VI
 POSZUKIWANIA ZMARŁYCH

Ojciec

Ojciec wrócił wcześniej ze służby. Nigdy mu się to nie zdarzało. Był wzorowym żołnierzem. Bardzo byłem z niego dumny. Często przychodził w mundurze na wywiadówki szkolne. Dzieciaki mi zazdrościły. Byłem z nim bardzo zżyty. Brat trzymał z matką, ja z ojcem. Grywaliśmy razem w szachy, pucowaliśmy starą Skodę, strugaliśmy łódki z kory, chodziliśmy na grzyby do lasu. Ani razu mnie nie zbił. Choć nigdy tego sobie nie mówiliśmy, to każdy z nas obu wiedział, że się bardzo kochamy.

Tego dnia był jakiś inny. Rozbity, apatyczny, zamyślony... To było do niego niepodobne. Okazało się, że zemdlał w pracy. Dostał parę dni zwolnienia i skierowanie na badania. Poszedł do szpitala wojskowego. Jak mi powiedziała mama: – By lepiej zbadali tatusia.

– Mamusiu, dlaczego ciągle płaczesz?

– Oj, martwię się o tatusia. – Odpowiadała, tłumiąc łzy.

– No, przecież mi mówiłaś, że to nic takiego, tylko jakaś anemia.

Matka coś przede mną ukrywała. Przenieśli ojca z Lublina do Warszawy, do specjalistycznego szpitala. Na początku z mamą i bratem często jeździliśmy do niego w odwiedziny. Po paru miesiącach jeździła tylko mama. Z dnia na dzień chudła. Miała ciągle podkrążone i zapłakane oczy. W nocy klęczała z różańcem w dłoni i żarliwie się modliła. Kiedy chodziliśmy na mszą do kościoła, podczas liturgii kładła się krzyżem na posadzce i prosiła Chrystusa, by dał zdrowie Romkowi. Trochę było mi wstyd za nią, że robi takie rzeczy. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego aż tak się martwi, skoro ojciec ma tylko anemię i mówiono, że lada dzień wyjdzie ze szpitala.

Był środek ferii zimowych. Siedziałem u siebie w pokoju i bawiłem się żołnierzykami. Brat z babcią oglądali telewizję. Ktoś zadzwonił do drzwi. Wstałem, zerknąłem przez judasza. Widząc listonosza, otworzyłem drzwi.

– Babciu! Jakiś telegram! Chodź podpisać! – Zawołałem.

Ledwie skończyłem, babcia wpadła w taki pisk i histerię, że nie sposób było tego wytrzymać.

– Proszę się uspokoić! Spokojnie! – Wołał zirytowany listonosz z poczuciem winy w głosie.

– Babciu! – Krzyknął brat. – Najpierw otwórz, skąd wiesz... – Marek był ode mnie cztery lata starszy, domyślał się...

Telegram informował o zgonie ojca. Zmarł około 8:00 nad ranem. Byłem zszokowany. Zacząłem płakać jak bóbr. – Jak mogli mnie tak oszukiwać! Mówili, że to tylko anemia, że ojciec wyjdzie z tego! Co za kłamcy!

– Mój biedaczku. – Łkała babcia. – Uklęknijmy i pomódlmy się.

– Mam w dupie modlitwy! Ten twój bóg zabrał mi ojca! Nienawidzę go za to! Was też nienawidzę! Kłamcy! – Trzasnąłem drzwiami i zaryglowałem się w swoim pokoju.

Na pogrzebie, gdy otworzono trumnę, nie poznałem taty. Był łysy, pomarszczony, wyglądał jak osiemdziesięcioletni staruszek. To dlatego matka nic pozwalała mi go później odwiedzać. Do końca ukrywała przede mną chorobę ojca. Dopiero parę dni po jego śmierci dowiedziałem się, że to była białaczka.

Długie lata nie mogłem wybaczyć matce tak potwornego kłamstwa. Powiedziała, że dla mojego dobra o niczym mi nie mówiła, bym się nie martwił... Boże, jak ja bardzo chciałem pożegnać się z ojcem. Nigdy sobie nie mówiliśmy, że się kochamy. Tak bardzo pragnąłem mu to powiedzieć. Powiedzieć mu, że go kocham...

Z perspektywy czasu wiem, że śmierć ojca była dla mnie cenną lekcją. Od tamtej pory zawsze mówiłem prawdę. Jaka by ona nie była, ale zawsze to jednak prawda. Doświadczenie to było również silnym czynnikiem ułatwiającym odrzucenie religii, a tym samym fałszywych przekonań o Bogu. Po śmierci ojca mój Chrystus nagle stracił swą cudowną moc. Poza tym odejście taty okazało siej potężnym katalizatorem Zmiany... Ogromną siłą pchającą mnie w stronę Drugiego Świata. Kiedy dowiedziałem się, że można wyjść z ciała i kontaktować się ze zmarłymi, zapragnąłem spotkania z ojcem. Kilkanaście lat od jego śmierci jeszcze w pełni się z nią nie pogodziłem. Chciałem jak najszybciej opuścić ciało, by przekazać mu to, czego nie zdążyłem powiedzieć, że go bardzo mocno kocham. To wszystko – nic więcej...

Odzyskuję świadomość, siedząc na tylnym siedzeniu samochodu – starej Skody setki. Ramiona oparte mam o fotel pasażera i kierowcy. To moja ulubiona pozycja. Dzięki niej widzę dokładnie, co się dzieje na ulicy. Zerkam w lusterko kierowcy i dostrzegam, że za kierownicą siedzi nie kto inny, tylko mój własny ojciec.

– Tatusiu, tatusiu, jesteś! Udało mi się! Spotkałem cię! – Zaczynam głaskać ojca po głowie. – Kocham cię! Kocham! Mój kochany tatuś...!

– Ja też Cię kocham synku. Kochana Darula. Tak właśnie nazywał mnie pieszczotliwie ojciec: Darula.

Czy mu powiedzieć, że zmarł wiele lat temu na białaczkę, odszedł ze Świata Fizycznego? Nie, to nie ma sensu, przecież nie umarł, tylko pozbył się ciała. A może mu powiedzieć, że jesteśmy teraz razem w Rzeczywistości Niefizycznej? Chyba nie jestem jeszcze gotowy. Zresztą, kim ja jestem, żeby informować zmarłych o takich rzeczach. To nie do mnie należy. Czując, że WW daje sygnał do powrotu, obejmuję ojca lewym ramieniem i całuję go kilka razy w czoło, zupełnie jak w FŚ. Doskonale czuję go pod ramieniem, pachnie wodą po goleniu, a jego czoło jest lekko spocone i słone. Mój ojciec z krwi i kości.

– Pa tatusiu, muszę wracać, może się jeszcze spotkamy. – Rzucam na pożegnanie.

– Na pewno się spotkamy, na pewno synku... Żaden psycholog, psychiatra czy psychoanalityk nie oczyściłby mnie tak, jak sam się oczyściłem spotkaniem z ojcem poza ciałem. Nie czułem już złości do matki, że mnie oszukała. Nie tęskniłem za ojcem, gdyż wiedziałem, że ma się dobrze i że mogę, jeżeli tylko zechcę, odwiedzić go ponownie. Dało mi to niesamowitą Wolność.

Kuzyn

Krzysiek był moim stryjecznym bratem. Byliśmy rówieśnikami. Mieszkał parę bloków dalej. Razem dorastaliśmy. Piaskownica, place zabaw, a później wycieczki rowerowe po mieście, podrywanie dziewczyn, imprezy, wspólne wakacje. Byliśmy sobie bardzo bliscy. Powiem szczerze, że bardziej się z nim przyjaźniłem, niż z rodzonym bratem. Brejdak, bo tak się do niego zwracałem, bardzo lubił ryzyko. Potrafił przejechać rowerem na czerwonym świetle, nie trzymając się kierownicy. Kiedy kupił sobie motor, jeździł bez kasku i uciekał Policji. W wojsku, jako jedyny w jednostce, robił otwieracze do butelek i breloczki z amunicji. Potrafił przewiercić spłonkę w nabojach do działka przeciwlotniczego. Nie mogąc znaleźć dobrej pracy w kraju, wyjechał za granicą. Tam pracował na czarno przy zbiorze owoców.

Zbliżał się pierwszy listopada. We Włoszech, tam gdzie przebywał, święto to hucznie obchodzono pod nazwą Halloween. Organizowano pochody przebierańców i pokazy... fajerwerków. Petarda rozerwała mu brzuch, zginął na miejscu.

Gdy to się stało, miałem już sporo doświadczeń spoza ciała. W pierwszej chwili, gdy usłyszałem o jego fizycznej śmierci, ogarnęło mnie silne uczucie straty. Szybko jednak doszedłem do siebie i postanowiłem jak najszybciej się z nim skontaktować.

Jeszcze tej samej nocy wyszedłem z ciała w celu odnalezienia Krzyśka. Lecz ku mojemu zdziwieniu, nie było to takie proste. Nie miałem zielonego pojęcia, jak to zrobić. Gdzie go szukać i w jaki sposób? Do ojca dostroiłem się przypadkowo, w nieświadomy sposób.

Stanąłem na środku sypialni i zacząłem woląc go po imieniu. To nie skutkowało. Przypomniałem sobie, jak Monroe pisał, że należy myśleć o cechach psychicznych zmarłego, żeby go odnaleźć. O tym, kim był i co dla nas znaczył, a nie o samym wyglądzie fizycznym. Przypomniało mi się, że Krzysiek bardzo lubił imprezy, no i to, co chłopak z dużym temperamentem w jego wieku – seks. Zamknąłem wiać niefizyczne powieki, zacząłem intensywnie myśleć o nim i jakby na chwilę straciłem świadomość. Gdy się ocknąłem, ujrzałem go w samym środku wojskowej popijawy. Siedział po turecku na podłodze, tak jak lubił. Miał na sobie mundur w khaki, w jednym ręku trzymał papierosa, w drugim kieliszek. W powietrzu wisiała gęsta mgła dymu papierosowego i słychać było dźwięki disco polo. Inni żołnierze rozlokowani w różnych częściach pokoju całowali się namiętnie z dziewczynami. Najnormalniejsza w świecie impreza.

– Cześć Brejdak! – Zawołałem.

– O! A co ty tu robisz? – Zapytał zdziwiony.

– Przyszedłem cię odwiedzić.

– To zajebiście! Naleję ci, siadaj!

– Nie, raczej dziękuję. – Byłem zupełnie zbity z tropu. Nie wiedziałem, co robić, co mówić i o co tu chodzi?

– No chodź, naleję ci karniaka! – Namawiał. Cholera! Powiedzieć mu o wszystkim czy nie? Trochę nie miałem odwagi. Nie wiedziałem, jak zareaguje. Nigdy czegoś takiego nie robiłem. Zresztą, kim ja u diabła jestem, żeby uświadamiać zmarłych. W samym środku imprezy oznajmię wszem i wobec, że właśnie nie żyją w Rzeczywistości Fizycznej! Nie! Wychodzę stąd.

– Sorry Brejdak, ale muszę lecieć, spieszy mi się. Przybiliśmy piątkę i ulotniłem się.

Po powrocie do c.f. zastanawiałem się, czy powiedzieć o wszystkim rodzinie Krzyśka. Popadli w straszną rozpacz. To przecież była nagła, fizyczna śmierć. Będąc na pogrzebie widziałem jak rodzony brat Krzyśka ledwie stoi na nogach, a ciocia ma nieobecny wzrok. Doskonale wiedziałem, jak się czują, bo sam kiedyś przez to przeszedłem. Stchórzyłem, bojąc się ich reakcji, nic im nie powiedziałem. Może kiedyś im powiem, gdy czas zagoi rany.

Jeszcze wielokrotnie odwiedzałem Krzyśka w NŚ. Ostatnim razem spotkałem go u siebie w mieszkaniu. Ubrany był w czerwoną, puchową kurtkę, miał kręcone jasne włosy i był jakiś odmieniony, młodszy. Miał błyszczące oczy. Przyszedł się pożegnać. Taki miał zawsze zwyczaj. Powiedział, że wyjeżdża...

Samodyscyplina

Człowiek zrobił porządek w ogrodzie
 Powyrywał chwasty przystrzygł pięknie

Po ciężkiej pracy zrobił sobie wolne
 Wyjechał na urlop
Gdy wrócił nie poznał ogrodu

Wszystko zdziczało
Na powrót zarosło chwastem
Jesteś ogrodnikiem własnego umysłu
Spis Treœci / Dalej