IX CIEMNE STRONY JAŹNI

Ostatnią rzeczą, jaką chciałbym uczynić, poruszając ten temat, jest wywołanie u odbiorcy laku. Należy stanowczo podkreślić, że będąc poza ciałem jest się nieśmiertelnym. Nic, ale to absolutnie nic, nie jest w stanie wyrządzić najmniejszej krzywdy człowiekowi.

Obszar, do którego trafia się po wyjściu z ciała generowany jest umysłem obserwatora. Nie kto inny tylko my sami tworzymy ten Świat z jego wszystkimi atrakcjami i lękami włącznie. Tu w POZA, myślo-emocja staje się rzeczywistością. Nie znaczy to jednak, że po opuszczeniu c.f. wszystko automatycznie tworzy się na kształt tego, co jest aktualnie w naszym świadomym umyśle. To nie jest tak. Dobrym przykładem będzie moja wiara w Jezusa i szatana. Wierzyłem, że istnieją, wpajano mi to przez lata. Jednak nie stworzyłem ich w OSPUO. Podobnie jak większość atrakcji, na przykład seksualne fantazje, tak i lęki spychane są ze świadomości. One jednak nie giną. Są ukryte gdzieś głęboko i oddziaływują na nas. Jesteśmy zupełnie nieświadomi naszych lęków dopóki ich nie wydobędziemy na światło dzienne. Wówczas się rozpuszczają, dłużej nas nie dręczą. Wypływają z podświadomości do naszego racjonalnego umysłu, świadomości. Jeżeli człowiek przed czymś ucieka lub też broni się., nie robi nic innego, jak zaprasza do ataku. Najlepiej w takiej sytuacji zachować racjonalne, odarte z silnych emocji myślenie. Silne emocje zawężają pole świadomości i percepcję. Człowiek pod ich wpływem czuje się jakby dostał obuchem w głowę. Cofa się do zwierzęcego stadium. Znów chce uciekać bądź też atakować. Tym samym koło strachu się zamyka.

Stawianie czoła własnym lękom nie jest wcale takie proste. Istota ludzka używając różnych mechanizmów, które psychologia określa mianem “obronnych", choć trafniejsze byłoby określenie “mechanizmy ucieczki przed samym sobą", za wszelką cenę chce zepchnąć lęki do podświadomości. Systematycznie upycha je do ciasnego kotła. Jednak one wciąż dają znać o sobie. Kocioł ma zawór bezpieczeństwa. Kiedy się przegrzeje, wypuszcza nadmiar pary – człowieka ogarnia niewytłumaczalny strach, któremu zawsze towarzyszy agresja i (lub) autoagresja. Nie ma agresji bez lęku. Człowiek atakuje, bo się boi. Gdy kocioł nie jest w stanie pomieścić więcej brudów, lęków, pęka – człowiek dostaje nerwicy. Teraz przez całe swoje życie próbuje łatać szczeliny, przez które wycieka lęk. Pochłania mu to mnóstwo energii. Miota się cały, nic wiedząc, co począć. Gdy będzie miał dość odwagi, której przecież mu teraz brakuje, uda się do specjalisty od umysłów zwanego psychologiem, psychiatrą, psychoanalitykiem. Ten zaś nie usunie brudów, lecz prowizorycznie poskleja kocioł i znieczuli go. Może stać się i tak, że kocioł rozleci się z hukiem, a lęki dopadną człowieka i teraz kąsać będą ze zdwojoną siłą. Biedaka – pacjenta odetnie się wówczas od nich chemią, farmaceutykami przytępi świadomość.

Tak więc tłumienie lęków, zaprzeczanie im to najlepsza droga, aby znaleźć się w szpitalu dla umysłowo chorych. Jeżeli ktoś powie, że się niczego nie boi to znaczy, że jest napełniony po brzegi lękiem. Gdyby faktycznie się nie bał, to by nic nie mówił.

Od dziecka wpaja się nam, byśmy się niczego nie bali, a dokładniej zepchnęli nasze obawy do podziemia. Nakazuje się nam bać własnych lęków. “Piotruś niczego sienie boi. Prawda synku, powiedz." – daje się słyszeć od najmłodszych lat. Po pewnym czasie człowiek zaczyna bać się własnego cienia, siebie samego.

Czy tego chcesz czy nie, lęk jest nieodzowną częścią egzystencji człowieka. Sztuka polega na świadomym przeżywaniu lęku. Po wyjściu z c.f., gdy zasłona między świadomością a podświadomością jest zerwana, na powierzchnię wypływają najbardziej skrywane dotąd lęki. Jeżeli nie masz gdzie ich upchnąć, jedyne, co w tej sytuacji możesz uczynić, to stawić im czoła. Nie powiem, jest to trudne zadanie. Każdy wcześniej czy później musi przez nie przejść. Ciało jest śmiertelne. Ja wolałem zrobić to istniejąc jeszcze w Rzeczywistości Fizycznej, by mieć święty spokój. Spojrzeć strachowi prosto w oczy – Oj, jakiś ty był mały strachu, miałeś tylko wielkie oczy, chodź się zaprzyjaźnimy, kocham cię... O! Gdzie się podziałeś...? Powtarzam jeszcze raz: poza ciałem nic, ale to absolutnie nic, nie jest w stanie Cię zniszczyć. Jesteś nieśmiertelny.

* * *

Podczas pierwszych wyjść często miałem problem z dobrym dostrojeniem. Widziałem niewyraźnie, przypominało to otwieranie oczu w basenie z mętną wodą. Niekiedy dochodziły do mnie zniekształcone dźwięki. Przybierałem dziwaczne pozycje, byłem poskręcany, powyginany. Nie mogłem dobrze dostroić zmysłu czucia i w pełni odczepić się od c.f. Często unosiłem się nogami do góry. A parę razy czułem jakbym znajdował się w ciele starca. Tak też było i tym razem.

Leżałem na łóżku, miałem pełen pęcherz, zamierzałem skorzystać z ubikacji, lecz była niedziela i chciałem jeszcze trochę pospać. Na siłę zamykałem oczy i starałem się ignorować uczucie parcia na ścianę pęcherza. Może sienie zsikam? Gdy już nie potrafiłem dłużej znieść parcia, wstałem do ubikacji...

Stoję w toalecie. Zerkam na ściany. Są jakieś niewyraźne, rozmazane. Widocznie to z niewyspania – tłumaczę sobie. A jakie mam ciężkie powieki! Zupełnie nie mogę ich szeroko otworzyć! Idę się położyć. Najwyraźniej potrzebuję jeszcze trochę snu. Zaczynam kierować się z powrotem do sypialni. W pewnym momencie uzmysłowiłem sobie, w jaki sposób się poruszam – jakbym kulał. Widocznie ścierpła mi noga. Już miałem otworzyć drzwi do sypialni, gdy kątem oka zerknąłem na duży pokój. Coś tu nie gra. Wszedłem do niego. Patrzę, a tu nie ma stołu, foteli, telewizora... Cholera, przez tego zeza nie mogę wyraźnie zobaczyć. Wszystko jakieś takie mętne. O kurczę! Jakiego zeza? Przecież j a nie mam zeza! Zawsze miałem zdrowe oczy! Boże! Gdzie ja jestem?! Odzyskuję pełną świadomość. Wiem, jestem poza ciałem! Co ja najlepszego narobiłem?! Teraz zostanie mi pewnie taki wzrok, no i ta zesztywniała noga! Będę kaleką! Z pewnością przeniesie się ta ułomność do ciała! Tak, mojego ciała! Jak do niego wrócić, nawet nie wiem, jak to zrobić! Wpadłem w histerię. Nagle ze wszystkich stron, w sam środek klatki piersiowej, uderza mnie potężna fala niespotykanego lęku. Jego siła i natężenie są przeogromne. Uczucie strachu narasta i nie widać kulminacji. Jestem zupełnie sparaliżowany, nie mogę wykonać najmniejszego ruchu, nie potrafię nawet zamknąć powiek. Przypomina to trwanie bez końca w kleszczach potężnego zwierzęcia i czekanie na unicestwienie. W głowie głośno rozbrzmiewają chaotyczne akordy muzyki poważnej, nieznośne fałszowanie. Nagłe pojawia się Ktoś z tyłu mnie i błyskawicznie odcina dopływ lęku. Zupełnie jak za naciśnięciem guzika strach znika, a na jego miejsce pojawia się Ciepło. Dostrzegam, że emituje Je Ktoś stojący za moimi plecami. Muzyka staje się harmonijna, cicha i spokojna. Po chwili czuję na swoich ramionach spoczywające dwie, ogromne, cieplutkie Dłonie. Kto to? Pytam bez najmniejszego uczucia strachu.

Ja

oznajmia łagodnie Głos. Trudno jest mi ustalić, kto jest Jego właścicielem czy mężczyzna czy też kobieta. Barwa Głosu pasuje jednocześnie do obu płci. Kim jesteś? Zamiast odpowiedzi czuję napływającą falę MIŁOŚCI... Ogarnia mnie niespotykane uczucie WOLNOŚCI...

Kocham Cię Dareczku

dodaje Głos. Wybucham płaczem...

Kiedy stawiałem pierwsze kroki w Obcym Środowisku, często otrzymywałem pomoc i wsparcie od Niefizycznych Przyjaciół. Emitowali niespotykaną jak dotąd dla mnie MIŁOŚĆ. Nie miałem pojęcia, dlaczego i za co mnie tak kochają. Ufałem Im bez reszty. Odnosiłem wrażenie, jakbym był Ich synem,

młodszym bratem. Pomagali mi w ujarzmianiu lęków. Jednak było i tak, że musiałem samodzielnie stawiać czoła strachom. Wówczas czułem się zagubiony i samotny, zdany wyłącznie na własne siły. Samodzielne ujarzmianie lęków miało jednak ogromne znaczenie. Gdy udało mi się to osiągnąć, lęk znikał bezpowrotnie, a ja nabierałem mocy. Łatwo mi mówić teraz z perspektywy czasu, ale wówczas, gdy przez to przechodziłem, wcale nie było takie proste. Były to trudne lekcje inicjacji.

Byłem na kolejnym zjeździe studenckim. Spałem w hotelu. Nie myśląc o niedogodnościach związanych z zakwaterowaniem w obcym miejscu, postanowiłem dostroić się do NŚ. Miałem trudności z koncentracją, gdyż w pokoju obok trwała impreza. Wcisnąłem zatyczki do uszu i rozpocząłem proces wychodzenia. Upłynęło sporo czasu zanim udało mi się w końcu dostroić.

Ostrożnie, nie wiedząc, co też mogę napotkać, znajduję w ciemnościach klamkę i uchylam drzwi. Korytarz jest rozświetlony. Dodaje mi to odwagi. Opuszczam ciemny pokój i zaczynam kierować się w stronę końca długiego holu. Nie słyszę głosów bawiących się imprezowiczów. Panuje kompletna cisza, jakby coś wisiało w powietrzu, zupełnie jak przed burzą. Sunę przed siebie, gdy nagle z łazienki obok wyskakuje duży pitbullterier. Błyskawicznie chwyta mnie zębami za genitalia i zaczyna tarmosić. Kostnieję ze strachu. Stoję nieruchomo w kleszczach lęku, nie mogę wykonać najmniejszego ruchu, nie potrafię nawet myśleć. Trwa to wieczność...

Po pewnym czasie udaje mi się ocknąć z amoku i dostrzec, że kąsanie psa wcale mnie nie boli. Owszem, odczuwam ściskanie zębami, ale nie jest to bolesne. Nie myśląc wiele chwytam pitbulla za kark i zaczynam odciągać go od krocza. Czuję znajome uczucie rozciągania, zupełnie jakby pies był z gumy. Przypomina to wyciąganie z genitaliów nieskończenie długiego makaronu. Dopiero po kilkunastu ruchach oburącz pozbywam się substancji. (...)

Od niepamiętnych czasów zawsze bałem się psów. Zarówno tych dużych jak i małych. Na samą myśl przejścia obok czworonoga ogarniał mnie lęk. Do tej pory myślałem, że boję się po prostu tego, że mnie zaatakuje, pogryzie. Jednak czułem również strach przed małym, merdającym ogonem jamnikiem. Spotkanie z pitbullem w hotelu wiele wyjaśniało. Bałem się nie tylko samego pogryzienia, lecz przede wszystkim, utraty męskości – genitaliów. Czułem lęk przed kastracją. Skąd to się u mnie wzięło? Wyjaśniałoby to również jedną z fantazji erotycznych, która nagminnie ujawniała się w A-OSPUO. Bardzo często odgrywałem w niej rolę ekshibicjonisty. Obnażanie się przed kobietami miało na celu upewnianie się, iż członek jest na swoim miejscu, że go jeszcze nie straciłem. To trzymało się kupy. Lecz skąd u mnie sam lęk przed kastracją?

Odpowiedzi należało szukać we wczesnym dzieciństwie. Zamiast udać się do psychoanalityka i spędzić kilkanaście godzin na kozetce, postanowiłem zrobić pewien eksperyment. Wiedząc, że niekiedy trafiam po wyjściu do OSPUO z lat dziecięcych, postanowiłem zapytać o to znajdującą się tam matkę. Coś podejrzewałem. Jednak nie przyniosło to rezultatu. Matka, bądź jej atrapa, odpowiadała niedorzecznie, zupełnie bez sensu. Pewnej nocy odpowiedź przyszła sama...

Odzyskują pół-świadomość. Nie jest to sen, ani też typowe wyjście. Leżę w dziecięcym łóżeczku o metalowej konstrukcji i zabezpieczającej siatce ze sznurka, w której jest dziura. Wychodzę przez nią. Widzę mieszkanie z perspektywy około jednego metra nad ziemią. Robię to, na co zawsze mam ochotę – rozbieram się, chcę być nagi, sprawia mi to przyjemność. Ubranie mnie tylko krępuje, jest w nim ciasno i wszystko swędzi. Wielką przyjemność sprawia mi zabawa siusiakiem. Idę do mamy. Robi mi pewnie jeść w kuchni. – A ty znów biegasz na golasa.

– Mówi żartobliwie mama. Widzę, że jest trochę speszona moją zabawą siusiakiem. – Czekaj no, któregoś dnia jakiś piesek odgryzie ci pisiorka. Nie baw się ptaszkiem. Taki duży i się nim bawi. Wstyd. Bozia cię ukarze i ci odpadnie. Zobaczysz. (...)

Nic dodać, nic ująć. Oto odpowiedź. Czy rodzice czasem nie przesadzają z nadmierną troską o swoje pociechy?

Pewnego razu po opuszczeniu ciała napotkałem w przedpokoju swoją trzyletnią córeczkę...

Podchodzę do niej i mówię czułe słowa, zaczynam głaskać po głowie, po czym przykucam i obejmuję. Nagłe mając ją w swoich ramionach, słyszę, że zaczyna wydawać z siebie dziwne dźwięki – mruczenie, warczenie, kwikanie. Puszczam dziecko z objęć i spostrzegam jak szyderczo się do mnie śmieje, pokazując kły. Błyskawicznie wpija mi się w szyję i zaczyna kąsać. Odruchowo chwytam ją za włosy, zrywam się na równe nogi i przerażony zaczynam biegać po całym mieszkaniu, walcząc z małym demonem. Po chwili spostrzegam, że kąsanie wcale nie sprawia bólu. Owszem, czuję zaciśnięte zęby na szyi, ale nie jest to bolesne. Przypominam sobie historię z pitbułłem w hotelu. Zatrzymuję się i silnym ruchem zaczynam odciągać małego upiora z grdyki. Podobnie jak pies i to coś jest zrobione z gumowej materii. Kilkoma śmiałymi ruchami ściągam to z siebie i rzucam w kąt. (...)

Po pewnym czasie widząc, że demony nie wyrządzają mi żadnej krzywdy, nauczyłem się. j e ignorować. Jak to robiłem? Gdy któryś z nich wskoczył na mnie i kąsał, wówczas szybko zajmowałem się czymś. Rozglądałem się po pokoju, jakbym czegoś szukał, brałem coś do raki, włączałem muzykę, jadłem. Cokolwiek, byleby odwrócić swoją uwagę od demona. Po chwili agresor i jego uścisk znikał. Gdy tylko zapomniałem o nim, rozpływał się bezpowrotnie. Wszak był to tylko wytwór mojej fantazji i nic więcej. Ostatecznie, gdy sytuacja wydawała sienie do opanowania, uciekałem do c.f.

Innym razem leżąc w OP, ujrzałem pełzające po ścianie jaszczurki. Gdy tylko zacząłem się im przyglądać, w mgnieniu oka wskoczyły na mnie i zaczęły chodzić po moim niefizycznym ciele. Z racji, że był to płytki OP, a więc ja byłem nie w pełni dostrojony, nie mogłem się ruszyć. Nie był to jednak paraliż lękowy, lecz często występująca niedostrojeniowa katalepsja.

Niekiedy po wyjściu nie napotykałem niczego, czego można byłoby się przestraszyć, lecz w powietrzu wisiał specyficzny klimat grozy. Przypominało to czekanie na coś. Zupełnie jakby się było w środku potężnego balonu, który miałby za chwilę eksplodować z wielkim hukiem. Nigdy jednak, nic takiego się nie wydarzyło. Lecz samo czekanie było przerażające. Ktoś kiedyś powiedział, że czekanie na śmierć jest gorsze od samej śmierci. Święta racja. To było coś takiego.

W większości przypadków Lękowy OSPUO (L-OSPUO) cechował się półmrokiem, mrokiem bądź też kompletną ciemnością. Często panowała w nim szara, ciężka mgła i chłód. Posiadał dużą grawitacją, która nic pozwalała się unieść i tym samym uciec w inny rejon. Pomieszczenia, w których toczyła się akcja zbudowane były najczęściej z twardych ścian, niedających się przeniknąć. W jednym przypadku, gdy zupełnie nieoczekiwanie włożyłem raka w taką ścianą, nie mogłem jej wyciągnąć. Lustra, w których się przeglądałem odbijały siłnie zniekształcony obraz, niczym w gabinecie śmiechu. Parę razy ujrzałem swoje odbicie jako wampira, Frankensteina, garbusa lub też innego z bohaterów horrorów. Wyglądało to dość strasznie, a jednocześnie groteskowo. Kilka razy obudziłem siana cmentarzu, leżąc przy otwartym grobie. Nieraz pojawiał się w najmniej oczekiwanym momencie duszący stryczek. Raz nawet goniła mnie rycząca teściowa z gorącym żelazkiem. Niekiedy jechałem rozpądzonym pociągiem pełnym ludzi, w którym każdy z nas wiedział, że za chwilą zginie, w napiąciu czekaliśmy na katastrofą. Budziłem się na dnie wielkiego tankowca, który właśnie tonął i którego, jak mi się wydawało, nie mogłem opuścić. Pewnego razu jakaś obca siła zacząła mnie spychać twarzą w kierunku palnika gazowego. Raz w L-OSPUO ujawnił się mój łąk przed AIDS. Wówczas, spotkałem na swej drodze w wąskim korytarzu małego narkomana, który chciał mnie ukłuć igłą, krzycząc przy tym, że jest nosicielem HIV-a.

Podczas pewnego wyjścia zostałem niespodziewanie zaatakowany przez dużą grupą zombie. Szli ze wszystkich stron z wyciągniętymi, niczym lunatycy, przed sobą ramionami i próbowali mnie dopaść. Nic mam pojęcia gdzie się tego nauczyłem, ale unicestwiałem je uderzeniem pięścią w grdyką. Upadali wówczas na ziemią i dusili się w konwulsjach. Odkryłem wówczas, że zabijanie ich sprawia mi satysfakcją, perwersyjną przyjemność. Ujawniła się we mnie zwie-rząca natura, która chciała krwi. Zupełnie jak w amoku zacząłem zaciekle z nimi walczyć. Czułem siąjak młody bóg, który dał, a teraz zabiera życie. Jednak po chwili straciłem świadomość. Niekiedy łąki miały bardziej subtelną formą. Występowały w postaci dźwięków. Nikogo nie widziałem, lecz tylko słyszałem jakby satanistyczną muzyką puszczaną na wspak. Były to też różnego rodzaju odgłosy ludzi, gwiżdżącego czajnika, syku ulatniającego się gazu, pędzącego w moim kierunku pociągu, upominającej mnie matki, która bezustannie powtarzała niczym zacięta płyta: – Widzisz co narobiłeś, widzisz co narobiłeś...! W L-OSPUO odkrywałem różnego rodzaju fobie, między innymi socjalną, szkolną, przed zamkniętymi pomieszczeniami, białym fartuchem, pająkami, chorobą psychiczną, histerią żony i wiele, wiele innych. Była to istna kopalnia laków.

Zdarzało się i tak, że to ja właśnie odgrywałem rolą demona. Stawałem się upiorem. W tym miejscu nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Uważam, że każdy z nas ma dwie strony Jaźni, jasną i tą, którą ukrywa – ciemną. Jednak tu w POZA niczego nie da się schować, wszystko widać jak na dłoni.

Pewnego niedzielnego wieczoru pokłóciłem się z żoną. Czułem się wielce urażony tym, co mi powiedziała podczas słownego starcia. Bolało mnie bardzo. Jednak nie chciałem sprawiać przykrości żonie i całą swoją złość stłumiłem. Tej nocy traf chciał, że opuściłem c.f.

Gdy tylko znalazłem się w sypialni, uniosłem się pod sufit i zacząłem ryczeć i wyć na żonę. Chciałem ją porządnie wystraszyć, żeby miała za swoje. Podczas wydawania odgłosów czułem, jak wylatuje ze mnie cała złość. Po chwili byłem już zupełnie spokojny. Popatrzyłem na śpiącą w dole żonę i odetchnąłem z ulgą, że jej nie obudziłem. (...)

Po powrocie byłem zaskoczony swoim zachowaniem. Wstydziłem się za siebie. Wydawało mi się, że uczyniłem profanacją z eksterioryzacji. Zamiast wykorzystać wychodzenie z ciała do pomocy innym, to ja ich straszą. Niezły ze mnie dupek. Lecz takie myślenie wcale nie było konstruktywne. Powodowało tylko poczucie winy i mniej lub bardziej świadomą autoagresją.

Pewnej nocy na Lekcji w OSPUO usłyszałem od Niefizycznych Przyjaciół:

Spójrz na człowieka w słoneczny dzień
Czy im bardziej świeci nań słońce
Nie jest ciemniejszy jego cień

Mówiąc, że przekaz ten mi pomógł, skłamałbym. Lekcja ta zupełnie oczyściła mnie z poczucia winy. Nie czułem już dłużej złości na siebie. Nie oznacza to, że zacząłem nagle upajać się swoją agresją i straszyć ludzi po nocy. Absolutnie. Po prostu w pełni zaakceptowałem mroczną stroną siebie samego. Ten ciemny cień to nie kto inny, tylko mój demoniczny brat, ja sam, którego kocham. Czy mogą kochać innych, nie kochając siebie?

Po pewnym czasie wpadłem na pomysł, w jaki sposób walczyć z demonami. Do tej pory odtrącałem je od siebie, ciskając w kąt, zabijałem je, starałem się ignorować lub też ostatecznie uciekać przed nimi do ciała. Teraz zamierzałem postąpić zupełnie inaczej...

Żona coraz więcej wiedziała o moich poczynaniach w NŚ. Bała się tego tematu, ale pragnęła wiedzieć, co nieco, co też jej ukochany robi po nocach. Od czasu do czasu opowiadałem jej o swoich doświadczeniach. Może to nie w porządku z mojej strony, ale celowo wybierałem tylko historie pełne uniesień, ekstazy i miłości. Nie chciałem jej wystraszyć. Sam pamiętam, jak czytając pierwszą część Trylogii Roberta Monroe, byłem przerażony, gdy opisywał spotkania z bestiami. Tak na marginesie, teraz już wiem, czym były te bestie, sam tego doświadczyłem – niczym innym jak tylko kreacją umysłu obserwatora. Mimo wszystko nie chciałem niepokoić żony, bo a nuż zechciałaby kiedyś wyjść. Uważałem, że opowieści o upiorach tylko ją niepotrzebnie wystraszą i powstrzymają przed OBE. Kiedyś będzie musiała stawić czoła własnym lękom, jednak teraz nie chciałem zakładać na nią niepotrzebnych blokad.

Tego wieczoru żona zdecydowała się na wyjście z ciała. By zaoszczędzić jej wysiłku, postanowiłem ją wyciągnąć. Nie było to jednak takie proste. Całą noc wychodziłem do niej. Próbowałem nawiązać kontakt, mówiłem hasło bądź też wykonywałem charakterystyczną czynność, po czym wracałem z powrotem do c.f., wybudzałem ją i sprawdzałem, czy coś pamięta. Schemat ten powtarzałem wielokrotnie. W POZA przez cały czas spała kamiennym snem i trudno było mi nawiązać z nią kontakt. Często, gdy nosiłem ją na rękach, znikała i pojawiała się z powrotem w łóżku. Niekiedy napotykałem na projekcje żony, a nic ją samą. Po czym je odróżniałem? Po tym samym co Niefizycznych Przyjaciół od ludzkich atrap: autonomii, zachowaniu świadczącym o posiadaniu świadomości, ciepłocie, wyrazistości drobnych szczegółów w budowie anatomicznej ciała niefizycznego, specyficznej w dotyku zamszowo-aksamitnej skórze, niemożności odkształcania myślą, a gdy miała uchylone powieki – po charakterystycznym blasku jej oczu, ale przede wszystkim po wskazaniach WW, który wyraźnie oznajmiał: – żywy, żywy...

Za którymś razem, gdy próbowałem dostroić się do żony, stało się coś zupełnie nieoczekiwanego...

Stoję w sypialni. Rozglądam się za żoną. Nigdzie jej nie widzę. Na łóżku leży tylko pościel. Może jest nią przykryta? Schylam się, by uchylić kołdrę, gdy nagle na moich oczach spod pościeli wylania się silnie zdeformowana postać żony. Jej głowa przypomina łeb żarłocznej piranii. Bestia naciąga i odkształca gumową strukturę pościeli, którą jest przykryta i prze w moją stronę. Jej ostre zęby błyskawicznie zbliżają się do mojej twarzy, słychać przy tym warczenie i popiskiwanie... Wiedząc, że to nic innego jak tylko kreacja mojego umysłu, mój własny lęk, demoniczny brat – ja sam, oraz pamiętając, czego nauczyłem się na Lekcjach u Niefizycznych Przyjaciół, postanawiam walczyć inaczej...

Łagodnie unoszę się pod sufit, ale nie po to, by uciec, lecz by odciąć drogę ucieczki demonowi. Dodatkowo rozkładam ramiona na boki. Czuję, jak się powiększam, staję się coraz potężniejszy. Po chwili wypełniam pół sufitu. Urosłem do gigantycznych rozmiarów. Zaczynam emitować w stronę demona MIŁOŚĆ. Jak mogę nie kochać siebie samego? Gdy zaczynają wypływać ze mnie pierwsze strumienie MIŁOŚCI, odkręcam kurek na fula. Czuję, jak fale Ciepła biją na boki, wibrują dookoła, wszędzie unoszą się jej opary. W pokoju robi się jaśniej. Emisja MIŁOŚCI dzieje się jakby bezwiednie, automatycznie, odruchowo... Czuję, jak strugi Ciepła płyną w stronę upiora. Zniżam pułap. Powoli, delikatnie, jakbym nie chciał wystraszyć demona, kieruję ramiona w jego stronę, obejmuję go i mówię, że go bardzo mocno kocham... Upiór przez chwilę drży w moich objęciach, po czym niknie. (...)

Od tej pory, gdy tylko napotkałem na swej drodze demona, wykonywałem powyższy zabieg. Kiedy niespodziewanie lądowałem w ciemnych miejscach, samoistnie emitowałem z klatki piersiowej i znad głowy Białe Światło, które rozświetlało L-OSPUO w promieniu około kilku metrów.

Wcześniej myślałem, że klimat w OSPUO uzależniony jest ściśle od mojego aktualnego stanu emocjonalno-myślowego, nastroju, samopoczucia. Przypuszczałem, że gdy bada w kiepskim nastroju, bądź też wstrząśnięty lub przelękniony i w takim stanie umysłu wyjdę z c.f., znajdę się wówczas w L-OSPUO. Ale tak nie było. Przyznam, że trudno było wyjść przestraszonym z c.f., ale niekiedy się to udawało i nie lądowałem za każdym razem w mrocznym klimacie. Wręcz przeciwnie. I na odwrót –zdarzało się i tak, że będąc w dobrym nastroju, odważny, wyluzowany, dostrajałem się nie do A- lecz do L-OSPUO. Tak więc aktualny stan umysłu, w jakim się znajduję nie jest wyznacznikiem tego, gdzie wyląduj ę po opuszczeniu ciała. Może to być Lękowy, jak i Atrakcyjny Obszar. Przypomina to trochę ruletkę. Przypuszczam, że uzależnione jest to od innej, głębszej, nieświadomej struktury Jaźni.

Po pewnym czasie zrozumiałem, że to nie L-OSPUO tworzy mroczny, lękowy klimat. Jest to zwykłe neutralne miejsce. Jedynie moje subiektywne odczucie interpretuje je jako lękowy obszar. Kiedy to zrozumiałem L-OSPUO, jak również A-OSPUO, stały się Neutralnym gruntem.

Żyjąc w Rzeczywistości Fizycznej, codziennie stykamy się z czynnikami, które wpływają na strukturę naszej Jaźni, na nas samych. Znakomita większość tych czynników rejestrowana jest poza zasięgiem świadomości. Zupełnie jakbyśmy byli wyłączeni, a pracę wykonywał za nas automatyczny pilot. Przypomina to chodzenie z włączoną przez dwadzieścia cztery godziny kamerą, której istnienia jesteśmy zupełnie nieświadomi. Mało tego, obrazy zarejestrowane przez kamerę oddziałują na nas samych. Jesteśmy z nią sprzężeni. Przypominamy lunatyków, automaty grające zupełnie nieświadomie w emocjonalno-myślowe gry. Zatracając się w nich bez reszty, tracimy świadomość, zasypiamy... A więc gdzie jest w tym czasie nasza świadomość, my sami? Czy jak jesz, jesteś świadomy tego, że jesz? Czy przypadkiem nie błądzisz gdzieś myślami, a pochłanianiem pokarmu zajęte jest Twoje ciało? No właśnie! A gdzie jesteś, gdy na autostradzie prowadzisz samochód? Czy na pewno przez cały czas jesteś w aucie? Nie jesteś w zadumie? Nie gapisz się nieobecnym wzrokiem przed siebie? Powiedzieć Ci gdzie jesteś? Poza ciałem! Tak! Opuszczasz je bezwiednie, zupełnie nieświadomie w dzień jak i w nocy. Owszem, nie jesteś w pełni dostrojony. Przenosisz tylko część swojej świadomości i zmysłów, najczęściej wzrok. Widzisz obrazy, marzysz... Nagle ktoś na Ciebie trąbi! Dopiero wracasz. Nawet w tej chwili, gdy czytasz te słowa, po części opuszczasz ciało. Zamieniasz tekst na obrazy i w nich jesteś. Co chwilę bardziej lub mniej dostrajasz się do Rzeczywistości Niefizycznej, do swojego OSPUO, gdzie jesteś kreatorem. Pomyśl przez chwilę, że bierzesz do ust plasterek kwaśnej cytryny. Rozgryź go teraz. Nic napłynęła Ci ślina? Jak to się dzieje, skoro nie masz owocu w ustach? Po prostu przeniosłeś właśnie do OSPUO zmysł smaku i ugryzłeś cytrynę. Gdy się masturbujesz, gdzie jesteś? Czy tylko podniecają Cię mechaniczne ruchy czy przypadkiem obrazy i odczucia, które generujesz w swoim OSPUO? Wiedz, że od dawna umiesz opuszczać ciało. Robisz to tylko nieświadomie. A więc czego się boisz? Ludzie robią niepotrzebną sensację wokół eksterioryzacji! Karmią się chorymi emocjami o szatanie, bogach, piekle, opętaniu, niemożności powrotu do ciała, utracie zmysłów i temu podobnymi bzdurami! Wymyślają niestworzone rzeczy! Tym samym tworzą i grają w emocjonalno-myślową grę pod nazwą:

Bójmy się wszyscy Nieznanego!
Jak dobrze jest się bać!
Śpijmy, a ty razem z nami...!

Doświadczanie

Tatusiu jak smakuje melon powiedz
Ojciec nie odrzekł ani słowa
Wziął dziecko do sklepu kupił owoc poczęstował
Jak ci smakuje powiedz
Dzieciak nie mógł wyksztusić ani słowa

Pewien naukowiec napisał tomy książek
Na temat smaku melona
Okrzyknięto je światowymi bestsellerami
Schodziły z półek jak ciepłe bułeczki
Uczony czerpał z nich krocie
W tym czasie jego starszy brat sprzedawał melony
Klepał słodką biedę
Spis Treœci / Dalej