad lękiem. Ależ jestem podekscytowany! Cudownie tak sobie płynąć... zupełnie jak pod wodą w basenie, tyle, że nie muszę martwić się o zapas powietrza i nie potrzeba pracować kończynami. Poruszam się myśląc o ruchu i nic więcej. Podpływam do ściany naprzeciwko. To dziwne, ale ściana jest nie tylko przede mną, ale i dookoła mnie. Zupełnie jakbym posiadał oczy z przodu i z tyłu, widział w promieniu 360°. Płynę dalej. Co za niespotykane kolory? Szary, czarny, trochę srebra, żółci... Koncentrując się na strukturze ściany, kieruję się bliżej i bliżej... Nie, to nie jest ściana. To jakiś... materiał. Tak, to materiał! Teraz widzę wątek i osnowę. Jeszcze bliżej. Boże! Jaki wielki materiał! Dokładnie widzę jego strukturę, kosmki. Coś do nich jest przyczepione. Coś na nich spoczywa. Tak! Przypomina to wyglądem srebrno-żólte, okrągłe, kawałki pokruszonego marmuru. Co to takiego? Płynę dalej. Zbliżam się do wielkich, szaro--czarnych, postrzępionych lin – nici. Monumentalne, spoczywające na niej owalne odłamy robią niesamowite wrażenie. Wpływam w tą obcą, niezidentyfikowaną strukturę. Robi się coraz jaśniej. Zaczynam przyspieszać do przodu. Dzieje się to bezwiednie. Zupełnie jakbym został porwany przez wodny prąd. Jaśniej, coraz jaśniej... Nagle! O cholera, jestem w pokoju! W dużym pokoju u siebie w mieszkaniu! Szybko, szybko z powrotem do ciała! Może coś mi się stać! Wrócić, za wszelką cenę wrócić! Zaraz, zaraz, jak to Robert Monroe mówił? Poruszyć ręką! OK. Boże, jak ten powrót długo trwa! Nie mogę wrócić! O! Chyba jestem! Coś mi chlupnęło w klatce piersiowej. Wkładam prawą a następnie lewą rękę. To samo czynię z nogami. Zupełnie jakbym nakładał kombinezon. Jestem! Czuję, że wróciłem. Ciemno! Och! To ten podkoszulek na oczach! Zrywam go z głowy. Udało się! Całe szczęście jestem z powrotem.

Zupełnie nie wiem, dlaczego się wystraszyłem. Po prostu spanikowałem i tyle. Nic nadzwyczajnego w pokoju nie zobaczyłem. Zacząłem bacznie oglądać czarny podkoszulek, który miałem przed chwilą na oczach. O kurczę! – Wykrzyknąłem zdumiony. – To ten materiał, ten sam! Wziąłem lupę z szuflady. Powiększała tylko pięć razy. Spojrzałem przez nią na materiał. Już wiedziałem, czym były te dziwne marmurowe, owalne odłamki. Był to pyłek ze skrzydeł ćmy, którą poprzedniego wieczoru pozbawiłem życia. To było niesamowite. Zmniejszyłem się do mikroskopijnych wymiarów! Od tej pory nigdy więcej nie zabiłem ćmy...

Powyższe doznanie było całkiem niezłym dowodem. Oczywiście nikt postronny nie mógł tego potwierdzić. No bo jak? Nie było go przy mnie, nie był świadkiem. Potrzebowałem czegoś więcej. Dowodów, które potwierdziłyby niezbicie, że wychodzę z ciała. Nie minęło parę dni, kiedy znów ocknąłem się po Drugiej Stronie.

Dowód 2: Lot pod sufitem

Odzyskuję świadomość w Jasnej Nicości. Stoję łagodnie w Niej zawieszony. Nicość tworzy swojego rodzaju kopułę. Czuję się jakbym był w dużej mydlanej bańce. Przyglądam się jej uważnie. Skupiam wzrok na jednym punkcie na sklepieniu. Po chwili dostrzegam, że punkt powiększa się, jest wielkości monety. Brzegi otoczone są falującą energią niebieskawego koloru. Po chwili staje się wielkości krążka hokejowego, po kolejnej ma średnicę hula-hopu, dalej przyjmuje rozmiary dużego okręgu zbudowanego z łuku elektrycznego. Zaczynam dostrzegać widok znajdujący się w nim. Okrąg błyskawicznie się rozsuwa i oto stoję u siebie w sypialni. Udało się! Wyszedłem! To OBE! Czuję się jak dziecko. Cieszę się i jednocześnie boję. Dwa sprzeczne uczucia, radość i strach. Zupełnie jak na pierwszej przejażdżce na karuzeli... Stopy odrywają się od podłoża. Zaczynam unosić się w górę. Jak ja to robię? Niewidoczne Podciśnienie delikatnie chwyta mnie za potylicę i grzbiet. Kieruję się w górę pod sufit. Jestem pod sufitem. Teraz ta sama Energia przyjmuje postać Ciśnienia podtrzymującego mnie pod stropem. Jest pode mną, unosi mnie niczym poduszka powietrzna. Co za cudowne uczucie lekkości, wolności! By dodać sobie animuszu, ostentacyjnie przenikam przez ścianę nad drzwiami. Gdy to robię, czuję jak moje niefizyczne ciało obmywają wibracje.

Jestem w przedpokoju. Delikatnie stukam plecami o sufit pokryty tapetą natryskową. Doskonale czuję ją swoim nagim niefizycznym grzbietem. Kieruję się do dużego pokoju. Drzwi do niego są otwarte, ale nie zniżam lotu, mam ochotę ponownie przeniknąć przez ścianę. Ot tak, dla zabawy. Udało się! Znów poczułem wibracje. Jestem w dużym pokoju. Ale zaraz! Przecież to doskonała okazja na zbieranie dowodów! Szybko, szybko, muszę zobaczyć żonę i dziecko, co robią. Może uda mi się nawiązać z nimi kontakt. Po powrocie wszystko sprawdzę. W życiu nie latałem pod sufitem. Z tej perspektywy cale mieszkanie wygląda inaczej. Trudno jest rozpoznać szczegóły. Dobra, po kolei, każdy kąt mieszkania! Przeszukuję dokładnie duży pokój, wołając jednocześnie żonę i dziecko po imieniu. Jednak nigdzie ich nie znajduję. Prędko do kuchni! Szybciej, szybciej, dlaczego tak wolno się poruszam?! Znajduję się w kuchni. Dokładnie przyglądam się wszystkiemu z góry. Z tej perspektywy garnki, talerze, szklanki, przypominają płaskie krążki. Słyszę jak włącza się lodówka, czuję płynący w sieci elektrycznej prąd. Mam niesamowicie wyostrzoną percepcję. Posiadam kilka dodatkowych zmysłów... W kuchni też nikogo nie znajduję. Kiciu, Edytko, gdzie jesteście?! Płynę do pokoju dziecka...

Gdzieś wewnątrz siebie czuję, że mój czas dobiega końca. Mówi mi coś, że za chwilę dostrojenie osłabnie i wrócę do ciała. Zupełnie jakbym miał Wewnętrzny Wskaźnik. Czym prędzej przemieszczam się do pokoju Edytki. Krzyczę na oślep. Niunia, Kotku, gdzie jesteście do cholery! Tutaj też ich nie ma! Co jest grane!? Wewnętrzny Wskaźnik wyraźnie oznajmia “wracamy "...

Jestem w ciele, szybko wstają. Wybiegam z sypialni. Biegną do dużego pokoju. Nie ma nikogo. Do kuchni, też pusto. Pokój dziecka... Tam na pewno są! Nie, tu również ich nie ma.

– Kiciu, gdzie jesteś? – Pytam spokojnie, żeby nie zrobić z siebie oszołoma.

– Tutaj jestem. – Odpowiada żona z łazienki.

– No tak, w łazience nie sprawdzałem. – Mówię pod nosem. – A gdzie Niunia? – Pytam dalej. – Na balkonie, bawi siana kocyku. – Mówi, jakby nigdy nic. Boże, żeby ona wiedziała, gdzie ja przed chwilą byłem! Nic jej nie będę mówił, bo się tylko zmartwi. Swoją drogą mogłem sprawdzić balkon i łazienkę.

To było niezłe doświadczenie. Byłem trochę zły na siebie, że nie wpadłem na pomysł, by sprawdzić łazienkę i balkon. Następnym razem będę bardziej uważny.

Miałem w garści całkiem niezły dowód, na to, że doświadczyłem OBE. Co prawda nie mogłem tego potwierdzić, bazując na obiektywnej weryfikacji, ale moje subiektywne odczucie w pełni mi wystarczało. Doskonale wiedziałem, że to była eksterioryzacja. Eksterioryzacja – dziwacznie brzmiąca nazwa. Kojarzyła mi się jeszcze nie tak dawno z okultyzmem, szatanem i przyprawiała o dreszcze. Przecież to taka frajda polatać sobie pod sufitem własnego mieszkania. Czego się tu bać? No tak, łatwo teraz powiedzieć, jak udało mi się odsłonić skrawek Kurtyny między tym a Tamtym Światem. Kurtyny zbudowanej z irracjonalnego lęku. Lęku przed Nieznanym. Bałem się tego, co zobaczę. I co zobaczyłem? Własne, najnormalniejsze w świecie mieszkanie.

Dowód 3: Wizyta u przyjaciela

Postanowiłem, że gdy następnym razem wyjdę, natychmiast skieruję się do Pawła. Jest moim najlepszym przyjacielem, więc powinienem go jakoś odnaleźć, dostroić się.

Odzyskuję świadomość, leżąc na materacu u siebie w sypialni. Natychmiast rozpoznaję ten specyficzny stan bycia w POZA. Lekkość, uczucie wolności, wyostrzone zmysły, poszerzona świadomość. Leżę w nazwanym przez siebie Obszarze Przycielesnym i myślę, co by tu zrobić. Och, przypomniałem sobie, miałem udać się do Pawła! Kurczę! Trochę się boję. Może gdzieś po drodze się zgubię, zabłądzę. Spróbuję inaczej. Zamykam niefizyczne powieki i intensywnie myślę o Pawle. Mruczę pod nosem – Paweł, Paweł, Paweł... – To pomaga w koncentracji. Szukam go w sklepieniach otaczającej mnie Szarej Nicości, którą mam przed powiekami. Po krótkiej chwili pojawia się punkt. Powiększa się do rozmiarów krążka, ten z kolei zamienia się w duży okrąg, którego obrzeża spowite są w niebieskawą Energię przypominającą elektryczny łuk. W okręgu spostrzegam śpiącego Pawła, przykryty jest brązowym pledem. Wystaje mu tylko głowa. Leży na wersalce zwrócony plecami do ściany. Obok łóżka stoi biurko, na nim monitor komputera. W pomieszczeniu jest niezły bałagan. Pod krzesłem skarpetki. Jedna zwinięta jest w kulkę, a druga rozłożona, obie rzucone od niechcenia. Typowy Paweł! Czuję, jak Wewnętrzny Wskaźnik mówi mi, że doznanie dobiega końca. Po chwili jestem w ciele. Szybko wstaję. Dzwonić, czy nie? Robić z siebie idiotę i go budzić? A może wcale nie śpi, nie ma go w domu? Muszę sprawdzić! Wykręcam numer. Odbiera zaspany Paweł.

– Cześć Stary, to ja Darek. Sorry, że cię obudziłem.

– Nic nie szkodzi i tak miałem już wstawać. Co się stało? – Pyta, wyczuwając w moim głosie ekscytację.

– Wyszedłem przed chwilą z ciała i muszę coś sprawdzić.

– Znów latałeś? – Śmieje się Paweł.

– Opowiedz mi z najdrobniejszymi szczegółami, gdzie i w jakiej pozycji spałeś. Opisz to miejsce. Nie chcę cię ciągnąć za język, ani niczego sugerować. Wiesz, chodzi mi o dowody.

Paweł miał przenośny telefon. Poszedł z nim do pomieszczenia, w którym przed chwilą spał i zaczął zdawać relację. Wszystko się zgadzało. Pozycja ciała, brązowy pled, bałagan, stojący na biurku monitor komputera. O rozrzuconych skarpetkach nic nie powiedział, więc go o nie zapytałem. Odparł, że leżą pod ścianą. Czyli ten jeden szczegół się nie zgadzał. To i tak nieźle.

Oto miałem dowód. Może nie była to pełna eksterioryzacja, gdyż całe wydarzenie widziałem znajdując się w Obszarze Przycielesnym, ale doświadczenie to wywarło na mnie kolosalny wpływ. Moje wątpliwości zaczęły się rozmywać. Powiedziałem zaczęły, a nie całkiem znikły. No właśnie, jestem strasznym sceptykiem. No i te skarpetki... Potrzebowałem mocniejszych dowodów. Zastanawiałem się również, dlaczego tak usilnie pragnę udowadniać i komu? Sobie czy też innym? Po co to robię? I tak nikogo nie przekonam, że opuszczam ciało. Po co w ogóle przekonywać? Żeby się pochwalić czy co? A więc w grę wchodziło również zaspokajanie własnego ego.

Nie potrafiąc pozbyć się potrzeby udowadniania komuś, że doznaję OBE, postanowiłem zaspokoić swoją próżność. Wpadłem na pomysł, że najlepszym sposobem będzie, wyciągnięcie kogoś z ciała, dostrojenie się do niego. Kiedy tej osobie powiedzie się wyjście, wówczas mi uwierzy. Przekona się na własnej skórze, że Drugi Świat istnieje naprawdę. Autopsja jest najlepszym lekarstwem na niedowierzanie. W grę wchodzili tylko najbliżsi. Bo przecież nie będę nagabywał poza ciałem kogoś obcego, a następnie wydzwaniał i niepokoił go. Po pewnym czasie okazało się jednak, że wyciągnięcie kogoś z ciała nie jest takie proste. Upłynęło sporo czasu zanim udało mi się w końcu do kogoś dostroić. Tą osobą była moja żona – Agnieszka.

Dowód 4: Spotkanie z żoną poza ciałem

Wakacje. Sierpniowa noc pod namiotem nad jeziorem. Żona już dawno spała, tylko ja jak zwykle miałem problem z zaśnięciem w nowym miejscu. Dookoła słychać było hałasujących wczasowiczów, balangującą młodzież. Zaczęło już świtać, a ja wciąż jeszcze nie spałem. Przysypiałem płytko na chwilę, po czym ponownie się budziłem. Balansowałem między jawą a snem. Za którymś razem obudziły mnie wibracje.

Były słabe. Wsłuchiwałem się więc w nie, by zwiększyć ich natężenie i przyspieszyć częstotliwość. Nie było to łatwe, gdyż taksie cieszyłem, że znów mi się udało, iż co chwilę wibracje słabły. Dopiero po pewnym czasie, gdy się uspokoiłem i skoncentrowałem, gwałtownie narosły. Wówczas zacząłem mocno przeć do przodu. Lecz nadal nie mogłem wyjść. Przypominało to potężną katalepsję. Nie było mowy o najmniejszym poruszeniu. Mając już pewne doświadczenie, wiedziałem, co robić. Najpierw wyszarpałem niefizyczne palce rąk, po czym całe dłonie i ramiona. Dalej poszło gładko. Odczepiłem nogi, pośladki i tułów. Tylko ta cholerna potylica była wciąż przytwierdzona. Ale i na nią znalazłem sposób. Wygiąłem się w łuk. Przypominało to gimnastyczną pozycję – mostek z opartą głową o podłoże. Następnie zacząłem się wykręcać w lewo. Zawsze robiłem to w prawo, ale po prawej stronie spała żona. Bałem się, że na nią wpadnę. No właśnie, zupełnie zapomniałem. Przecież o to mi chodziło. Chciałem wyciągnąć kogoś z ciała. Dostroić się do niego. Teraz mam dobrą okazję. Szybko pozbyłem się resztek NG-C, które zwisały mi z tyłu potylicy i szyi, zerknąłem w stronę żony. Jest! OK! Spokojnie, spokojnie! Nie mogę jej wystraszyć, przecież to jej pierwszy raz. Muszę to zrobić delikatnie. Tylko jak? Mam mało czasu, czuję to, mówi o tym Wewnętrzny Wskaźnik. Wiem już! Zagadnę do niej jakby nigdy nic, jakby to był Świat Fizyczny.

– Kiciusiu, śpisz?

– Uhummm...

 – Wiesz, nie mogę zasnąć. Mogę się do ciebie przytulić?

– Dobrze. Kochany Kiciuś...

Żona jest odkryta. Ma na sobie tylko figi i moją uczelnianą podkoszulkę z AWF-u. Zerkam na siebie i dostrzegam, że mam na sobie dżinsy i sandały, a od pasa w górę jestem nagi. Trochę mnie to dziwi. Nie będę zaprzątał sobie głowy szczegółami. Leżę przytulony do żony w dziwacznej pozycji. Specjalnie taką przyjąłem, by była charakterystyczna i łatwa do zapamiętania. Po powrocie wszystko zweryfikuję. Agnieszka leży na lewym boku, plecami do ściany namiotu, zaś moja głowa spoczywa na jej odsłoniętej talii. Doskonale czuję jej ciało. Jest identyczne jak fizyczne, no może bardziej subtelne, aksamitne, zamszowe. Co by tu jeszcze wykombinować? Coś, co mógłbym sprawdzić po powrocie. Musi być to bardzo charakterystyczne. Coś, czego nigdy nie robię. Myślę, a czas płynie nieubłaganie, jeżeli w ogóle można mówić Tu o czasie. O! Przypomniałem sobie pewną rzecz. Pozycję, w której ter aż jestem przyjąłem w dziwny sposób. Po prostu przeskoczyłem z pozycji stojącej, jaką miałem tuż po uwolnieniu się, do właśnie tej, w której aktualnie jestem, myśląc o tym tylko... Leżę sobie i główkuję. Nagle uzmysławiam sobie, że właśnie analizuję. Co ten Monroe mówił, że nie można w POZA analizować, że to jest ograniczone? W żadnym wypadku! Myślę i dobrze mi to idzie.

Nie wiem, co mam zrobić takiego charakterystycznego. Powiedzieć jej, że jesteśmy poza ciałem ? Nie. To może ją wystraszyć. A może rozpruć namiot? Nie, to może ją zdenerwować. Już wiem! Przewrócę słupek pod nogami.

– Oj, Kiciusiu, słupek się przewrócił! – Mówię do Agnieszki.

– To go popraw, po co mnie budzisz... – Odburknęła wybita ze snu. – Wiem, co jeszcze zrobię. – Myślę pod nosem.

– Kiciu, idę na browar.

– Oj! Daj mi wreszcie spać!

Nie męcząc dłużej żony i czując, że Wewnętrzny Wskaźnik (WW) oznajmia czas powrotu, powróciłem do OP. Ponownie zaobserwowałem ten dziwny sposób przemieszczania – przeskok, przełączenie. Leżę jeszcze dobrą chwilę w OP. Zaczynam przeć wprzód. Nie. Nie da rady. Ach ta moja zachłanność, zawsze mi wszystkiego mało...

Po chwili znalazłem się w ciele. Na wszelki wypadek sprawdziłem, czy to fizyczne. Często tak robiłem, gdyż doświadczenia z POZA są tak realne, że trudno je odróżnić od Rzeczywistości Fizycznej. No, chyba że się lata albo przenika przez ściany. Ale nie zawsze było to łatwe. Niekiedy grawitacja w POZA była bardzo znaczna a ściany twarde. Ale to już inny temat...

Tak więc powróciłem do fizycznego ciała i zastanawiałem się czy budzić żonę czy też nic. Szkoda mi jej było. Tak smacznie spała. Nie, nie będę jej budził. Trudno, może innym razem. Do samego rana już nie zmrużyłem oka, tak byłem podekscytowany nową przygodą.

Rano, jak tylko obudziła się żona, zapytałem ją, czy coś pamięta. Niczego jej nie sugerowałem. Rzuciła ten sam tekst, co Paweł.

– A co? Znów latałeś? – Zaczęła chichotać.

– Oj! Kurczę! Nie śmiej się ze mnie. Przecież wiesz, że to moje nowe hobby.

– No, ładne hobby sobie znalazłeś! Ach te twoje pasje... Kiedyś zaprowadzi cię to do grobu.

Żona bała się o mnie. Wcale się jej nie dziwię. Sam jeszcze nie tak dawno na samo słowo podróż astralna wzdrygałem się i włos jeżył mi się na głowie.

– Proszę, przypomnij sobie. Może miałaś jakiś sen. – Próbowałem ją podejść.

– Wiesz przecież, że ja nie pamiętam snów.

W takiej sytuacji, nie zwracając uwagi na to, że mogę jej coś zasugerować i przez to dowody będą mało rzetelne, opowiedziałem jej to, co robiłem poza ciałem. O tym, że była odkryta, jak byliśmy ubrani, w jaki sposób się do niej przytulałem, co mówiłem, no i wreszcie o słupku, który przewróciłem oraz o zamiarze pójścia na piwo. Była zdumiona. Ze zdziwienia uchyliła usta, szeroko otworzyła oczy i powtarzała: – Faktycznie, faktycznie tak było...

– Ale, Kiciu? – Zapytała. – Czy tego nie robiliśmy naprawdę, to znaczy tu, jak to nazywasz w Fizycznym Świecie?

– Nie. – Odparłem. – To wszystko wydarzyło się Tam. Gdy tylko wróciłem do ciała, zobaczyłem, że jesteś przykryta po same uszy śpiworem, a twarz masz zwróconą do ściany namiotu. Zresztą, spójrz jak jesteś ubrana. Spałaś w dresie, w spodniach i bluzie, podkoszulki z AWF-u nawet ze sobą nie mamy, została w domu. Słupek nie jest przewrócony. W POZA, wszystko było całkiem inaczej.

– O boże! Faktycznie! – Wykrzyknęła.

Od tej pory żona nie martwiła się o mnie. Wiedziała, że nic mi nie grozi, iż OBE jest bezpieczne. Sama przecież tego doświadczyła. No i miałem dowód. Potężny, niezbity dowód.

Moją przywarą, której się trochę wstydzę, jest chciwość i nienasycenie. Kiedyś ujawniała się wszędzie. Mogłem ją rozpoznać bezpośrednio: przejadałem się, byłem zachłanny na pieniądze, na dobre stopnie w szkole, na czas wolny. Teraz zaś moja chciwość przybrała utajoną, bardziej subtelną formę. Ale wciąż była to ta sama cecha charakteru. Byłem nienasycony dowodów. Potrzebowałem ich więcej i więcej...

Pomyślałem sobie, że niezbitym dowodem na opuszczenie ciała będzie jego ujrzenie. Dlaczego wcześniej na to nie wpadłem? Po prostu bałem się, że gdy ujrzę swoje fizyczne ciało, wpadnę w histerię. Spanikuję, gdy unosząc się pod sufitem, zobaczę jednocześnie siebie leżącego. Na samą myśl o tym dostawałem dreszczy. Zresztą, to było dla mnie nie do pojęcia, ja tam i tu.

Zwlekałem z zerknięciem w tył na ciało fizyczne tak długo, jak tylko mogłem. Pewnego poranka w końcu zdobyłem się na odwagę.

Dowód 5: Fizyczne ciało

Powoli odzyskuję świadomość na otaczające mnie, znajome uczucie wibracji. Ich natężenie i częstotliwość samoczynnie narastają, toteż z łatwością zaczynam wyłaniać się z ciała. Nie czuję oporu NG–C. To dziwne, raz jest, a raz go nie ma. Coś mi karze obejrzeć się za siebie. Czuję coś lub kogoś za plecami. Powoli, ostrożnie zerkam do tyłu. O kurczę, to ja! Moje ciało! Smacznie śpiący ja sam. To dziwne, ale myślałem, że się wystraszę, gdy zobaczę samego siebie, a teraz chce mi się śmiać. Ależ zabawna sytuacja. Ten facet, to znaczy ja, przypomina urżniętego w belę pijaka. Mało tego. Widząc go, wcale się z nim nie utożsamiam. Zupełnie jakbym widział kogoś obcego. Zaraz go zbadam. Może go połaskotać, to się obudzi?

Podkradam się bliżej, delikatnie kładę rękę na jego brzuchu. Skórę ma trochę chłodniejszą niż moja dłoń. Powoli przesuwam rękę w kierunku głowy. Ma zarośnięty tors, twarz lekko spuchniętą, jak po nadmiarze snu, a na niej kilkudniowy zarost. Wypisz wymaluj ja. To może wydać się nieco dziwne, ale nie mam odwagi zbadać jego genitaliów. Facet jest mną, a jednocześnie czuję, że jest mi obcy. Jakoś się krępuję obcego mężczyznę złapać za ptaka. A może by tak zbadać jego organy wewnętrzne? Przecież teraz jestem subtelną energią, która może przenikać materię fizyczną. Naciskam mocniej na jamę brzuszną, ale nie mogę, coś mnie powstrzymuje. Dochodzę do wniosku, że to zbyt inwazyjne.

Mężczyzna – ja śpiący, leży sobie najnormalniej w świecie i oddycha. Na podstawie odstępów między jego sapnięciami wyliczam, że gdzieś od czterech do sześciu razy na minutę. Zrobię pewien eksperyment. Przecież jestem z nim sprzężony, w jakiś sposób połączony. Spróbuję oddziaływać na niego w inny sposób... Zaczynam gwałtownie dyszeć. Czekam około dwie, trzy sekundy i ku moim zdumionym oczom facet też zaczyna dyszeć. Przestaję, a on po dwóch, trzech sekundach również przestaje. Ponawiam próbę, a sytuacja się powtarza. Ależ to komiczne! Nie wytrzymuję i wybucham śmiechem. Patrzę, a jegomość też się śmieje. Gwałtownie gaszę uśmiech. On też. Co jest?! Przecież nie można śmiać się do rozpuku, gdy się śpi. To niemożliwe! Facet powinien się obudzić z tego śmiechu i tym samym cofnąć mnie do siebie. Czyli wróciłbym do niego. Cholera, jakie to popaprane! Po prostu taki gromki śmiech cofnąłby mnie do ciała. Coś tu nie gra! Spróbujemy inaczej. Podnoszę rękę w górę. Czekam chwilę a on... Też podnosi. O, nie! Tego już za wiele! Cholera, to niemożliwe, już dawno bym się obudził. Macham głową, ruszam rękoma, a on po dwóch, trzech sekundach powiela moje ruchy. Stop! A może by tak wrócić i sprawdzić? No właśnie... W jakiej pozycji poszedłem spać? Myślę, nie spuszczając gościa z oczu... Pewnie, że na boku a nie na plecach! Ledwo to kończę, a mężczyzna przeskokiem zmienia pozycję na lewy bok. Byłem przykryty a nie odkryty! W tym samym momencie facet nakrywa się kołdrą. Nie dam się nabrać, nie będzie ze mnie robił idioty! Nie jesteś moim ciałem fizycznym! Tylko jakimś pieprzonym sobowtórem! Kończę głośno myśleć i wtem sobowtór znika. Nie ma go! Gdzie się podział? Co tu jest grane? Dobrze wiem, że opuściłem ciało! Dlaczego nie widzę swojego fizycznego ciała?! Wtem słyszę w głowie spokojny, Męski Głos, który oznajmia:

Opuszczając ciało fizyczne
 Opuszczasz świat fizyczny

Stoję z rozdziawioną buzią i wytrzeszczonymi oczami. Kto to mówi? Można prosić o powtórzenie? Nie rozumiem. W tym momencie czuję wpływający we mnie komunikat. Żadnych słów, tylko dziwny, ale w pełni zrozumiały w odczuciu przekaz. Po przełożeniu go na język brzmi on mniej więcej tak:

Wychodzenie z ciała można porównać do przechodzenia przez drzwi wahadłowe takie jak w saloonie. Zamykają się automatycznie za Tobą, gdy je mijasz.

Wychodząc ze Świata Fizycznego, z ciała fizycznego, składasz się, siebie, swoją świadomość, percepcję. Przeciskasz się przez ciasne, wahadłowe drzwi w Kurtynie, zasłonie między Fizycznym a Niefizycznym Światem. Ponownie rozkładasz się, siebie, swoją świadomość, percepcję, wchodząc do Niefizycznego Świata.

Przeciśnięcie się przez ciasne Saloonowe Drzwi w Kurtynie wymaga złożenia, ściśnięcia, zwarcia , skoncentrowania. Rozumiesz?

Chyba tak... – Odpowiadam niepewnie. Trochę wstyd mi za siebie, że jestem taki tępy, ale głupio mi prosić o powtórzenie wykładu.

Powtórzyć jaśniej? Twoja świadomość, Ty sam. Po prostu Ty. Możesz istnieć w jednej chwili tylko w jednym miejscu.

Niefizyczny Nauczyciel, odczytując moją myśl o podzielności uwagi, dodaje:

Podzielność uwagi nie istnieje. Są to jej szybkie przeskoki. Jeszcze jaśniej?

Zawsze potrzebowałem tłumaczenia typu jak sołtys krowie na miedzy lub jak kto woli łopatologicznego. Nie uważam siebie za nadzwyczaj inteligentnego i bystrego. No może mam trochę większe IQ od Foresta Gumpa, ale do Einsteina to mi daleko. Dodał więc słowami:

Albo Tu albo Tam

Czyli co? Nie mogę zobaczyć swojego ciała fizycznego? – Mc nie usłyszałem. Odpowiedzią było milczenie. Jak to rozumieć?

Cały werbalny i niewerbalny przekaz trwał dosłownie chwilą. Był we mnie, w moim umyśle. Potrzebowałem czasu, by go przetrawić i przyswoić. Wróciłem do ciała. Nie myliłem się co do jego położenia. Spało na lewym boku a nie na plecach jak sobowtór i było przykryte kołdrą.

Był środek nocy. Nie chcąc budzić żony, która spała obok, tak na marginesie po Drugiej Stronic dzisiaj jej nic spotkałem, wziąłem dyktafon i wyszedłem z sypialni do dużego pokoju. Zamknąłem drzwi i zacząłem potokiem słów zdawać relację do urządzenia. Boże, gdyby ktoś usłyszał, o czym mówią tak głośno sam do siebie, pewnie wziąłby mnie za świra.

Nagrałem na taśmę wszystko, co udało mi się zapamiętać, każdy najdrobniejszy szczegół. Dla pewności jeszcze raz całe dzisiejsze doświadczenie powtórzyłem w myślach. Pragnąłem mieć to wszystko w głowic, nie zapomnieć, przechować jak w banku. Było zbyt cenne, by pozwolić mu ulecieć. Trochę bałem się zasnąć. Myślałem, że sen przykryje pamięć całego doświadczenia, spowoduje amnezję. Ale nie, rano dokładnie wszystko pamiętałem. Wziąłem więc dziennik i spisałem kropka w kropkę całe doświadczenie. Największy problem miałem z przełożeniem na język pisany tego, co mi przekazywano niewerbalnie – komunikacją czuciową. Nie chciałem niczego zniekształcić, przekłamać, źle przetłumaczyć. Jednak mimo wszystko czułem, że przełożenie przekazu na słowa to brutalne okrojenie go tępym nożem, pozbawienie najlepszej esencji.

Dałem sobie spokój ze zbieraniem dowodów. Miałem ich aż nadto. Wiedziałem doskonale, że opuszczam ciało. To, czego doświadczam, nic jest halucynacją ani snem, a że nie wszystkich mogę o tym przekonać? Mnie samego nikt by nie przekonał, gdybym tego nie doświadczył na własnej skórze. Tak, najlepszym lekarstwem na niedowierzanie jest autopsja.

Z wyjścia na wyjście myślałem, iż będę miał coraz mniej pytań, że wszystko będę od razu wiedział i rozumiał. A tu zamiast tego namnożyło się tysiące pytań bez odpowiedzi. Prawdą mówiąc jestem człowiekiem w gorącej wodzie kąpanym. Niezły ze mnie raptus. – Widzisz Niefizyczny Przyjacielu! Napisałem to, napisałem, że jestem raptus, tak jak mi podpowiedziałeś na Lekcji. Ale wróćmy. Chciałem natychmiast znać odpowiedzi na te pytania. Wszystko naraz, od razu. Jestem taki niecierpliwy. Tak się paliłem do kolejnego wyjścia, że zablokowałem się na dobrych parę tygodni. Nie potrafiłem się wyciszyć. Miałem w głowie gonitwę myśli. Dodatkowo zacząłem panikować, że już nigdy to mi się nie uda, co tylko pogarszało sytuację. Powstał mechanizm błędnego koła. Im bardziej chciałem wyjść, tym bardziej się spinałem, a gdy byłem spięty, to nie mogłem opuścić ciała. Dopiero po jakimś czasie ochłonąłem. Wyluzowałem. Trudno, wrócę do normalnego życia. I wówczas poszło jak po maśle. Ponownie mogłem wychodzić. Nabierałem coraz większej w tym wprawy. Samo przejście przez Kurtynę nie przysparzało większego problemu. Dużą trudnością do pokonania był ograniczony czas pobytu. Lecz po pewnym czasie i to uległo zmianie. Mogłem coraz dłużej gościć w POZA. Największym problemem, problemem to mało powiedziane, raczej potężnym ograniczeniem, był zasięg. Dostrojenie się do Odległych Obszarów było nie lada wyzwaniem. Wyczynem graniczącym z cudem. Ale o tym kiedy indziej. W tej chwili pozostawało odpowiedzieć sobie na najbardziej dręczące pytanie: Gdzie trafiam po wyjściu z ciała?

Pragnienie

Paweł miał wiele pragnień
Potrzebował miłości wolności domu
Było to w nim silnie zakorzenione

Był zagorzałym poszukiwaczem prawdy
Pilnie studiował wszelkie religie filozofie
Szczególnie dalekowschodnie

Pewnego dnia już wiedział
Jak odzyskać wolność spokój harmonię
Musiał wyzbyć się pragnień

Pilnie nad sobą pracował
Po kolei eliminował swoje potrzeby
Mówił że je rozpuszcza

Na końcu pozostała w nim tylko jedna
Potrzeba wyzbycia się pragnień
Ją też udało mu się rozpuścić

Wraz z nią rozpuścił siebie
Zniknął w samounicestwieniu
Spis Treœci / Dalej