Obieżyświat

 

 

F

rodo, Pippin i Sam powrócili do saloniku. Zalegały go ciemności. Merry wyszedł, a ogień na kominku przygasł. Dopiero gdy hobbici rozdmuchali żar i dorzucili parę trzasek, okazało się, że Obieżyświat jest tutaj także. Siedział sobie spokojnie tuż przy drzwiach!

- Hej! – zawołał Pippin. – Coś ty za jeden i czego tu chcesz?

- Nazywają mnie Obieżyświatem – odpowiedział – a wasz przyjaciel obiecał mi chwilę poufnej rozmowy, chociaż możliwe, że o tym zapomniał.

- Tyś mi nawzajem obiecał, o ile pamiętam, że usłyszę coś, co mi się może przydać – rzekł Frodo. – Co więc masz mi do powiedzenia?

- Dużo różnych rzeczy – odparł Obieżyświat – ale, oczywiście, nie za darmo.

- Co to ma znaczyć? – żywo spytał Frodo.

- Nie bój się! Znaczy to tylko tyle: powiem ci, co wiem, i dam ci dobrą radę, ale zażądam nagrody.

- Jakiej mianowicie? – spytał Frodo. Podejrzewał teraz, że trafił na łotrzyka, i z zakłopotaniem uświadomił sobie, że wziął z domu bardzo niewiele pieniędzy. Cała zawartość jego kasy nie wystarczy zapewne, by zaspokoić łajdaka, a na dalszą podróż nic nie zostanie.

- Takiej, na jaką na pewno będzie cię stać – odparł Obieżyświat z nikłym uśmiechem, jakby odgadł myśli Froda. – Po prostu: weźmiesz mnie z sobą i pozwolisz sobie towarzyszyć, póki sam nie zechcę cię porzucić.

- Och, doprawdy! – rzekł Frodo zdumiony, lecz niezbyt uspokojony. – Nawet gdybym miał zamiar powiększyć kompanię, musiałbym wiedzieć znacznie więcej, niż wiem o tobie i twoich sprawach, zanimbym się na coś podobnego zgodził.

- Świetnie! – wykrzyknął tamten zakładając nogę na nogę i rozpierając wygodniej w fotelu. – Widzę, że odzyskałeś rozsądek, a to się bardzo chwali. Dotychczas byłeś zbyt lekkomyślny. A więc dobrze! Powiem ci, co wiem, a nagrodę pozostawię do twojego uznania. Może będziesz rad mi ją przyznać, jak mnie wysłuchasz.

- Mów zatem – rzekł Frodo. – Co ci wiadomo?

- Wiele... aż za wiele o ponurych sprawach – chmurnie odparł Obieżyświat. – Ale jeśli o ciebie chodzi... – Wstał, szybko otworzył drzwi, wyjrzał na korytarz. Potem cicho zamknął drzwi, usiadł znowu i ciągnął zniżając głos: - Mam dobry słuch, a chociaż nie umiem znikać, dużo w życiu polowałem na rozmaite dzikie i czujne stworzenia; potrafię, jeżeli chcę, ukryć się dobrze. Otóż siedziałem za żywopłotem przy gościńcu na zachód od Bree dzisiejszego wieczora, kiedy czterej hobbici nadjechali od strony Kurhanów. Nie trzeba wam powtarzać, co mówili do starego Toma Bombadila i między sobą, coś wszakże zainteresowało mnie w tych rozmowach szczególnie. „Pamiętajcie – rzekł jeden z nich – że nie wolno wam wymieniać nazwiska Baggins. Jeżeli już koniecznie będziemy musieli się przedstawić, jestem pan Underhill”. To mnie tak zaciekawiło, że poszedłem ich tropem aż tutaj. Tuż za nimi przemknąłem przez bramę. Pan Baggins ma pewnie jakieś uczciwe powody, żeby zgubić po drodze swoje nazwisko, ale w takim razie doradzałbym jego przyjaciołom większą ostrożność.

- Nie rozumiem, dlaczego moje nazwisko miałoby kogokolwiek w Bree interesować – z gniewem odparł Frodo – i nie dowiedziałem się jeszcze, dlaczego interesuje ono ciebie. Pan Obieżyświat zapewne ma także jakieś uczciwe powody, żeby podsłuchiwać i szpiegować, ale w takim razie doradzałbym mu je wyjaśnić.

- Świetna odpowiedź! – zaśmiał się Obieżyświat. – Wyjaśnienie jest bardzo proste: właśnie szukałem hobbita nazwiskiem Frodo Baggins. Pilno mi było go odnaleźć. Dowiedziałem się bowiem, że wynosi on z Shire’u pewien... pewien sekret, który obchodzi mnie i moich przyjaciół.

- Nie! Źle mnie zrozumiałeś! – krzyknął widząc, że Frodo wstaje, a Sam zrywa się z gniewnym grymasem na twarzy. – Lepiej będę strzegł tego sekretu niż wy. A musimy go strzec pilnie! – Pochylił się i spojrzał im w oczy. – Uważajcie na każdy cień! – szepnął. – Czarni Jeźdźcy przejeżdżali przez Bree. Słyszałem, że w poniedziałek jeden z nich nadjechał Zieloną Ścieżką od północy, a drugi zjawił się wkrótce po nim od południa.

Zapadło milczenie. Wreszcie Frodo zwrócił się do Pippina i Sama:

- Powinienem był się tego domyślić z tonu, jakim nas przyjął odźwierny przy bramie – rzekł.– Zdaje się, że tutejszy gospodarz także coś wie. Dlaczego nalegał, żebyśmy się przyłączyli do kompanii w gospodzie? I dlaczego, do licha, zachowaliśmy się tak głupio! Trzeba było siedzieć cicho na swojej kwaterze!

- Pewnie, że to byłoby lepiej – rzekł Obieżyświat. – Gdybym mógł odradzałbym wam przychodzenie do wspólnej sali, ale gospodarz nie chciał mnie do was dopuścić ani przekazać wam ode mnie słówka.

- Czy sądzisz, że... – zaczął Frodo.

- Nie, o nic złego nie posądzam starego Barlimana. Po prostu nie lubi tajemniczych włóczęgów mojego pokroju. – Frodo przyjrzał mu się zaskoczony. – No, wyglądam przecież na łotrzyka, prawda? – spytał Obieżyświat wykrzywiając usta i dziwnie błyskając oczyma. – Mam jednak nadzieję, że się poznamy bliżej, a wtedy może zechcesz mi wytłumaczyć, co się właściwie stało na zakończenie twojej piosenki. Bo ten wybryk...

- To był czysty przypadek! – przerwał mu Frodo.

- Ciekawa rzecz! – powiedział tamten. – A więc przypadek. Ale wskutek tego przypadku znalazłeś się w bardzo niebezpiecznej sytuacji.

- W dość niebezpiecznej sytuacji byłem już przedtem – odparł Frodo. – Wiedziałem, że mnie jeźdźcy gonią. Teraz jednak zdaje się, że mnie przegapili, skoro pojechali dalej.

- Na to nie licz! – żywo zawołał Obieżyświat. – Wrócą na pewno. Zjawi się ich nawet więcej. Bo jest ich więcej. Wiem ilu. Znam tych jeźdźców! – Umilkł na chwilę, oczy miał zimne i srogie. – Są w Bree ludzie, którym nie wolno ufać – dodał. – Na przykład Bill Ferny. Ten ma złą sławę w całym kraju i wiadomo, że odwiedzają go dziwni goście. Zauważyliście może Billa w gospodzie: smagły, chytrze uśmiechnięty chłop. Kumał się z jednym spośród przybyszy z południa i razem wymknęli się z domu zaraz po twoim „przypadku”. Nie wszyscy południowcy przyjeżdżają tu w dobrych zamiarach, a Bill Ferny gotów wszystko każdemu sprzedać albo dla samej zabawy szkodzić innym.

- Cóż tu może Ferny sprzedać i co ma wspólnego mój przypadek z jego osobą? – spytał Frodo, nadal uparcie udając, że nie rozumie, o co tamtemu chodzi.

- Sprzedać może wiadomość o tobie – odparł Obieżyświat. – Opowiadanie o twoim popisowym numerze na pewno bardzo zainteresuje pewne osoby. Jak o tym usłyszą, nie będą już nawet dociekać twojego prawdziwego nazwiska. A wydaje mi się bardzo prawdopodobne, że usłyszą tę historię jeszcze dzisiejszej nocy. Czy to ci wystarcza? Teraz możesz rozstrzygnąć o mojej nagrodzie do woli: albo weź mnie za przewodnika, albo nie. Ale muszę ci jeszcze oświadczyć, że dobrze znam wszystkie kraje między Shire’em a Górami Mglistymi, bo wędruję po nich od wielu lat. Starszy jestem, niż wyglądam. Mogę się okazać użyteczny. Nie będziesz mógł odtąd jechać otwartym gościńcem, bo jeźdźcy nie spuszczą już z niego oka w dzień ani w nocy. Może zdołasz umknąć z Bree i pozwolą ci jechać naprzód, póki słońce będzie wysoko. Ale nie zajedziesz daleko. Zaskoczą cię na pustkowiu w jakimś ciemnym kącie, gdzie nie znajdziesz ratunku. Czy chcesz, żeby cię dopadli? To są straszni jeźdźcy.

            Hobbici spojrzeli na Obieżyświata i ze zdumieniem zobaczyli, że twarz mu się ściągnęła boleśnie, a ręce zacisnął kurczowo na poręczach fotela. W pokoju było bardzo cicho, światło jak gdyby zmętniało. Obieżyświat siedział chwilę, nieprzytomnymi oczyma wpatrzony w jakąś odległą przeszłość, a może wsłuchany w najdalsze odgłosy nocy.

- Ach, tak! – wykrzyknął wreszcie przecierając dłonią czoło. – Może więcej wiem o waszych prześladowcach niż wy. Boicie się ich, ale nie dość jeszcze. Jutro musicie stąd uciekać, jeśli się uda. Obieżyświat pokaże wam ścieżki, którymi mało kto chodzi. Weźmiecie go z sobą?

Zaległo ciężkie milczenie. Frodo nie odpowiadał, w rozterce zwątpienia i strachu. Sam chmurnie patrzał w twarz swego pana, w końcu wybuchnął:

- Za pozwoleniem, panie Frodo, ja bym się nie zgodził! Ten człowiek ostrzega nas i powiada: strzeżcie się! Na to zgoda, ale zacznijmy od tego, żeby się jego strzec. Przyszedł tu z pustkowi, a nic dobrego nigdy nie słyszałem o przybyszach stamtąd. Coś wie, to jasne, więcej nawet, niżbym mu chciał powiedzieć, ale to jeszcze nie racja, żebyśmy go brali za przewodnika i pozwolili się prowadzić w jakieś ciemne kąty, gdzie nie ma znikąd ratunku, jak sam mówi.

Pippin kręcił się na krześle zmieszany. Obieżyświat nie replikował Samowi, ale przenikliwy wzrok zwrócił na Froda. Pod tym wejrzeniem Frodo odwrócił oczy.

- Nie – powiedział. – Nie zgadzam się. Myślę... myślę, że nie jesteś tym, za kogo się podajesz. Na początku mówiłeś ze mną tak, jak mówią ludzie z Bree, ale teraz głos ci się zmienił. Sam ma rację: nie rozumiem, jak możesz radzić nam wielką ostrożność, a jednocześnie żądać, żebyśmy tobie zawierzyli na słowo. Dlaczego się maskujesz? Kim jesteś? Co wiesz naprwdę o moim... o mojej sprawie? I skąd to wiesz?

- Nauka ostrożności, jak widzę, nie poszła w las – rzekł Obieżyświat z posępnym uśmiechem. – Ale co innego ostrożność, a co innego niezdolność do śmiałej decyzji. Nigdy o własnych siłach nie dojedziesz do Rivendell, nie masz innego wyboru, jak zaufać mi. Musisz się zdecydować. Odpowiem na część twoich pytań, jeżeli to ci coś pomoże. Czemuż jednak miałbyś uwierzyć moim słowom, skoro nie ufasz temu, co już powiedziałem? Mimo wszystko, powiem...

 

W

 tej chwili rozległo się pukanie do drzwi. Pan Butterbur zjawił się ze świecami w ręku, a za nim Nob z dzbankami gorącej wody. Obieżyświat cofnął się w najciemniejszy kąt.

- Przyszedłem życzyć panom dobrej nocy – rzekł gospodarz stawiając świece na stole. – Nob! Zanieś wodę do sypialni.

I pan Butterbur zamknął za sobą drzwi.

- Tak się rzecz przedstawia – powiedział z wahaniem i troską w głosie. – Jeżeli nawarzyłem piwa, to bardzo mi przykro, doprawdy. Ale jedno z drugim wszystko się plącze, wiedzą panowie, jak to bywa, a ja mam tutaj istne urwanie głowy. W tym tygodniu jednakże to i owo, jak to mówią, tknęło mnie, żem sobie przypomniał, a mam nadzieję, że nie poniewczasie. Widzi pan, prosił mnie ktoś, żebym uważał na hobbitów, co przyjadą z Shire’u, a szczególnie na jednego, nazwiskiem Baggins.

- A cóż to ma ze mną wspólnego? – spytał Frodo.

- To już pan wie lepiej ode mnie – znacząco odparł gospodarz. – Nie wydam pana, ale powiedziano mi, że ów Baggins podróżuje pod nazwiskiem Underhill, i opisano jego wygląd, a pasuje ten opis do pana jak ulał, z pańskim przeproszeniem.

- Doprawdy! Jakże to ów hobbit miał wyglądać? – przerwał mu nierozważnie Frodo.

- Mały grubas z rumianymi policzkami – oświadczył uroczyście pan Butterbur. Pippin zachichotał, ale Sam przyjął to z oburzeniem. – „To ci, co prawda, niewiele pomoże, Barley – tak mi rzekł – bo wszyscy hobbici są mniej więcej tacy – ciągnął pan Butterbur zerkając na Pippina – ale ten jest trochę od innych wyższy, włosy ma jaśniejsze, a w brodzie dołek; bardzo wesoły, oczy mu się śmieją”. Wybaczy pan, ale to on powiedział, nie ja.

- Co to za on? Kto? – spytał żywo Frodo.

- Ano Gandalf, proszę pana. Czarodziej, jak mówią, ale dla mnie to bez znaczenia, bo to mój wielki przyjaciel. Co on ze mną zrobi teraz, jak się znów zjawi, pojęcia nie mam; nie zdziwiłbym się, gdyby mi piwo skisił albo mnie samego w kłodę zamienił. Trochę jest prędki. No, ale co się stało, to się już nie odstanie.

- A co się właściwie stało? – zapytał Frodo, którego już niecierpliwiło, że Butterbur tak kołuje, zamiast mówić po prostu.

- O czym to ja mówiłem? – rzekł gospodarz namyślając się i prztykając palcami. – Aha! O Gandalfie. Więc wszedł bez pukania do mojego pokoju, będzie temu ze trzy miesiące. „Barley – powiada – rano wyruszam w drogę. Chcesz mi wyświadczyć przysługę?” A ja na to: „Wszystko, czego sobie życzysz”. Wtedy on znowu: „Bardzo mi się śpieszy i nie zdążę zajść do Shire’u, a mam tam pilną wiadomość do przesłania. Mógłbyś znaleźć pewnego posłańca, któremu ufasz?” „Mogę – powiedziałem. – Wyślę jutro albo najdalej pojutrze”. „Jutro, nie później! – mówi Gandalf. I dał mi ten list.

- Adres całkiem wyraźny – dodał pan Butterbur wyciągając list z kieszeni i z wolna, z niejaką dumą (cenił sobie reputację wykształconego człowieka) odczytał: - „Pan Frodo Baggins, Bag End, Hobbiton, Shire”.

- List do mnie od Gandalfa! – krzyknął Frodo.

- Aha! – rzekł pan Butterbur. – Więc się nazywasz Baggins?

- Tak – odparł Frodo. – Dawajże mi ten list co prędzej i wytłumacz się, czemuś go wcześniej nie posłał. Po to chyba tu przyszedłeś, chociaż trzeba przyznać, że nie kwapiłeś się zanadto.

Nieborak pan Butterbur zdawał się bardzo zafrasowany.

- Racja, proszę pana – rzekł – i najmocniej za to przepraszam. Umieram ze strachu, jak pomyślę, co Gandalf powie, jeżeli z tego jakaś bieda wyniknie. Ale nie przetrzymywałem listu umyślnie. Schowałem go w bezpieczne miejsce. Tamtego dnia ani nazajutrz, ani po dwóch dniach nikogo nie mogłem znaleźć, kto by chciał iść do Shire’u, a z moich domowników żaden od roboty nie mógł się oderwać. No i tak jedno z drugim – wyleciało mi z pamięci. Okropne mam tutaj urwanie głowy. Wszystko zrobię, co będę mógł, żeby ten błąd naprawić, a jeżeli w czymś mogę dopomóc, niech pan mną rozporządza. Zresztą list listem, a Gandalfowi jeszcze coś więcej obiecałem. „Barley – powiada – ten mój przyjaciel z Shire’u pewnie wkrótce będzie tędy jechał, może w kompanii. Przedstawi się jako pan Underhill. Zapamiętaj! Ale nie zadawaj mu żadnych pytań. Jeżeli mnie przy nim nie będzie, może się znaleźć w kłopotach i potrzebować pomocy. Zrób dla niego wszystko, co możesz, a zyskasz sobie moją wdzięczność”. Tak mówił. No i rzeczywiście przyjechałeś tutaj, a wygląda mi na to, że kłopotów także już tylko patrzeć.

- Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał Frodo.

- Jacyś czarni przepytują się o Bagginsa – odparł gospodarz zniżając głos. – A jeżeli oni mają dobre zamiary, to ja jestem hobbit. Kiedy pokazali się tu w poniedziałek, wszystkie psy wyły, a gęsi gęgały. To jakaś niesamowita historia. Przybiegł Nob i powiada, że dwaj czarni są przed drzwiami i pytają o hobbita nazwiskiem Baggins. Nobowi włosy dęba stanęły na głowie. Wyprosiłem tych czarnych, drzwi za nimi zatrzasnąłem. Ale słyszałem, że powtarzali to samo pytanie wszędzie, od domu do domu, aż do Archet. Ten Strażnik, Obieżyświat, także mnie brał na spytki. Chciał się tutaj koniecznie dostać, zanim jeszcze podałem wam kolację.

- Chciał! – odezwał się znienacka Obieżyświat występując naprzód w krąg światła. – I wielka szkoda, żeś go nie dopuścił, Barlimanie, oszczędziłbyś wszystkim kłopotu.

Gospodarz wzdrygnął się zaskoczony.

- Ty tutaj! – krzyknął. – Zawsze wyskakujesz, kiedy się nikt nie spodziewa. Czego tu szukasz?

- Obieżyświat jest tutaj za moim pozwoleniem – oświadczył Frodo. – Przyszedł zaofiarować mi pomoc.

- No, twoja sprawa – powiedział pan Butterbur, nieufnie przyglądając się obcemu. – Ale na twoim miejscu nie bratałbym się ze Strażnikami.

- A z kim? – spytał Obieżyświat. – Ze spasionym oberżystą, który tylko dlatego nie zapomniał jeszcze, jak się nazywa, że go przez cały dzień goście wywołują po nazwisku? Ci hobbici nie mogą przecież ani kwaterować „Pod Kucykiem” na wieki, ani też zawrócić do domu. Mają przed sobą daleką podróż. Czy pojedziesz z nimi i obronisz ich od czarnych?

- Ja? Wyjechać z Bree? Nie, za żadne skarby! – odparł pan Butterbur, szczerze wystraszony. – Ale czemuż byście nie mieli tu posiedzieć spokojnie przez jakiś czas? Co to wszystko znaczy? Czego właściwie szukają owi czarni? Skąd się tu wzięli, chciałbym wiedzieć?

- Niestety, nie wszystko mogę ci wyjaśnić – rzekł Frodo. – Jestem znużony i bardzo strapiony, a to długa historia. Ale jeśli naprawdę chcesz mi pomóc, muszę cię ostrzec, że sam także jesteś w niebezpieczeństwie, póki mnie gościsz pod swoim dachem. To są Czarni Jeźdźcy. Nie wiem na pewno, przypuszczam jednak, że przybyli z...

- Przybyli z Mordoru – ściszając głos dokończył Obieżyświat. – Z Mordoru, Barlimanie, chyba ci ta nazwa coś mówi!

- Biada nam! – krzyknął pan Butterbur blednąc; widocznie znał tę nazwę dobrze. – To najgorsza z nowin, jakie za mojego życia dotarły do Bree.

- Tak jest – potwierdził Frodo. – Czy wobec tego nadal chcesz mi pomagać?

- Chcę! – rzekł pan Butterbur. – Tym bardziej! Chociaż nie wyobrażam sobie, co taki człowiek jak ja może zdziałać przeciw... przeciw... – głos mu się załamał.

- Przeciw Czarnemu Władcy – spokojnie powiedział Obieżyświat. – Niewiele możesz zdziałać, ale każda pomoc jest cenna. Możesz bądź co bądź zatrzymać na dzisiejszą noc w gospodzie pana Underhilla i zapomnieć o nazwisku Baggins, dopóki pan Underhill nie znajdzie się daleko stąd.

- To oczywiście zrobię – rzekł Butterbur. – Obawiam się jednak, że tamci bez mojej pomocy dowiedzą się o jego obecności. Źle się stało, że pan Baggins dziś wieczorem ściągnął na siebie – wyrażając się najłagodniej – powszechną uwagę. Historia pana Bilba znana już była w Bree nie od wczoraj. Nawet mój Nob coś niecoś skombinował w swojej ciężkiej mózgownicy, a przecież znajdą się w Bree sprytniejsi od niego.

- No, cóż, miejmy nadzieję, że jeźdźcy nie zaraz tutaj wrócą – rzekł Frodo.

- Miejmy nadzieję! – powtórzył Butterbur. – W każdym zaś razie, czy to duchy, czy nie duchy, ale łatwo się „Pod Kucyka” nie dostaną. Nie kłopoczcie się przynajmniej do rana. Nob o niczym słówka nie piśnie. A póki ja się jeszcze trzymam na nogach, żaden czarnolud nie przestąpi tego progu. Będę czuwał razem z moimi domownikami przez całą noc, ale wy lepiej prześpijcie się, póki możecie.

- O świcie w każdym razie musisz nas zbudzić – rzekł Frodo. – Trzeba nam ruszyć jak najwcześniej. Prosimy o śniadanie na pół do siódmej.

- Słucham pana. Przypilnuję wszystkiego! – odparł gospodarz. – Dobranoc, panie Baggins... to jest Underhill, chciałem powiedzieć. Dobranoc... Ale, ale! Gdzież to pański przyjaciel, pan Brandybuck?

- Nie wiem – powiedział Frodo, tknięty nagle niepokojem. Zapomnieli o Meriadoku, a tymczasem noc zapadła głęboka. – Obawiam się, że nie ma go w domu. Wspomniał coś, że pójdzie zaczerpnąć świeżego powietrza.

- No, widzę, że wam naprawdę przyda się opieka! Zachowujecie się jak na majówce! – rzekł Butterbur. – Muszę co prędzej zaryglować już teraz drzwi, ale zarządzę, żeby pana Brandybucka wpuszczono, gdyby wrócił. Poślę zresztą Noba, niech go poszuka. Dobranoc! – I pan Butterbur wyniósł się w końcu rzuciwszy jeszcze raz podejrzliwe spojrzenie na Strażnika i pokręciwszy głową. Słyszeli jego oddalające się kroki w korytarzu.

 

- N

o, jakże? – spytał Obieżyświat. – Kiedy otworzysz ten list?

Frodo uważnie zbadał pieczęć, nim ją przełamał. Nie ulegało wątpliwości, że list był od Gandalfa. Wewnątrz, energicznym, lecz zarazem pięknym charakterem Czarodzieja wypisane były następujące słowa:

 

„POD ROZBRYKANYM KUCYKIEM”

BREE

Dzień letniego przesilenia

Rok wg Kalendarza Shire’u 1418

 

Kochany Frodo!

Złe wieści mnie tu dosięgły. Muszę natychmiast ruszać w podróż. Radzę ci opuścić Shire co prędzej, najpóźniej do końca lipca. Wrócę jak zdołam najspieszniej i dogonię cię, gdybyś przedtem wyjechał. Jeżeli ci droga wypadnie przez Bree, zostaw mi tutaj wiadomość. Gospodarzowi – Butterburowi – możesz ufać. Zapewne spotkasz na gościńcu mojego przyjaciela: chudy, ciemnowłosy, wysoki człowiek, a zwą go Obieżyświatem. Zna on nasze sprawy i chce ci pomóc. Podążaj do Rivendell. Mam nadzieję, że się tam zobaczymy. Gdybym się nie zjawił, słuchaj rad Elronda.

                                   Twój oddany, choć w wielkim pośpiechu

                                                                                                          Gandalf.

P.S. Pod żadnym pozorem nie użyj Go po raz wtóry! Nie podróżuj nocami.

P.P.S. Upewnij się, czy to naprawdę Obieżyświat. Na gościńcach włóczą się różne podejrzane typy. Prawdziwe imię Obieżyświata jest Aragorn.

 

Nie każde złoto jasno błyszczy,

Nie każdy błądzi, kto wędruje,

Nie każdą siłę starość zniszczy.

Korzeni w głębi lód nie skuje,

Z popiołów strzelą znów ogniska,

I mrok rozświetlą błyskawice.

Złamany miecz swą moc odzyska,

Król tułacz wróci na stolicę.

 

P.P.P.S. Liczę, że Butterbur wyśle ten list bez zwłoki. To zacny człowiek, ale w jego pamięci jak w rupieciarni: najpilniej potrzebne rzeczy zawsze są na dnie. Gdyby przegapił tę sprawę, upiekę go żywcem. Szczęśliwej drogi!

 

            Frodo najpierw sam przeczytał list po cichu, z kolei podał go Samowi i Pippinowi.

- Stary Butterbur rzeczywiście narobił zamieszania! - rzekł. - Zasłużył na rożen. Gdybym ten list dostał w porę, już byśmy pewnie dziś siedzieli bezpiecznie w Rivendell. Ale co się mogło przytrafić Gandalfowi? Pisze tak, jakby ruszał na spotkanie wielkiego niebezpieczeństwa.

- Spotyka się z wielkim niebezpieczeństwem stale już od lat - powiedział Obieżyświat.

Frodo obrócił ku niemu wzrok i zamyślił się nad drugim dopiskiem listu.

- Dlaczegoś mi od razu nie powiedział, że jesteś przyjacielem Gandalfa? - spytał. - Nie tracilibyśmy próżno czasu.

- Tak sądzisz? A czy któryś z was uwierzyłby mi przedtem? - odparł Strażnik. - Nic nie wiedziałem o tym liście. Myślałem tylko, że muszę was skłonić, byście mi zaufali na słowo, bo inaczej nie będę mógł wam pomóc. Nie chciałem też od początku mówić wam całej prawdy o sobie. Najpierw musiałem was dobrze wybadać i upewnić się, z kim mam do czynienia. Nieprzyjaciel nieraz już zastawiał na mnie pułapki. Ale gotów byłem wyznać wam wszystko, gdy już pozbędę się własnych wątpliwości. Co prawda - dodał z nieco wymuszonym śmiechem - spodziewałem się, że mi uwierzycie na słowo. Człowiek ścigany czuje się często tak zmęczony nieufnością, że tęskni za przyjaźnią. No, ale moja powierzchowność przemawia przeciw mnie.

- To prawda... przynajmniej w pierwszej chwili - zaśmiał się Pippin, któremu po przeczytaniu listu Gandalfa kamień spadł z serca. - Ale pozory mylą, jak powiadają w Shire. Zresztą my sami będziemy wkrótce do ciebie podobni, jak spędzimy kilka dni w rowach i pod żywopłotami.

- Kilka dni ani kilka tygodni, ani nawet kilka lat wędrówki po pustkowiach nie wystarczy, żeby się upodobnić do Obieżyświata - odparł. - Wcześniej byście ducha wyzionęli, chyba że ulepiono was z twardszej gliny, niż się na oko wydaje.

Pippin skapitulował, lecz Sam, nieprzejednany w dalszym ciągu, zerkał na obcego podejrzliwie.

- Skąd możemy mieć pewność, że to o tobie mowa w liście Gandalfa? - spytał. - Tyś o Gandalfie nie pisnął słowa, póki nie przeczytaliśmy listu. Kto wie, czy nie grasz komedii i nie jesteś szpiegiem, który chce nas wywieść w pole. Możeś sprzątnął prawdziwego Obieżyświata i przebrał się w jego strój? Co mi na to odpowiesz?

- Że zuch z ciebie, Samie Gamgee - rzekł Obieżyświat - ale nic więcej nie mogę ci odpowiedzieć, niestety. Gdybym zabił prawdziwego Obieżyświata, mogłem przecież zabić was także. I byłbym to zrobił nie gadając tak wiele. Gdybym chciał zrabować Pierścień, mógłbym was jeszcze w tej chwili pozabijać.

Wstał i nagle jakby urósł: w oczach zapalił mu się błysk przenikliwy i władczy. Odrzucił płaszcz i rękę położył na głowicy miecza, który miał u boku ukryty pod fałdami. Hobbici nie śmieli bodaj drgnąć. Sam otworzył usta i patrzył na Obieżyświata osłupiały.

- Ale na szczęście jestem prawdziwym Obieżyświatem - powiedział tamten, rozjaśniając nagle twarz uśmiechem. - Nazywam się Aragorn, syn Arathorna, i będę was bronił, choćby za cenę życia.

Długo trwało milczenie. Wreszcie Frodo odezwał się niepewnie:

- Uwierzyłem, że jesteś mi przyjacielem, zanim dostałem ten list - powiedział - a w każdym razie chciałem w to wierzyć. Kilka razy w ciągu tego wieczora przeraziłeś mnie, lecz nigdy tak, jak przerażają słudzy Nieprzyjaciela... o ile mi wiadomo. Sądzę, że jego szpieg wyglądałby... no, wyglądałby piękniej z pozoru, ale czułoby się w nim szpetotę... Nie wiem, czy dobrze to wyraziłem.

- Rozumiem! - zaśmiał się Obieżyświat. - Ja wyglądam szpetnie, a czuje się we mnie piękno! Czy tak? Nie każde złoto jasno błyszczy, nie każdy błądzi, kto wędruje...

- A więc to o tobie mówi ten wiersz? - spytał Frodo. - Nie mogłem zgadnąć, do czego się te słowa odnoszą. Ale skąd wiesz, że Gandalf je umieścił w swoim liście, skoro go nie czytałeś?

- Nie wiedziałem tego - odparł Obieżyświat. - Nazywam się Aragorn, a ten wiersz związany jest z moim imieniem. - Dobył miecza i zobaczyli ostrze złamane poniżej rękojeści. - Widzisz, Samie, nie na wiele zda się ten miecz. Zbliża się jednak dzień, kiedy zostanie przekuty na nowo.

Sam nic nie odpowiedział.

- A teraz - ciągnął Obieżyświat - jeśli Sam się nie sprzeciwi, zakończmy na tym sprawę. Będę waszym przewodnikiem. Czeka nas jutro ciężka droga. Jeżeli nawet uda nam się opuścić Bree bez przeszkód, wątpię, czy wymkniemy się niepostrzeżenie. Postaram się wszakże zatrzeć trop jak najprędzej. Znam parę ścieżek oprócz głównej drogi. A jak tylko zmylimy pościg, skierujemy się na Wichrowy Czub.

- Wichrowy Czub? - powtórzył Sam. - Co to takiego?

- Wzgórze na północ od gościńca, w połowie mniej więcej drogi stąd do Rivendell. Widok z niego jest bardzo rozległy, będziemy mogli rozejrzeć się dokoła. Gandalf, jeśliby chciał nas doścignąć, szedłby z pewnością tamtędy. Za Wichrowym Czubem zacznie się trudniejsza część podróży, przyjdzie nam wybierać między różnymi niebezpieczeństwami.

- Kiedy widziałeś ostatnio Gandalfa? - zagadnął Frodo. - Czy wiesz, gdzie on przebywa i co porabia?

- Nie wiem - odparł Obieżyświat bardzo poważnie. - Wiosną razem z nim przyszedłem na zachód. W ciągu kilku ostatnich lat często pełniłem straż na granicach Shire'u, kiedy Gandalf był zajęty gdzie indziej. Rzadko pozostawia on ten kraj bez straży. Spotkaliśmy się pierwszego maja u brodu Sarn, nad Brandywiną. Powiedział mi, że załatwił z tobą sprawę pomyślnie i że w końcu września wyruszysz do Rivendell. Wiedząc, że Gandalf jest z tobą, oddaliłem się z tych stron w swoich osobistych interesach. Okazuje się, że źle zrobiłem, bo ni byłem pod ręką, żeby mu dopomóc, kiedy dostał jakieś złe nowiny. Pierwszy raz, odkąd znam Gandalfa, jestem o niego niespokojny. Nawet jeżeli nie mógł się stawić sam, powinniśmy mieć o nim wiadomości. Jakiś czas temu, gdy tu powróciłem, doszły mnie złe wieści. Rozeszła się szeroko pogłoska, że Gandalf zaginął i że po drogach kręcą się jeźdźcy. Mówiły mi o tym elfy z plemienia Gildora. One też później dały mi znać, że wyruszyliście z domu, ale na próżno czekałem potem na wieść, że już opuściliście Buckland. Czatowałem więc na Wschodnim Gościńcu, pełen niepokoju.

- Czy myślisz, że Czarni Jeźdźcy mają coś wspólnego z... z nieobecnością Gandalfa? - spytał Frodo.

- Nie wyobrażam sobie, żeby coś innego mogło go zatrzymać, chyba sam Nieprzyjaciel - odparł Obieżyświat. - Nie traćmy jednak nadziei! Gandalf jest potężniejszy, niż się zdaje wam, hobbitom z Shire'u; na ogół dostrzegaliście tylko jego żarty i zabawki. Ale ta nasza wyprawa będzie największym z dzieł Gandalfa.

Pippin ziewnął.

- Przepraszam - rzekł - ale jestem śmiertelnie zmęczony. Mimo wszelkich niebezpieczeństw i zmartwień, muszę iść do łóżka, bo inaczej usnę tu, w fotelu. Gdzie się podział ten niemądry Merry? To by mnie już dobiło, gdybyśmy musieli teraz wyjść i po nocy szukać w ciemnościach.

 

L

edwie to powiedział, gdzieś w głębi domu trzasnęły drzwi, a potem w korytarzu zadudniły szybkie kroki. Wpadł Merry, a za nim Nob.

            Merry pospiesznie zamknął drzwi i oparł się o nie plecami. Przez chwilę nie mógł złapać tchu. Przyjaciele patrzyli na niego przerażeni. Wreszcie Merry przemówił zdyszanym głosem:

- Frodo, widziałem ich. Widziałem Czarnych Jeźdźców!

- Czarnych Jeźdźców! - krzyknął Frodo. - Gdzie?

- Tutaj. W miasteczku. Przesiedziałem w pokoju z godzinę, ale że was długo nie było widać, wyszedłem na mały spacer. Już wracałem, nim jednak znalazłem się na oświetlonym dziedzińcu, stanąłem, żeby spojrzeć w gwiazdy. I nagle dreszcz mnie przebiegł, wyczułem, że koło mnie pełznie jakiś okropny stwór: jakby ciemniejszy cień wśród cieniów przeczołgał się w poprzek drogi, tuż poza kręgiem światła padającego z latarni. bez szmeru wśliznął się natychmiast w ciemność. Nie był to koń.

- W którą stronę poszedł? - spytał nagle i ostro Obieżyświat.

Merry wzdrygnął się, teraz dopiero spostrzegając wśród przyjaciół obcego człowieka.

- Możesz mówić - rzekł Frodo. - To przyjaciel Gandalfa. Później ci wszystko wytłumaczę.

- Skierował się jak gdyby w górę gościńca, na wschód - ciągnął Merry dalej. - Próbowałem go ścigać. Zniknął mi zaraz z oczu, ale minąłem zakręt i doszedłem aż do ostatniego domu przy drodze.

Obieżyświat spojrzał na niego z uznaniem.

- Jesteś odważny - rzekł - ale zachowałeś się lekkomyślnie.

- Nie wiem - powiedział Merry. - Nie zdaje mi się, bym działał odważnie albo lekkomyślnie. Po prostu nie mogłem nic innego zrobić. Jakby mnie coś tam ciągnęło. W każdym razie poszedłem i niespodzianie usłyszałem głosy zza żywopłotu. Jeden z tych głosów brzmiał jak pomruk, drugi jak szept czy nawet syk. Słów nie mogłem rozróżnić. Nie podsunąłem się bliżej, bo zacząłem nagle dygotać na całym ciele. Przeraziłem się, zawróciłem, chciałem umknąć do gospody, kiedy znienacka coś stanęło za moimi plecami i... padłem na ziemię.

- I ja go tak znalazłem - uzupełnił relację Nob. - Pan Butterbur posłał mnie z latarnią. Poszedłem najpierw do Zachodniej Bramy, potem zawróciłem ku Wschodniej. jakoś niedaleko od domu Billa Ferny wydało mi się, że coś leży na drodze. Przysiąc nie przysięgnę, ale wyglądało to tak, jakby dwóch schylonych ludzi usiłowało coś dźwignąć z ziemi. Krzyknąłem, ale kiedy dobiegłem do tego miejsca, nie było już ani śladu tamtych dwóch, tylko pan Brandybuck leżał przy drodze i jakby spał. Potrząsnąłem nim, ocknął się i mówi: "Myślałem, że wpadłem do głębokiej wody". Był jakiś dziwny i ledwie go rozbudziłem, zaraz pognał jak zając tu, do gospody.

- Boję się, to prawda - rzekł Merry. - Chociaż nie wiem, co mówiłem Nobowi. Miałem straszny sen, ale go nie pamiętam. Załamałem się zupełnie. Nie mam pojęcia, co mnie ogarnęło.

- Ale ja wiem - rzekł Obieżyświat. - Ogarnął cię Czarny Dech. Jeźdźcy widać zostawili konie za osiedlem i tajemnie wśliznęli się przez Południową Bramę z powrotem. teraz już dowiedzieli się najnowszych wiadomości, skoro byli u Billa Ferny. Prawdopodobnie ten gość z południa był też ich szpiegiem. Może się coś zdarzyć jeszcze tej nocy, zanim opuścimy Bree.

- Co takiego? - spytał Merry. - Czy napadną gospodę?

- Tego się nie spodziewam - odparł Obieżyświat. - Jeszcze nie wszyscy się tu zebrali. A zresztą to do nich niepodobne. Najpotężniejsi są w ciemnościach i na pustkowiu. Nie napadną otwarcie domu, pełnego ludzi i jasno oświetlonego, chyba w ostateczności, ale jeszcze nie teraz, gdy mamy przed sobą wiele staj drogi przez Eriador. Ich siła opiera się jednak na terrorze i już chwycili w jego szpony kilku mieszkańców Bree. Tych mieszkańców podjudzą do jakiejś zbrodni. Pewnie to będzie Bill Ferny, paru cudzoziemców, może odźwierny. Rozmawiali z nim w poniedziałek pod Zachodnią Bramą. Odźwierny był blady i trząsł się ze strachu po tej rozmowie.

- Jak się zdaje, zewsząd okrążają nas wrogowie – rzekł Frodo. – Co robić?

- Zostać tutaj, nie nocować w sypialni! Z pewnością wiedzą, który pokój zajmujecie. Izby przeznaczone dla hobbitów mają okna od północy i tuż nad ziemią. Zostaniemy tu wszyscy razem i zabarykadujemy drzwi i okno. Najpierw jednak Nob pomoże mi ściągnąć tu wasze rzeczy.

Kiedy Obieżyświat wyszedł, Frodo pokrótce opowiedział Meriadokowi o wszystkim, co się zdarzyło po kolacji. Merry jeszcze był zajęty odczytywaniem i rozważaniem listu Gandalfa, gdy Strażnik i Nob powrócili.

- A więc, proszę panów – oznajmił Nob – rozburzyłem pościel i w każdym łóżku ułożyłem wałek pośrodku. A pańską głowę, panie Bag... panie Underhill, pięknie uwinąłem z brązowej wełnianej wycieraczki – dodał ze śmiechem.

- Będzie jak żywa – rzekł. – Ale co się stanie, jeśli tamci poznają się na maskaradzie?

- Zobaczymy! – powiedział Obieżyświat. – Miejmy nadzieję, że utrzymamy fortecę do rana.

- Dobranoc panom – rzekł Nob i poszedł dołączyć się do straży czuwającej u wejścia gospody.

            Hobbici spiętrzyli swoje podróżne worki i sprzęt na podłodze saloniku. Zastawili drzwi niskim fotelem i zamknęli okno. Wyglądając przez nie, Frodo stwierdził, że noc jest pogodna. Sierp[1] błyszczał nad ramieniem wzgórza Bree. Zabezpieczyli okno grubymi wewnętrznymi okiennicami i zaciągnęli szczelnie zasłony. Obieżyświat poprawił drwa na kominku i zdmuchnął wszystkie świece.

            Hobbici ułożyli się na kocach, nogami zwróceni do paleniska, ale Obieżyświat siadł w fotelu pod drzwiami. Chwilę jeszcze gawędzili, bo Merry stawiał mnóstwo pytań.

- Przeskoczył przez księżyc! – chichotał owijając się w pled. – Zbłaźniłeś się, mój Frodo! A swoją drogą żałuję, że tego nie widziałem. Szanowni obywatele Bree będą o tym zdarzeniu mówić przez następnych sto lat.

- Mam nadzieję! – rzekł Obieżyświat.

Wreszcie umilkli wszyscy i hobbici jeden po drugim zapadli w sen.



[1] Sierp – tak hobbici nazywają Wielki Wóz, czyli Wielką Niedźwiedzicę.

Spis Tresci / Dalej